Dobra rozdział macie na jedenaście stron :D Mam nadzieję, że się spodoba i będzie dużo opinii ;p
U mnie na zegarku 01:45, więc czas się kłaść spać ;p Może wreszcie uda mi się zasnąć przed czwartą :)
Zapraszam!
- Głowa mnie boli – jęknęła
Vicki.
- Mnie też – dołączyła najmłodsza blondynka.
Było czterdzieści minut po dwunastej. Siedzieliśmy w siódemkę w salonie. Dziewczyny, naprawdę wyglądały jakby balangowały ze cztery dni bez jakiejkolwiek przerwy. Z chłopakami było trochę lepiej, choć Nathan nie mógł się obudzić i spał teraz na siedząco ze szklanką coli w ręku.
- Ale impreza udana – uśmiechnął się lekko Siva.
- Jak najbardziej – zgodził się Max.
Oparłam głowę o ramię Jaya, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Rano zrobił każdemu z osobna zdjęcie i powiedział, że to musi znaleźć się w moim nowym albumie. Dziewczyny trochę protestowały, ale niebieskooki jakimś cudem zdołał je uchwycić. Powiedział też, że kiedy dojdziemy do siebie, to pokaże nam zdjęcia z imprezy. Chłopaki byli bardzo ciekawi, jak wyszły, ale Jay nie pozwolił im chwycić aparatu.
- Ciekawe jak tam Tom i Monika? - spytałam na głos.
- Ta dziewczyna jest naprawdę świetna – powiedziała Vicki, opierając głowę o ramię swojego chłopaka.
- I świetnie pasuje do Toma – uśmiechnęła się Emma.
- Ale on nadal kocha Lisę – wtrącił zaspany Nathan.
- No, ale do niej nie wróci – oznajmił Max pewnym głosem nalewając sobie coli do szklanki.
- Miejmy nadzieję – westchnęła Vicki zamykając oczy. - Tylu miesięcy nie da się od tak wymazać z pamięci.
Miała rację, nie dało się. Ani tych nieszczęśliwych, ani tych szczęśliwych.
- Myślicie, że dalej będzie dzwonić? - zmarszczył nos Seev.
- Pewnie tak. Dobrze wiecie, że nie łatwo odpuszcza – westchnął Nath przecierając oczy.
- W tym przypadku to by mogła – podrapała się po głowie Emma. - W ogóle jej nie rozumiem. Tom to przecież taki świetny facet, a ona tak go potraktowała – wzdrygnęła się.
- Nic nie poradzimy na to, że takie dziewczyny się rodzą – westchnęłam.
- No siema! - do mieszkania wszedł Tom razem z Mattem i małą Amy.
- Nie krzycz – poprosiła Vicki łapiąc się za głowę.
- Sorry – powiedział już ciszej. - Widzę, że kac męczy – uśmiechnął się.
Dziewczynka usiadła Jayowi na kolanach, a jej tata zajął miejsce na krześle, przy stoliku w kuchni.
- A ty, widzę, że jesteś w zaskakująco dobrym humorze – zauważył głośno Seev.
- Impreza się udała, to dlaczego mam być smutny? - usiadł obok Emmy na kanapie.
- Pewnie udało się jeszcze coś po imprezie – uśmiechnął się do przyjaciela Max.
- Oh, zamknij się! - rzucił poduszką w chłopaka.
- Było aż tak dobrze? - nie przestawał zgrywać się łysy chłopak i odrzucił poduszkę, ale oberwała nią Emma.
- Ała! - pomasowała miejsce, w które trafiła poduszka.
- Przepraszam, nie chciałem.
- Tom, bo ja ci muszę coś powiedzieć... - przełknęłam ślinę i wyprostowałam się, a oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę. No musiałam się przyznać, że odebrałam jego telefon. - Bo wczoraj, kiedy rozpalaliście grilla z Moniką, to dzwoniła Lisa... No i ja odebrałam... - podrapałam się po głowie i spojrzałam na chłopaka. Mina zrzedła mu od razu. - No ja nie chciałam ci psuć humoru...
- No i bardzo dobrze.
Popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. Byłam pewna, że zacznie na mnie wrzeszczeć, że nie powinnam odbierać jego telefonu, że powinnam mu powiedzieć kto dzwoni i tego typu rzeczy.
- Co? - wykrztusiłam.
- No mówię, że bardzo dobrze zrobiłaś – uśmiechnął się lekko.
- Serio?
- No tak. Nie mam ochoty z nią w ogóle rozmawiać. Dzisiaj też dzwoniła już kilka razy – wzruszył ramionami.
- A może odbierz? - odezwała się Emma. - Powiedz jej, że to wszystko, co było między wami, to już przeszłość. Może wtedy przestanie dzwonić?
- To chyba nie jest wcale taki zły pomysł – poparł dziewczynę Jay.
- No nie wiem – piwnooki podrapał się w tył głowy. - Jakoś nie mam ochoty słuchać jej głupich wyjaśnień.
- Zrobisz jak zechcesz – westchnęła Vicki i zamknęła oczy.
- Jutro, jutro z nią pogadam. Dzisiaj nie mam do tego głowy – Tom spojrzał w okno zamyślonym wzrokiem.
- Tylko, żeby z tego nic złego nie wyszło – przetarł oczy Max.
Rozległ się dźwięk dzwonka telefonu piwnookiego.
- Lisa? - zapytał Jay, kiedy chłopak wyciągał telefon z kieszeni spodni.
- Nie. Monika – odebrał i wyszedł na balkon nie patrząc na nas.
Sobota minęła w miłej, leniwej atmosferze. Wpadła Monika i zrobiła wszystkim jej „napój na kaca”, który tak wychwalał Tom. Pomogło, ale tylko trochę.
Kiedy zapytałam, czy jacyś sąsiedzi skarżyli się dzisiaj na nas, pokręciła tylko głową z uśmiechem i powiedziała, że co jak, co, ale sąsiadów to ma najlepszych na świecie. W sumie żadne z nich nie miało małego dziecka, gdyż większość z nich była w mniej więcej w wieku dwudziestu czterech – pięciu lat.
Około dwudziestej Jay przyniósł z naszej sypialni laptopa i podłączył do niego aparat, abyśmy mogli obejrzeć zdjęcia. Każdy był zadowolony, gdyż śmialiśmy się z każdego zdjęcia. Niektóre miny, naprawdę potrafiły doprowadzić do łez, a kiedy doszedł jeszcze jakiś komentarz, po prostu wyliśmy ze śmiechu.
Kiedy tak siedziałam z nimi wszystkimi poczułam, że jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi, ale także jedną, wielką rodziną, która nigdy się nie rozpadnie i ze wszystkimi kłopotami da sobie radę. Innej opcji nie ma.
W niedziele wstałam najwcześniej ze wszystkich, czyli jakoś po ósmej. W mieszkaniu spaliśmy tak samo jak w sobotę, nie było miejsca, żeby pomieścić tak dużą ilość osób. Zabrałam się za robienie dużego śniadania, jednocześnie mając słuchawki na uszach i rozmyślając o różnych rzeczach.
Już jutro miałam spotkać się z Adamem. W głowie zaczęły układać się pytania, które chciałam mu zadać. Było tego tak dużo, że niektóre już mieszały się ze sobą i tworzyły całkiem nowe.
Ciągle nie mogłam sobie go wyobrazić jako przestępcę. Przecież przyjął mnie pod swój dach, jakbym była jego przyjaciółką, choć wcale mnie nie znał. Kiedy mieszkałam u niego, to przecież żadna krzywda z jego strony mi się nie przydarzyła, a wręcz przeciwnie. Zawsze potrafił zwrócić uwagę, kiedy Ewelinie coś nie pasowało w mojej pracy, albo wtedy, gdy jeden stażysta mi się naprzykrzał. Przez te sześć miesięcy, był zawsze, kiedy go potrzebowałam. Nigdy nie odmówił mi pomocy. Kilka razy mówił mi, żebym zadzwoniła jednak do Jaya i wszystko mu wytłumaczyła, bo na pewno się o mnie martwi. W tej kwestii nie słuchałam nikogo, nawet swojego serca.
Westchnęłam i zaczęłam kroić pomidora.
Ciekawe, co ze Stephanem i Markiem?, przemknęło mi przez myśl. Mam ogromną nadzieję, że pójdą siedzieć i to na długie lata.
Przed oczami stanęła mi scena z hotelu, kiedy to Jay został postrzelony, więc szybko ją odpędziłam, ale następna też nie była miła. Zobaczyłam swoją matkę, która siedziała przy stole w kuchni, trzymając w jednej ręce papierosa, a drugą z moją siostrą na rękach. Wzdrygnęłam się na samą myśl o mojej „rodzinie” i przywołałam obraz ucieczki z domu.
Była dziesiąta w nocy, a mrok rozświetlały tylko uliczne lampy. Pakowałam ostatnie rzeczy do torby czując, że dzisiaj muszę to zrobić i nikt, i nic mnie nie zatrzyma. Najciszej jak się dało otworzyłam okno. Miałam pokój na parterze, więc z wyjściem większych problemów nie miałam.
Wyskoczyłam przez okno i poczułam jak lutowe powietrze owiewa moje ciało. Ruszyłam w stronę furtki wiedząc, że już za chwilę będę wolna. Chwyciłam za klamkę i obejrzałam się ostatni raz na dom. „Żegnam” - powiedziałam z uśmiechem i ruszyłam drogą w stronę przystanku autobusowego. Za pięć minut miałam mieć autobus do miasta, ostatni już dzisiaj, więc czując wolność przyspieszyłam.
Nagle poczułam czyjeś dłonie na swoich biodrach i aż podskoczyłam, a słuchawki wypadły mi z uszu. Serce mocniej zabiło.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – usłyszałam głos niebieskookiego.
Odwróciłam się w jego stronę.
