niedziela, 17 marca 2013

Rozdział 34

Kilka lat później...
Pomalutku otworzyłam oczy. Pierwsze co zobaczyłam, twarz mojego Jaya, mojego męża już od sześciu lat. Te same loczki, starsza już twarz, dwudniowy zarost. Przystojny jak zwykle.
Obróciłam się na plecy i westchnęłam.
Eva siedziała w więzieniu, więc mieliśmy spokój. Nie odzywała się, nie dzwoniła, nie pisała. Nawet nikogo z nas nie przeprosiła. Na ostatniej rozprawie jeszcze zaśmiała się Maxowi prosto w twarz. Myślałam, że ją wtedy uduszę na oczach zebranych w sali ludzi. Powstrzymał mnie tylko Jay, który zorientował się w dobrym momencie.
Dokładnie dziewiętnastego grudnia dwutysięcznego dwunastego roku Eva wyniosła się z naszego życia.
Co z Adamem? Posiedział w więzieniu rok i wrócił do Londynu. Można by nawet rzec, że jesteśmy sąsiadami. Związał się z Włoszką, którą poznał na jednym z koncertów chłopaków z The Wanted. Mają dwójkę dzieci, dziesięcioletniego Kacperka i półtora roczną Milenę, której jestem chrzestną.
Emma i Nathan rok temu wzięli ślub, a teraz spodziewają się dziecka. Blondynka, jak to kobieta w ciąży, ma swoje różne zachcianki, a chłopak, a w zasadzie, to już mężczyzna, biega wokół niej jak piesek.
Monika i Tom pobrali się jeszcze szybciej niż Vicki i Siva, co bardzo zaskoczyło resztę. I to jeszcze gdzie? W Vegas! Także zaproszenia dostaliśmy na późniejszy ślub, już ten „rzeczywisty”. Po ich mieszkaniu już biegają dwa trzyletnie brzdące. Bliźniaki do tego, także podwójne szczęście.
Vicki i Siva. Tym to się dzieci namnożyło. Dwójka już drepta, a kolejne w drodze.
Co z Maxem? Niedawno związał się z Meg. Pamiętacie Meg? Tak, to moja przyjaciółka z czasów dzieciństwa. Postanowiłam odnowić z nią kontakt, ale z matką nie. Nie wiem nawet, co u niej słychać. Niektórych rzeczy się po prostu nie wybacza. Wracając do Maxa i Meg. Wszystko rozwija się bardzo powoli. Dziewczyna rozumie, że jest on mężczyzną z wielkim bagażem doświadczeń i nie chce go w niczym poganiać.
A co u mnie i Jaya? Wybudowaliśmy dom, mamy wielki ogródek, dziewczynkę i chłopczyka biegających po domu od wczesnych godzin porannych i siebie. Wszystko o czym marzyłam. O nic więcej nie proszę. Jest mi dobrze tak jak jest.
Obróciłam się w stronę Niebieskookiego i złożyłam na jego ustach pocałunek. Nie pozwolił mi się od siebie oderwać. Chwycił mnie w tali i przewrócił tak, że teraz leżałam na nim.
- Dzień dobry – wyszeptał tuż przy moich ustach.
- Jak zwykle przy tobie – zaśmiałam się.
- Ej, słyszysz to? - spytał nagle, a ja umilkłam.
Nic nie słyszałam.
- Ale co? - zmarszczyłam czoło.
- Ciszę – wyszeptał i namiętnie mnie pocałował.
Czułam jak jego zwinne palce zsuwają ramiączko mojej koszuli nocnej z ramienia.
- Dzień doberek! - ryknął Michael, nasz pięcioletni syn, a my oderwaliśmy się od siebie.
W mik na łóżku pojawił się Michael, a po chwili Lily, nasza trzylatka, która imię odziedziczyła po zmarłej narzeczonej Maxa.
- A miało być tak pięknie... - mruknął pod nosem Jay, a ja walnęłam go lekko w głowę.
- Zamknij się – warknęłam jeszcze na męża i przytuliłam do siebie syna.
- Mamo? - odezwała się Lily.
- Tak, skarbie? - popatrzyłam na nią z troską.
- Kupicie mi kotka? - spytała słodko.
Popatrzyłam na Jaya, który wlepiał niedowierzający wzrok w małą blondyneczkę o kręconych włosach.
- Nie było dobrym pomysłem to, że Nath został twoim ojcem chrzestnym – burknął. - Jedyne co ci mogę zaproponować to pies, nic więcej – odparł stanowczo.
- Tez może być – rzuciła mu się na szyję.
- To ja chcę kolejną jaszczurkę – odezwał się Michael, a ja lekko się skrzywiłam.
Mimo że mieliśmy już dwie jaszczurki, ja dalej nie przekonałam się do nich.
Jęknęłam i zakryłam twarz poduszką.
- No to kupujemy psa i jeszcze jedną jaszczurkę – wyszczerzył się Jay ściągając materiał z mojej buzi.
Skrzywiłam się, ale lekko mnie pocałował.
- No niech będzie... - jęknęłam.
Zdecydowanie za szybko mu ulegałam...


No to żegnamy się z Liz i Jayem ;)
Dziękuję za liczne odwiedziny, komentarze, masę nominacji i za poświęcony dla mnie oraz opowiadanie, czas ;*
Trzymajcie się ciepło :D
I gdyby ktoś dalej chciał śledzić moje opowiadania, to zapraszam na nowy blog: Walcze nadal. Bo warto. Bo jest dla Kogo. Do napisania! ;*

czwartek, 7 marca 2013

Rozdział 33

Sąd orzekł, że odbędzie się jeszcze jedna rozprawa za tydzień. Mecenas wynajęty przez Jagodę powiedział, że jesteśmy na dobrej drodze do niższego wyroku dla Adama. Sąd opuściliśmy w dobrych humorach. Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę z Jagodą i wróciliśmy do mieszkania, aby zacząć przygotowywać się do koncertu.
Chłopaki latali po mieszkaniu i przymierzali ubrania, które nadesłali im styliści, a my z dziewczynami usiadłyśmy sobie spokojnie na kanapie i oceniałyśmy stylizacje. Trochę się uśmiałyśmy, gdyż chłopaki robili dziwne miny. Było śmiesznie z czego się cieszyłam. Teraz na Maxa można było popatrzeć i stwierdzić, że wreszcie jest z czegoś zadowolony.
Do dwudziestej było jeszcze dużo czasu, więc dziewczyny postanowiły, że pójdą na zakupy. Ja zostałam w domu, jakoś nie miałam ochoty na zakupy, tylko na poczytanie jakiejś książki. Seev dał mi jakąś do poczytania z walizki Vicki. Była to opowieść o jakimś szpitalu psychiatrycznym, więc z zaciekawieniem położyłam się na łóżku i zagłębiłam się w lekturze.
Godzinę później.
- Gdzie jest ta pieprzona kamera? - zdenerwowany Jay biegał po całym pokoju i przewracał wszystko do góry nogami.
- Po co ci kamera na koncert? - podniosłam wzrok znad książki.
- Nieważne – nawet na mnie nie spojrzał.
- Wiem, że Polki są ładne, ale żeby od razu je nagrywać? - uniosłam lewą brew do góry.
- Nie będę kamerował widowni, no może trochę – odburknął wyrzucając z szuflady całą moją bieliznę.
- Więc co? - zamknęłam książkę i wbiłam z niego wzrok.
- Zabiją mnie – szepnął do siebie.
- O co chodzi?
- Dowiesz się na koncercie – odpowiedział wrzucając bieliznę z powrotem na swoje miejsce.
- Siva już na pewno powiedział Vicki – uśmiechnęłam się.
- Nie mógł jej powiedzieć – odparł pewnym głosem.
- Skąd to wiesz? - dopytywałam.
- Bo chodzi o nią? - spojrzał na mnie i zakrył sobie usta dłonią. - Nic nie wiesz!
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Chłopaki mnie zabiją, jak im coś powiesz! - jęknął.
- Nic im nie powiem – obiecałam. - I tak prawie nic nie wiem.
- I niech lepiej tak zostanie – uśmiechnął się, a ja wróciłam do książki.
- Kamera leży na telewizorze – mruknęłam do niebieskookiego i zaczęłam zastanawiać się, co oni wykombinowali. Musiało to być coś ważnego, skoro chcieli uwiecznić tę chwilę.

Było kilka minut po osiemnastej, kiedy oderwałam się od książki i zaczęłam szykować na koncert. Wyciągnęłam z szafy żółtą sukienkę (sukienka), tę samą, którą miałam na sobie w przed dzień moich urodzin, i nałożyłam ją na siebie. Postanowiłam założyć też szpilki, których dawno na nogach nie miałam.
Wyszłam z pokoju lekko chwiejnym krokiem. Chłopaki zagwizdali na mój widok, a ja czułam jak robię się lekko czerwona.
- Ty Jay! Uważaj, żeby ci jej nikt nie porwał – klepnął niebieskookiego w plecy szczerzący się Max.
- Nikt mnie nie porwie – uśmiechnęłam się szeroko do mojego chłopaka.
- Liz jest skazana na mnie do końca życia – wyszczerzył się.
- I to jest najlepsza odpowiedź! - zaśmiałam się.
- A jaka nagroda? - zapytał podchodząc do mnie, a chłopaki zaczęli się śmiać.
- To jest kwestia do przemyślenia – chłopak oplótł mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
- Dobra, dobra, stop – Nathan odciągnął ode mnie niebieskookiego, kiedy usta moje i Jaya dzieliły dwa centymetry. - Po koncercie będziecie mieć mnóstwo czasu – ciągnął Jaya w stronę drzwi wyjściowych, a reszta zespołu podniosła tyłki z kanapy.
- Seev, dobrze się czujesz? - popatrzyłam uważnie na Irlandczyka, a chłopaki zatrzymali się w półkroku.
Był jakiś taki blady i wydawał się wystraszony.
- Tak... Pewnie – próbował się uśmiechnąć.
- Na pewno? - wolałam się upewnić. - Jakiś taki dziwny jesteś...
- Wydaje ci się – odparł Max i chwycił chłopaka za ramię. - Ma tremę przed występem, tylko tyle – uśmiechnął się do mnie.
„ Dziwne”, pomyślałam. „Przecież Jay zawsze mówił, że to właśnie Siva nigdy nie ma tremy i jest najspokojniejszy z całej piątki. Co on chce zrobić?!”
- A... - nie zdążyłam nic powiedzieć, bo przerwał mi Nathan.
- Wejściówki macie na stoliku! - pociągnął Jaya za drzwi; mój chłopak zdążył mi tylko pomachać.
- Ta.. To do zobaczenia! - krzyknęli razem Max i Tom.
Przed oczami mignął mi obraz ciągniętego przez chłopaków Seeva. Byłam strasznie ciekawa, co oni takiego wykombinują. Westchnęłam głośno. Musiałam poczekać jeszcze jakieś trzy godziny.

Dziewczyny wróciły do domu pięć minut później. Były na siebie złe, że tak późno wróciły z zakupów, musiały się jeszcze przecież przysłowiowo „ogarnąć”. Okupowały łazienkę przez kolejną godzinę, a ja siedziałam sobie wygodnie na kanapie i czytałam książkę.
- Mogłam cię posłuchać i zostać w domu – powiedziała Vicki grzebiąc w walizce.
- Mogłaś – uśmiechnęłam się nawet nie podnosząc na nią wzroku. - Dlaczego nie ubierzesz czegoś, co kupiłaś?
- Nie kupiłam żadnej sukienki – odpowiedziała dalej grzebiąc w walizce. - Mam! - ucieszyła się i czmychnęła do pokoju się przebrać.
- I jak? Mogę tak iść? - zapytała Monika stając przede mną w małej czarnej (sukienka) i szpilkach w tym samym kolorze.
- Jasne – uśmiechnęłam się i pokazałam kciuk, który skierowany był w górę.
- A ja?
Nagle przede mną wyrosła Emma w jasnoróżowej sukience (sukienka), która sięgała jej do kolan.
- Jak najbardziej – wyszczerzyłam się i zamknęłam książkę zaznaczając wcześniej zakładką miejsce, w którym skończyłam czytać.
- Vicki, pospiesz się! - krzyknęła do najstarszej blondynki Polka.
- Mogę tak iść?
Wyłoniła się z pokoju w krótkiej białej sukience (sukienka) i na wysokich obcasach. Włosy lekko podpięła kilkoma wsuwkami, a gdzieniegdzie wystawały jakieś zbłąkane kosmyki.
Stałyśmy z otwartymi buziami i wlepiałyśmy w nią wzrok. Wyglądała najpiękniej z nas.
- Coś nie tak? - popatrzyła na sukienkę.
- Nie! - krzyknęłyśmy od razu.
- Wyglądasz... wow – Emma zaczęła gestykulować rękami.
- Przepięknie – uśmiechnęła się Monika.
- Siva padnie z wrażenia, kiedy cię zobaczy – dołączyłam do przyjaciółek.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko.
- To jak, idziemy? - spytałam zgarniając wejściówki i małą torebeczkę.
Dziewczyny pokiwały głowami i udałyśmy się ku wyjściu. Nie zamawiałyśmy taksówki, postanowiłyśmy, że się przejdziemy.
Droga minęłam nam w miłej i pozytywnej atmosferze. Śmiałyśmy się za każdym razem, kiedy jakiś mężczyzna, albo chłopak mierzył nas wzrokiem. Miałyśmy szczęście, że chłopaków z nami nie było. Im do śmiechu by nie było, a ja nie chciałam powtórki sytuacji z restauracji. Choć, nie powiem, było to w jakiś sposób miłe. Fajnie było poczuć, że ktoś cię kocha i jesteś dla tej osoby ważna.
Kiedy wchodziłyśmy do budynku, w którym miał się odbyć koncert, Emma powiedziała:
- Musimy znaleźć kogoś Maxowi... - Zatrzymałyśmy się i spojrzałyśmy na nią. - Ja wiem, że to nie będzie dla niego proste, ale przecież sam do końca życia nie może być...
- W sumie, to coś w tym jest – westchnęłam.
- Poza tym, to trochę mi głupio... No wiecie, kiedy my jesteśmy razem z chłopakami, to on może się czuć trochę jak piąte koło u wozu...
- A myślicie, że on w ogóle chce mieć kogoś? - zapytała Monika. - On dalej kocha Lily...
- Kocha, on nigdy nie przestanie jej kochać, ale nie chce być sam – odpowiedziałam i przypomniałam sobie nocną rozmowę na balkonie.
- No sama widzisz...
- Mamy bawić się w swatki? - Vicki uniosła brew do góry. - Przecież to nie zadziała.
- Dlaczego tak uważasz? - najmłodsza w towarzystwie spojrzała na nią.
- Max jest dorosły. A poza tym, to on będzie potrzebował czasu, na to, aby kogoś pokochać. Patrz ile on wycierpiał...
W słowach blondyny była zawarta cała prawda. Mimo że minęło kilka lat od śmierci Lily, to wcale nie było takie proste pokochać jakąś inną osobę. Przecież czarnowłosa dziewczyna zawsze będzie obecna w życiu Maxa. Dla chłopaka to nie było proste, ale przecież proste nie mogło być dla tej nowej postaci w jego życiu. Dziewczyna też będzie musiała pogodzić się z tą sytuacją.
- No dobra, masz rację – przyznała dziewczyna Nathana. - Ale...
- Emma – westchnęła Vicki i objęła ramieniem. - Jeszcze znajdzie kogoś kogo pokocha – uśmiechnęła się lekko.
- A jeśli...
- Nie ma jeśli – poczochrała jej włosy. - Znajdzie i będzie szczęśliwy. Kto wie, może miłość czeka już na niego?
Uśmiechnęłyśmy się i ruszyłyśmy w stronę kulis i garderoby chłopaków. Pokazałyśmy ochroniarzom nasze wejściówki i chwilę później siedziałyśmy już z chłopakami w garderobie, w której był nie mały tłok. Bez przerwy przewijali się jacyś nieznani mi ludzie. Niektórych to nawet sami chłopcy nie znali.
Siva cały czas milczał, był blady i widać, że coś go stresowało.
- Wytrzymasz jeszcze trochę – szepnął mi do ucha uśmiechnięty Jay. Musiał pewnie zauważyć jak uważnie przyglądałam się Irlandczykowi.
- Aż się boję pomyśleć, co wy wykombinujecie – powiedziałam patrząc prosto w niebieskie tęczówki.
- Nic złego, obiecuję – przyłożył sobie prawą dłoń do serca.
- No ja myślę – chłopak pocałował mnie czule w czoło.
- Dobra chłopaki! Wchodzimy! - rozległ się krzyk jakiejś kobiety.
- Powodzenia – pocałowałam Jaya mocno w usta.
Uśmiechnął się i skierował w stronę sceny.