- Tylko mnie nie zadźgaj – uśmiechnął się, a ja popatrzyłam na niego dziwnie. No tak! Przecież w ręku miałam nóż, którym kroiłam warzywo. Szybko odłożyłam go na deskę. - Stało się coś? - spytał widząc moją minę.
- Nie – powiedziałam od razu i próbowałam powrócić do normalnego stanu. - Czemu nie śpisz?
- Nie mogę spać, kiedy cię nie ma blisko – objął mnie mocniej i zbliżył swoją twarz do mojej ciągle patrząc mi w oczy.
Poczułam, że powoli się uspokajam.
- Hej, gołąbki! - przywitała się Vicki wstając z kanapy w salonie. Jej blond włosy sterczały, każdy w inną stronę.
- Cześć – powiedzieliśmy wspólnie.
- Widzę, że zabraliście się za śniadanie – uśmiechnęła się wchodząc do kuchni i nalewając sobie kawy, którą wcześniej zrobiłam. - Myśleliśmy tak wczoraj z Seev'em, że może pokazałybyście nam z Moniką miasto, co ty na to? - podniosła do góry jedną brew.
- Tak, pewnie – pokiwałam głową.
- Vicki? - usłyszeliśmy zaspany głos jej chłopaka.
- Widzę, że nie tylko ja nie potrafię spać bez ukochanej osoby – szepnął mi do ucha Jay, na co tylko się uśmiechnęłam.
- Jesteśmy w kuchni.
Siva podniósł się z łóżka i popatrzył na nas, a później na zegarek.
- Czemu tak wcześnie? - spytał.
- Bo idziemy zwiedzać miasto – uśmiechnęła się do niego Vicki. - Chcesz kawy?
- Pewnie! - przetarł oczy.
- Jay, mogłeś zamknąć drzwi – powiedział zaspany Max wchodząc do kuchni w samych spodenkach.
- Sorry. Bałem się, że Liz, gdzieś zwiała – pocałował mnie w nos, a ja lekko uderzyłam go w ramię.
- O dzięki – Max wyjął z rąk blondynki kubek, który miał być dla Sivy i wziął łyka.
- To moja kawa! - obruszył się chłopak w łóżku.
- Bardzo dobra – odpowiedział tylko łysy chłopak i posłał mu szeroki uśmiech.
- Masz – Vicki podeszła do swojego chłopaka i podała mu swoją kawę.
- Dzięki, skarbie.
Blondynka usiadła obok swojego chłopaka na łóżku.
- Nathan, puść mnie! - usłyszeliśmy krzyk Emmy, a po sekundzie jej śmiech. Nasze głowy zwróciły się do drzwi sypialni, w której spali najmłodsi.
- A, co jeśli nie? - spytał wesoło Nathan.
- Będziesz miał szlaban na alkohol! - odkrzyknął Max, a my zaczęliśmy się śmiać.
Po chwili z pokoju wychylił się Nath z miną, która jeszcze bardziej wszystkich rozśmieszyła.
- Czemu nie śpicie? Przecież nie ma nawet dziesiątej.
- No i co z tego? - uśmiechnął się do niego Jay. - Ludzie sobie wcześniej wstać nie mogą?
- Mogą, pewnie, że mogą – podrapał się po głowie zakłopotany.
- Idźcie się ubierać – Vicki postanowiła mu trochę pomóc. - Za półtorej godziny wychodzimy zwiedzać miasto.
Chłopak tylko kiwnął głową i zamknął za sobą drzwi. Chłopaki wybuchnęli śmiechem.
- Jesteście wredni, wiecie? - spojrzałam na nich.
- Doskonale o tym wiemy – mój chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu. Od razu oberwał poduszką od Vicki. - A to za co?
- Za żywota! - dziewczyna posłała mu piękny uśmiech, nie znikł on nawet, kiedy poduszka uderzyła ją prosto w twarz.
The sun goes down, the star come out...
Rozległ się dźwięk mojej komórki, więc pobiegłam do sypialni. Na szczęście nie musiałam jej długo szukać, leżała na stoliku nocnym.
- No hej, Monia – przywitałam się i wróciłam do salonu.
- Hej! - usłyszałam jej wesoły głos. - Vicki ci już mówiła, że pokazujemy im dzisiaj miasto?
- Tak, mówiła – Jay zasiadł na krześle w kuchni.
- To świetnie! Słuchaj, wpadniemy do was za jakąś godzinkę, okej? - usiadłam na kolanach niebieskookiego.
- Pewnie, nie ma sprawy.
- To do zobaczenia!
- Pa – odłożyłam telefon na stolik. - Monika i reszta będą za jakąś godzinę.
- Świetnie! - ucieszyła się blondynka. - To, jak, jemy to śniadanie?
Cała niedziela zleciała nam na zwiedzaniu Wrocławia. Oczywiście nie obeszło się bez rozdawania autografów przez chłopaków i pozowania do zdjęć z fankami. Nie mogło się również obejść bez aparatu Emmy, która biegała jak poparzona i pstrykała zdjęcia.
Chłopaki trochę dokuczali Nathanowi, ale ten zbytnio się tym nie przejmował. A nawet odnosił się z miłością do Emmy bardziej niż zwykle, co bardzo dziewczynie się podobało i była zadowolona z takiego obrotu sytuacji.
Około czternastej zrobiliśmy sobie przerwę i postanowiliśmy coś zjeść. Zajęliśmy największy możliwy stół i zastanawialiśmy się, co by zjeść. Monice strasznie chciało się śmiać z tego, jak Brytyjczycy wymawiali nazwy jedzenia po polsku. Wszyscy łamali sobie języki próbując wypowiedzieć choć jedno danie. Dziewczyna musiała tłumaczyć im, co znajduje się w tym daniu, które akurat sobie wybrali.
Ja pomagałam Jayowi przy wyborze posiłku. Kiedy zaczynałam pracę w firmie u Adama, musiałam przecież znać nazwy jedzenia i wszystkich produktów. Poświęciłam na to trochę czasu, ale nauka nie poszła w las.
- To jak, zdecydowałeś się już na coś? - spytałam zamykając menu, ponieważ już wybrałam danie dla siebie.
- Najchętniej to bym schrupał ciebie – szepnął mi do ucha, a ja wybuchnęłam śmiechem, czym zwróciłam na siebie uwagę reszty przyjaciół.
- No co? - popatrzyłam na nich.
- Nic, nic – powiedziała Vicki i wróciła do swojego menu; reszta zrobiła to samo.
- Kocham, kiedy się śmiejesz – niebieskie tęczówki spojrzały na mnie ciepło.
- Ty lepiej mów, co chcesz zjeść – uśmiechnęłam się.
- Zjem to, co ty – stwierdził i zamknął menu.
- Mogę przyjąć zamówienie? - spytał mnie wysoki, przystojny brązowowłosy kelner.
- Tak – uśmiechnęłam się do niego. - Dla nas dwa razy zestaw niedzielne danie.
- Okej – zapisał na karteczce i zanim odszedł w stronę Moniki, posłał mi uśmiech.
- On cię podrywa – obruszył się niebieskooki.
- Daj spokój – popatrzyłam na niego ciepło. - Kocham cię najbardziej na świecie i nie zapominaj o tym – uśmiechnęłam się i pocałowałam go lekko w usta.
- Ej! Liz, Jay! Co chcecie do picia? - zawołała do nas Vicki.
- Cole – odpowiedział jej Jay i popatrzył gdzieś na spacerujących ludzi. - Ej, Max – szturchnął chłopaka, który siedział obok niego.
- Hmm? - spytał wpatrzony w telefon.
- To nie jest przypadkiem Lauren i twój pies?
- Co? - podniósł wzrok. - Gdzie?
- No o tam – pokazał dyskretnie palcem na czarnowłosą dziewczynę.
Faktycznie to była Lauren! W całej swojej osobie.
- Faktycznie!
Max wstał z krzesła i ruszył w stronę dziewczyny.
- A temu co? - wszyscy przy naszym stole spojrzeli na chłopaka.
Lauren zauważyła Maxa i ruszyła razem z psem w jego stronę. Zatrzymali się kilka metrów od restauracji, w której siedzieliśmy.
- Trzymaj! - dziewczyna wsadziła mu smycz do rąk. Psiak strasznie się ucieszył, że znowu widzi swojego pana, który zaczął go głaskać.
- Mogłaś zadzwonić – powiedział do niej.
- Właśnie miałam to robić! - była naprawdę zdenerwowana. - To twój pies, a nie mój!
- Przecież zgodziłaś się nim zająć.
- Tak, ale nie przez tyle czasu! Zresztą mamie już też to się nie podoba!
- Od kiedy mieszkasz z matką? - spytał zdziwiony.
- Nie ważne. Tu masz – sięgnęła do czarnej, dużej torby – dokumenty Beminga, które mi dałeś i te, które będą ci potrzebne do transportu – wręczyła mu kilka kartek.
- Dzięki – uśmiechnął się, złożył dokumenty i wsunął je do kieszeni.
- Ojciec kazał cię pozdrowić i pytał, kiedy do niego wpadniesz – włożyła ręce do kieszeni.
- Teraz nie mam zbytnio kiedy – podrapał się w tył głowy. - Pozdrów go też. No i mamę...
- Okej. To ja lecę! Na razie.
- Może chcesz z nami...?
Lauren popatrzyła w naszym kierunku. Nasze oczy na chwilę się spotkały, ale dziewczyna odwróciła pierwsza wzrok.
- Daj spokój. Cześć. Trzymaj się Bemingo! - Pogłaskała go jeszcze po łbie i ruszyła przed siebie.
- Lauren! - zawołał za nią Max. Odwróciła się, ale nie zatrzymała. - Dzięki!
- Kto to? - spytała Vicki.
- Mnie też – dołączyła najmłodsza blondynka.