Przez kolejne półtorej godziny słuchałyśmy jak chłopaki śpiewali i podglądałyśmy z boku ich występ. Byli świetni; jak zwykle, dawali z siebie wszystko. Widownia po prostu szalała. Vicki z Emmą stwierdziły, ze dawno nie słyszały tak głośno śpiewającej publiczności, co Monika skwitowała jednym zdaniem „Polki są największymi fankami The Wanted”.
Byłam szczęśliwa widząc szalejącego po scenie Jaya, ale jednocześnie bałam się, aby coś złego się nie stało. Dawno nie występował, co było spowodowane moją osobą i tym, że został postrzelony przez Stephana. Lekarz stwierdził, że może wystąpić na koncercie, ale żeby za bardzo nie szalał, bo może to spowodować, że trafi znowu do szpitala. Jego serce jeszcze nie było w pełni sprawne, jeśli można tak to nazwać. Przyglądałam się uważnie, ale nie zauważyłam, żeby coś złego się z nim działo.
Kiedy koncert zbliżał się ku końcowi, chłopaki wywołali nas na scenę. Popatrzyłyśmy zdziwione po sobie; żadna z nas nie wiedziała o co może chodzić.
- Elizabeth, Emma, Monika i Vicki! - usłyszałyśmy wesoły głos Maxa.
Każda z nas przełknęła ślinę i nabrała powietrza w płuca. Na chwiejnych nogach wyszłyśmy na scenę. Poraziły nas reflektory. Emma mało co nie przewróciła się, ale złapał ją Nathan.
Widownia szalała. Słyszałam piski, klaskanie i wesołe okrzyki. Złapałam kontakt wzrokowy z uśmiechniętym Jayem, który stał z kamerą. Podeszłam do niego, jak najszybciej tylko mogłam i wlepiłam w niego wzrok.
No to za chwilę dowiem się, co oni wykombinowali. Czułam jak z każdą sekundą serce zaczyna coraz szybciej mi bić, o ile tak się jeszcze dało. Myślałam, że zaraz mi z piersi wyskoczy.
- Cieszymy się niezmiernie, że to właśnie stanie się przed polską publicznością! - powiedział do mikrofonu Max uśmiechnięty od ucha do ucha.
Wbiłam wzrok w chłopaka, a on tylko puścił mi perskie oko i oddał Sivie mikrofon. Mulat pociągnął Vicki na środek sceny.
„Co tu jest grane?!”, pytanie malowało się na twarzy mojej i dziewczyn.
- Vicki... - westchnął Seev patrząc dziewczynie prosto w oczy. - Wiesz jak bardzo cię kocham... - ścisnęłam mocno wolną dłoń niebieskookiego. - Nie wyobrażam sobie bez ciebie życia. Wiem, że z tobą chcę spędzić resztę życia, dlatego... - zaczął grzebać w kieszeni marynarki, a po chwili wyciągnął z niej małe pudełeczko i uklęknął przed dziewczyną. Poczułam jak na mojej twarzy wykwita szeroki uśmiech. - Zostaniesz moją żoną?
Widownia umilkła; każdy czekał na jakiś znak ze strony blondyny. Dziewczyna stał, jak wryta w ziemię i patrzyła tępym wzrokiem to na Irlandczyka, to na pierścionek. Sekundy mijały, a ona ciągle milczała. Nagle po jej prawym policzku spłynęła samotna łza szczęścia.
- Tak! - krzyknęła najgłośniej jak potrafiła i rzuciła się chłopakowi na szyję.
Widownia zaczęła klaskać, wykrzykiwać jakieś hasła, które ciężko było wychwycić.
Przytuliłam się mocno do Jaya, a on objął mnie swoim ramieniem; był z siebie strasznie zadowolony.
- To wam się udało – powiedziałam strasznie szczęśliwa.
- Wiem – wyszczerzył się i pocałował mnie w czoło.
Siva zaśpiewał jeszcze jedną piosenkę dla Vicki; widownia w pomaganiu spisała się na złoty medal. Chłopaki serdecznie podziękowali wspaniałej publiczności, zapewnili, że na pewno zagrają jeszcze w Polsce, na co widownia zaczęła krzyczeć i piszczeć. Z dziewczynami zaczęłyśmy się śmiać i opuściłyśmy scenę.
Bez żadnych ceregieli rzuciłyśmy się na najstarszą blondynkę i zaczęłyśmy jej gratulować. Każda z nas była zachwycona pierścionkiem, który wręczył jej Seev. (pierścionek). Vicki stwierdziła, że polubiła Polskę już wcześniej, ale teraz to ją po prostu kocha, z czego wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.
Po dwudziestu minutach siedzenia w garderobie dołączyli do nas chłopaki.
- Bardzo przepraszam, ale porywam moją narzeczoną – wyszczerzył się Irlandczyk i wyszli, a raczej wybiegli razem z blondynką z pokoju.
- I takie zakończenia to ja lubię – uśmiechnął się szeroko Max i zaczął pić wodę.
Wymieniłam z Emmą porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęłyśmy się lekko. Chłopak potrafił cieszyć się ze szczęścia przyjaciół, chociaż w zbyt ciekawej sytuacji nie był.
- A my, co będziemy robić? - zapytał Tom również przysysając się do butelki z wodą.
- Trzeba opić szczęście Vicki i Sivy! - powiedział głośno Max. - Ja stawiam!
Nie mogliśmy się nie zgodzić. Okazja do świętowania naprawdę super. Pozbieraliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy do jednego z klubów. „Impreza” była świetna, tylko gdzieś około pierwszej w nocy urwał mi się film i nawet nie wiem, jak trafiłam do mieszkania.


No to macie kolejny rozdział ;D Wiem, że krótki, ale ostatnio nie mam czasu pisać zbytnio, gdyż szkoła ;/
Ten epizod zakończony tak mi się wydaje szczęśliwie ;D Ocenicie sami ;) Zapraszam do czytania i wyrażania opinii, które mnie motywują :)
A, zapomniałabym! Gdybyśmy miały tutaj jakiś kibiców siatkówki, to zapraszam na moją dopiero co utworzoną stronę na facebok'u: Kosa i Piter - najlepsi środkowi na świecie :D
poziomkowa ;*

czwartek, 28 lutego 2013

Rozdział 32

Max wrócił jakoś po dwudziestej pierwszej. Było widać bardzo mocno, że płakał. Kiedy zapytałam, czy chce pogadać, pokręcił tylko głową i zamknął się w naszym wspólnym pokoju.
Dla nas wszystkich nie była to łatwa sytuacja, a co dopiero dla niego. Gdyby to było możliwe, wzięłabym choć połowę bólu, który teraz przeżywał. Wszystkich nas zdziwiło, że zachował się tak.. tak cicho. Nie krzyczał, nie denerwował się... Po prostu wszystko przemilczał, tłamsząc wszystkie uczucia w sobie. Ja bym tak nie potrafiła, podobnie jak Emma i Vicki. Choć osobiście nie znałyśmy Lily, każda chciała żeby Evę w końcu zapłaciła za wszystkie złe rzeczy, jakie wyrządziła. Wszyscy mieli jakieś powody, aby jej się pozbyć. Niedługo miała pójść do więzienia i to było jedynym światełkiem w tunelu...

Kolejne dwa tygodnie strasznie się dłużyły. Vicki, Emma, Seev, Nathan oraz Amy musieli wracać do Anglii. Tom postanowił, że zostanie. W jego życiu ważna rolę zaczęła odgrywać Monika, ale nie tylko z jej powodu został. Ważny był dla niego też Max, który cały czas chodził przygaszony i do nikogo się nie odzywał. Na pytania odpowiadał tylko kiwając albo kręcąc głową albo wzruszeniem ramion. Żadne z nas nie mogło patrzeć na takiego Maxa. Sprawiało nam to zbyt dużo bólu.
Jeśli chodzi o Evę, to trafiła do aresztu i czeka na proces. Tyle wiemy. Matt mówi, że trudności nie powinno być, ponieważ mamy dowody, i to mocne, więc tu jest plusik. Przesłałam prawnikowi również esemesa, którego dostałam od brunetki, kiedy wracaliśmy z Jayem do Polski. Komisarz stwierdził, że popełniła błąd i to strasznie głupi błąd. W pewnym sensie przyznała się do tego, co zrobiła, ale przed policją i prokuratorem milczała, czym się pogrążała. Nick wyśpiewał wszystko glinom. Trochę zdziwiło mnie to, z jaką łatwością, ale to nie było ważne. Ważne były jego zeznania, którymi przyczyniał się do wyroku skazującego dla Cook.
Przez te dni, nikt nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Na nic nie mieliśmy ochoty, widok smutnego Maxa jeszcze bardziej nas dołował. Siedzieliśmy całe dnie w domu, ale też wychodziliśmy na krótkie spacery, aby zażyć świeżego powietrza. Pogoda była przepiękna, ale na nas nie robiło to wrażenia.
W piątek miałam widzenie z Adamem.
- Cześć – przywitałam się przytulając go lekko.
- Hej. I jak tam? - zapytał siadając na krześle.
- A jak ma być? - popatrzyłam na niego i usiadłam na krześle. - Wszyscy chodzą, jakby życie z nich wyparowało.
- Przepraszam, – popatrzyłam na niego uważnie – ale ja musiałem ci o tym wszystkim powiedzieć. Wiedziałem, że będzie to ciężkie, ale też, że dasz sobie radę – przełknął ślinę. - Wiem, że zależy ci na tym całym Maxie, a chciałem ci się jakoś odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobiłaś. Dlatego dowiedziałaś się o tym wszystkim...
- Nie masz za co mnie przepraszać – próbowałam się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mi to wyszło. - Dzięki tobie, Eva może dać nam wreszcie święty spokój. Dziękuję ci za to – chwyciłam jego dłoń i mocno uścisnęłam.
- A jak Max sobie z tym radzi?
- Przechodzi wszystko na nowo – westchnęłam smutno i oparłam czoło o dłoń. - A najgorsze jest w tym wszystkim to, że ja nie wiem w jaki sposób mogę mu pomóc – odparłam bezsilnie. - Już raz przechodził przez śmierć Lily, a teraz musi dodatkowo jeszcze raz.
- Da radę – uśmiechnął się lekko Adam. - Z jego siłą i z takimi przyjaciółmi, każdy dałby sobie radę.
- Miejmy nadzieję. A ty, jak się czujesz? Potrzebne ci coś?
- Dobrze. W sumie to potrzebuję wolności, ale to wcale nie jest takie proste – próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł grymas. - Mam tylko nadzieję, że jakiegoś dużego wyroku nie będzie.
- A jeśli powiedziałbym policjantom i prokuratorowi, że pomogłeś w ujęciu pewnej kobiety, która popełniła przestępstwo, jakim jest zabójstwo, to by to coś dało? - Dopiero teraz przyszło mi takie coś do głowy. Jakby nie patrzeć, to Adam pomógł i to bardzo.
- Może – zamyślił się. - Może to byłoby jakimś punktem łagodzącym...
- Zadzwonię do Matta i go zapytam – uśmiechnęłam się.
- Możesz zadzwonić do mojego adwokata... Jagoda załatwiła ponoć najlepszego w kraju.
- Wiem. Jagoda już dała mi na niego namiary – pokiwałam głową.
Z siostrą Adama spotkałam się kilka dni przed spotkaniem z nim samym. Rozmawiałyśmy przez kilka godzin o tym wszystkim, co się wydarzyło i o tym, co dopiero miało się wydarzyć. Kobieta rozmawiała nawet ze mną o Maxie. Wiedziała, że nie jest łatwo pogodzić się ze stratą bliskiej ci osoby. Ona straciła przyjaciółkę, która była dla niej jak siostra. Opowiadała, jak jest ciężko pogodzić się z tym, że tej osoby na świecie już nie ma, ale to wcale nie oznacza, że wcale jej nie ma. Była pewna, że Karolina, tak miała na imię dziewczyna, patrzy na nią z góry, a czasami nawet stoi obok niej i pomaga. Mówiła, że może mi się to wydać dziwne, ale tak właśnie ma i tego już nie zmieni. Karolina będzie towarzyszyła jej i Adamowi przez resztę życia. Mężczyzna wiedział, jak to jest tęsknić za kimś kogo kochało się nad życie. Był zdolny załatwić wszystko, no prawie wszystko. Nie mógł znaleźć kierowcy, który wtedy potrącił Karolinę na tej przeklętej drodze. Dlatego też dał mi to nagranie. Chciał, aby choć jedna osoba poznała prawdziwy powód śmierci ukochanej. Tą osobą był Max.
- A tak, mówiła, że się spotkałyście – uśmiechnął się. - A co u Moniki? Słyszałem, że jakiś mężczyzna pojawił się w jej życiu?
- Tak – uśmiechnęłam się lekko. - Jest z Tomem.
Monika i Tom... Kolejna para, która nam powstała. Było im trochę głupio, że akurat w takim momencie, ale Max lekko się uśmiechnął, kiedy usłyszał, że są razem. Piwnooki bał się reakcji przyjaciela, ale nie było tak źle. Tom próbował nie odstępować Polki ani na krok, ale przecież dziewczyna musiała chodzić do pracy. Wtedy to Tom nie rozstawał się ze swoim telefonem komórkowym. Miło było tak na nich popatrzeć, dopełniali się idealnie.
- Przynajmniej jakaś jedna, pozytywna wiadomość. A jak u ciebie i Jaya?
- Dobrze – uśmiechnęłam się, tym razem szerzej widząc przed oczami mojego kochanego Loczka.
- O i drugi pozytyw w tym szarym świecie – ucieszył się.
Pogadaliśmy jeszcze jakieś dziesięć minut i musiałam iść. Po drodze zrobiłam jeszcze jakieś zakupy i skierowałam się w stronę mieszkania. Kiedy dotarłam w wyznaczone miejsce było kilka minut po szesnastej. Jay razem z Tomem i Moniką siedzieli w salonie i grali w jakąś planszową grę.
- Cześć wam – przywitałam się kładąc torby na blacie w kuchni.
- Siemka – odpowiedzieli nawet na mnie nie patrząc.
- Gdzie Max? - zaczęłam wypakowywać produkty z reklamówek.
- Poszedł na jakiś spacer – odpowiedział Monika rzucając kostką.
- W ogóle to mamy pomysł – powiedział niebieskooki.
- Zamieniam się w słuch – włożyłam jogurty do lodówki.
- Co ty na to, żeby jutro zrobić sobie wycieczkę? Pochodzilibyśmy po jakimś lesie, czy coś? - piwnooki spojrzał na mnie.
Zamyśliłam się.
- W sumie, to nie taki zły pomysł – stwierdziłam. - Udałoby się może wreszcie wyciągnąć z miasta Maxa. Nie mogę już patrzeć, jak chodzi taki smutny...
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy.
Monika pożyczyła samochód od Jagody, więc wyjechaliśmy z Wrocławia jakoś przed dziewiątą. Szatynka prowadziła, bo ani ja ani chłopaki nie mieli prawka. Zresztą kierownica nie była po tej stronie, po której powinna być.
Ma przez całą drogę milczał, co strasznie zaczęło denerwować chłopaków. Okej, rozumieli, że przeżywał śmierć Lily, ale nie mogli już patrzeć na to jak się zachowuje. Minęło sporo czasu, więc powinien wrócić już do rzeczywistości. Za takie coś dostali ode mnie po uderzeniu w głowę.
Po godzinie drogi dotarliśmy na skraj jakiegoś lasu. Monika zatrzymała samochód pod jakąś małą, drewnianą chatką. Dziewczyna wyjechała z kieszeni spodni klucze i pomachała nam nimi przed oczami.
- O co chodzi? - spytałam zdziwiona. Nie było mowy o żadnym domku.
- Zostajemy tutaj na noc – wyszczerzył się Tom i objął swoją dziewczynę.
- O czym wy mówicie? - zapytał niebieskooki. - I czyj w ogóle jest ten domek?
- Trzeba odpocząć od tego miasta – uśmiechnęła się Polka. - A domek jest mojego znajomego leśniczego.
- W sumie to nie jest taki zły pomysł – odezwał się Max i ruszył w stronę chatki.
- Wiedziałam, że wam się spodoba – odparła zadowolona Monika i otworzyła bagażnik.
- Ale my nie mamy żadnych rzeczy na prze... - zaczęłam.
- Tym się nie martw – wyszczerzył się Tom i chwycił dwie torby z bagażnika i ruszył w stronę domku, gdzie na schodach czekał już łysy chłopak.
- Nic z tego nie rozumiem – podrapał się mój chłopak po głowie.
- Nie ty jeden – pokręciłam głową.
Resztę dnia poświęciliśmy na spacery po lesie. Powietrze było takie czyste. Oddychało się całkiem inaczej niż w mieście. Ptaszki wyśpiewywały swoje melodyjki, a my ich słuchaliśmy. Nawet Max kilka razy się uśmiechnął, z czego każdy z nas był zadowolony.
Wieczorem rozpaliliśmy nawet ognisko w wyznaczonym miejscu, gdzie nie było aż tylu drzew. Tom i Monika pomyśleli o wszystkim. Bawiliśmy się świetnie, nawet Max. Był zadowolony, uśmiechnięty, a może tylko udawał? Nie, wszystko było szczere, ręczę swoją głową.
Do domku wróciliśmy po godzinie dwudziestej trzeciej, każdy był padnięty, więc od razu położyliśmy się do łóżek.
Prawie już nie kontaktowałam z rzeczywistością, kiedy usłyszałam głos łysego chłopaka:
- Ale mnie komary pogryzły!
- Gdzieś w torbie jest maść – odpowiedziała Monika zaspanym głosem.
Max wstał z łóżka i zaczął grzebać głośno w jednej z toreb.
- Nigdzie nie ma! - jęknął.
- Jak kurde nie ma, jak pakowałam! - Polka niechętnie podniosła się z łóżka i migiem znalazła się obok chłopaka.
- Dla twojej wiadomości: nie potrafię czytać po polsku – odparł Max.
- Ale po obrazkach to chyba rozpoznasz? - dziewczyna spojrzała na niego spod byka i wręczyła mu tubkę maści.
Razem z Jayem zaśmialiśmy się.
- Mogłoby już tak zostać, na zawsze – szepnął mi do ucha niebieskooki.
- Mogłoby – westchnęłam i wtuliłam się w chłopaka.

Kiedy wszystko było już na swoim miejscu i leśniczówka lśniła czystością, postanowiliśmy ją opuścić. Było kilka minut po siedemnastej, kiedy dotarliśmy do Wrocławia. Monika zaparkowała samochód pod naszym blokiem i udaliśmy się do mieszkania. Opadliśmy zadowoleni na kanapy i w tym samym momencie rozległ się dźwięk komórki Maxa.
- Halo?
- Chcecie coś do picia? - zapytał Tom szeptem.
- Kiedy?
Równocześnie z Moniką i Jayem pokiwaliśmy głowami.
- Dobra – uśmiechnął się łysy chłopak; z niebieskookim wymieniliśmy zaciekawione spojrzenia. Max nacisnął czerwoną słuchawkę, kończąc połączenie. - Gramy koncert w Polsce – wyszczerzył się.
- Super! - ucieszył się Tom rozlewając sok do szklanek.
- A kiedy? - spytał Loczek.
- Dwudziestego ósmego września – poinformował nas.
- W ten sam dzień, co rozprawa Stephana i Marka – przygryzłam lekko wargę.
- Koncert jest na dwudziestą, więc spokojnie się wyrobicie – odpowiedział pewnie łysy chłopak.
- Czy powietrze w tym lesie było jakieś magiczne? - szepnął mi do ucha Jay, a ja leciutko się zaśmiałam.
Ale może w coś w tym było?