Było czterdzieści minut po dwunastej. Siedzieliśmy w siódemkę w salonie. Dziewczyny, naprawdę wyglądały jakby balangowały ze cztery dni bez jakiejkolwiek przerwy. Z chłopakami było trochę lepiej, choć Nathan nie mógł się obudzić i spał teraz na siedząco ze szklanką coli w ręku.
- Ale impreza udana – uśmiechnął się lekko Siva.
- Jak najbardziej – zgodził się Max.
Oparłam głowę o ramię Jaya, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Rano zrobił każdemu z osobna zdjęcie i powiedział, że to musi znaleźć się w moim nowym albumie. Dziewczyny trochę protestowały, ale niebieskooki jakimś cudem zdołał je uchwycić. Powiedział też, że kiedy dojdziemy do siebie, to pokaże nam zdjęcia z imprezy. Chłopaki byli bardzo ciekawi, jak wyszły, ale Jay nie pozwolił im chwycić aparatu.
- Ciekawe jak tam Tom i Monika? - spytałam na głos.
- Ta dziewczyna jest naprawdę świetna – powiedziała Vicki, opierając głowę o ramię swojego chłopaka.
- I świetnie pasuje do Toma – uśmiechnęła się Emma.
- Ale on nadal kocha Lisę – wtrącił zaspany Nathan.
- No, ale do niej nie wróci – oznajmił Max pewnym głosem nalewając sobie coli do szklanki.
- Miejmy nadzieję – westchnęła Vicki zamykając oczy. - Tylu miesięcy nie da się od tak wymazać z pamięci.
Miała rację, nie dało się. Ani tych nieszczęśliwych, ani tych szczęśliwych.
- Myślicie, że dalej będzie dzwonić? - zmarszczył nos Seev.
- Pewnie tak. Dobrze wiecie, że nie łatwo odpuszcza – westchnął Nath przecierając oczy.
- W tym przypadku to by mogła – podrapała się po głowie Emma. - W ogóle jej nie rozumiem. Tom to przecież taki świetny facet, a ona tak go potraktowała – wzdrygnęła się.
- Nic nie poradzimy na to, że takie dziewczyny się rodzą – westchnęłam.
- No siema! - do mieszkania wszedł Tom razem z Mattem i małą Amy.
- Nie krzycz – poprosiła Vicki łapiąc się za głowę.
- Sorry – powiedział już ciszej. - Widzę, że kac męczy – uśmiechnął się.
Dziewczynka usiadła Jayowi na kolanach, a jej tata zajął miejsce na krześle, przy stoliku w kuchni.
- A ty, widzę, że jesteś w zaskakująco dobrym humorze – zauważył głośno Seev.
- Impreza się udała, to dlaczego mam być smutny? - usiadł obok Emmy na kanapie.
- Pewnie udało się jeszcze coś po imprezie – uśmiechnął się do przyjaciela Max.
- Oh, zamknij się! - rzucił poduszką w chłopaka.
- Było aż tak dobrze? - nie przestawał zgrywać się łysy chłopak i odrzucił poduszkę, ale oberwała nią Emma.
- Ała! - pomasowała miejsce, w które trafiła poduszka.
- Przepraszam, nie chciałem.
- Tom, bo ja ci muszę coś powiedzieć... - przełknęłam ślinę i wyprostowałam się, a oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę. No musiałam się przyznać, że odebrałam jego telefon. - Bo wczoraj, kiedy rozpalaliście grilla z Moniką, to dzwoniła Lisa... No i ja odebrałam... - podrapałam się po głowie i spojrzałam na chłopaka. Mina zrzedła mu od razu. - No ja nie chciałam ci psuć humoru...
- No i bardzo dobrze.
Popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. Byłam pewna, że zacznie na mnie wrzeszczeć, że nie powinnam odbierać jego telefonu, że powinnam mu powiedzieć kto dzwoni i tego typu rzeczy.
- Co? - wykrztusiłam.
- No mówię, że bardzo dobrze zrobiłaś – uśmiechnął się lekko.
- Serio?
- No tak. Nie mam ochoty z nią w ogóle rozmawiać. Dzisiaj też dzwoniła już kilka razy – wzruszył ramionami.
- A może odbierz? - odezwała się Emma. - Powiedz jej, że to wszystko, co było między wami, to już przeszłość. Może wtedy przestanie dzwonić?
- To chyba nie jest wcale taki zły pomysł – poparł dziewczynę Jay.
- No nie wiem – piwnooki podrapał się w tył głowy. - Jakoś nie mam ochoty słuchać jej głupich wyjaśnień.
- Zrobisz jak zechcesz – westchnęła Vicki i zamknęła oczy.
- Jutro, jutro z nią pogadam. Dzisiaj nie mam do tego głowy – Tom spojrzał w okno zamyślonym wzrokiem.
- Tylko, żeby z tego nic złego nie wyszło – przetarł oczy Max.
Rozległ się dźwięk dzwonka telefonu piwnookiego.
- Lisa? - zapytał Jay, kiedy chłopak wyciągał telefon z kieszeni spodni.
- Nie. Monika – odebrał i wyszedł na balkon nie patrząc na nas.
Sobota minęła w miłej, leniwej atmosferze. Wpadła Monika i zrobiła wszystkim jej „napój na kaca”, który tak wychwalał Tom. Pomogło, ale tylko trochę.
Kiedy zapytałam, czy jacyś sąsiedzi skarżyli się dzisiaj na nas, pokręciła tylko głową z uśmiechem i powiedziała, że co jak, co, ale sąsiadów to ma najlepszych na świecie. W sumie żadne z nich nie miało małego dziecka, gdyż większość z nich była w mniej więcej w wieku dwudziestu czterech – pięciu lat.
Około dwudziestej Jay przyniósł z naszej sypialni laptopa i podłączył do niego aparat, abyśmy mogli obejrzeć zdjęcia. Każdy był zadowolony, gdyż śmialiśmy się z każdego zdjęcia. Niektóre miny, naprawdę potrafiły doprowadzić do łez, a kiedy doszedł jeszcze jakiś komentarz, po prostu wyliśmy ze śmiechu.
Kiedy tak siedziałam z nimi wszystkimi poczułam, że jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi, ale także jedną, wielką rodziną, która nigdy się nie rozpadnie i ze wszystkimi kłopotami da sobie radę. Innej opcji nie ma.
W niedziele wstałam najwcześniej ze wszystkich, czyli jakoś po ósmej. W mieszkaniu spaliśmy tak samo jak w sobotę, nie było miejsca, żeby pomieścić tak dużą ilość osób. Zabrałam się za robienie dużego śniadania, jednocześnie mając słuchawki na uszach i rozmyślając o różnych rzeczach.
Już jutro miałam spotkać się z Adamem. W głowie zaczęły układać się pytania, które chciałam mu zadać. Było tego tak dużo, że niektóre już mieszały się ze sobą i tworzyły całkiem nowe.
Ciągle nie mogłam sobie go wyobrazić jako przestępcę. Przecież przyjął mnie pod swój dach, jakbym była jego przyjaciółką, choć wcale mnie nie znał. Kiedy mieszkałam u niego, to przecież żadna krzywda z jego strony mi się nie przydarzyła, a wręcz przeciwnie. Zawsze potrafił zwrócić uwagę, kiedy Ewelinie coś nie pasowało w mojej pracy, albo wtedy, gdy jeden stażysta mi się naprzykrzał. Przez te sześć miesięcy, był zawsze, kiedy go potrzebowałam. Nigdy nie odmówił mi pomocy. Kilka razy mówił mi, żebym zadzwoniła jednak do Jaya i wszystko mu wytłumaczyła, bo na pewno się o mnie martwi. W tej kwestii nie słuchałam nikogo, nawet swojego serca.
Westchnęłam i zaczęłam kroić pomidora.
Ciekawe, co ze Stephanem i Markiem?, przemknęło mi przez myśl. Mam ogromną nadzieję, że pójdą siedzieć i to na długie lata.
Przed oczami stanęła mi scena z hotelu, kiedy to Jay został postrzelony, więc szybko ją odpędziłam, ale następna też nie była miła. Zobaczyłam swoją matkę, która siedziała przy stole w kuchni, trzymając w jednej ręce papierosa, a drugą z moją siostrą na rękach. Wzdrygnęłam się na samą myśl o mojej „rodzinie” i przywołałam obraz ucieczki z domu.
Była dziesiąta w nocy, a mrok rozświetlały tylko uliczne lampy. Pakowałam ostatnie rzeczy do torby czując, że dzisiaj muszę to zrobić i nikt, i nic mnie nie zatrzyma. Najciszej jak się dało otworzyłam okno. Miałam pokój na parterze, więc z wyjściem większych problemów nie miałam.
Wyskoczyłam przez okno i poczułam jak lutowe powietrze owiewa moje ciało. Ruszyłam w stronę furtki wiedząc, że już za chwilę będę wolna. Chwyciłam za klamkę i obejrzałam się ostatni raz na dom. „Żegnam” - powiedziałam z uśmiechem i ruszyłam drogą w stronę przystanku autobusowego. Za pięć minut miałam mieć autobus do miasta, ostatni już dzisiaj, więc czując wolność przyspieszyłam.
Nagle poczułam czyjeś dłonie na swoich biodrach i aż podskoczyłam, a słuchawki wypadły mi z uszu. Serce mocniej zabiło.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – usłyszałam głos niebieskookiego.
Odwróciłam się w jego stronę.
- Tylko mnie nie zadźgaj – uśmiechnął się, a ja popatrzyłam na niego dziwnie. No tak! Przecież w ręku miałam nóż, którym kroiłam warzywo. Szybko odłożyłam go na deskę. - Stało się coś? - spytał widząc moją minę.
- Nie – powiedziałam od razu i próbowałam powrócić do normalnego stanu. - Czemu nie śpisz?