Następnego dnia dzwonił Matt i poinformował nas o dalszych losach Evy. Siedziała w areszcie, nie chciała rozmawiać z adwokatem ani z prokuratorem, a już tym bardziej z policją, ale to działało na naszą korzyść. Jej ojciec rwał sobie włosy z głowy, a ona miała to wszystko w głębokim poważaniu. W dodatku sama siebie pogrążyła krzycząc do Nicka, że za dużo dała mu pieniędzy i już grosza od niej nie dostanie.
Byłam zdziwiona jej zachowaniem. Dałbym sobie rękę odciąć, że będzie walczyć jak lwica o swoje, a tu taka niespodzianka.
Dzwoniłam również do adwokata Adama. Kiedy z nim rozmawiałam, stwierdziłam, że na lepszego obrońce trafić nie mógł. Był miły, ale stanowczy. Dobrze się z nim rozmawiało. Zapaliła się gdzieś iskierka nadziei, że Adam dostanie niższy wyrok za pomoc w ujęciu przestępcy. Miałam nadzieję, że sąd to uwzględni. Od razu poprosiłam mecenasa, aby załatwił mi widzenie z przyjacielem. Podziękowałam panu Robertowi i zakończyłam połączenie.
Polskie fanki szalały z radości, kiedy pojawiły się na stronach internetowych informacje o koncercie The Wanted w Polsce. Bilety rozeszły się jak świeże bułeczki. Fanki dziękowały za ściągnięcie chłopaków do Polski mnie, pisząc na Twitterze na oficjalne konta chłopaków. Zdarzały się też niemiłe komentarze na mój temat, ale zbytnio się tym nie przejęłam. Ważne, że nie wydało się to, że miałam coś wspólnego z narkotykami.
Kolejne trzy tygodnie zleciały, jak z bicza strzelił. W sumie nic takiego nie robiliśmy. Max poleciał razem z Tomem do Anglii i mieli wrócić razem z chłopakami na koncert. Ten pierwszy, aby odwiedzić rodzinę i grób Lily, a piwnooki musiał porozmawiać z ciężarną Lisą oraz też chciał odwiedzić rodziców.
Z tego, co wiem, Lisa czuje się dobrze i mieszka z rodzicami, a z Victorem nie utrzymuje żadnego kontaktu, podobnie jak z Evą. Ponownie błagała Toma, aby do niej wrócił, ale ten nie chciał. Kiedy powiedział, że ma już kogoś, to dziewczyna wyrzuciła go za drzwi. To nie było tak, że nie chciał tego dziecka. Piwnooki wiedział, że nie jest to wymarzona sytuacja do zostania ojcem, ale nie mógł nic na to poradzić. Chciał mieć z dzieckiem kontakt, nie było innej możliwości. Monika też już pomału zaczęła przyzwyczajać się do sytuacji. Chciała być z Tomem i wiedziała, że zrobi dla niego wszystko, a poza tym lubiła dzieci, więc pewnie problemu by raczej nie było. Ale nie oznaczało tego, że dziewczyna się nie bała.
Przez te wszystkie dni, nie odstępowaliśmy się z Jayem choćby na krok. Praktycznie wszystko robiliśmy razem. Niebieskooki był nawet razem ze mną u Adama. Martwiłam się trochę, że coś będzie nie tak, ale moje obawy szybko się rozwiały. Chłopaki znaleźli wspólny język, a nawet trochę mnie obgadywali. Adam opowiedział kilka historii, kiedy mieszkałam u niego, a Jay kilka ostatnich. Mimo że śmiali się ze mnie, to wcale mi to nie przeszkadzało. Chciałam, aby wszystko było w jak najlepszym porządku.
Trzy dni przed koncertem chłopaki dotarli do Polski. Na lotnisku był istny zamęt. Fanki piszczały, były strasznie podekscytowane. Tom, Max, Siva i Nathan pozowali do zdjęć przez ponad półtorej godziny, a my z dziewczynami czekałyśmy na nich w samochodzie. Czas umiliłyśmy sobie grą w karty oraz rozmawiając na różne tematy.
Strasznie stęskniłam się za chłopakami. Zastanawiałam się, jak ja wytrzymałam bez nich pół roku, skoro było mi ich tak brak przez kilka tygodni.
Zapakowaliśmy się do dwóch aut i ruszyliśmy do mieszkania. Chłopaki poszli od razu spać, a my z dziewczynami postanowiłyśmy urządzić sobie babski wieczór. Tylko tym razem obyło się bez alkoholu, więc nikomu zbytnio nie odbijało. Można śmiało stwierdzić, że byłyśmy grzeczne.


Nastał dzień rozprawy, no i dzień koncertu.
W sądzie stawiliśmy się z Jayem kilka minut po dziesiątej. Niebieskooki wcale przychodzić nie musiał, ale tak się uparł, że żadna siła nie mogła go stąd wyciągnąć.
Na korytarzu spotkaliśmy Jagodę. Przedstawiłam ich sobie, po czym zaczęliśmy rozmawiać.
Po kilku minutach zostałam poproszona na salę rozpraw. Pewnym krokiem weszłam do pomieszczenia. Złapałam kontakt wzrokowy z Adamem i uśmiechnęłam się do niego lekko, co odwzajemnił.
Moje wypowiedzi tłumaczył starszemu sędzi wynajęty tłumacz, więc moje zeznania trwały troszkę dłużej niż innych.
Po kilku minutach odpowiadania na proste pytania, przyszedł czas na te „trudniejsze”.
- Czy oskarżony – wzdrygnęłam się na to słowo – sprowadzał do mieszkania jakiś dziwnych mężczyzn? - zapytał tłumacz.
- Nie – pokręciłam przecząco głową.
- A jakieś kobiety? - spytał prokurator poprawną angielszczyzną.
Spojrzałam ukradkiem na Adama, który kiwnął lekko głową.
- Raz. Przyprowadził w środku nocy jakąś młodą dziewczynę, która była kompletnie pijana. Zostawił ją w domu i gdzieś poszedł. Ja położyłam się spać, a kiedy rano wstałam, to już jej nie było. Potem dowiedziałam się, że policja szuka Adama.
Tłumacz szybko powiedział sędziemu, co zeznałam. Starszy pan spojrzał na mnie i zapytał o coś. Wyłapałam tylko jakieś pojedyncze słowa.
- Co łączy świadka z oskarżonym? - usłyszałam pytanie po angielsku.
- Jesteśmy przyjaciółmi – odpowiedziałam szczerze.
- Nic więcej? - kolejne pytanie zadane przez prokuratora.
- Nic więcej – powiedziałam stanowczo.
- Przepraszam – powiedział obrońca Adama i podniósł się z miejsca. - Ale czy to ma coś wspólnego ze sprawą, panie prokuratorze? Jeśli nie, to chciałbym zadać świadkowi kilka pytań.
- Oddaję głos panu mecenasowi – odpowiedział sędzia.
Byłam wdzięczna tłumaczowi, że wszystko powiedział mi po angielsku.
- Dziękuję. Czy kiedykolwiek mój klient zrobił pani krzywdę.
- Nigdy – powiedziałam twardo. - Adam zawsze mi pomagał. Zawsze znalazł dla mnie czas.
- Ale nie powiedział pani o swojej przeszłości – wtrącił prokurator.
- A jakie to ma znaczenie? - wbiłam wzrok w mężczyznę. - Adam jest dobrym mężczyzną, tylko wpakował się nie w to towarzystwo, co trzeba.
- Wspomniała pani o tym, ze pan Adam pani pomagał. Mogłaby pani podać jakiś przykład? - usłyszałam dźwięk głosu adwokata.
- Mogłabym. Adam pomógł w złapaniu morderczyni – odpowiedziałam, a sędzia spojrzał na mnie uważnie, kiedy zrozumiał co powiedziałam. - Kilka lat temu w wypadku samochodowym zginęła narzeczona mojego przyjaciela. Sprawca „wypadku” - zaakcentowałam to słowo – trafił do więzienia. Ale to dzięki Adamowi okazało się, że zabicie Lily było wykonane na zlecenie.
- Proszę oskarżonego o powstanie.
Mój przyjaciel wykonał posłusznie polecenie starszego pana.
- Czy to, co powiedziała świadek jest prawdą?
Adam kiwnął twierdząco głową i usiadł.
- Dobrze – westchnął sędzia. - Pani dziękujemy, a na salę poprosimy...
Obróciłam się na pięcie i opuściłam salę rozpraw. W drzwiach minęłam się jeszcze z Jagodą, która była strasznie zdenerwowana. Posłałam jej lekki uśmiech i ruszyłam w stronę krzesełek, gdzie siedział Jay...


---------------------------------------------------------
No i macie kolejny rozdział :) Trochę dziwnie, bo w czwartek, ale siedzę w domu chora i tak jakoś wzięło mnie na pisanie ;p
Mam nadzieję, że się spodoba :)
Prośba ode mnie: CZYTASZ=KOMENTUJESZ. Dla Was to napisanie kilku słów, a dla mnie jakaś lekcja. Piszcie, co Wam się podoba i to, co Wam się nie podoba :) To wtedy jeszcze bardziej motywuje :D
Dziś ostatni dzień lutego! ;D Nareszcie zacznie się marzec i wiosna ;)
Pozdrawiam Was gorąco, poziomkowa! ;*

piątek, 22 lutego 2013

Rozdział 31

Nagranie dobiegło końca, a my siedzieliśmy cali otępiali. Takiego przebiegu spraw, nikt się nie spodziewał. Nikt z nas nie wiedział, co ma powiedzieć. Każdy wzrok miał wbity w dyktafon.
Po tym, co usłyszałam, nic mnie zdziwić już nie mogło. Eva mogła się posunąć do wszystkiego, ale do tego?! Ona, naprawdę, normalna nie była. Byłam pewna, że gdyby teraz pojawiła się tutaj, w domu, nie wytrzymałabym i udusiłabym ją gołymi rękami. Za to, co zrobiła, musiała ponieść konsekwencje. Wiedziałam, że nie mogę tego tak zostawić.
Podobnie, pewnie, myśleli tak Jay i Matt. Ten drugi nie miał z nią do czynienia w tak dużym stopniu, jak my, ale rozmowa, która skończyła się chwilę temu, wbiła go w ziemię, a raczej kanapę, na której siedział.
Zamknęłam oczy i złapałam się za głowę. Adam zrobił rewolucję w moim życiu. Nie tylko sprawą z Markiem, ale i także tą sprawą. Nie mogę powiedzieć, że tą drugą mi nie pomoże. Wręcz przeciwnie. Pomoże nie tylko mnie, ale również Maxowi.
- On ją zabije, jak się dowie – wydukał w końcu Jay.
- Też bym zabił... - przełknął ślinę Matt.
- Muszę jak najszybciej pogadać z tym więźniem, o którym mówił Adam – odezwałam się. - Może on nam powie, dlaczego Eva posunęła się do czegoś... takiego – westchnęłam. - Na którą godzinę mamy to widzenie? - popatrzyłam na przyjaciela.
- O piątej – poinformował mnie patrząc na zegarek.
- Jedziemy – powiedziałam twardo.
Wrzuciłam do torebki dyktafon i wstałam z kanapy. Chwyciłam telefon i zadzwoniłam po taksówkę. Wyszłam na zewnątrz. Musiałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Usiadłam na schodach, chowając twarz w dłoniach.
„Kiedy to wszystko się wreszcie skończy? Kiedy zakończą się wreszcie te „niespodzianki”, które odkryliśmy? Kiedy wreszcie nasza „rodzina” zazna spokoju? Przecież to, kiedyś na pewno musi się skończyć. Tylko kiedy?”.
Czułam jak wilgotnieją mi oczy. Nie mogłam sobie wyobrazić chwili, w której powiemy o tym wszystkim Maxowi i reszcie. Wiedziałam, że to będzie jedna z najgorszych chwil w całym moim życiu. Nie, nie tylko moim.
Wyciągnęłam chusteczki z torebki i wysmarkałam w jedną nos. Wzięłam głęboki oddech. Ostatnio coraz bardziej mi to pomagało.
Chwilę później siedzieliśmy już w taksówce. Nikt się nie odzywał; każdy pogrążony był we własnych myślach.
Coraz bardziej zaczynałam się denerwować. Miałam mnóstwo pytań do tego mężczyzny i ogromną nadzieję, że mi na nie odpowie. Postanowiłam nagrać całą tę rozmowę swoim telefonem komórkowym. Byłam pewna, ze nie dałabym rady opowiedzieć, o tym wszystkim swoim przyjaciołom, także puszczenie im nagrania wydawało się najlepszym rozwiązaniem.
Po piętnastu minutach jazdy, samochód zatrzymał się przed budynkiem więzienia. Wysiedliśmy z taksówki, a Matt poprosił kierowcę, aby na nas zaczekał. Miałam nogi jak z waty, a serce biło zdecydowanie za szybko, niż powinno.
Ruszyliśmy w stronę zakładu karnego. Chwyciłam mocno dłoń niebieskookiego. Bałam się, i to bardzo. Czego się bałam? Prawdy. Tego, że usłyszę potwierdzenie tej rozmowy.
Podjęłam decyzję, ze porozmawiam z tym mężczyzną sama. Jay był temu przeciwny, ale jakoś w końcu udało mi się go namówić.
Przed wejściem do sali odwiedzin, wzięłam głęboki oddech. Strażnik otworzył drzwi, a ja weszłam do pomieszczenia, w którym stał jeden stół, dwa krzesła i paliło się światło. Na jednym z krzeseł siedział trzydziestoletni mężczyzna. Przydługie, czarne włosy i duża broda w tym samym kolorze, co włosy.
Więzień spojrzał na mnie ciekawym wzrokiem. Przełknęłam ślinę i szybkim krokiem zajęłam miejsce naprzeciw niego.
- Co sprowadza do mnie, taką dziewczynę, jak ty? - uśmiechnął się patrząc swoimi ciemnymi oczami, prosto w moje.
- Eva Cook – odpowiedziałam zaciskając pod stołem pięści.
- Nie mam pojęcia o kim ty mówisz – powiedział pewnie brunet.
- Oh, serio? - uniosłam do góry jedną brew. - Nie lubię, kiedy ktoś mnie okłamuje, wiesz? - ciągle patrzyłam mu w oczy.
- Nie kłamię – wzruszył ramionami.
Wyciągnęłam z kieszeni bluzy dyktafon i położyłam na stole.
- Nie kłamiesz. I zapewne nie wiesz, co się znajduje się na nagraniu?
Mężczyzna popatrzył na urządzenie, a później znowu na mnie.
- Skąd mam to wiedzieć?
- Rozmowa pomiędzy tobą, a Evą – poinformowałam go ostrym tonem. - Chcesz posłuchać?
Nie czekając na jakikolwiek ruch ze strony więźnia, nacisnęłam przycisk, który uruchomił dyktafon.
- O dwunastej będzie jechała tą ulicą – z urządzenia popłynął głos czarnowłosej dziewczyny, a mężczyzna otworzył szerzej oczy. - Masz po prostu wjechać w jej samochód i będzie po kłopocie.
- A gdzie moje pieniądze? - odezwał się głos szatyna, który siedział naprzeciw mnie.
- Masz połowę teraz, a reszta po wykonaniu zadania.
- Interesy z tobą, to czysta przyjemność – powiedział zadowolony więzień.
- Wiem – można było wyczuć, że Eva się uśmiecha. - I pamiętaj, gdyby policja pytała...
- To nic o tobie nie wiem i był to wypadek – dokończył za kobietę.
- Super! - ucieszyła się Cook.
- Tak w ogóle, to czemu ci tak zależy na tym, żeby ta cała Lily zginęła? - zapytał zaciekawiony mężczyzna.
- Max musi sobie uświadomić, że z Evą Cook się nie zadziera – odpowiedziała dumnie, a ja poczułam do niej jeszcze większą niechęć.
- Przecież nie będzie wiedział, że to ty za tym stoisz...
- Nie ważne. Sam jego widok, takiego zasmuconego, w żałobie po ukochanej Lily, mnie usatysfakcjonuje – zaśmiała się, a ja poczułam, jak paznokcie wbijają mi się w dłoń, tak mocno zacisnęłam pięści.
- Niech będzie.
Rozmowa zakończyła się. Mężczyzna popatrzył na mnie uważnie.
- Dalej nie masz pojęcia, o kim mówię? - zapytał wbijając w niego ostry wzrok.
- Jesteś gliną?
- Nie. Przyjaciółką faceta, któremu zabiłeś narzeczoną – założyłam ręce na piersi.
- Skąd to masz? - spytał ciekawie.
- Od życzliwego przyjaciela – odpowiedziałam nie spuszczając z niego wzroku. - A teraz powiedz mi, ile dostałeś kasy za zabójstwo Lily – nachyliłam się nad stołem.
- Trzy miliony – odparł całkowicie rozluźniony.
- Jej życie było warte o wiele więcej – powiedziałam zdenerwowana.
- Może – wzruszył ramionami. - Ja wykonałem tylko swoją robotę.
Rzygać mi się chciało, kiedy patrzyłam na tego mężczyznę. Siedział całkiem obojętny, na to co zrobił. Nie obchodziło go wcale, co czuł Max, kiedy dowiedział się, że Lily zginęła. Miał gdzieś uczucia kogokolwiek. To niesprawiedliwe, że na świecie żyją tacy ludzie.
- I chciało ci się iść za trzy miliony do więzienia? - podniosłam lewą brew do góry.
- Dostałem pięć lat, to wcale nie tak dużo – ponownie wzruszył ramionami. - A po wyjściu jestem ustawiony do końca życia – uśmiechnął się, a ja powstrzymałam się ostatkiem sił, aby nie dać mu w twarz.
- A nie pomyślałeś o rodzinie tej dziewczyny?
- Ja tylko wykonuję polecenia – oparł się wygodnie na krześle. - Reszta mnie nie interesuje. A tobie czym Cook zaszła za skórę? - zapytał uśmiechnięty.
- Nie powinno cię to interesować – ucięłam krótko.
Podniosłam się z miejsca. Mimo że nie minęło zbyt wiele czasu, miałam dość tego faceta.
- Zapewne będziesz również u Evy. Jak możesz pozdrów ją ode mnie – wyszczerzył się. - Od Nicka, gdybyś nie wiedziała, jak się nazywam.
Zmierzyłam go ostatni raz wzrokiem i wyszłam z sali trzaskając drzwiami.
Byłam wkurzona, a nawet i to było za małe słowo, aby określi jak się wtedy czułam. Musiałam stamtąd wyjść, inaczej facet dostał by po twarzy. Wiedziałam, że istnieją na tej planecie skończeni idioci, ale żeby aż tak?!
Czułam obrzydzenie do tego faceta. Do każdej cząstki jego ciała. Na swoich dłoniach miał krew Lily, podobnie jak była przyjaciółka Jaya. Ciekawiło mnie, czym tak Max zalazł jej za skórę, że posunęła się aż do tego, żeby zlecić zabójstwo jego narzeczonej.
Na końcu korytarza czekali na mnie Matt i Jay, którzy, kiedy tylko mnie zobaczyli podnieśli się ze swoich miejsc.
- I? - spytał mój chłopak.
Nic nie odpowiedziałam, tylko podałam im swój telefon z nagraniem rozmowy. Nie miałam na nic siły. Najchętniej wróciłabym do domu i położyła się spać, ale czekało mnie jeszcze dzisiaj jedno spotkanie. Nie oszukujmy się – miłe, to ono na pewno nie będzie.
Ruszyłam do wyjścia szybkim krokiem. Nie chciałam dłużej przebywać w tym miejscu. Wyszłam z aresztu w ogóle się nie odzywając. W taksówce powiedziałam tylko, że jedziemy do mieszkania Evy. Niebieskooki popatrzył na mnie smutnym wzrokiem, ale ja tylko zamknęłam oczy i oparłam się o zagłówek.
Piętnaście minut później taksówka zatrzymała się pod nowo wybudowanym osiedlem. Chłopaki kolejny raz chcieli iść ze mną, ale chciałam załatwić to sama. Podobnie, jak w więzieniu włączyłam nagrywarkę w telefonie.
Kiedy byłam już przy mieszkaniu brunetki, wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Po chwili otworzyły się drzwi i stanęła w nich Eva.
- Co ty tu robisz? - zapytała zdziwiona.
Nie patrząc na nic, weszłam pewnym krokiem do mieszkania. Nie oglądając się zbytnio po mieszkaniu, stanęłam w wielkim salonie obok kanapy.
- Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszała – założyła ręce na piersiach i oparła się o kanapę.
- A dwudziesty maja dwutysięcznego siódmego sobie przypominasz? - popatrzyłam jej prosto w oczy.
- Śmierć dziewczyny Maxa i co z tego? – wzruszyła ramionami.
- Niezła z ciebie aktorka – prychnęłam.
- O co ci chodzi? - uniosła do góry jedną brew.
- O co mi chodzi? - wybałuszyłam na nią oczy, a po chwili nerwowo zaczęłam grzebać w torebce.
Dziewczyna patrzyła na mnie z zaciekawieniem w oczach, kiedy z torby wyciągnęłam dyktafon.
- Mam nadzieję, że odświeżę ci trochę pamięć – po tych słowach wcisnęłam przycisk „play”.
Przez czas, kiedy rozmowa była odtwarzana, patrzyłam na dziewczynę. Z każdym kolejnym słowem jej oczy powiększały się.
- Skąd to masz? - zmierzyła mnie wzrokiem.
- Nie ważne – wrzuciłam dyktafon z powrotem do torby i popatrzyłam na dziewczynę. - Wiedziałam, że jesteś skończoną suką, ale żeby aż tak?
- Wyjdź! - wskazała palcem frontowe drzwi.
- W czym ta dziewczyna ci przeszkadzała? W tym, że Max ją kochał, a ciebie nie? - podniosłam lewą brew do góry. - Zazdrość nie jest powodem do zabijania! - podniosłam głos.
- Wyjdź! - powtórzyła głośniej.
- Czyli tutaj cię boli – powiedziałam pewnie.
- Wyjdź, bo...
- Bo co? - nie dałam jej skończyć. - Zlecisz zabicie mnie? - podeszłam do niej tak, że brakowało kilka centymetrów, aby czubki naszych butów się zetknęły. - Przestałam bać się jakiegokolwiek kroku z twojej strony – sama nie wiedziałam, że to powiedziałam. I to z taką pewnością!
- Kusząca propozycja – odparła tylko brunetka.
- No to pójdziesz siedzieć za dwa zabójstwa – odpowiedziałam szybko.
- Pójdziesz z tym na policję? - otworzyła szeroko oczy.
- A co ty myślałaś? - chciało mi się z niej śmiać, jak Jaya kocham! - Spieprzyłaś Maxowi całe życie, mi i Jayowi też spieprzyłaś kilka miesięcy w życiu, a do tego dochodzą jeszcze chłopaki.
- Nie uda ci się mnie wsadzić za kratki – powiedziała pewnym tonem.
- Jeszcze się okaże – uśmiechnęłam się lekko.
Nie miałam jej już nic do powiedzenia, więc skierowałam swoje kroki ku wyjściu.
- A zapomniałam! - a jednak miałam jej jeszcze coś powiedzieć. - Maz pozdrowienia od Nicka! - zamknęłam za sobą drzwi z wielkim hukiem.
Teraz to ja wygrałam!
Zbiegłam szybko po schodach i w szybkim tempie dotarłam do taksówki, w której siedzieli Jay i Matt.
- Na najbliższy komisariat policji – poinformowałam taksówkarza i zapięłam pas.
Wyczułam na sobie wzrok niebieskookiego, więc popatrzyłam na niego. Był trochę zdziwiony.
- Przyznała się?
- Powiedzmy – westchnęłam i opierając głowę o zagłówek, zamknęłam oczy.
- Nie wierzę – powiedział Jay zakrywając sobie twarz dłońmi.
- No to czas najwyższy uwierzyć – dotknęłam jego ramienia, a on ponownie na mnie spojrzał. - Teraz trzeba się zastanowić, jak powiemy o tym wszystkim Maxowi i reszcie...
- To będzie najstraszniejsze z tego wszystkiego – westchnął i oparł czoło na dłoni.
- Boję się tego, jak zareaguje Max... - pokręciłam głową. - Ja miałabym chęć ją zabić. Może wreszcie byłby spokój.
- Pójdzie do więzienia, więc na jakiś czas o niej zapomnimy – niebieskooki chwycił moją dłoń i mocno uścisnął.
- Nie satysfakcjonuje mnie odpowiedź: na jakiś czas – skrzywiłam się.
- Damy radę – uśmiechnął się lekko. - Zawsze dajemy, nie?
Odwzajemniłam leciutki uśmiech i pokiwałam głową.
Kilka minut później siedzieliśmy już na komisariacie i rozmawialiśmy z policjantem. W zasadzie to my mówiliśmy, a już w szczególności ja, nawijałam jak katarynka. Puściłam również komisarzowi nagranie, na którym była przedstawiona rozmowa Evy z Nickiem. Potem funkcjonariusze policji odsłuchali nagrania z rozmowy z brunetką i więźniem.
Policjant, któremu opowiedzieliśmy wszystko był lekko po czterdziestce, gdzieniegdzie uwidoczniły mu się już siwe włosy. Mężczyzna zdziwił się trochę tym, że wszystko, co powiedziałam miałam poparte jakimiś dowodami. Pytał nawet, czy nie jestem żadną policjantką, albo czy niczego nie próbowałam z tym zawodem.
Nigdy nie myślałam nad tym, aby być funkcjonariuszem policji. Taka myśl nawet przez głowę mi nie przeszła. Z drugiej strony, nawet nie mogłabym być kimś takim. Moja koordynacja ruchowa pozostawiała wiele do życzenia. A po drugie, odkąd zaczęłam być z Jayem, stałam się jakaś taka miększa; wyczulona na ludzką krzywdę. Nie oszukujmy się – słabych jednostek policja nie potrzebuje.
Na słowa komisarza Blacka pokręciłam tylko przecząco głową i zapytałam, co ma zamiar zrobić z panną Cook. Odpowiedział, że zajmie się tą sprawą osobiście; widać było, że mocno go zaciekawiła.
Szybko napisał coś na komputerze i zadzwonił do kogoś informując, o co chodzi. Od razu wysłał patrole pod mieszkanie Evy. Byłam zadowolona z tego, jak szybko zareagowała policja.
Zostaliśmy jeszcze na komisariacie przez dwie godziny, gdyż musieliśmy złożyć zeznania, a ktoś musiał to spisać. Musiałam jeszcze zostawić dyktafon i przesłać, na jakiś inny telefon, te dwa nagrania, więc do domu chłopaków wróciliśmy kilka minut po dziewiętnastej.
Skoczyłam wziąć szybki prysznic i przebrać się w czyste ciuchy. Lot powrotny mieliśmy na godzinę dwudziestą drugą, więc postanowiłam uciąć sobie krótką drzemkę. Głowa pękała mi od natłoku myśli. To wszystko, co dzisiaj wydarzyło przerastało mnie, a wciąż pozostawało jeszcze kilka pytań. A już w szczególności do Adama. Skąd on to wziął?! I w ogóle skąd on znał Evę?! Nie chciał mi powiedzieć, ale postanowiłam, że kiedyś to z niego wyduszę.
Jak już coś wyjaśniać, to do końca i tak, by nie zostały żadne zdania pytające. Koniec, kropka.
Do Wrocławia wracaliśmy z Jayem sami. Matt musiał zostać, aby przyjrzeć się bliżej sprawie, ale też i po to, aby informować nas na bieżąco. Każde z nas wiedziało, że z Evą nie pójdzie nam łatwo. Miała mnóstwo pieniędzy, co równało się z najlepszymi prawnikami w całej Wielkiej Brytanii. Ktoś musiał zostać, a my z Jayem nie mogliśmy. Dwie sprawy karne w jednym czasie, gorzej być nie mogło.
Pożegnaliśmy się z Mattem i wsiedliśmy do zamówionej wcześniej taksówki. Jak nie trudno było się domyśleć, nie byliśmy zbytnio skorzy do rozmowy. Każdy z nas układał sobie tę sytuację w głowie, najlepiej jak tylko potrafił. Przecież jakoś trzeba było opowiedzieć, o tym wszystkim naszym przyjaciołom, a już w szczególności Maxowi. Owszem obwiniał Evę za śmierć Lily, ale tylko dlatego, że się pokłóciły, a nie o to, że to ona doprowadziła do jej odejścia z tego świata.
Kiedy byliśmy już w samolocie, mocno przytuliłam się do Jaya. Potrzebowałam go, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo. Zamknęłam oczy i próbowałam oczyścić swój umysł, z jakiejkolwiek myśli. Zdecydowanie za dużo tego było, jak na tak krótki czasu.
Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam, ponownie. Spałam tylko jakieś czterdzieści minut. Popatrzyłam na niebieskookiego; spał jak zabity. Zaczęłam przeglądać jakąś gazetę, kiedy usłyszałam, że dzwoni mi telefon. Wygrzebałam go z torebki, ale połączenie się zakończyło. Nie znałam numeru i kiedy miałam odkładać komórkę na miejsce przyszedł esemes, od tego samego numeru. Otworzyłam wiadomość i przeczytałam kilka słów: „To, że pójdę siedzieć, wcale nie oznacza, że się z tobą nie policzę!”.
Czułam, że serce zatrzymało mi się na chwilę. Byłam świadoma tego, ze tymi zeznaniami na policji rozpętałam jeszcze większą wojnę. W bitwach był remis, ale ja chciałam wygrać tę wojnę i wiedziałam, że zrobię wszystko by to osiągnąć. Miałam dość tej kobiety, na resztę swojego życia.
Nic nie odpisałam; wrzuciłam telefon do torby i wróciłam do przeglądania czasopisma.

W mieszkaniu byliśmy kilka minut przed pierwszą. Wszyscy już smacznie spali, całkowicie nieświadomi tego, czego dowiedzą się rano. Cholernie bałam się poranka. Bałam się tego, jak zareaguje Max, a też i inni.
Najciszej, jak tylko mogłam, weszłam do pokoju, w którym spał łysy chłopak i wzięłam jakąś koszulkę niebieskookiego. Poszłam do łazienki i tam się przebrałam. Nie miałam już siły na to by wziąć nawet prysznic, podobnie jak Jay.
Zmęczeni położyliśmy się do łóżka i objęci szybko zasnęliśmy.

Obudził mnie dźwięk, który mówił o tym, że coś spadło. Usiadłam szybko na łóżku. Zbyt gwałtownie, jak się okazało, ponieważ obudziłam niebieskookiego. Łóżko, na którym spał Max, było puste.
- Co jest? - zapytał Jay.
- Coś poleciało – odpowiedziałam i wyszłam z łóżka.
Kiedy wychodziłam z pokoju, mało, co nie zaliczyłabym gleby. Popatrzyłam z wyrzutem na mojego chłopaka, który zostawił tak naszą walizkę.
- Przepraszam – powiedział i stanął na nogach.
Chwyciłam go za rękę i wyszliśmy do kuchni, gdzie urzędowali już Siva, Vicki, Max, Nathan i Emma. Tom razem z Amy wylądowali pewnie u Moniki.
- Cześć! - przywitali nas wesoło.
Pomachałam im bez żadnego uśmiechu. A Jay burknął coś, co przypominało „cześć”. Usiadłam w kuchni na krześle, a Loczek zajął miejsce naprzeciw mnie.
- Coś wam nie wyszło u rodziców? - spytał Max krojąc pomidora.
Vicki podała mi kubek z kawą.
- My nie byliśmy u rodziców Jaya – westchnęłam.
- To gdzie? - mało, co nie krzyknęła najmłodsza blondynka, a cała reszta wbiła w nas wzrok.
- Byliśmy w Anglii, ale tylko w Londynie – odpowiedziałam i wzięłam łyk kawy.
- Po co? - zdziwił się Siva.
- I gdzie jest Matt? - dołączył Nathan.
- Musiał zostać – oznajmił niemrawo Jay i pociągnął łyk napoju z mojego kubka.
- Czy ktoś nam powie o, co tu chodzi? - łysy chłopak odłożył nóż.
- Powiemy – zapewniłam. - Tylko zadzwońcie po Toma.
- Wolelibyśmy powiedzieć wam wszystkim w jednym czasie – dokończył za mnie niebieskooki.
- O czym?! - zdenerwowała się najstarsza blondynka, a jej chłopak zaczął pisać esemesa do piwnookiego.
- Zaraz się wszystkiego dowiecie – oparłam głowę na dłoni. - Tylko niech pojawi się Tom.
Spojrzałam prosto w oczy mojego chłopaka i czułam, jak zaczynają piec mnie oczy, więc szybko zamrugałam. Nie mogłam się rozkleić! Cholera jasna!
- Zaraz będzie – oznajmił Irlandczyk i schował telefon do kieszeni.
Podniosłam się z krzesła i zaczęłam szukać mojej torebki. Po kilku sekundach miałam ją już w ręce i wyciągnęłam z niej komórkę. Usiadłam na kanapie i podciągnęłam kolana pod brodę.
- Liz, wszystko okej? - spytał niepewnie Nathan.
- Nic nie jest okej – odszepnęłam i zamknęłam oczy.
Po chwili poczułam, jak ktoś siada obok i obejmuje mnie opiekuńczo ramieniem. Od razu zrozumiałam, że był to Jay.
- Jesteś w ciąży? - zapytał Max siadając na fotelu.
Popatrzyłam na niego i pokręciłam przecząco głową.
Nasze zakochane pary usiadły obok siebie na podłodze, naprzeciw mnie i Loczka. Wszyscy wlepiali w nas wzrok, a my uparcie milczeliśmy.
Długo myślałam, nad tym, jak to wszystko powiedzieć i nie doszłam do żadnego rozwiązania. Wiedziałam, że muszę im powiedzieć od czego to się zaczęło, ale bałam się, że w pewnym momencie nie wytrzymam i po prostu się rozpłaczę.
Bez wątpienia – jedna z najgorszych chwil w moim życiu za chwilę miała się zacząć. Mocniej przytuliłam się do Jaya, chociaż i tak niewiele to dało.
Siedzieliśmy w ciszy, dopóki do mieszkania nie wpadł Tom, czyli jakieś pięć minut. Zajął miejsce obok Jaya i zapytał:
- Co się stało?
No tak, nasze miny musiał być prze szczęśliwe.
- Właśnie tego próbujemy się dowiedzieć – odpowiedziała mu dziewczyna Natha.
- Więc? - Max wbił we mnie wzrok, ale ja nie potrafiłam popatrzeć mu w oczy.
Wzięłam głęboki oddech i odezwałam się:
- Kiedy byłam u Adama w areszcie, dał mi dyktafon z rozmową, w której uczestniczyła Eva...
- Skąd ten cały Adam zna Evę? - przerwała mi Vicki.
- Sama chciałabym wiedzieć – odpowiedziałam i oparłam czoło o dłoń unosząc do góry grzywkę. - Adam powiedział też, że po przesłuchaniu tego nagrania muszę spotkać z mężczyzną, który... - no i tu się zacięłam, a oczy zaszkliły mi się łzami.
- Który co? - zapytał zniecierpliwiony Siva.
- Który spowodował wypadek, w którym zginęła Lily – odpowiedział Jay patrząc gdzieś w bok.
Wszystkim oczy urosły do rozmiarów pięciozłotówek. A ja, kiedy popatrzyłam na Maxa wykrzywionego w bólu, poczułam jak po policzku spłynęła samotna łza.
- Ale... skąd...? - wydusił z siebie Seev.
- Nie pytaj... Razem z Mattem pojechaliśmy do aresztu, ale rozmawiała z tym facetem tylko Liz – Jay objął mnie mocniej.
- Wszystko jest tutaj – powiedziałam uruchamiając nagranie.
Z każdym wypowiedzianym słowem wszyscy nasi przyjaciele, byli w coraz większym szoku. Chłopakowi Lily popłynęło kilka łez, na co ja zamknęłam oczy. Nie mogłam na niego patrzeć. Za dużo bólu mi to sprawiało, więc odwróciłam głowę.
Gdy nagrania dobiegły końca, nikt nic nie powiedział. Każdy wzrok miał utkwiony w mojej komórce. Dziewczyny siedziały, a ja czułam, że zaraz, podobnie jak mnie, polecą im łzy. Długo czekać nie musiałam.
Przez dwie minuty siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Nikt z nas nie miał odwagi popatrzeć na Maxa, a co dopiero spojrzeć mu w oczy.
Łysy chłopak nagle wstał i ruszył w stronę drzwi.
- Max, gdzie ty idziesz? - zapytał Tom.
- Muszę to sobie wszystko poukładać – odpowiedział drżącym głosem i z hukiem zamknął za sobą drzwi.
Wtuliłam się w Jaya, tak, że teraz było widać tylko moją blond czuprynę. Czułam się strasznie bezsilna. Nie lubię tego uczucia!
- Co będzie dalej? - zapytała cicho Emma.
Odpowiedziała jej głucha cisza...

Przez resztę dnia każdy chodził, jak struty. Nasi przyjaciele próbowali sobie uporządkować to wszystko w głowie, podobnie jak my z Jayem.
Do Maxa nikt z nas nie dzwonił. Rozumieliśmy to, że musiał pobyć sam i pogodzić się z tym wszystkim. To przecież wcale nie było takie proste. Przecież nie codziennie dowiadujesz się, że taka suka jak Eva, wydała wyrok śmierci na twoją ukochaną.
Miałam ochotę ją zabić, zresztą chyba nie tylko ja. Vicki była strasznie wkurzona, a nawet to było za małe słowo, aby opisać jej stan. Chodziła w tę i z powrotem po mieszkaniu, a kiedy Seev poprosił, aby usiadła ta odburknęła tylko coś niezrozumiałego i wróciła do swojej „przechadzki”. Emma wraz z Nathanem siedzieli wspólnie na balkonie, wcale się do siebie nie odzywając. Tom krzątał się po mieszkaniu bez celu, aż w końcu stwierdził, że musi iść się przewietrzyć. My razem z Jayem i Sivą siedzieliśmy na kanapie. Bez jakiegokolwiek sensu wpatrywaliśmy się w mój telefon, jakby on miał przynieść jakąś odpowiedź.
Czekałam na jakąś wiadomość od Matta, ale ta nie nadchodziła. Zastanawiałam się, czy Eva się z tego wywinie. No i czy, sprawdzi się jej esemes wysłany do mnie. Nikomu o nim nie powiedziałam. Ale chyba by wypadało? A już w szczególności policji. Może mógłby być to kolejny dowód w sprawie?
Wcale nie obchodziło mnie to, jak czuła się teraz brunetka. Chciałam tylko, żeby poszła siedzieć i to na jak najdłużej. Może i byłam wredna, ale kurde! Nie wydaje się wyroku na niewinną dziewczynę! W tym momencie poczułam, że jeszcze bardziej nienawidzę Evy, o ile tak się jeszcze dało.
Strasznie bałam się tego, co przyniosą kolejne dni. Ale, jak to zawsze powtarzała Meg: Odważny, to nie ten kto się nie boi, ale ten który wie, że istnieją rzeczy ważniejsze niż strach...