- Nie mogę spać, kiedy cię nie ma blisko – objął mnie mocniej i zbliżył swoją twarz do mojej ciągle patrząc mi w oczy.
Poczułam, że powoli się uspokajam.
- Hej, gołąbki! - przywitała się Vicki wstając z kanapy w salonie. Jej blond włosy sterczały, każdy w inną stronę.
- Cześć – powiedzieliśmy wspólnie.
- Widzę, że zabraliście się za śniadanie – uśmiechnęła się wchodząc do kuchni i nalewając sobie kawy, którą wcześniej zrobiłam. - Myśleliśmy tak wczoraj z Seev'em, że może pokazałybyście nam z Moniką miasto, co ty na to? - podniosła do góry jedną brew.
- Tak, pewnie – pokiwałam głową.
- Vicki? - usłyszeliśmy zaspany głos jej chłopaka.
- Widzę, że nie tylko ja nie potrafię spać bez ukochanej osoby – szepnął mi do ucha Jay, na co tylko się uśmiechnęłam.
- Jesteśmy w kuchni.
Siva podniósł się z łóżka i popatrzył na nas, a później na zegarek.
- Czemu tak wcześnie? - spytał.
- Bo idziemy zwiedzać miasto – uśmiechnęła się do niego Vicki. - Chcesz kawy?
- Pewnie! - przetarł oczy.
- Jay, mogłeś zamknąć drzwi – powiedział zaspany Max wchodząc do kuchni w samych spodenkach.
- Sorry. Bałem się, że Liz, gdzieś zwiała – pocałował mnie w nos, a ja lekko uderzyłam go w ramię.
- O dzięki – Max wyjął z rąk blondynki kubek, który miał być dla Sivy i wziął łyka.
- To moja kawa! - obruszył się chłopak w łóżku.
- Bardzo dobra – odpowiedział tylko łysy chłopak i posłał mu szeroki uśmiech.
- Masz – Vicki podeszła do swojego chłopaka i podała mu swoją kawę.
- Dzięki, skarbie.
Blondynka usiadła obok swojego chłopaka na łóżku.
- Nathan, puść mnie! - usłyszeliśmy krzyk Emmy, a po sekundzie jej śmiech. Nasze głowy zwróciły się do drzwi sypialni, w której spali najmłodsi.
- A, co jeśli nie? - spytał wesoło Nathan.
- Będziesz miał szlaban na alkohol! - odkrzyknął Max, a my zaczęliśmy się śmiać.
Po chwili z pokoju wychylił się Nath z miną, która jeszcze bardziej wszystkich rozśmieszyła.
- Czemu nie śpicie? Przecież nie ma nawet dziesiątej.
- No i co z tego? - uśmiechnął się do niego Jay. - Ludzie sobie wcześniej wstać nie mogą?
- Mogą, pewnie, że mogą – podrapał się po głowie zakłopotany.
- Idźcie się ubierać – Vicki postanowiła mu trochę pomóc. - Za półtorej godziny wychodzimy zwiedzać miasto.
Chłopak tylko kiwnął głową i zamknął za sobą drzwi. Chłopaki wybuchnęli śmiechem.
- Jesteście wredni, wiecie? - spojrzałam na nich.
- Doskonale o tym wiemy – mój chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu. Od razu oberwał poduszką od Vicki. - A to za co?
- Za żywota! - dziewczyna posłała mu piękny uśmiech, nie znikł on nawet, kiedy poduszka uderzyła ją prosto w twarz.
The sun goes down, the star come out...
Rozległ się dźwięk mojej komórki, więc pobiegłam do sypialni. Na szczęście nie musiałam jej długo szukać, leżała na stoliku nocnym.
- No hej, Monia – przywitałam się i wróciłam do salonu.
- Hej! - usłyszałam jej wesoły głos. - Vicki ci już mówiła, że pokazujemy im dzisiaj miasto?
- Tak, mówiła – Jay zasiadł na krześle w kuchni.
- To świetnie! Słuchaj, wpadniemy do was za jakąś godzinkę, okej? - usiadłam na kolanach niebieskookiego.
- Pewnie, nie ma sprawy.
- To do zobaczenia!
- Pa – odłożyłam telefon na stolik. - Monika i reszta będą za jakąś godzinę.
- Świetnie! - ucieszyła się blondynka. - To, jak, jemy to śniadanie?
Cała niedziela zleciała nam na zwiedzaniu Wrocławia. Oczywiście nie obeszło się bez rozdawania autografów przez chłopaków i pozowania do zdjęć z fankami. Nie mogło się również obejść bez aparatu Emmy, która biegała jak poparzona i pstrykała zdjęcia.
Chłopaki trochę dokuczali Nathanowi, ale ten zbytnio się tym nie przejmował. A nawet odnosił się z miłością do Emmy bardziej niż zwykle, co bardzo dziewczynie się podobało i była zadowolona z takiego obrotu sytuacji.
Około czternastej zrobiliśmy sobie przerwę i postanowiliśmy coś zjeść. Zajęliśmy największy możliwy stół i zastanawialiśmy się, co by zjeść. Monice strasznie chciało się śmiać z tego, jak Brytyjczycy wymawiali nazwy jedzenia po polsku. Wszyscy łamali sobie języki próbując wypowiedzieć choć jedno danie. Dziewczyna musiała tłumaczyć im, co znajduje się w tym daniu, które akurat sobie wybrali.
Ja pomagałam Jayowi przy wyborze posiłku. Kiedy zaczynałam pracę w firmie u Adama, musiałam przecież znać nazwy jedzenia i wszystkich produktów. Poświęciłam na to trochę czasu, ale nauka nie poszła w las.
- To jak, zdecydowałeś się już na coś? - spytałam zamykając menu, ponieważ już wybrałam danie dla siebie.
- Najchętniej to bym schrupał ciebie – szepnął mi do ucha, a ja wybuchnęłam śmiechem, czym zwróciłam na siebie uwagę reszty przyjaciół.
- No co? - popatrzyłam na nich.
- Nic, nic – powiedziała Vicki i wróciła do swojego menu; reszta zrobiła to samo.
- Kocham, kiedy się śmiejesz – niebieskie tęczówki spojrzały na mnie ciepło.
- Ty lepiej mów, co chcesz zjeść – uśmiechnęłam się.
- Zjem to, co ty – stwierdził i zamknął menu.
- Mogę przyjąć zamówienie? - spytał mnie wysoki, przystojny brązowowłosy kelner.
- Tak – uśmiechnęłam się do niego. - Dla nas dwa razy zestaw niedzielne danie.
- Okej – zapisał na karteczce i zanim odszedł w stronę Moniki, posłał mi uśmiech.
- On cię podrywa – obruszył się niebieskooki.
- Daj spokój – popatrzyłam na niego ciepło. - Kocham cię najbardziej na świecie i nie zapominaj o tym – uśmiechnęłam się i pocałowałam go lekko w usta.
- Ej! Liz, Jay! Co chcecie do picia? - zawołała do nas Vicki.
- Cole – odpowiedział jej Jay i popatrzył gdzieś na spacerujących ludzi. - Ej, Max – szturchnął chłopaka, który siedział obok niego.
- Hmm? - spytał wpatrzony w telefon.
- To nie jest przypadkiem Lauren i twój pies?
- Co? - podniósł wzrok. - Gdzie?
- No o tam – pokazał dyskretnie palcem na czarnowłosą dziewczynę.
Faktycznie to była Lauren! W całej swojej osobie.
- Faktycznie!
Max wstał z krzesła i ruszył w stronę dziewczyny.
- A temu co? - wszyscy przy naszym stole spojrzeli na chłopaka.
Lauren zauważyła Maxa i ruszyła razem z psem w jego stronę. Zatrzymali się kilka metrów od restauracji, w której siedzieliśmy.
- Trzymaj! - dziewczyna wsadziła mu smycz do rąk. Psiak strasznie się ucieszył, że znowu widzi swojego pana, który zaczął go głaskać.
- Mogłaś zadzwonić – powiedział do niej.
- Właśnie miałam to robić! - była naprawdę zdenerwowana. - To twój pies, a nie mój!
- Przecież zgodziłaś się nim zająć.
- Tak, ale nie przez tyle czasu! Zresztą mamie już też to się nie podoba!
- Od kiedy mieszkasz z matką? - spytał zdziwiony.
- Nie ważne. Tu masz – sięgnęła do czarnej, dużej torby – dokumenty Beminga, które mi dałeś i te, które będą ci potrzebne do transportu – wręczyła mu kilka kartek.
- Dzięki – uśmiechnął się, złożył dokumenty i wsunął je do kieszeni.
- Ojciec kazał cię pozdrowić i pytał, kiedy do niego wpadniesz – włożyła ręce do kieszeni.
- Teraz nie mam zbytnio kiedy – podrapał się w tył głowy. - Pozdrów go też. No i mamę...
- Okej. To ja lecę! Na razie.
- Może chcesz z nami...?
Lauren popatrzyła w naszym kierunku. Nasze oczy na chwilę się spotkały, ale dziewczyna odwróciła pierwsza wzrok.
- Daj spokój. Cześć. Trzymaj się Bemingo! - Pogłaskała go jeszcze po łbie i ruszyła przed siebie.
- Lauren! - zawołał za nią Max. Odwróciła się, ale nie zatrzymała. - Dzięki!
- Kto to? - spytała Vicki.
- Lauren. Ta co dostała od Liz w nos
– uśmiechnęła się Emma.
- I siostra Lily – szepnął Siva, a jego dziewczyna spuściła wzrok.
- No to mamy od dzisiaj nowego lokatora! - uśmiechnął się Max i usiadł na swoim miejscu, a pies zajął posłusznie miejsce koło nogi swojego pana.
- Bemingo! - krzyknęła Amy i podbiegła szczęśliwa do psa.
- Ja tam się cieszę – uśmiechnął się mój chłopak.