Dobra macie ten oto rozdział :) Wydaje mi się dziwny, ale Wy ocenicie ;D
Nareszcie piątek! ;D Wszystkim życzę miłego weekendu! ;*

piątek, 15 lutego 2013

Rozdział 30

- Lisa jest w ciąży.
Czułam jak torba ześlizguje się z mojego ramienia i upada na panele.
Nie mogłam określić, co dokładnie wtedy poczułam. Zdziwienie, gniew, żal, niedowierzanie...
Złapałam się za głowę.
- To niemożliwe – szepnęłam do siebie.
Usiadłam na krześle, obok Matta, ciągle nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszałam.
- Niemożliwe – powtórzyłam i kręciłam głową.
Przecież żadnych niespodzianek miało już nie być!
- To w ogóle jego dziecko? - zapytał Matt, a oczy wszystkich zwróciły się ku niemu. - No co? - tylko on z nas wszystkich zachował zdrowy rozsądek.
Faktycznie, przecież to wcale nie musiało być jego dziecko. Skoro Lisa go zdradziła to jest to może dziecko tego Victora.
- W którym ona jest tygodniu? - zapytała Vicki.
- Coś Tom mówił, że siódmym, czy ósmym – odpowiedział Max drapiąc się po czole.
- To wykluczmy, że to może być dziecko Victora – westchnął Seev.
- Przecież mieliśmy wtedy trasę koncertową – oznajmił Jay patrząc na mnie. - A Lisa na niej była...
- I nie zostawiała Toma samego – dokończył Max.
- Ja już sobie pójdę – odezwała się nagle Monika i podniosła się z kanapy.
Płakać się chciało, kiedy widziało się jej minę. Musiała poczuć do Toma coś więcej niż przyjaźń, a to chyba niezbyt dobrze. Jeszcze teraz.
„Dlaczego to wszystko tak się komplikuje?”.
- Moni... - zaczęła Vicki, ale szatynka jej przerwała.
- Muszę naszykować wszystko do pracy – powiedziała wymijająco. - Mam przetłumaczyć jeszcze kilka stron, więc...
Ruszyła w stronę wyjścia nie patrząc na nikogo.
- Na razie – pożegnała się i wyszła zamykając za sobą cicho drzwi.
- Nie dobrze – powiedziała Emma.
- Czemu akurat teraz? - zezłościła się druga blondynka. - Czy ona się z Evą umówiła? Że lubią psuć komuś szczęście?
- Możliwe – odpowiedział jej Nathan.
- Co będzie dalej? - spytałam gapiąc się na latarnie za oknem.
- Aż boję się pomyśleć – najstarsza blondynka zaczęła obgryzać paznokcie.
- Łatwo nie będzie – westchnął Jay.
- Witajcie kolejne „kłopoty” - szepnęłam do siebie.
Ale czy dziecko, niewinne dziecko można nazwać „kłopotem”?

Przez resztę dnia nikt nie był skory do jakichkolwiek rozmów. Każdy był pogrążony we własnych myślach, więc poszłam się położyć.
W głowie miałam istny mętlik. Sprawa z Evą, dyktafonem i Maxem, a do tego jeszcze ta ciąża Lisy. Czułam, jak powoli to wszystko zaczęło mnie przerastać. Miałam ochotę wyrzucić wszystko z głowy i oderwać się od tych... problemów.
Nie miałam ochoty już dzisiaj mówić Jayowi o tym, co powiedział mi Adam, kiedy byłam u niego w areszcie. Nie chciało mi się nawet wyciągnąć starego dyktafonu z torby. Te wszystkie dzisiejsze informacje zabrały mi wszystkie siły, chęci zrobienia czegokolwiek.
- Nie myśl tyle – niebieskooki położył się obok mnie i objął.
- To wcale nie jest takie proste – westchnęłam.
Cieszyłam się, że Jay jest przy mnie.
- Jeśli chcesz, to możemy iść na jakiś spacer?
- Nie, jakoś nie mam na nic ochoty.
- Mam sobie iść? - zapytał cicho.
- Nie! - mało, co nie krzyknęłam. - Cieszę się, że tu jesteś – odwróciłam się na drugi bok, tak że teraz patrzyłam na chłopaka.
- Zdecydowanie za dużo się martwisz – pogłaskał mnie po policzku.
- To wszystko mnie już przerasta – przymknęłam oczy. - Monika, która zakochała się w Tomie, Lisa, która jest z nim w ciąży, a jeszcze to wszystko, co powiedział mi Adam.
- Co ci powiedział?
Za szybko to powiedziałam. „Dlaczego ja zawsze najpierw robię, a później myślę?”
- On zna Evę – powiedziałam cicho.
- Skąd? - zdziwił się chłopak, patrząc na mnie niedowierzająco.
- Sama chciałabym wiedzieć...
- Liz, idziesz z nami...? - do pokoju wparowała Vicki. - Przepraszam – powiedziała widząc nas leżących na łóżku.
- O co chodzi? - popatrzyłam na nią.
- Idziemy z Emmą do Moniki – westchnęła. - Nie może teraz siedzieć sama... - oparła się i framugę. - To wszystko przerasta nas, a co dopiero ją.
- Czemu to wszystko jest takie skomplikowane? - usiadłam na łóżku.
- Sama chciałabym wiedzieć.
- A już myślałem, że wszystko się ułoży – odezwał się niebieskooki.
- Każdy z nas tak myślał. Może to głupie, ale... - przerwała.
Popatrzyliśmy na nią z Jayem wyczekująco.
- Przeszło mi przez myśl, że Lisa może jednak nie jest w ciąży? - mówiła patrząc na nas.
- Myślisz, że mogłaby? - mój chłopak podniósł jedną brew.
- Oj, nie wiem. Tak tylko... - podrapała się po głowie.
„Dlaczego nie?, przeszło mi przez głowę. Po tym, co Lisa zdążyła nawyprawiać, nie byłoby zaskoczeniem, gdyby jednak w tej ciąży nie była. Mogła chcieć po prostu, zatrzymać przy sobie Toma. Może Vicki wcale się nie myliła?”
- A Tom dalej się nie odzywa? - zapytał Jay.
- Chłopaki próbują bez przerwy, ale ma wyłączony telefon – skrzywiła się. - Że też musiał trafić akurat na Lisę.
- Macie coś słodkiego? - usłyszeliśmy głos Seeva.
- W szafce nad zlewem powinny być jakieś batoniki – odpowiedział Jay.
- To jak? Idziesz z nami? - spytała Vicki, przypominając sobie, po co tutaj przyszła.
- Tak, dajcie mi jeszcze jakieś dziesięć minut – poprosiłam opadając ponownie na łóżko.
- Okej.
Dziewczyna zamknęła drzwi i zostaliśmy z niebieskookim sami.
- O czym powiedział ci Adam? - spytał chłopak wracając do tematu naszej, przerwanej przez dziewczynę, rozmowy.
- Możemy pogadać o tym jutro? - popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem. - Zresztą musimy jeszcze się spakować – jęknęłam i nakryłam twarz poduszką.
- Gdzie jedziemy?
- Lecimy do Anglii. Ty, ja i Matt.
Chłopak zdjął poduszkę z mojej twarzy.
- Liz, o co chodzi? - niebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie uciążliwie.
- O to, że Adam ma coś na Evę – szepnęłam zrezygnowana.
- Ale co? - dopytywał się.
- Jeszcze nie wiem. Na dyktafonie jest nagrana jakaś rozmowa, pomiędzy nią a jakimś mężczyzną, który teraz siedzi w więzieniu. To do niego właśnie lecimy.
- Skąd on to ma? Słuchałaś tego?
- Nie wiem. Nie, mam to przesłuchać w towarzystwie twoim i Matta – westchnęłam. - Adam coś mówił, ze Max ma coś z tym wspólnego – przypomniało mi się.
- Max? - zdziwił się. - Nasz Max?
- Tak, nasz Max. Ale Jay! Nikomu ani słowa, Adam nie pozwolił nikomu mówić.
- Okej, rozumiem. A właściwie to nic z tego nie rozumiem – podrapał się po głowie.
- Ja też nie – podniosłam się. - Jutro się dowiemy, o co chodzi – uśmiechnęłam się blado. - Spakujesz nas? Jakieś tylko podręczne rzeczy i cuchy na przebranie. Walizka jest pod łóżkiem.
- Wiem, wiem. O której ten lot?
- Trzeba zapytać się Matta. Ale, co powiemy reszcie?
- Hmm... Że lecimy odwiedzić moich rodziców.
- Świetnie, ale po co leci z nami prawnik? - podniosłam brew.
- Może – podrapał się po głowie. - chcą zaufanego prawnika dla swojego przyjaciela, który ma kłopoty?
- Uwierzą? - spytałam.
- Miejmy nadzieję – uśmiechnął się i lekko mnie pocałował. - Leć do Moniki. Potrzebuje was bardziej niż my – założył zbłąkany, blond kosmyk za moje ucho.
- Kocham cię, wiesz? - dotykałam lekko jego ust.
- Najbardziej na świecie – ponownie mnie pocałował.
Pięć minut później szłyśmy już z dziewczynami w stronę marketu. Postanowiłyśmy kupić trochę słodyczy i lodów. Same miałyśmy lekkiego doła, więc jakoś musiałyśmy go zakopać. Słodkości miały nam w tym pomóc.
Migiem zapełniłyśmy cały koszyk i udałyśmy się do kasy. Zapłaciłam i ruszyłyśmy w stronę mieszkania Moniki. Dziewczyna otworzyła nam, ale nie była w szampańskim humorze. Wyglądała jeszcze gorzej niż przed tym, jak od nas wyszła. Miała zaczerwienione oczy, więc musiała płakać.
Dziewczyny usiadły na łóżku szatynki, a ja na podłodze tak, że widziałam je wszystkie.
- Ty naprawdę coś do niego poczułaś – odezwała się Emma.
- Nawet jeśli, to co z tego? - zapytała zrezygnowana i włożyła sobie cukierek do buzi.
- No dobra, będzie dziecko Lisy, no ale nie z takimi problemami człowiek daje sobie w życiu radę – dotknęła jej ramienia.
- Lubię dzieci, tylko... A to i tak nie ma sensu – kolejny cukierek czekoladowy wylądował w jej ustach.
- Dlaczego? - spytałam unosząc lewą brew.
- Po pierwsze: Tom raczej nie czuje do mnie tego samego...
- Zależy mu na tobie – powiedziała ze stuprocentową pewnością Vicki. - Patrzy na ciebie tak, jakby nieba chciał ci uchylić.
- Przez te kilka dni, przecież nie odstępowaliście się na krok – ciągnęła Emma zajadając się czekoladą z orzechami.
- I nie powiesz nam, że przez te noce, kiedy był u ciebie przespałaś je wszystkie – zaczęłam grzebać w misce w poszukiwaniu czekoladowego cukierka. - Pewnie całe je przegadaliście.
- No strzał w dziesiątkę, ale...
- Co za „ale”?
- Za dwa miesiące stąd wyjeżdżacie, zapomniałyście?
Tutaj miała racje. Miny zrzedły nam jeszcze bardziej.
- Chyba, że – nagle olśniło Emmę. - pojedziesz z nami!
- Tobie chyba się w głowie trochę pomieszało od tej czekolady – szatynka popukała się w czoło. - Ja nawet nie jestem z Tomem, i pewnie nie będę, więc dajcie spokój.
- Ale gdyby...? - próbowała Vicki.
- Dajcie spokój – poprosiła wyciągając dzwoniący telefon z kieszeni. Szybko rozłączyła połączenie.
- Widzisz, dzwoni do ciebie. Od nas nawet nie raczył odebrać – powiedziałam rozwijając orzechowego cukierka.
- Może teraz dzwoni? - spytała rzucając telefon na łóżku.
- Dzwoni, ale znowu do ciebie – najmłodsza blondynka pomachała jej komórką przed oczami.
- To rozłącz – szatynka wzruszyła ramionami i ze spuszczonym wzrokiem zaczęła grzebać w misce cukierków.
Emma nie posłuchała jej. Szybkim ruchem nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Halo?
Monika z prędkością światła odwróciła się w jej stronę i spojrzała na nią z wyrzutem.
- Tak, już ci ją daje – wyciągnęła rękę z telefonem w stronę dwudziestotrzyletniej dziewczyny.
- Zabiję cię – Monika poruszyła ustami.
- Chyba podziękujesz – odszepnęła.
Szatynka wzięła komórkę i przyłożyła ją sobie do ucha.
- Słucham?
Dałam znać dziewczynom, abyśmy wyszły. Reakcja była natychmiastowa. Cicho zamknęłyśmy za sobą drzwi od jej sypialni i skierowałyśmy się do kuchni. Dziewczyny usiadły przy stole, a ja oparłam się kuchenny blat.
- Mam nadzieję, że dojdą do jakiegoś porozumienia – westchnęła zapatrzona w okno Emma.
The sun goes down, The stars come out...
Rozległ się dźwięk mojego telefonu. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętego Jaya.
- Co tam? - odebrałam.
- Żółta, czy niebieska? - spytał niebieskooki.
- Ale co?
- Koszula. Więc, jak? - dopytywał się.
- Yyy... Żółta – oznajmiłam.
- Tak myślałem – czułam jak się uśmiecha. - Szczoteczkę i takie duperele już ci spakowałem. A jeszcze bielizna!
- Co ty nie powiesz? - uniosłam brew.
- Przy okazji zrobię lekki porządek – czułam jak wyszczerza zęby w uśmiechu. - Mówią, że to faceci nie potrafią trzymać porządku – już miałam coś powiedzieć, ale mnie ubiegł. - A jak tam Monika? Wiesz, o której będziecie z powrotem?
- Niezbyt dobrze. Rozmawia z Tomem właśnie – westchnęłam. - Nie mam pojęcia.
- Odezwał się wreszcie? - mało co nie krzyknął mi do ucha. - Chłopaki! Tom się odezwał! - ryknął, a ja odstawiłam telefon od ucha.
- Jay, ja nie chcę ogłuchnąć.
- Przepraszam – odezwał się już ciszej, a w tle było słychać jakieś szmery. - Aprops rodziców, to dam ci znać esemesem.
Byłam pewna, że prędzej krzyknął do chłopaków, niż pomyślał nad tym, żeby przekazać mi szczegóły dotyczące jutrzejszego wyjazdu.
- Gdyby coś z Tomem, to daj znać. Już wam nie przeszkadzam. Do zobaczenia.
- Tak – zakończyłam połączenie i wsadziłam komórkę do kieszeni.
- Nie roznieśli jeszcze mieszkania? - zapytała Vicki.
- Chyba nie – wzruszyłam ramionami. - A tak w ogóle, to chcecie coś z Londynu? Jutro lecimy tam z Jayem i Mattem.
- Po co? - blondynki wbiły we mnie wzrok.
- Rodzice Jaya chcą jakiegoś zaufanego prawnika, więc Matt jest idealnym kandydatem – skłamałam w pierwszej części mojej wypowiedzi, ale reszta była prawdą w stu procentach.
- Nie boisz się? - spytała najstarsza blondynka.
- Czego?
- No poznania rodziców Jaya? - popatrzyła na mnie tak, jakbym nie pamiętała, co przed chwilą powiedziałam.
- Aaa! Może trochę – odpowiedziałam szybko, nawet nie zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Pamiętam, kiedy ja miałam poznać mamę Seeva – oparła głowę na łokciu. - Zrobiłam gigantyczne ciasto, tylko po to, aby się przypodobać – uśmiechnęła się. - Na szczęście nic nie sknociłam.
Kiedy Vicki mówiła o poznawaniu rodziców doszło do mnie, że nie poznałam ich jeszcze osobiście. Niebieskooki dużo opowiadał na ich temat, ale także opowiadał o swojej wielkiej rodzinie. Obiecał, że jak najszybciej będzie to możliwe, to przedstawi mnie rodzicom. Kiedy tak o tym mówił, poczułam się trochę źle. Ja swoich rodziców mu przedstawić nie będę mogła, nawet nie chciałam. Czułabym się w ich towarzystwie obco, tak jak zawsze.
- Też się bałam, kiedy Nathan powiedział, że zabiera mnie do swojej rodziny. Moja mama myślała, że zaraz się rozchoruję – zaśmiała się. - Biegałam po całym domu przebierając się i pytałam taty, czy akurat mogę tak iść. Miał ze mnie niezły ubaw, ale kiedy wspomniałam o jego pierwszym obiedzie u babci, przestał – uśmiechnęła się. - Ja zdecydowałam się na wino, ale gdy szłam na spotkanie, to bałam się, że wyjdę na alkoholiczkę – zaśmiałyśmy się wszystkie trzy.
Usłyszałyśmy trzask zamykanych drzwi. W kuchni stanęła zrezygnowana Monika.
- On wcale nie poleciał do Londynu – westchnęła.
- Jak to? - spojrzałyśmy na nią uważnie.
- Miał lecieć, ale się rozmyślił...
- Jak to rozmyślił? - Emma dalej nie mogła wyjść z szoku.
- No po prostu. Pół dnia spędził w parku myśląc o swoim życiu – dziewczyna wzięła szklankę i nalała soku z kartonu.
- Ale, gdzie on teraz jest? - zapytałam.
- Wraca do waszego mieszkania – pociągnęła łyk pomarańczowego płynu.
- Nie przejął się wcale tym, że się o niego martwimy? - Vicki patrzyła cały czas na szatynkę.
- Mówił, że musi was przeprosić. Aż telefon mu się zaciął przy włączaniu, bo miał tyle wiadomości i nieodebranych połączeń – uśmiechnęła się.
- Chłopaki będą krzyczeć – wyszeptała najmłodsza w towarzystwie.
- Może wreszcie się ogarnie – dziewczyna Sivy wstała i nalała sobie do szklanki wody.
- Dziękuję wam – uśmiechnęła się Monika, patrząc na każdą z nas.
- Daj spokój. Jesteś naszą... - zacięła się Vicki. - Tak, jesteś naszą przyjaciółką – wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Cieszę się, że mogę mieć takie przyjaciółki – również uśmiech zawitał na jej twarzy.
Rozległ się dźwięk przychodzącego sms'a. Wyciągnęłam telefon z kieszeni. Na wyświetlaczu ponownie pojawiło się zdjęcie Jaya. Otworzyłam wiadomość:
„Samolot mamy na 12:00. Zapakowałem czerwoną koronkę ;D”
Wybuchnęłam śmiechem.
- A tobie co? - wzrok dziewczyn skupił się na mojej osobie.
- Nic, nic – machnęłam ręką, próbując przestać się śmiać.
- Liz jutro poznaje rodziców Jaya – wyszczerzyła się Emma.
- Serio? - spytała zadowolona szatynka. - Czemu nic wcześniej nie powiedziałaś?
- A o czym tu mówić? - czułam się źle z tym, że je okłamywałam.
Kilka dni i poznają całą prawdę!, przeszło mi przez głowę. Ale najpierw muszę poznać ją ja i chłopaki.
- No wiesz, przedstawia cię rodzicom.
- No w końcu kocha ją, jak wariat, więc kiedyś musiał nastąpić ten moment – uśmiechy nie schodziły im z twarzy.
- Pamiętaj: kup wino! - zaśmiała się Emma.
- A ty masz jeszcze jaką butelkę? - zapytała Vicki, patrząc na Monikę.
- Mam, gdzieś – dziewczyna poprawiła okulary i zaczęła zastanawiać się, gdzie.
- A wy znowu chcecie pić? - spytałam unosząc brew.
- Czemu nie?
- Liz, spokojnie! Teściowie nawet nie poznają, że coś piłaś – dziewczyny wybuchnęły śmiechem.
Kilka minut później siedziałyśmy już w sypialni Moniki, każda z lampką czerwonego wina. Nasz humor był całkowitym przeciwieństwem tego, który był na samym początku. Śmiałyśmy się bez przerwy, pożerając słodkości i popijając wino.
Cieszyłam się, że dziewczyny znalazły wspólny język. Miałam ogromną nadzieję, że, kiedy wyjedziemy do Anglii, to nie stracimy ze sobą kontaktu. Nie mogło tak być.
Około jedenastej Jay napisał mi sms'a o tym, że Tom się znalazł i że wcale nie był w Londynie. Nie mam pojęcia, czy nie narobiłam mnóstwa błędów odpisując na wiadomość, gdyż literki trochę już mi się mieszały. Vicki powiedziała, żebym się nie martwiła. Jay nie dzwoni, czyli nie narobiłam tyle literówek.
Było piętnaście po pierwszej w nocy, kiedy najstarsza blondynka chwyciła swój telefon. Wykręciła numer swojego chłopaka i włączyła głośnomówiący.
- Macie się nie śmiać, zrozumiano?
Wybuchnęłyśmy śmiechem. Kiedy człowiek nie może się śmiać, właśnie wtedy śmieje się jak oszalały.
- Vicki? - usłyszałyśmy zaspany głos Sivy. - Jest po pierwszej... - jęknął.
- Kochanie, gdzie są kluczyki od mojego czołgu? - zapytała całkiem poważnie, a my zakryłyśmy sobie usta dłonią, aby nie zdradzić, że się śmiejemy.
- Jakiego czołgu? - zdziwił się jej chłopak.
- No tego, co stoi pod blokiem Liz – mówiła całkowicie opanowanym głosem.
W słuchawce usłyszałyśmy jakiś szmer.
- Skarbie, ty się na pewno dobrze czujesz?
- Nie, bo nie ma kluczyków! - ryknęła do słuchawki.
- Vicki, my nie mamy żadnego czołgu – próbował wytłumaczyć chłopak.
- Jak to nie? Przecież ma na imię Bemingo!
Popukałam się w czoło i próbowałam nie wybuchnąć śmiechem. Bemingo to przecież pies mój i Jaya!
- Bemingo to pies Maxa – oznajmił spokojnie Seev, a ja popatrzyłam na telefon.
- Jak to Maxa? - oburzyłam się. - Przecież to pies mój i Loczka!
- Liz? - zdziwił się chłopak.
- To jest Elizabeth! - krzyknęła do telefonu Emma.
- I ma na nazwisko McGuiness! - dołączyła Monika. - Więc zwracaj się do niej z szacunkiem.
- Właśnie mam na nazwisko... - zająknęłam się. - Jak mam na nazwisko?
- McGuiness! - przypomniała mi Emma.
- No! Mam na nazwisko McGuiness i proszę o litr szacunku!
- Litr? Jezu! Co wyście znowu piły? - jęknął do słuchawki.
- Robert, musimy kończyć – powiedziała Vicki.
- Co?! Jaki Ro...?!
Dziewczyna nie dała mu skończyć i zakończyła połączenie. Po chwili wszystkie tarzałyśmy się ze śmiechu, przecierając łzy.
- Czołg? - wykrztusiła Emma. - Jak na to wpadłaś?
- Ostatnio oglądałam film o czołgach i tak jakoś mi się skojarzyło z moim biednym Seevem – ponownie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Ale co ma czołg to Sivy? - popatrzyłam na nią, ciągle się śmiejąc.
- A cholera wie? – wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Kilka minut później spałyśmy już, jak zabite.
O dziewiątej zaczęła dzwonić moja komórka. Jęknęłam i zaczęłam szukać dzwoniącego ustrojstwa. Strasznie bolała mnie głowa. Nie otwierając oczu odebrałam.
- Halo? - odezwałam się niemrawo.
- Cześć Skarbie – rozpoznałam głos niebieskookiego. - Nie powinnaś być już w domu? Za trzy godziny mamy samolot.
- O kurde! - krzyknęłam i szybko się podniosłam. Od razu tego pożałowałam. Zakręciło mi się w głowie i chwilę zajęło mi dojście do siebie.
- Wiesz tak się zastanawiam, bierzemy naszego psa?
- Przecież my nie mamy psa – podrapał się po głowie i rozejrzałam dookoła. Dziewczyny nadal spały, jak niedźwiedzie.
- Wczoraj mówiłaś, co innego – zaśmiał się.
- Co? - próbowałam sobie przypomnieć, co wydarzyło się w nocy.
- Nie pamiętasz? - zadrwił mój chłopak. - Kilka minut po pierwszej, dzwonicie z komórki Vicki do Sivy, a raczej do Roberta.
Wszystko, jakoś pomału zaczęło wracać. Ale tylko jakieś przebłyski.
- Wino trzymaj z dala ode mnie – poprosiłam i stanęłam na nogach.
- Postaram się – czułam jak się uśmiecha. - Chociaż jedna rzecz mi się spodobała.
- Tak? - podniosłam brew i wyszłam z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi, żeby nie pobudzić dziewczyn.
- Nazwisko na McGuiness, mogłabyś zmienić.
Zaskoczyło mnie to trochę, ale nie powiem, że nie było to miłe.
- Oświadczasz mi się przez telefon? - spytałam nalewając sobie soku do szklanki i uśmiechając się szeroko.
- To nie jest w moim stylu.
- To jak jest w twoim stylu? - zapytałam biorąc łyk soku.
- Jeszcze zobaczysz – zaśmiał się. - Wyrobisz się w pół godziny?
- Tak, postaram się – podrapałam się po głowie.
Nabazgrałam kilka słów dla dziewczyn i poszłam do łazienki. Rozczesałam włosy i umyłam twarz. W kuchni znalazłam jakieś tabletki na ból głowy i szybko je zażyłam. Chwyciłam swoją torbę i jeden z wielu kluczy od domu. Zauważyłam, że mieszkanie nie było zamknięte przez całą noc.
„Błagam, żeby nic nie zginęło”.
Postanowiłam, że później do nich zadzwonię.
Do mieszkania dotarłam w zaskakująco szybkim tempie. Słońce świeciło niemiłosiernie, a po mieście kręciło się bardzo dużo ludzi.
Kiedy weszłam o mieszkania, niebieskooki właśnie sprzątał w kuchni.
- Cześć – pocałowałam go.
- Witam – odpowiedział z ogromnym uśmiechem na ustach. - Gdzie zgubiłaś dziewczyny?
- Spały, a ja nie miałam serca ich budzić. A chłopaki? - spytałam rozglądając się.
- Siva razem z Mattem i Amy poszli na zakupy, a Max i Tom jeszcze śpią – odpowiedział wkładając naczynia do zmywarki.
- A jak Tom?
- Zebrał opierdziel, od każdego z nas, przeprosił i poszedł spać – wzruszył ramionami.
Westchnęłam smutno.
- To ja idę wziąć prysznic i możemy jechać na lotnisko.
- Boisz się? - zapytał Jay opierając się o blat.
- Boję. I to cholernie.
Seev, kiedy wrócił ze sklepu naśmiewał się z telefonu, który wykonałyśmy do niego po pierwszej w nocy. Zamknął się, kiedy tylko przypomniałam mu o „kluczykach od czołgu” i jego zdziwionym głosie.
Tom wstał i przywitał się ze wszystkimi.
- Wiesz już, co dalej? - spytałam cicho, tak aby tylko on usłyszał, kiedy oboje siedzieliśmy na kanapie w salonie.
- Nie – pokręcił głową. - Lisa znowu się dobijała. Wiem, że nie mogę jej tak zostawić, w końcu nosi moje dziecko. Ale wiem też, że nie chcę na nią patrzeć, a co dopiero zostać z nią.
- Monika? - podniosłam do góry lewą brew. Popatrzył na mnie. Już znałam odpowiedź. - No to może, teraz łaskawie byś ją odwiedził? Pogadacie, wszystko sobie wyjaśnicie.
- Liz? - popatrzył mi w oczy. - Myślisz, że to dziecko jest moje?
- Nie wiem, Tom. Nie wiem – pokręciłam głową. - Okaże się za kilka miesięcy – poklepałam go po ramieniu.
- Kilka miesięcy – westchnął.
- Skarbie, musimy już jechać – powiedział Jay, stojąc przy wyjściu z jedną walizką.
- Powodzenia u rodziców – uśmiechnął się lekko piwnooki.
Podziękowałam szybko i poszłam do mojego chłopaka.
- To do zobaczenia jutro – pożegnaliśmy się z chłopakami i małą Amy.
- Nie roznieście nam mieszkania – wtrącił jeszcze Matt i opuściliśmy mieszkanie.
Półtorej godziny później siedzieliśmy już wygodnie w samolocie. Zaproponowałam, że nagranie odsłuchamy w domu w Londynie. Nikt nie miał nic przeciwko, więc spokojnie zamknęłam oczy. Głowa dalej mnie bolała, więc postanowiłam, że pójdę spać.
Jay obudził mnie, kiedy zbliżaliśmy się do lądowania. Na szczęście głowa przestała mnie już boleć.
Jakąś godzinę później otwieraliśmy już drzwi domu chłopaków. W środku panował idealny porządek, więc dziewczyny musiały nieźle ganiać z odkurzaczem i ścierką. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie wszystkich wydarzeń, które miały miejsce w tym domu. No może to ostatnie nie było aż tak szczęśliwe, więc szybko wyrzuciłam je ze swoich myśli.
Wyciągnęłam z lodówki butelkę wody i rozlałam ją do trzech szklanek. Zaniosłam wszystko do salonu i usiadłam pomiędzy Mattem a Jayem. Na stoliku przed nami leżał już dyktafon.
- To, jak? Słuchamy?
Oboje kiwnęli głowami, a ja nacisnęłam przycisk „play”...


--------------------------------
Bardzo proszę, macie nowy rozdział :)
Wy bierzcie się za czytanie, a ja biorę się za leczenie swojego gardełka ;D
W ogóle dzisiaj mija rok odkąd zaczęła się moja miłość do The Wanted! <3
Pozdrawiam Was ciepło: poziomkowa ;*

piątek, 8 lutego 2013

Rozdział 29

Dobra na początek, to Was serdecznie witam! ;) Ferie były zajebiste, ale trzeba wracać powoli do normalności, niestety ;/ Cały następny tydzień zawalony sprawdzianami, a ja kompletnie nic nie umiem! :/
Dobra rozdział macie na jedenaście stron :D Mam nadzieję, że się spodoba i będzie dużo opinii ;p
U mnie na zegarku 01:45, więc czas się kłaść spać ;p Może wreszcie uda mi się zasnąć przed czwartą :)
Zapraszam!




- Głowa mnie boli – jęknęła Vicki.
- Mnie też – dołączyła najmłodsza blondynka.
Było czterdzieści minut po dwunastej. Siedzieliśmy w siódemkę w salonie. Dziewczyny, naprawdę wyglądały jakby balangowały ze cztery dni bez jakiejkolwiek przerwy. Z chłopakami było trochę lepiej, choć Nathan nie mógł się obudzić i spał teraz na siedząco ze szklanką coli w ręku.
- Ale impreza udana – uśmiechnął się lekko Siva.
- Jak najbardziej – zgodził się Max.
Oparłam głowę o ramię Jaya, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Rano zrobił każdemu z osobna zdjęcie i powiedział, że to musi znaleźć się w moim nowym albumie. Dziewczyny trochę protestowały, ale niebieskooki jakimś cudem zdołał je uchwycić. Powiedział też, że kiedy dojdziemy do siebie, to pokaże nam zdjęcia z imprezy. Chłopaki byli bardzo ciekawi, jak wyszły, ale Jay nie pozwolił im chwycić aparatu.
- Ciekawe jak tam Tom i Monika? - spytałam na głos.
- Ta dziewczyna jest naprawdę świetna – powiedziała Vicki, opierając głowę o ramię swojego chłopaka.
- I świetnie pasuje do Toma – uśmiechnęła się Emma.
- Ale on nadal kocha Lisę – wtrącił zaspany Nathan.
- No, ale do niej nie wróci – oznajmił Max pewnym głosem nalewając sobie coli do szklanki.
- Miejmy nadzieję – westchnęła Vicki zamykając oczy. - Tylu miesięcy nie da się od tak wymazać z pamięci.
Miała rację, nie dało się. Ani tych nieszczęśliwych, ani tych szczęśliwych.
- Myślicie, że dalej będzie dzwonić? - zmarszczył nos Seev.
- Pewnie tak. Dobrze wiecie, że nie łatwo odpuszcza – westchnął Nath przecierając oczy.
- W tym przypadku to by mogła – podrapała się po głowie Emma. - W ogóle jej nie rozumiem. Tom to przecież taki świetny facet, a ona tak go potraktowała – wzdrygnęła się.
- Nic nie poradzimy na to, że takie dziewczyny się rodzą – westchnęłam.
- No siema! - do mieszkania wszedł Tom razem z Mattem i małą Amy.
- Nie krzycz – poprosiła Vicki łapiąc się za głowę.
- Sorry – powiedział już ciszej. - Widzę, że kac męczy – uśmiechnął się.
Dziewczynka usiadła Jayowi na kolanach, a jej tata zajął miejsce na krześle, przy stoliku w kuchni.
- A ty, widzę, że jesteś w zaskakująco dobrym humorze – zauważył głośno Seev.
- Impreza się udała, to dlaczego mam być smutny? - usiadł obok Emmy na kanapie.
- Pewnie udało się jeszcze coś po imprezie – uśmiechnął się do przyjaciela Max.
- Oh, zamknij się! - rzucił poduszką w chłopaka.
- Było aż tak dobrze? - nie przestawał zgrywać się łysy chłopak i odrzucił poduszkę, ale oberwała nią Emma.
- Ała! - pomasowała miejsce, w które trafiła poduszka.
- Przepraszam, nie chciałem.
- Tom, bo ja ci muszę coś powiedzieć... - przełknęłam ślinę i wyprostowałam się, a oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę. No musiałam się przyznać, że odebrałam jego telefon. - Bo wczoraj, kiedy rozpalaliście grilla z Moniką, to dzwoniła Lisa... No i ja odebrałam... - podrapałam się po głowie i spojrzałam na chłopaka. Mina zrzedła mu od razu. - No ja nie chciałam ci psuć humoru...
- No i bardzo dobrze.
Popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. Byłam pewna, że zacznie na mnie wrzeszczeć, że nie powinnam odbierać jego telefonu, że powinnam mu powiedzieć kto dzwoni i tego typu rzeczy.
- Co? - wykrztusiłam.
- No mówię, że bardzo dobrze zrobiłaś – uśmiechnął się lekko.
- Serio?
- No tak. Nie mam ochoty z nią w ogóle rozmawiać. Dzisiaj też dzwoniła już kilka razy – wzruszył ramionami.
- A może odbierz? - odezwała się Emma. - Powiedz jej, że to wszystko, co było między wami, to już przeszłość. Może wtedy przestanie dzwonić?
- To chyba nie jest wcale taki zły pomysł – poparł dziewczynę Jay.
- No nie wiem – piwnooki podrapał się w tył głowy. - Jakoś nie mam ochoty słuchać jej głupich wyjaśnień.
- Zrobisz jak zechcesz – westchnęła Vicki i zamknęła oczy.
- Jutro, jutro z nią pogadam. Dzisiaj nie mam do tego głowy – Tom spojrzał w okno zamyślonym wzrokiem.
- Tylko, żeby z tego nic złego nie wyszło – przetarł oczy Max.
Rozległ się dźwięk dzwonka telefonu piwnookiego.
- Lisa? - zapytał Jay, kiedy chłopak wyciągał telefon z kieszeni spodni.
- Nie. Monika – odebrał i wyszedł na balkon nie patrząc na nas.

Sobota minęła w miłej, leniwej atmosferze. Wpadła Monika i zrobiła wszystkim jej „napój na kaca”, który tak wychwalał Tom. Pomogło, ale tylko trochę.
Kiedy zapytałam, czy jacyś sąsiedzi skarżyli się dzisiaj na nas, pokręciła tylko głową z uśmiechem i powiedziała, że co jak, co, ale sąsiadów to ma najlepszych na świecie. W sumie żadne z nich nie miało małego dziecka, gdyż większość z nich była w mniej więcej w wieku dwudziestu czterech – pięciu lat.
Około dwudziestej Jay przyniósł z naszej sypialni laptopa i podłączył do niego aparat, abyśmy mogli obejrzeć zdjęcia. Każdy był zadowolony, gdyż śmialiśmy się z każdego zdjęcia. Niektóre miny, naprawdę potrafiły doprowadzić do łez, a kiedy doszedł jeszcze jakiś komentarz, po prostu wyliśmy ze śmiechu.
Kiedy tak siedziałam z nimi wszystkimi poczułam, że jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi, ale także jedną, wielką rodziną, która nigdy się nie rozpadnie i ze wszystkimi kłopotami da sobie radę. Innej opcji nie ma.