- Państwa cola – obok mnie pojawił się kelner i postawił przed każdym szklankę zimnego napoju.
Podniosłam swoją i zauważyłam małą karteczkę. Wzięłam ją szybko do ręki, tak aby nikt nie zauważył, co mam. Jay bawił się z psem, więc otworzyłam dyskretnie karteczkę, na której powypisywane były cyferki.
- Muszę iść do toalety.
Podniosłam się z krzesła i czułam, jak niebieskooki odprowadza mnie wzrokiem. Weszłam do lokalu i zaczęłam szukać łazienki, co nie było trudne. Weszłam, podarłam karteczkę i wyrzuciłam do kosza. Liczył się tylko Jay i nikt więcej.
Umyłam ręce i wróciłam do stołu, gdzie czekało już na mnie moje danie.
- Smakuje? - spytałam swojego chłopaka.
- Ehe – powiedział cicho i kończył jedzenie.
- Liz? - usłyszałam głos Nathana.
- Tak? - podniosłam na niego wzrok.
- Gdzie teraz będziemy szli? - zapytał i włożył sobie do ust kawałek pieroga.
- Chyba wszystko – powiedziałam niepewnie i popatrzyłam na Monikę.
- Mogę was jeszcze zabrać do ZOO, jak chcecie – uśmiechnęła się tamta.
- ZOO to my mamy na co dzień – powiedział Siva i wszyscy się zaśmialiśmy.
- No racja. To może ogród botaniczny? Teraz jest tam przepięknie.
- Świetnie! Przydadzą mi się zdjęcia kwiatów – ożywiła się Emma. - Robię nowe portfolio, więc będzie jak znalazł.
- Bardzo proszę – kelner postawił przed Maxem jego zamówienie, gdyż tylko on jeszcze czekał na swój obiad.
- Dzięki. Ale jestem głodny! - chwycił sztućce i zaczął jeść.
Poczułam na sobie czyjś wzrok, więc obejrzałam się. Jak mogłam się domyślać, to szatyn wpatrywał się we mnie, więc szybko odwróciłam głowę i skupiłam się na swoim jedzeniu.
- Muszę przyznać, że mieszkasz w bardzo ładnym mieście – powiedział Nathan do Moniki.
- Dzięki – uśmiechnęła się. - To miasto jest najlepsze na świecie.
- I ma najsympatyczniejsze mieszkanki – uśmiechnął się do niej Tom.
- Nie mogę się nie zgodzić – dołączył Matt.
- Ja też – powiedzieli równocześnie Seev i Max.
- Czemu nic nie mówisz? - spytałam cicho Jaya, dziobiąc w talerzu. Nie pasowało mi, że się nie odzywa, przecież on zawsze gada jak najęty.
- A co mam mówić? - odszepnął nawet na mnie nie patrząc.
- Jesteś zły za tego kelnera? - ciągnęłam.
Nie uzyskałam odpowiedzi, więc trafiłam w dziesiątkę. Wytarłam buzię w serwetkę i przekręciłam krzesło.
- Jay, popatrz na mnie – poprosiłam.
Podniósł głowę i spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- Przecież ci już mówiłam, że kocham tylko ciebie – pogłaskałam go po policzku.
- Ale on tak dziwnie na ciebie patrzy...
- Nie interesuje mnie to – powiedziałam twardo, ale cicho. - Zrozum wreszcie, ten kelner mi się nie podoba – uśmiechnęłam się leciutko.
- I siostra Lily – szepnął Siva, a jego dziewczyna spuściła wzrok.
- No to mamy od dzisiaj nowego lokatora! - uśmiechnął się Max i usiadł na swoim miejscu, a pies zajął posłusznie miejsce koło nogi swojego pana.
- Bemingo! - krzyknęła Amy i podbiegła szczęśliwa do psa.
- Ja tam się cieszę – uśmiechnął się mój chłopak.
- Państwa cola – obok mnie pojawił się kelner i postawił przed każdym szklankę zimnego napoju.
Podniosłam swoją i zauważyłam małą karteczkę. Wzięłam ją szybko do ręki, tak aby nikt nie zauważył, co mam. Jay bawił się z psem, więc otworzyłam dyskretnie karteczkę, na której powypisywane były cyferki.
- Muszę iść do toalety.
Podniosłam się z krzesła i czułam, jak niebieskooki odprowadza mnie wzrokiem. Weszłam do lokalu i zaczęłam szukać łazienki, co nie było trudne. Weszłam, podarłam karteczkę i wyrzuciłam do kosza. Liczył się tylko Jay i nikt więcej.
Umyłam ręce i wróciłam do stołu, gdzie czekało już na mnie moje danie.
- Smakuje? - spytałam swojego chłopaka.
- Ehe – powiedział cicho i kończył jedzenie.
- Liz? - usłyszałam głos Nathana.
- Tak? - podniosłam na niego wzrok.
- Gdzie teraz będziemy szli? - zapytał i włożył sobie do ust kawałek pieroga.
- Chyba wszystko – powiedziałam niepewnie i popatrzyłam na Monikę.
- Mogę was jeszcze zabrać do ZOO, jak chcecie – uśmiechnęła się tamta.
- ZOO to my mamy na co dzień – powiedział Siva i wszyscy się zaśmialiśmy.
- No racja. To może ogród botaniczny? Teraz jest tam przepięknie.
- Świetnie! Przydadzą mi się zdjęcia kwiatów – ożywiła się Emma. - Robię nowe portfolio, więc będzie jak znalazł.
- Bardzo proszę – kelner postawił przed Maxem jego zamówienie, gdyż tylko on jeszcze czekał na swój obiad.
- Dzięki. Ale jestem głodny! - chwycił sztućce i zaczął jeść.
Poczułam na sobie czyjś wzrok, więc obejrzałam się. Jak mogłam się domyślać, to szatyn wpatrywał się we mnie, więc szybko odwróciłam głowę i skupiłam się na swoim jedzeniu.
- Muszę przyznać, że mieszkasz w bardzo ładnym mieście – powiedział Nathan do Moniki.
- Dzięki – uśmiechnęła się. - To miasto jest najlepsze na świecie.
- I ma najsympatyczniejsze mieszkanki – uśmiechnął się do niej Tom.
- Nie mogę się nie zgodzić – dołączył Matt.
- Ja też – powiedzieli równocześnie Seev i Max.
- Czemu nic nie mówisz? - spytałam cicho Jaya, dziobiąc w talerzu. Nie pasowało mi, że się nie odzywa, przecież on zawsze gada jak najęty.
- A co mam mówić? - odszepnął nawet na mnie nie patrząc.
- Jesteś zły za tego kelnera? - ciągnęłam.
Nie uzyskałam odpowiedzi, więc trafiłam w dziesiątkę. Wytarłam buzię w serwetkę i przekręciłam krzesło.
- Jay, popatrz na mnie – poprosiłam.
Podniósł głowę i spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- Przecież ci już mówiłam, że kocham tylko ciebie – pogłaskałam go po policzku.
- Ale on tak dziwnie na ciebie patrzy...
- Nie interesuje mnie to – powiedziałam twardo, ale cicho. - Zrozum wreszcie, ten kelner mi się nie podoba – uśmiechnęłam się leciutko.
Jakiś kelner przecież nie mógł
zniszczyć tego, co nas łączyło.
- Widziałem, jak wkładał ci kartkę pod szklankę.
A jednak to zauważył...
- To nie ważne. Zresztą już ją wyrzuciłam – przybliżyłam się do niego. - Niech ta twoja głowa, na której rosną te loczki – poczochrałam mu włosy – przestanie się już zamartwiać jakimiś bzdetami.
- Przepraszam, ale mam rachunek – usłyszałam zza pleców głos kelnera.
- Pan podejdzie do tamtej pani w okularach – nawet na niego nie spojrzałam.
- Ale...
- Pani siedzi na drugim końcu – powiedziałam już lekko zdenerwowana. Naprawdę miałam już dość tego faceta.
Wszyscy patrzyli na mnie, więc zrobiłam minę „no co?” i wróciłam do patrzenia w niebieskie tęczówki.
- Dalej mi nie wierzysz? - podniosłam brew.
- Wierzę, wierzę – cmoknął mnie w nos zadowolony.
- Następnym razem dostaniesz za to, że we mnie nie wierzysz – zagroziłam palcem.
- Dobra, dobra – uśmiechnął się.
- Liz, co ty? - zapytała Emma. Po jej minie od razu poznałam, że chodzi o kelnera.
- A bo już mnie zaczynał wkurzać – westchnęłam i zaczęłam dokańczać posiłek.
- Przecież był bardzo miły.
- Nathan, ty jej lepiej pilnuj – zaśmiałam się tylko, bo chciałam zakończyć temat kelnera.
Godzinę później byliśmy już w ogrodzie. Rzeczywiście – było przepięknie. Różnokolorowe kwiaty, drzewa, których niektóre pnie przypominały jakieś kształty, piękny staw i most. Emma była w siódmym niebie. Jej aparat napstrykał chyba z pięćset zdjęć samej przyrody, a do tego dochodziliśmy jeszcze my.
W ogrodzie spędziliśmy dwie i pół godziny. Chłopaki porozdawali i tutaj kilka autografów. Jedna dziewczyna zapytała nawet, kiedy zagrają z Polsce koncert, ale nikt nie potrafił jej odpowiedzieć, ale obiecali, że postarają się w tym, albo następnym roku, czym naprawdę mocno uszczęśliwili dziewczynę.
Do domu wróciliśmy standardową siódemką strasznie padnięci. Dziewczyny marzyły tylko o kąpieli, więc mało co nie pobiły się o to, która pierwsza idzie do łazienki. Chłopaki mieli naprawdę niezły ubaw, zresztą nie pierwszy dzisiaj.