W niedziele wstałam najwcześniej ze wszystkich, czyli jakoś po ósmej. W mieszkaniu spaliśmy tak samo jak w sobotę, nie było miejsca, żeby pomieścić tak dużą ilość osób. Zabrałam się za robienie dużego śniadania, jednocześnie mając słuchawki na uszach i rozmyślając o różnych rzeczach.
Już jutro miałam spotkać się z Adamem. W głowie zaczęły układać się pytania, które chciałam mu zadać. Było tego tak dużo, że niektóre już mieszały się ze sobą i tworzyły całkiem nowe.
Ciągle nie mogłam sobie go wyobrazić jako przestępcę. Przecież przyjął mnie pod swój dach, jakbym była jego przyjaciółką, choć wcale mnie nie znał. Kiedy mieszkałam u niego, to przecież żadna krzywda z jego strony mi się nie przydarzyła, a wręcz przeciwnie. Zawsze potrafił zwrócić uwagę, kiedy Ewelinie coś nie pasowało w mojej pracy, albo wtedy, gdy jeden stażysta mi się naprzykrzał. Przez te sześć miesięcy, był zawsze, kiedy go potrzebowałam. Nigdy nie odmówił mi pomocy. Kilka razy mówił mi, żebym zadzwoniła jednak do Jaya i wszystko mu wytłumaczyła, bo na pewno się o mnie martwi. W tej kwestii nie słuchałam nikogo, nawet swojego serca.
Westchnęłam i zaczęłam kroić pomidora.
Ciekawe, co ze Stephanem i Markiem?, przemknęło mi przez myśl. Mam ogromną nadzieję, że pójdą siedzieć i to na długie lata.
Przed oczami stanęła mi scena z hotelu, kiedy to Jay został postrzelony, więc szybko ją odpędziłam, ale następna też nie była miła. Zobaczyłam swoją matkę, która siedziała przy stole w kuchni, trzymając w jednej ręce papierosa, a drugą z moją siostrą na rękach. Wzdrygnęłam się na samą myśl o mojej „rodzinie” i przywołałam obraz ucieczki z domu.
Była dziesiąta w nocy, a mrok rozświetlały tylko uliczne lampy. Pakowałam ostatnie rzeczy do torby czując, że dzisiaj muszę to zrobić i nikt, i nic mnie nie zatrzyma. Najciszej jak się dało otworzyłam okno. Miałam pokój na parterze, więc z wyjściem większych problemów nie miałam.
Wyskoczyłam przez okno i poczułam jak lutowe powietrze owiewa moje ciało. Ruszyłam w stronę furtki wiedząc, że już za chwilę będę wolna. Chwyciłam za klamkę i obejrzałam się ostatni raz na dom. „Żegnam” - powiedziałam z uśmiechem i ruszyłam drogą w stronę przystanku autobusowego. Za pięć minut miałam mieć autobus do miasta, ostatni już dzisiaj, więc czując wolność przyspieszyłam.
Nagle poczułam czyjeś dłonie na swoich biodrach i aż podskoczyłam, a słuchawki wypadły mi z uszu. Serce mocniej zabiło.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – usłyszałam głos niebieskookiego.
Odwróciłam się w jego stronę.
- Tylko mnie nie zadźgaj – uśmiechnął się, a ja popatrzyłam na niego dziwnie. No tak! Przecież w ręku miałam nóż, którym kroiłam warzywo. Szybko odłożyłam go na deskę. - Stało się coś? - spytał widząc moją minę.
- Nie – powiedziałam od razu i próbowałam powrócić do normalnego stanu. - Czemu nie śpisz?
- Nie mogę spać, kiedy cię nie ma blisko – objął mnie mocniej i zbliżył swoją twarz do mojej ciągle patrząc mi w oczy.
Poczułam, że powoli się uspokajam.
- Hej, gołąbki! - przywitała się Vicki wstając z kanapy w salonie. Jej blond włosy sterczały, każdy w inną stronę.
- Cześć – powiedzieliśmy wspólnie.
- Widzę, że zabraliście się za śniadanie – uśmiechnęła się wchodząc do kuchni i nalewając sobie kawy, którą wcześniej zrobiłam. - Myśleliśmy tak wczoraj z Seev'em, że może pokazałybyście nam z Moniką miasto, co ty na to? - podniosła do góry jedną brew.
- Tak, pewnie – pokiwałam głową.
- Vicki? - usłyszeliśmy zaspany głos jej chłopaka.
- Widzę, że nie tylko ja nie potrafię spać bez ukochanej osoby – szepnął mi do ucha Jay, na co tylko się uśmiechnęłam.
- Jesteśmy w kuchni.
Siva podniósł się z łóżka i popatrzył na nas, a później na zegarek.
- Czemu tak wcześnie? - spytał.
- Bo idziemy zwiedzać miasto – uśmiechnęła się do niego Vicki. - Chcesz kawy?
- Pewnie! - przetarł oczy.
- Jay, mogłeś zamknąć drzwi – powiedział zaspany Max wchodząc do kuchni w samych spodenkach.
- Sorry. Bałem się, że Liz, gdzieś zwiała – pocałował mnie w nos, a ja lekko uderzyłam go w ramię.
- O dzięki – Max wyjął z rąk blondynki kubek, który miał być dla Sivy i wziął łyka.
- To moja kawa! - obruszył się chłopak w łóżku.
- Bardzo dobra – odpowiedział tylko łysy chłopak i posłał mu szeroki uśmiech.
- Masz – Vicki podeszła do swojego chłopaka i podała mu swoją kawę.
- Dzięki, skarbie.
Blondynka usiadła obok swojego chłopaka na łóżku.
- Nathan, puść mnie! - usłyszeliśmy krzyk Emmy, a po sekundzie jej śmiech. Nasze głowy zwróciły się do drzwi sypialni, w której spali najmłodsi.
- A, co jeśli nie? - spytał wesoło Nathan.
- Będziesz miał szlaban na alkohol! - odkrzyknął Max, a my zaczęliśmy się śmiać.
Po chwili z pokoju wychylił się Nath z miną, która jeszcze bardziej wszystkich rozśmieszyła.
- Czemu nie śpicie? Przecież nie ma nawet dziesiątej.
- No i co z tego? - uśmiechnął się do niego Jay. - Ludzie sobie wcześniej wstać nie mogą?
- Mogą, pewnie, że mogą – podrapał się po głowie zakłopotany.
- Idźcie się ubierać – Vicki postanowiła mu trochę pomóc. - Za półtorej godziny wychodzimy zwiedzać miasto.
Chłopak tylko kiwnął głową i zamknął za sobą drzwi. Chłopaki wybuchnęli śmiechem.
- Jesteście wredni, wiecie? - spojrzałam na nich.
- Doskonale o tym wiemy – mój chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu. Od razu oberwał poduszką od Vicki. - A to za co?
- Za żywota! - dziewczyna posłała mu piękny uśmiech, nie znikł on nawet, kiedy poduszka uderzyła ją prosto w twarz.
The sun goes down, the star come out...
Rozległ się dźwięk mojej komórki, więc pobiegłam do sypialni. Na szczęście nie musiałam jej długo szukać, leżała na stoliku nocnym.
- No hej, Monia – przywitałam się i wróciłam do salonu.
- Hej! - usłyszałam jej wesoły głos. - Vicki ci już mówiła, że pokazujemy im dzisiaj miasto?
- Tak, mówiła – Jay zasiadł na krześle w kuchni.
- To świetnie! Słuchaj, wpadniemy do was za jakąś godzinkę, okej? - usiadłam na kolanach niebieskookiego.
- Pewnie, nie ma sprawy.
- To do zobaczenia!
- Pa – odłożyłam telefon na stolik. - Monika i reszta będą za jakąś godzinę.
- Świetnie! - ucieszyła się blondynka. - To, jak, jemy to śniadanie?

Cała niedziela zleciała nam na zwiedzaniu Wrocławia. Oczywiście nie obeszło się bez rozdawania autografów przez chłopaków i pozowania do zdjęć z fankami. Nie mogło się również obejść bez aparatu Emmy, która biegała jak poparzona i pstrykała zdjęcia.
Chłopaki trochę dokuczali Nathanowi, ale ten zbytnio się tym nie przejmował. A nawet odnosił się z miłością do Emmy bardziej niż zwykle, co bardzo dziewczynie się podobało i była zadowolona z takiego obrotu sytuacji.
Około czternastej zrobiliśmy sobie przerwę i postanowiliśmy coś zjeść. Zajęliśmy największy możliwy stół i zastanawialiśmy się, co by zjeść. Monice strasznie chciało się śmiać z tego, jak Brytyjczycy wymawiali nazwy jedzenia po polsku. Wszyscy łamali sobie języki próbując wypowiedzieć choć jedno danie. Dziewczyna musiała tłumaczyć im, co znajduje się w tym daniu, które akurat sobie wybrali.
Ja pomagałam Jayowi przy wyborze posiłku. Kiedy zaczynałam pracę w firmie u Adama, musiałam przecież znać nazwy jedzenia i wszystkich produktów. Poświęciłam na to trochę czasu, ale nauka nie poszła w las.
- To jak, zdecydowałeś się już na coś? - spytałam zamykając menu, ponieważ już wybrałam danie dla siebie.
- Najchętniej to bym schrupał ciebie – szepnął mi do ucha, a ja wybuchnęłam śmiechem, czym zwróciłam na siebie uwagę reszty przyjaciół.
- No co? - popatrzyłam na nich.
- Nic, nic – powiedziała Vicki i wróciła do swojego menu; reszta zrobiła to samo.
- Kocham, kiedy się śmiejesz – niebieskie tęczówki spojrzały na mnie ciepło.
- Ty lepiej mów, co chcesz zjeść – uśmiechnęłam się.
- Zjem to, co ty – stwierdził i zamknął menu.
- Mogę przyjąć zamówienie? - spytał mnie wysoki, przystojny brązowowłosy kelner.
- Tak – uśmiechnęłam się do niego. - Dla nas dwa razy zestaw niedzielne danie.
- Okej – zapisał na karteczce i zanim odszedł w stronę Moniki, posłał mi uśmiech.
- On cię podrywa – obruszył się niebieskooki.
- Daj spokój – popatrzyłam na niego ciepło. - Kocham cię najbardziej na świecie i nie zapominaj o tym – uśmiechnęłam się i pocałowałam go lekko w usta.
- Ej! Liz, Jay! Co chcecie do picia? - zawołała do nas Vicki.
- Cole – odpowiedział jej Jay i popatrzył gdzieś na spacerujących ludzi. - Ej, Max – szturchnął chłopaka, który siedział obok niego.
- Hmm? - spytał wpatrzony w telefon.
- To nie jest przypadkiem Lauren i twój pies?
- Co? - podniósł wzrok. - Gdzie?
- No o tam – pokazał dyskretnie palcem na czarnowłosą dziewczynę.
Faktycznie to była Lauren! W całej swojej osobie.
- Faktycznie!
Max wstał z krzesła i ruszył w stronę dziewczyny.
- A temu co? - wszyscy przy naszym stole spojrzeli na chłopaka.
Lauren zauważyła Maxa i ruszyła razem z psem w jego stronę. Zatrzymali się kilka metrów od restauracji, w której siedzieliśmy.
- Trzymaj! - dziewczyna wsadziła mu smycz do rąk. Psiak strasznie się ucieszył, że znowu widzi swojego pana, który zaczął go głaskać.
- Mogłaś zadzwonić – powiedział do niej.
- Właśnie miałam to robić! - była naprawdę zdenerwowana. - To twój pies, a nie mój!
- Przecież zgodziłaś się nim zająć.
- Tak, ale nie przez tyle czasu! Zresztą mamie już też to się nie podoba!
- Od kiedy mieszkasz z matką? - spytał zdziwiony.
- Nie ważne. Tu masz – sięgnęła do czarnej, dużej torby – dokumenty Beminga, które mi dałeś i te, które będą ci potrzebne do transportu – wręczyła mu kilka kartek.
- Dzięki – uśmiechnął się, złożył dokumenty i wsunął je do kieszeni.
- Ojciec kazał cię pozdrowić i pytał, kiedy do niego wpadniesz – włożyła ręce do kieszeni.
- Teraz nie mam zbytnio kiedy – podrapał się w tył głowy. - Pozdrów go też. No i mamę...
- Okej. To ja lecę! Na razie.
- Może chcesz z nami...?
Lauren popatrzyła w naszym kierunku. Nasze oczy na chwilę się spotkały, ale dziewczyna odwróciła pierwsza wzrok.
- Daj spokój. Cześć. Trzymaj się Bemingo! - Pogłaskała go jeszcze po łbie i ruszyła przed siebie.
- Lauren! - zawołał za nią Max. Odwróciła się, ale nie zatrzymała. - Dzięki!
- Kto to? - spytała Vicki.
- Lauren. Ta co dostała od Liz w nos – uśmiechnęła się Emma.
- I siostra Lily – szepnął Siva, a jego dziewczyna spuściła wzrok.
- No to mamy od dzisiaj nowego lokatora! - uśmiechnął się Max i usiadł na swoim miejscu, a pies zajął posłusznie miejsce koło nogi swojego pana.
- Bemingo! - krzyknęła Amy i podbiegła szczęśliwa do psa.
- Ja tam się cieszę – uśmiechnął się mój chłopak.
- Państwa cola – obok mnie pojawił się kelner i postawił przed każdym szklankę zimnego napoju.
Podniosłam swoją i zauważyłam małą karteczkę. Wzięłam ją szybko do ręki, tak aby nikt nie zauważył, co mam. Jay bawił się z psem, więc otworzyłam dyskretnie karteczkę, na której powypisywane były cyferki.
- Muszę iść do toalety.
Podniosłam się z krzesła i czułam, jak niebieskooki odprowadza mnie wzrokiem. Weszłam do lokalu i zaczęłam szukać łazienki, co nie było trudne. Weszłam, podarłam karteczkę i wyrzuciłam do kosza. Liczył się tylko Jay i nikt więcej.
Umyłam ręce i wróciłam do stołu, gdzie czekało już na mnie moje danie.
- Smakuje? - spytałam swojego chłopaka.
- Ehe – powiedział cicho i kończył jedzenie.
- Liz? - usłyszałam głos Nathana.
- Tak? - podniosłam na niego wzrok.
- Gdzie teraz będziemy szli? - zapytał i włożył sobie do ust kawałek pieroga.
- Chyba wszystko – powiedziałam niepewnie i popatrzyłam na Monikę.
- Mogę was jeszcze zabrać do ZOO, jak chcecie – uśmiechnęła się tamta.
- ZOO to my mamy na co dzień – powiedział Siva i wszyscy się zaśmialiśmy.
- No racja. To może ogród botaniczny? Teraz jest tam przepięknie.
- Świetnie! Przydadzą mi się zdjęcia kwiatów – ożywiła się Emma. - Robię nowe portfolio, więc będzie jak znalazł.
- Bardzo proszę – kelner postawił przed Maxem jego zamówienie, gdyż tylko on jeszcze czekał na swój obiad.
- Dzięki. Ale jestem głodny! - chwycił sztućce i zaczął jeść.
Poczułam na sobie czyjś wzrok, więc obejrzałam się. Jak mogłam się domyślać, to szatyn wpatrywał się we mnie, więc szybko odwróciłam głowę i skupiłam się na swoim jedzeniu.
- Muszę przyznać, że mieszkasz w bardzo ładnym mieście – powiedział Nathan do Moniki.
- Dzięki – uśmiechnęła się. - To miasto jest najlepsze na świecie.
- I ma najsympatyczniejsze mieszkanki – uśmiechnął się do niej Tom.
- Nie mogę się nie zgodzić – dołączył Matt.
- Ja też – powiedzieli równocześnie Seev i Max.
- Czemu nic nie mówisz? - spytałam cicho Jaya, dziobiąc w talerzu. Nie pasowało mi, że się nie odzywa, przecież on zawsze gada jak najęty.
- A co mam mówić? - odszepnął nawet na mnie nie patrząc.
- Jesteś zły za tego kelnera? - ciągnęłam.
Nie uzyskałam odpowiedzi, więc trafiłam w dziesiątkę. Wytarłam buzię w serwetkę i przekręciłam krzesło.
- Jay, popatrz na mnie – poprosiłam.
Podniósł głowę i spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- Przecież ci już mówiłam, że kocham tylko ciebie – pogłaskałam go po policzku.
- Ale on tak dziwnie na ciebie patrzy...
- Nie interesuje mnie to – powiedziałam twardo, ale cicho. - Zrozum wreszcie, ten kelner mi się nie podoba – uśmiechnęłam się leciutko.
Jakiś kelner przecież nie mógł zniszczyć tego, co nas łączyło.
- Widziałem, jak wkładał ci kartkę pod szklankę.
A jednak to zauważył...
- To nie ważne. Zresztą już ją wyrzuciłam – przybliżyłam się do niego. - Niech ta twoja głowa, na której rosną te loczki – poczochrałam mu włosy – przestanie się już zamartwiać jakimiś bzdetami.
- Przepraszam, ale mam rachunek – usłyszałam zza pleców głos kelnera.
- Pan podejdzie do tamtej pani w okularach – nawet na niego nie spojrzałam.
- Ale...
- Pani siedzi na drugim końcu – powiedziałam już lekko zdenerwowana. Naprawdę miałam już dość tego faceta.
Wszyscy patrzyli na mnie, więc zrobiłam minę „no co?” i wróciłam do patrzenia w niebieskie tęczówki.
- Dalej mi nie wierzysz? - podniosłam brew.
- Wierzę, wierzę – cmoknął mnie w nos zadowolony.
- Następnym razem dostaniesz za to, że we mnie nie wierzysz – zagroziłam palcem.
- Dobra, dobra – uśmiechnął się.
- Liz, co ty? - zapytała Emma. Po jej minie od razu poznałam, że chodzi o kelnera.
- A bo już mnie zaczynał wkurzać – westchnęłam i zaczęłam dokańczać posiłek.
- Przecież był bardzo miły.
- Nathan, ty jej lepiej pilnuj – zaśmiałam się tylko, bo chciałam zakończyć temat kelnera.
Godzinę później byliśmy już w ogrodzie. Rzeczywiście – było przepięknie. Różnokolorowe kwiaty, drzewa, których niektóre pnie przypominały jakieś kształty, piękny staw i most. Emma była w siódmym niebie. Jej aparat napstrykał chyba z pięćset zdjęć samej przyrody, a do tego dochodziliśmy jeszcze my.
W ogrodzie spędziliśmy dwie i pół godziny. Chłopaki porozdawali i tutaj kilka autografów. Jedna dziewczyna zapytała nawet, kiedy zagrają z Polsce koncert, ale nikt nie potrafił jej odpowiedzieć, ale obiecali, że postarają się w tym, albo następnym roku, czym naprawdę mocno uszczęśliwili dziewczynę.
Do domu wróciliśmy standardową siódemką strasznie padnięci. Dziewczyny marzyły tylko o kąpieli, więc mało co nie pobiły się o to, która pierwsza idzie do łazienki. Chłopaki mieli naprawdę niezły ubaw, zresztą nie pierwszy dzisiaj.
Zmęczona usiadłam na kolanach Jay i oparłam głowę na jego klatce piersiowej. Przymknęłam oczy i wsłuchiwałam się w bicie jego serca. Byłabym tak zasnęła, gdyby nie Bemingo, który zaczął szczekać na zmywarkę.
- Twój pies mi dziewczynę obudził! - zbulwersował się niebieskooki.
- Sorry Liz – powiedział Max i zaczął uspokajać swojego pupila.
Nie udało mi się już zasnąć, ale jakoś nie rozpaczałam z tego powodu, bo chłopaki postanowili, że zagramy w wyścigi. Sprawie i szybko podłączyli do telewizora sprzęt i zaczęliśmy grać.
Pierwsi ścigali się Emma i Nathan. Chłopak nie dał dziewczynie żadnych szans do wygrania. Następni w kolejce byli Vicki i Siva. Dziewczyna czuła się jak ryba w wodzie i pokonała swojego chłopaka, który mówił po przegranej: „Dałem jej fory”. Oczywiście nikt mu nie uwierzył.
Przyszedł czas na mnie i na Jaya. Na początku uśmiechnęłam się słodko do niebieskookiego, a on powiedział, że i tak nie mam z nim szans. Pomyślałam: „No to zobaczymy, skarbie”. Podobnie jak Nathan Emmie, nie dałam szans swojemu chłopakowi.
Na twarzach reszty pojawiły się wielkie uśmiechy, kiedy wygrałam.
- Jak...? - spytał Jay patrząc na mnie.
- Normalnie – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Max, zostałeś jeszcze ty – pomachałam do chłopaka.
- Ze mną już ci tak łatwo nie pójdzie – powiedział i zajął miejsce niebieskookiego.
Zaczęliśmy wyścig. Faktycznie nie było wcale łatwo, grał naprawdę dobrze, ale ze mną i tak nie miał szans.
- Ktoś jeszcze chce zagrać? - zapytałam po kolejnej wygranej.
- Ja na sto procent cię pokonam – oznajmił pewnie Nath z wielkim uśmiechem.
Z sekundy na sekundę chłopak tracił swój uśmiech, za to reszta wręcz przeciwnie.
- Liz, gdzie ty się nauczyłaś tak grać? - odezwał się Seev.
- Taki jeden mnie nauczył – odpowiedziałam biorąc ostry zakręt.
- Kto? - ciągnął Max.
- Lucas – powiedziałam przypominając sobie ile czasu spędziliśmy przed ekranem telewizora zamiast się uczyć.
- Muszę się chyba do niego zgłosić – zamyślił się chłopak Vicki.
- Straszny palant – dojechałam na metę. - Wygrałam! - uśmiechnęłam się szeroko do Nathana.
- Miałaś szczęście i tyle.
- Trzy razy z rzędu? - podniósł brew mój chłopak.
- Kiedyś może dam ci wygrać – szturchnęłam go w ramię i podniosłam się. - Która godzina?
- Za pięć siódma – odpowiedział mi Seev.
- To może zagramy w coś jeszcze? - zapytałam ochoczo. - Przywieźliście jeszcze jakieś gry?
- Piłkę nożną – odpowiedział Nath.
- A coś innego? - popatrzyłam na chłopaka.
- Tenis ziemny – uśmiechnął się zadziornie Jay.
- Okej – odwzajemniłam uśmiech.
- W tym na pewno go nie pokonasz – powiedział pewnie Max.
- Jest najlepszy – dołączył Siva włączając grę.
- Każdego ogrywa – ciągnął Nath.
- Taki dobry jesteś? - podniosłam brew patrząc na ukochanego.
- Już słyszałaś. Najlepszy – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Wygrałam dwa razy z rzędu mistrzostwa krajowe juniorów – uśmiechnęłam się równie szeroko.
- Ilu rzeczy ja jeszcze o tobie nie wiem?
- Jest jeszcze kilka.
- Bój się chłopaku – zaśmiała się Emma i poklepała Jaya po ramieniu.
- To kto pierwszy? - spytał Seev.
- Nasi mistrzowie – uśmiechnęła się jego dziewczyna.
Zaczęliśmy grać. Mój chłopak był naprawdę dobry. Szliśmy łeb w łeb, a nasi przyjaciele obstawiali kto wygra. Widziałam, że świetnie się bawią, a Vicki postanowiła jeszcze zadzwonić po Monikę i resztę.
Piętnaście minut później zjawili się tylko Monika, Tom i Amy, ponieważ Matt musiał jeszcze coś załatwić.
W niedziele?, przemknęło mi przez myśl i omal co nie straciłam punktu.
- Długo jeszcze? - spytała dziewczyna w okularach.
- Grają od dwudziestu minut – poinformowała ich Emma.
- Liz! Wytrzymałaś najdłużej – ucieszył się Tom nalewając małej Amy soku.
- Dobra, kończycie tego seta i gra kto inny – postanowił Nath.
- Ale... - zaczął Jay.
- Nie jesteście tu sami – zakończył chłopak.
Jeden punkt dzielił mnie od wygranej, ale niebieskooki wcale nie chciał tak łatwo mi go oddać, kiedy nagle mało co nie upadł na podłogę. Okazało się, że to Bemingo wszedł mu pod nogi i chłopak nie zdążył odbić piłki, która leciała do niego.
- Wygrałam! - krzyknęłam szczęśliwa.
- Max! - krzyknął niebieskooki patrząc na przyjaciela nieprzyjemnym wzrokiem.
Reszta naszych przyjaciół zaczęła się śmiać.
- Dobry piesek – pogłaskałam psa po łbie. - A ty się nie denerwuj – poczochrałam loki Jaya z uśmiechem. - Jeszcze kiedyś zagramy i może mnie pokonasz.
- Ale to tylko może – zaśmiał się Seev.
- To teraz ja gram z Moniką – ożywił się Tom.
- Ale... - zaczęła dziewczyna.
- To ja gram z wygranym! - przerwała jej Vicki.
- Gniewasz się na mnie? - spytałam ciszej Jaya i pociągnęłam go na fotel.
- Nie na ciebie – usiadł, a ja zajęłam miejsce na jego kolanach.
- Na psa? - podniosłam brew. - A może ty nie znosisz porażek? - zaśmiałam się.
- Ej, znoszę. Ciężko, ale znoszę – dotknął palcem mojego ramienia i lekko mnie pocałował.
- Proszę was! - przerwał nam Tom.
- Graj, a nie nam przeszkadzasz! - krzyknął do niego Jay i ponownie mnie pocałował.

- Liz, wstawaj – usłyszałam głos Jaya.
- Zaraz – odpowiedziałam sennie.
Wczoraj w nocy, a właściwie to dzisiaj rano, zdecydowanie za długo rozmawialiśmy z niebieskookim. Kiedy wreszcie zasnęliśmy było jakoś po czwartej.
- Jest jedenasta, a ty dzisiaj masz widzenie z Adamem – przypomniał mi.
Z zamkniętymi oczami położyłam się na plecach.
- No tak – powiedziałam.
- Na pewno nie chcesz, żebym z tobą pojechał?
- Na pewno – otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka. - Będzie ze mną przecież Matt – dotknęłam jego policzka.
- Podziękuj Adamowi ode mnie – uśmiechnął się leciutko. - Za to, że zaopiekował się tobą – pogładził mnie po włosach.
Kiwnęłam głową i zaczęłam zbierać się do wyjścia.
Pół godziny później przyjechał Matt. Wsiedliśmy razem do taksówki i pojechaliśmy do aresztu. Dziwnie się tam czułam. Było tak nieprzyjemnie, groźno wręcz.
Strażnik zaprowadził mnie do sali, w której znajdował się tylko stół i dwa krzesła. Usiadłam na jednym, a kilka sekund później na drugim siedział już Adam.
Od czasu, kiedy go ostatnio widziałam, schudł, a jego w jego oczach brakowało blasku.
Przełknęłam ślinę.
- Przepraszam – odezwał się pierwszy patrząc mi w oczy. - Nie chciałem, żebyś się w to wplątała. Nie wiedziałem, że Mark, to twój ojczym...
- Skąd mogłeś to wiedzieć?
- Mogłem, uwierz mi, że mogłem. Przeprosiny należą się również Jayowi, więc jeśli możesz...
- Przekażę – kiwnęłam głową. - Tak w ogóle, to kazał ci podziękować.
- Mnie? - zdziwił się. - Za co?
- Za to, że zajmowałeś się mną, kiedy jego nie było.
- Nie ma za co – próbował się uśmiechnąć, ale trochę mu to nie wyszło. - Pewnie masz do mnie wiele pytań... - pokiwałam głową. - Pytaj o co tylko chcesz, tylko nie mamy dużo czasu.
- Dlaczego nie chcesz rozmawiać z Jagodą? - wypaliłam od razu.
- Najpierw chciałem porozmawiać z tobą – podrapał się w tył głowy. - Jagoda przychodzi tutaj jutro.
No to jedno pytanie z długiej listy można skreślić, ale pojawia się nowe.
- Dlaczego akurat ze mną?
- Jagoda nie ma z tym nic wspólnego, za to ty masz, aż za dużo.
Prawda, za wiele wspólnego...
- No dobra, jak długo znasz Marka?
- Niezbyt długo. Kumpel Stephana i tyle – wzruszył ramionami.
- Jak ty się w to wszystko wplątałeś? - nachyliłam się nad stołem.
- Jak miałem osiemnaście lat, to wisiałem takiemu facetowi kasę. Nie miałem z czego oddać, bo nie chciałem prosić ojca o pomoc. Głupio mi było i tyle. No i on powiedział, że jak pojadę po „towar”, to będziemy kwita. Zgodziłem się, bo mówił, że to jakieś zwykłe zabawki. Wydawało mi się to podejrzane, ale nie miałem innego wyjścia. Okazało się, że w środku były jakieś narkotyki. Powiedziałem, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego, ale mi nie pozwolili. No i tak się zaczęło, że raz byłem w firmie, a raz przywoziłem nowy „towar” do Polski.
Słuchałam go w milczeniu. Nie wiedziałam, co miałam mu odpowiedzieć, więc wypaliłam:
- Jagoda o tym wszystkim wiedziała?
Pokręcił głową.
- Miała swoje sprawy, a ja nie chciałem dokładać jej jeszcze swoich problemów – przełknął ślinę. - Teraz pewnie ma ich co niemiara.
- Właśnie. Jak to się stało, że zadłużyłeś firmę?
- Przesadziłem z hazardem – odpowiedział cicho.
- Ty, hazardzistą? - patrzyłam na niego niedowierzająco.
- Niestety – spuścił wzrok. - Tyle błędów popełniłem w swoim życiu – zamknął oczy. - Nie wiem, czy zdołam chociaż połowę z nich naprawić.
Dotknęłam jego dłoni, a on na mnie spojrzał.
- Dasz radę – próbowałam się uśmiechnąć. - Pamiętaj, że sam nigdy nie zostaniesz. Masz mnie, Jagodę, rodzinę...
- Serio, nigdy mnie nie zostawisz?
- Za dużo dla mnie zrobiłeś, no i jesteś moim przyjacielem – uścisnęłam jego dłoń.
- Po tym wszystkim, co zrobiłem dalej uważasz mnie za swojego przyjaciela?
- Oczywiście – uśmiechnęłam się. - Jesteś dla mnie ważny i nigdy się to nie zmieni.
- Dziękuję ci – uśmiechnął się. - Takich słów było mi trzeba.
- Monika kazała cię pozdrowić. Strasznie brakuje jej ciebie w firmie – przypomniało mi się.
- Ona nie gniewa się na mnie?
- Pewnie, że nie – oznajmiłam ze stu procentową pewnością.
- To dobrze – uśmiechnął się.
- A wracając do tego, co mówiłeś o swoich błędach... Uda ci się je naprawić, ale musisz współpracować z policją. Matt mówił, że nie chcesz z nimi rozmawiać, a to źle dla ciebie. Kiedy powiesz im wszystko, to dostaniesz mniejszy wyrok.
- Myślałem nad tym, żeby im wszystko powiedzieć, ale co będzie jak wyjdę z więzienia? Ludzie Stephana nie dadzą mi żyć.
- Matt mówił, żebyś się tym nie przejmował, bo on już się tym zajął.
- On zdecydowanie za dużo dla mnie robi – powiedział zamyślony.
- Na tym polega prawdziwa przyjaźń.
Pokręcił głową i powiedział:
- Tylko szkoda, że działa to tylko w jedną stronę. Jemu nie wiem w jaki sposób mogę pomóc, ale mogę pomóc tobie – popatrzył na mnie uważnie.
- Mnie? - zdziwiłam się. - W jaki sposób?
- Wiem, że masz kłopoty z Evą Cook... - odpowiedział niepewnie.
- Skąd ty znasz Evę? I skąd wiesz, że mam z nią kłopoty? - patrzyłam na niego nie dowierzając.
- Mam swoje sposoby. Posłuchaj: w mojej sypialni w szafie jest sejf. Jedź do mieszkania i go otwórz. Tutaj – sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małą karteczkę i podsunął mi ją – masz hasło. Jest tam tylko dyktafon. Weź go i kiedy będziesz sama z Mattem, przesłuchajcie nagranie. - Patrzyłam na niego nic nie rozumiejąc. Co tu się dzieje, do cholery?!, pomyślałam. - Pojedziecie do Londynu, do więzienia, Matt będzie wiedział do którego. Odwiedzicie tam faceta. Powiesz, że jesteś ode mnie, a on odpowie ci na wszystkie pytania.
- Adam, o czym ty mówisz? - zapytałam zdenerwowana.
Miałam już tego wszystkiego dość. Kolejne tajemnice?
- Dowiesz się wszystkiego z nagrania.
- O kogo w ogóle chodzi?
- O twojego przyjaciela Maxa – mówił cały czas patrząc mi w oczy. - Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. I zapamiętaj: nikt na razie nie może się o tym dowiedzieć. Tylko ty i Matt.
- Znowu jakieś chore tajemnice?
- Jakoś muszę ci się odwdzięczyć za to wszystko, co dla mnie zrobiłaś i za to, jak przeze mnie cierpiałaś.
Do sali wszedł strażnik.
- Koniec widzenia.
- Chwila – powiedział do niego mój przyjaciel.
- Nic z tego nie rozumiem!
- Zrozumiesz za kilka dni – popatrzył mi w oczy. - Pamiętaj, nikt nie może się dowiedzieć. Przyjaciołom powiesz, jak już wszystkiego się dowiesz.
- Nie mogę powiedzieć nawet Jayowi? - zapytałam.
- Nawet jemu.
- Dlaczego? - dopytywałam. - Ufam mu najbardziej na świecie.
- Koniec widzenia – powtórzył strażnik.
- Niech będzie – uległ niechętnie. - Ale tylko jemu jednemu, rozumiesz?
- Rozumiem – pokiwałam głową i schowałam kartkę do kieszeni.
Adam podniósł się z krzesła, co również zrobiłam ja.
- Dziękuję za wszystko – przytuliłam go. - Trzymaj się.
- Ty też. I pamiętaj, dzięki temu co będzie na nagraniu i temu, co powie ci ten facet Eva może pójść do więzienia – pocałował mnie w czoło.
- Do zobaczenia.
- Tak, Do zobaczenia.
Strażnik skuł mu ręce w kajdanki. Nie mogłam na to patrzeć. Za dużo bólu mi to sprawiało.
„O co chodzi z tą Evą? Muszę się tego dowiedzieć. Gdyby dziewczyna trafiła do więzienia, to wszystko by się udało. Koniec kłopotów, przynajmniej związanych z jej osobą. Ale oc ona takiego zrobiła?!”.
Adam znowu pozostawił mnie z milionem pytań, ale tym razem mogłam poznać na nie odpowiedź bardzo szybko. Wystarczyło tylko pojechać do jego mieszkania i wyciągnąć ten dyktafon z sejfu. Przesłuchać i dowiedzieć się o, co w tym wszystkim chodzi.
Wszystkie czynności wydawały się takie proste, ale jednocześnie takie trudne do wykonania. Bałam się tego, co było nagrane na taśmie i tego, co powie ten facet z więzienia w Londynie.
Nie wiedziałam już, co mam o tym wszystkim myśleć. Może Jay i Matt mi w tym pomogą?
- Liz, musimy iść – usłyszałam głos mojego przyjaciela.
- Tak, tak.
Wyszliśmy z aresztu i skierowaliśmy się do taksówki. Poinformowałam Matta, że jedziemy do mieszkania Adama. Przyjął to bez żadnego zdziwienia.
- Wiesz, co jest nagrane na tym dyktafonie? - zapytałam, kiedy stanęliśmy na pierwszych światłach.
- Nie. A na kiedy rezerwować bilety do Londynu? - popatrzył na mnie.
- Jak najszybciej. I trzy.
- Jak trzy? - zdziwił się.
- Jay leci z nami. Adam pozwolił mi o wszystkim mu powiedzieć – wyjaśniłam.
- Niech będzie – westchnął i chwycił telefon.
Pół godziny później byliśmy już w mieszkaniu naszego przyjaciela.
Najpierw zabrałam resztę swoich rzeczy, a później skierowałam się do sypialni Adama. Otworzyłam szafę i klęknęłam, gdyż sejf znajdował się w dolnej części mebla. Wpisałam cyferki, które były na karteczce. Po kilku sekundach moim oczom ukazał się trochę stary, szary dyktafon. Drżącymi rękami wyjęłam go z sejfu i zamknęłam szafę.
Na razie nie mogłam go przesłuchać. Chciałam wiedzieć, co jest na nagraniu, ale musiałam zrobić to w gronie Jaya i Matta. Nie chciałam sama tego słuchać, ktoś musiał być przy mnie.
Schowałam urządzenie do torby i zeszłam do Matta.
- Jedźmy do domu – poprosiłam zmęczona.
Wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy do naszego mieszkania. Nie odzywaliśmy się do siebie, każdy był pogrążony w swoich myślach.
Ponowny mętlik w głowie. Myśli plątały się jedna z drugą, aż głowa mnie rozbolała. Czemu to wszystko musiało spotkać akurat mnie? Jedynym światełkiem w tym długim tunelu, było to, że w jakiś sposób uda mi się pomóc Maxowi.
„Oby to był koniec niespodzianek na dzisiaj”, westchnęłam.
Ramię w ramię weszliśmy do mieszkania. W salonie siedzieli, na kanapach: Emma, Nathan, Monika, Amy, Max i Jay, a na podłodze zajęli miejsca Vicki i Seev. Ich miny były dziwne. Mieszanka zdenerwowania, zdziwienia i niedowierzania.
- Gdzie jest Tom? - zapytał Matt.
- Pojechał na lotnisko – odpowiedziała Emma nawet na nas nie patrząc.
- Po co?
- Leci do Londynu – odezwał się Max.
„Co?! Jak?! Dlaczego?!”
- Dzwoniła Lisa – oznajmiła ponuro Vicki.
Wzięłam głęboki oddech i zapytałam:
- Czego chciała?
Matt usiadł na krześle w kuchni.
- Ona... - zaczęła Monika, ale nie mogła skończyć. Słowa z siebie nie mogła wydusić.
„Co się stało, do cholery?!”
Seev spojrzał na mnie uważnie i powiedział:
- Lisa jest w ciąży...