Zmęczona usiadłam na kolanach Jay i oparłam głowę na jego klatce piersiowej. Przymknęłam oczy i wsłuchiwałam się w bicie jego serca. Byłabym tak zasnęła, gdyby nie Bemingo, który zaczął szczekać na zmywarkę.
- Twój pies mi dziewczynę obudził! - zbulwersował się niebieskooki.
- Sorry Liz – powiedział Max i zaczął uspokajać swojego pupila.
Nie udało mi się już zasnąć, ale jakoś nie rozpaczałam z tego powodu, bo chłopaki postanowili, że zagramy w wyścigi. Sprawie i szybko podłączyli do telewizora sprzęt i zaczęliśmy grać.
Pierwsi ścigali się Emma i Nathan. Chłopak nie dał dziewczynie żadnych szans do wygrania. Następni w kolejce byli Vicki i Siva. Dziewczyna czuła się jak ryba w wodzie i pokonała swojego chłopaka, który mówił po przegranej: „Dałem jej fory”. Oczywiście nikt mu nie uwierzył.
Przyszedł czas na mnie i na Jaya. Na początku uśmiechnęłam się słodko do niebieskookiego, a on powiedział, że i tak nie mam z nim szans. Pomyślałam: „No to zobaczymy, skarbie”. Podobnie jak Nathan Emmie, nie dałam szans swojemu chłopakowi.
Na twarzach reszty pojawiły się wielkie uśmiechy, kiedy wygrałam.
- Jak...? - spytał Jay patrząc na mnie.
- Normalnie – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Max, zostałeś jeszcze ty – pomachałam do chłopaka.
- Ze mną już ci tak łatwo nie pójdzie – powiedział i zajął miejsce niebieskookiego.
Zaczęliśmy wyścig. Faktycznie nie było wcale łatwo, grał naprawdę dobrze, ale ze mną i tak nie miał szans.
- Ktoś jeszcze chce zagrać? - zapytałam po kolejnej wygranej.
- Ja na sto procent cię pokonam – oznajmił pewnie Nath z wielkim uśmiechem.
Z sekundy na sekundę chłopak tracił swój uśmiech, za to reszta wręcz przeciwnie.
- Liz, gdzie ty się nauczyłaś tak grać? - odezwał się Seev.
- Taki jeden mnie nauczył – odpowiedziałam biorąc ostry zakręt.
- Kto? - ciągnął Max.
- Lucas – powiedziałam przypominając sobie ile czasu spędziliśmy przed ekranem telewizora zamiast się uczyć.
- Muszę się chyba do niego zgłosić – zamyślił się chłopak Vicki.
- Straszny palant – dojechałam na metę. - Wygrałam! - uśmiechnęłam się szeroko do Nathana.
- Miałaś szczęście i tyle.
- Trzy razy z rzędu? - podniósł brew mój chłopak.
- Kiedyś może dam ci wygrać – szturchnęłam go w ramię i podniosłam się. - Która godzina?
- Za pięć siódma – odpowiedział mi Seev.
- To może zagramy w coś jeszcze? - zapytałam ochoczo. - Przywieźliście jeszcze jakieś gry?
- Piłkę nożną – odpowiedział Nath.
- A coś innego? - popatrzyłam na chłopaka.
- Tenis ziemny – uśmiechnął się zadziornie Jay.
- Okej – odwzajemniłam uśmiech.
- W tym na pewno go nie pokonasz – powiedział pewnie Max.
- Jest najlepszy – dołączył Siva włączając grę.
- Każdego ogrywa – ciągnął Nath.
- Taki dobry jesteś? - podniosłam brew patrząc na ukochanego.
- Już słyszałaś. Najlepszy – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Wygrałam dwa razy z rzędu mistrzostwa krajowe juniorów – uśmiechnęłam się równie szeroko.
- Ilu rzeczy ja jeszcze o tobie nie wiem?
- Jest jeszcze kilka.
- Bój się chłopaku – zaśmiała się Emma i poklepała Jaya po ramieniu.
- To kto pierwszy? - spytał Seev.
- Nasi mistrzowie – uśmiechnęła się jego dziewczyna.
Zaczęliśmy grać. Mój chłopak był naprawdę dobry. Szliśmy łeb w łeb, a nasi przyjaciele obstawiali kto wygra. Widziałam, że świetnie się bawią, a Vicki postanowiła jeszcze zadzwonić po Monikę i resztę.
Piętnaście minut później zjawili się tylko Monika, Tom i Amy, ponieważ Matt musiał jeszcze coś załatwić.
W niedziele?, przemknęło mi przez myśl i omal co nie straciłam punktu.
- Długo jeszcze? - spytała dziewczyna w okularach.
- Grają od dwudziestu minut – poinformowała ich Emma.
- Liz! Wytrzymałaś najdłużej – ucieszył się Tom nalewając małej Amy soku.
- Dobra, kończycie tego seta i gra kto inny – postanowił Nath.
- Ale... - zaczął Jay.
- Nie jesteście tu sami – zakończył chłopak.
Jeden punkt dzielił mnie od wygranej, ale niebieskooki wcale nie chciał tak łatwo mi go oddać, kiedy nagle mało co nie upadł na podłogę. Okazało się, że to Bemingo wszedł mu pod nogi i chłopak nie zdążył odbić piłki, która leciała do niego.
- Wygrałam! - krzyknęłam szczęśliwa.
- Max! - krzyknął niebieskooki patrząc na przyjaciela nieprzyjemnym wzrokiem.
Reszta naszych przyjaciół zaczęła się śmiać.
- Dobry piesek – pogłaskałam psa po łbie. - A ty się nie denerwuj – poczochrałam loki Jaya z uśmiechem. - Jeszcze kiedyś zagramy i może mnie pokonasz.
- Ale to tylko może – zaśmiał się Seev.
- To teraz ja gram z Moniką – ożywił się Tom.
- Ale... - zaczęła dziewczyna.
- To ja gram z wygranym! - przerwała jej Vicki.
- Gniewasz się na mnie? - spytałam ciszej Jaya i pociągnęłam go na fotel.
- Nie na ciebie – usiadł, a ja zajęłam miejsce na jego kolanach.
- Na psa? - podniosłam brew. - A może ty nie znosisz porażek? - zaśmiałam się.
- Ej, znoszę. Ciężko, ale znoszę – dotknął palcem mojego ramienia i lekko mnie pocałował.
- Proszę was! - przerwał nam Tom.
- Graj, a nie nam przeszkadzasz! - krzyknął do niego Jay i ponownie mnie pocałował.
- Liz, wstawaj – usłyszałam głos Jaya.
- Zaraz – odpowiedziałam sennie.
Wczoraj w nocy, a właściwie to dzisiaj rano, zdecydowanie za długo rozmawialiśmy z niebieskookim. Kiedy wreszcie zasnęliśmy było jakoś po czwartej.
- Jest jedenasta, a ty dzisiaj masz widzenie z Adamem – przypomniał mi.
Z zamkniętymi oczami położyłam się na plecach.
- No tak – powiedziałam.
- Na pewno nie chcesz, żebym z tobą pojechał?
- Na pewno – otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka. - Będzie ze mną przecież Matt – dotknęłam jego policzka.
- Podziękuj Adamowi ode mnie – uśmiechnął się leciutko. - Za to, że zaopiekował się tobą – pogładził mnie po włosach.
Kiwnęłam głową i zaczęłam zbierać się do wyjścia.
Pół godziny później przyjechał Matt. Wsiedliśmy razem do taksówki i pojechaliśmy do aresztu. Dziwnie się tam czułam. Było tak nieprzyjemnie, groźno wręcz.
Strażnik zaprowadził mnie do sali, w której znajdował się tylko stół i dwa krzesła. Usiadłam na jednym, a kilka sekund później na drugim siedział już Adam.
Od czasu, kiedy go ostatnio widziałam, schudł, a jego w jego oczach brakowało blasku.
Przełknęłam ślinę.
- Przepraszam – odezwał się pierwszy patrząc mi w oczy. - Nie chciałem, żebyś się w to wplątała. Nie wiedziałem, że Mark, to twój ojczym...
- Skąd mogłeś to wiedzieć?
- Mogłem, uwierz mi, że mogłem. Przeprosiny należą się również Jayowi, więc jeśli możesz...
- Przekażę – kiwnęłam głową. - Tak w ogóle, to kazał ci podziękować.
- Mnie? - zdziwił się. - Za co?
- Za to, że zajmowałeś się mną, kiedy jego nie było.
- Nie ma za co – próbował się uśmiechnąć, ale trochę mu to nie wyszło. - Pewnie masz do mnie wiele pytań... - pokiwałam głową. - Pytaj o co tylko chcesz, tylko nie mamy dużo czasu.
- Dlaczego nie chcesz rozmawiać z Jagodą? - wypaliłam od razu.
- Najpierw chciałem porozmawiać z tobą – podrapał się w tył głowy. - Jagoda przychodzi tutaj jutro.
No to jedno pytanie z długiej listy można skreślić, ale pojawia się nowe.
- Dlaczego akurat ze mną?
- Jagoda nie ma z tym nic wspólnego, za to ty masz, aż za dużo.
Prawda, za wiele wspólnego...
- No dobra, jak długo znasz Marka?
- Niezbyt długo. Kumpel Stephana i tyle – wzruszył ramionami.
- Jak ty się w to wszystko wplątałeś? - nachyliłam się nad stołem.
- Jak miałem osiemnaście lat, to wisiałem takiemu facetowi kasę. Nie miałem z czego oddać, bo nie chciałem prosić ojca o pomoc. Głupio mi było i tyle. No i on powiedział, że jak pojadę po „towar”, to będziemy kwita. Zgodziłem się, bo mówił, że to jakieś zwykłe zabawki. Wydawało mi się to podejrzane, ale nie miałem innego wyjścia. Okazało się, że w środku były jakieś narkotyki. Powiedziałem, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego, ale mi nie pozwolili. No i tak się zaczęło, że raz byłem w firmie, a raz przywoziłem nowy „towar” do Polski.
Słuchałam go w milczeniu. Nie wiedziałam, co miałam mu odpowiedzieć, więc wypaliłam:
- Jagoda o tym wszystkim wiedziała?
Pokręcił głową.
- Miała swoje sprawy, a ja nie chciałem dokładać jej jeszcze swoich problemów – przełknął ślinę. - Teraz pewnie ma ich co niemiara.
- Właśnie. Jak to się stało, że zadłużyłeś firmę?
- Przesadziłem z hazardem – odpowiedział cicho.
- Ty, hazardzistą? - patrzyłam na niego niedowierzająco.
- Niestety – spuścił wzrok. - Tyle błędów popełniłem w swoim życiu – zamknął oczy. - Nie wiem, czy zdołam chociaż połowę z nich naprawić.
Dotknęłam jego dłoni, a on na mnie spojrzał.
- Dasz radę – próbowałam się uśmiechnąć. - Pamiętaj, że sam nigdy nie zostaniesz. Masz mnie, Jagodę, rodzinę...
- Serio, nigdy mnie nie zostawisz?
- Za dużo dla mnie zrobiłeś, no i jesteś moim przyjacielem – uścisnęłam jego dłoń.
- Po tym wszystkim, co zrobiłem dalej uważasz mnie za swojego przyjaciela?
- Oczywiście – uśmiechnęłam się. - Jesteś dla mnie ważny i nigdy się to nie zmieni.
- Dziękuję ci – uśmiechnął się. - Takich słów było mi trzeba.
- Monika kazała cię pozdrowić. Strasznie brakuje jej ciebie w firmie – przypomniało mi się.
- Ona nie gniewa się na mnie?
- Pewnie, że nie – oznajmiłam ze stu procentową pewnością.
- To dobrze – uśmiechnął się.
- A wracając do tego, co mówiłeś o swoich błędach... Uda ci się je naprawić, ale musisz współpracować z policją. Matt mówił, że nie chcesz z nimi rozmawiać, a to źle dla ciebie. Kiedy powiesz im wszystko, to dostaniesz mniejszy wyrok.
- Myślałem nad tym, żeby im wszystko powiedzieć, ale co będzie jak wyjdę z więzienia? Ludzie Stephana nie dadzą mi żyć.
- Matt mówił, żebyś się tym nie przejmował, bo on już się tym zajął.
- On zdecydowanie za dużo dla mnie robi – powiedział zamyślony.
- Na tym polega prawdziwa przyjaźń.
Pokręcił głową i powiedział:
- Tylko szkoda, że działa to tylko w jedną stronę. Jemu nie wiem w jaki sposób mogę pomóc, ale mogę pomóc tobie – popatrzył na mnie uważnie.
- Mnie? - zdziwiłam się. - W jaki sposób?
- Wiem, że masz kłopoty z Evą Cook... - odpowiedział niepewnie.
- Skąd ty znasz Evę? I skąd wiesz, że mam z nią kłopoty? - patrzyłam na niego nie dowierzając.
- Mam swoje sposoby. Posłuchaj: w mojej sypialni w szafie jest sejf. Jedź do mieszkania i go otwórz. Tutaj – sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małą karteczkę i podsunął mi ją – masz hasło. Jest tam tylko dyktafon. Weź go i kiedy będziesz sama z Mattem, przesłuchajcie nagranie. - Patrzyłam na niego nic nie rozumiejąc. Co tu się dzieje, do cholery?!, pomyślałam. - Pojedziecie do Londynu, do więzienia, Matt będzie wiedział do którego. Odwiedzicie tam faceta. Powiesz, że jesteś ode mnie, a on odpowie ci na wszystkie pytania.
- Adam, o czym ty mówisz? - zapytałam zdenerwowana.
Miałam już tego wszystkiego dość. Kolejne tajemnice?
- Dowiesz się wszystkiego z nagrania.
- O kogo w ogóle chodzi?
- O twojego przyjaciela Maxa – mówił cały czas patrząc mi w oczy. - Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. I zapamiętaj: nikt na razie nie może się o tym dowiedzieć. Tylko ty i Matt.
- Znowu jakieś chore tajemnice?
- Jakoś muszę ci się odwdzięczyć za to wszystko, co dla mnie zrobiłaś i za to, jak przeze mnie cierpiałaś.
Do sali wszedł strażnik.
- Koniec widzenia.
- Chwila – powiedział do niego mój przyjaciel.
- Nic z tego nie rozumiem!
- Zrozumiesz za kilka dni – popatrzył mi w oczy. - Pamiętaj, nikt nie może się dowiedzieć. Przyjaciołom powiesz, jak już wszystkiego się dowiesz.
- Nie mogę powiedzieć nawet Jayowi? - zapytałam.
- Nawet jemu.
- Dlaczego? - dopytywałam. - Ufam mu najbardziej na świecie.
- Koniec widzenia – powtórzył strażnik.
- Niech będzie – uległ niechętnie. - Ale tylko jemu jednemu, rozumiesz?
- Rozumiem – pokiwałam głową i schowałam kartkę do kieszeni.
Adam podniósł się z krzesła, co również zrobiłam ja.
- Dziękuję za wszystko – przytuliłam go. - Trzymaj się.
- Ty też. I pamiętaj, dzięki temu co będzie na nagraniu i temu, co powie ci ten facet Eva może pójść do więzienia – pocałował mnie w czoło.
- Do zobaczenia.
- Tak, Do zobaczenia.
Strażnik skuł mu ręce w kajdanki. Nie mogłam na to patrzeć. Za dużo bólu mi to sprawiało.
„O co chodzi z tą Evą? Muszę się tego dowiedzieć. Gdyby dziewczyna trafiła do więzienia, to wszystko by się udało. Koniec kłopotów, przynajmniej związanych z jej osobą. Ale oc ona takiego zrobiła?!”.
Adam znowu pozostawił mnie z milionem pytań, ale tym razem mogłam poznać na nie odpowiedź bardzo szybko. Wystarczyło tylko pojechać do jego mieszkania i wyciągnąć ten dyktafon z sejfu. Przesłuchać i dowiedzieć się o, co w tym wszystkim chodzi.
Wszystkie czynności wydawały się takie proste, ale jednocześnie takie trudne do wykonania. Bałam się tego, co było nagrane na taśmie i tego, co powie ten facet z więzienia w Londynie.
Nie wiedziałam już, co mam o tym wszystkim myśleć. Może Jay i Matt mi w tym pomogą?
- Liz, musimy iść – usłyszałam głos mojego przyjaciela.
- Tak, tak.
Wyszliśmy z aresztu i skierowaliśmy się do taksówki. Poinformowałam Matta, że jedziemy do mieszkania Adama. Przyjął to bez żadnego zdziwienia.
- Wiesz, co jest nagrane na tym dyktafonie? - zapytałam, kiedy stanęliśmy na pierwszych światłach.
- Nie. A na kiedy rezerwować bilety do Londynu? - popatrzył na mnie.
- Jak najszybciej. I trzy.
- Jak trzy? - zdziwił się.
- Jay leci z nami. Adam pozwolił mi o wszystkim mu powiedzieć – wyjaśniłam.
- Niech będzie – westchnął i chwycił telefon.
Pół godziny później byliśmy już w mieszkaniu naszego przyjaciela.
Najpierw zabrałam resztę swoich rzeczy, a później skierowałam się do sypialni Adama. Otworzyłam szafę i klęknęłam, gdyż sejf znajdował się w dolnej części mebla. Wpisałam cyferki, które były na karteczce. Po kilku sekundach moim oczom ukazał się trochę stary, szary dyktafon. Drżącymi rękami wyjęłam go z sejfu i zamknęłam szafę.
Na razie nie mogłam go przesłuchać. Chciałam wiedzieć, co jest na nagraniu, ale musiałam zrobić to w gronie Jaya i Matta. Nie chciałam sama tego słuchać, ktoś musiał być przy mnie.
Schowałam urządzenie do torby i zeszłam do Matta.
- Jedźmy do domu – poprosiłam zmęczona.
Wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy do naszego mieszkania. Nie odzywaliśmy się do siebie, każdy był pogrążony w swoich myślach.
Ponowny mętlik w głowie. Myśli plątały się jedna z drugą, aż głowa mnie rozbolała. Czemu to wszystko musiało spotkać akurat mnie? Jedynym światełkiem w tym długim tunelu, było to, że w jakiś sposób uda mi się pomóc Maxowi.
„Oby to był koniec niespodzianek na dzisiaj”, westchnęłam.
Ramię w ramię weszliśmy do mieszkania. W salonie siedzieli, na kanapach: Emma, Nathan, Monika, Amy, Max i Jay, a na podłodze zajęli miejsca Vicki i Seev. Ich miny były dziwne. Mieszanka zdenerwowania, zdziwienia i niedowierzania.
- Gdzie jest Tom? - zapytał Matt.
- Pojechał na lotnisko – odpowiedziała Emma nawet na nas nie patrząc.
- Po co?
- Leci do Londynu – odezwał się Max.
„Co?! Jak?! Dlaczego?!”
- Dzwoniła Lisa – oznajmiła ponuro Vicki.
Wzięłam głęboki oddech i zapytałam:
- Czego chciała?
Matt usiadł na krześle w kuchni.
- Ona... - zaczęła Monika, ale nie mogła skończyć. Słowa z siebie nie mogła wydusić.
„Co się stało, do cholery?!”
Seev spojrzał na mnie uważnie i powiedział:
- Lisa jest w ciąży...
- Widziałem, jak wkładał ci kartkę pod szklankę.
A jednak to zauważył...
- To nie ważne. Zresztą już ją wyrzuciłam – przybliżyłam się do niego. - Niech ta twoja głowa, na której rosną te loczki – poczochrałam mu włosy – przestanie się już zamartwiać jakimiś bzdetami.
- Przepraszam, ale mam rachunek – usłyszałam zza pleców głos kelnera.
- Pan podejdzie do tamtej pani w okularach – nawet na niego nie spojrzałam.
- Ale...
- Pani siedzi na drugim końcu – powiedziałam już lekko zdenerwowana. Naprawdę miałam już dość tego faceta.
Wszyscy patrzyli na mnie, więc zrobiłam minę „no co?” i wróciłam do patrzenia w niebieskie tęczówki.
- Dalej mi nie wierzysz? - podniosłam brew.
- Wierzę, wierzę – cmoknął mnie w nos zadowolony.
- Następnym razem dostaniesz za to, że we mnie nie wierzysz – zagroziłam palcem.
- Dobra, dobra – uśmiechnął się.
- Liz, co ty? - zapytała Emma. Po jej minie od razu poznałam, że chodzi o kelnera.
- A bo już mnie zaczynał wkurzać – westchnęłam i zaczęłam dokańczać posiłek.
- Przecież był bardzo miły.
- Nathan, ty jej lepiej pilnuj – zaśmiałam się tylko, bo chciałam zakończyć temat kelnera.
Godzinę później byliśmy już w ogrodzie. Rzeczywiście – było przepięknie. Różnokolorowe kwiaty, drzewa, których niektóre pnie przypominały jakieś kształty, piękny staw i most. Emma była w siódmym niebie. Jej aparat napstrykał chyba z pięćset zdjęć samej przyrody, a do tego dochodziliśmy jeszcze my.
W ogrodzie spędziliśmy dwie i pół godziny. Chłopaki porozdawali i tutaj kilka autografów. Jedna dziewczyna zapytała nawet, kiedy zagrają z Polsce koncert, ale nikt nie potrafił jej odpowiedzieć, ale obiecali, że postarają się w tym, albo następnym roku, czym naprawdę mocno uszczęśliwili dziewczynę.
Do domu wróciliśmy standardową siódemką strasznie padnięci. Dziewczyny marzyły tylko o kąpieli, więc mało co nie pobiły się o to, która pierwsza idzie do łazienki. Chłopaki mieli naprawdę niezły ubaw, zresztą nie pierwszy dzisiaj.
Zmęczona usiadłam na kolanach Jay i oparłam głowę na jego klatce piersiowej. Przymknęłam oczy i wsłuchiwałam się w bicie jego serca. Byłabym tak zasnęła, gdyby nie Bemingo, który zaczął szczekać na zmywarkę.
- Twój pies mi dziewczynę obudził! - zbulwersował się niebieskooki.
- Sorry Liz – powiedział Max i zaczął uspokajać swojego pupila.
Nie udało mi się już zasnąć, ale jakoś nie rozpaczałam z tego powodu, bo chłopaki postanowili, że zagramy w wyścigi. Sprawie i szybko podłączyli do telewizora sprzęt i zaczęliśmy grać.
Pierwsi ścigali się Emma i Nathan. Chłopak nie dał dziewczynie żadnych szans do wygrania. Następni w kolejce byli Vicki i Siva. Dziewczyna czuła się jak ryba w wodzie i pokonała swojego chłopaka, który mówił po przegranej: „Dałem jej fory”. Oczywiście nikt mu nie uwierzył.
Przyszedł czas na mnie i na Jaya. Na początku uśmiechnęłam się słodko do niebieskookiego, a on powiedział, że i tak nie mam z nim szans. Pomyślałam: „No to zobaczymy, skarbie”. Podobnie jak Nathan Emmie, nie dałam szans swojemu chłopakowi.
Na twarzach reszty pojawiły się wielkie uśmiechy, kiedy wygrałam.
- Jak...? - spytał Jay patrząc na mnie.
- Normalnie – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Max, zostałeś jeszcze ty – pomachałam do chłopaka.
- Ze mną już ci tak łatwo nie pójdzie – powiedział i zajął miejsce niebieskookiego.
Zaczęliśmy wyścig. Faktycznie nie było wcale łatwo, grał naprawdę dobrze, ale ze mną i tak nie miał szans.
- Ktoś jeszcze chce zagrać? - zapytałam po kolejnej wygranej.
- Ja na sto procent cię pokonam – oznajmił pewnie Nath z wielkim uśmiechem.
Z sekundy na sekundę chłopak tracił swój uśmiech, za to reszta wręcz przeciwnie.
- Liz, gdzie ty się nauczyłaś tak grać? - odezwał się Seev.
- Taki jeden mnie nauczył – odpowiedziałam biorąc ostry zakręt.
- Kto? - ciągnął Max.
- Lucas – powiedziałam przypominając sobie ile czasu spędziliśmy przed ekranem telewizora zamiast się uczyć.
- Muszę się chyba do niego zgłosić – zamyślił się chłopak Vicki.
- Straszny palant – dojechałam na metę. - Wygrałam! - uśmiechnęłam się szeroko do Nathana.
- Miałaś szczęście i tyle.
- Trzy razy z rzędu? - podniósł brew mój chłopak.
- Kiedyś może dam ci wygrać – szturchnęłam go w ramię i podniosłam się. - Która godzina?
- Za pięć siódma – odpowiedział mi Seev.
- To może zagramy w coś jeszcze? - zapytałam ochoczo. - Przywieźliście jeszcze jakieś gry?
- Piłkę nożną – odpowiedział Nath.
- A coś innego? - popatrzyłam na chłopaka.
- Tenis ziemny – uśmiechnął się zadziornie Jay.
- Okej – odwzajemniłam uśmiech.
- W tym na pewno go nie pokonasz – powiedział pewnie Max.
- Jest najlepszy – dołączył Siva włączając grę.
- Każdego ogrywa – ciągnął Nath.
- Taki dobry jesteś? - podniosłam brew patrząc na ukochanego.
- Już słyszałaś. Najlepszy – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Wygrałam dwa razy z rzędu mistrzostwa krajowe juniorów – uśmiechnęłam się równie szeroko.
- Ilu rzeczy ja jeszcze o tobie nie wiem?
- Jest jeszcze kilka.
- Bój się chłopaku – zaśmiała się Emma i poklepała Jaya po ramieniu.
- To kto pierwszy? - spytał Seev.
- Nasi mistrzowie – uśmiechnęła się jego dziewczyna.
Zaczęliśmy grać. Mój chłopak był naprawdę dobry. Szliśmy łeb w łeb, a nasi przyjaciele obstawiali kto wygra. Widziałam, że świetnie się bawią, a Vicki postanowiła jeszcze zadzwonić po Monikę i resztę.
Piętnaście minut później zjawili się tylko Monika, Tom i Amy, ponieważ Matt musiał jeszcze coś załatwić.
W niedziele?, przemknęło mi przez myśl i omal co nie straciłam punktu.
- Długo jeszcze? - spytała dziewczyna w okularach.
- Grają od dwudziestu minut – poinformowała ich Emma.
- Liz! Wytrzymałaś najdłużej – ucieszył się Tom nalewając małej Amy soku.
- Dobra, kończycie tego seta i gra kto inny – postanowił Nath.
- Ale... - zaczął Jay.
- Nie jesteście tu sami – zakończył chłopak.
Jeden punkt dzielił mnie od wygranej, ale niebieskooki wcale nie chciał tak łatwo mi go oddać, kiedy nagle mało co nie upadł na podłogę. Okazało się, że to Bemingo wszedł mu pod nogi i chłopak nie zdążył odbić piłki, która leciała do niego.
- Wygrałam! - krzyknęłam szczęśliwa.
- Max! - krzyknął niebieskooki patrząc na przyjaciela nieprzyjemnym wzrokiem.
Reszta naszych przyjaciół zaczęła się śmiać.
- Dobry piesek – pogłaskałam psa po łbie. - A ty się nie denerwuj – poczochrałam loki Jaya z uśmiechem. - Jeszcze kiedyś zagramy i może mnie pokonasz.
- Ale to tylko może – zaśmiał się Seev.
- To teraz ja gram z Moniką – ożywił się Tom.
- Ale... - zaczęła dziewczyna.
- To ja gram z wygranym! - przerwała jej Vicki.
- Gniewasz się na mnie? - spytałam ciszej Jaya i pociągnęłam go na fotel.
- Nie na ciebie – usiadł, a ja zajęłam miejsce na jego kolanach.
- Na psa? - podniosłam brew. - A może ty nie znosisz porażek? - zaśmiałam się.
- Ej, znoszę. Ciężko, ale znoszę – dotknął palcem mojego ramienia i lekko mnie pocałował.
- Proszę was! - przerwał nam Tom.
- Graj, a nie nam przeszkadzasz! - krzyknął do niego Jay i ponownie mnie pocałował.
- Liz, wstawaj – usłyszałam głos Jaya.
- Zaraz – odpowiedziałam sennie.
Wczoraj w nocy, a właściwie to dzisiaj rano, zdecydowanie za długo rozmawialiśmy z niebieskookim. Kiedy wreszcie zasnęliśmy było jakoś po czwartej.
- Jest jedenasta, a ty dzisiaj masz widzenie z Adamem – przypomniał mi.
Z zamkniętymi oczami położyłam się na plecach.
- No tak – powiedziałam.
- Na pewno nie chcesz, żebym z tobą pojechał?
- Na pewno – otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka. - Będzie ze mną przecież Matt – dotknęłam jego policzka.
- Podziękuj Adamowi ode mnie – uśmiechnął się leciutko. - Za to, że zaopiekował się tobą – pogładził mnie po włosach.
Kiwnęłam głową i zaczęłam zbierać się do wyjścia.
Pół godziny później przyjechał Matt. Wsiedliśmy razem do taksówki i pojechaliśmy do aresztu. Dziwnie się tam czułam. Było tak nieprzyjemnie, groźno wręcz.
Strażnik zaprowadził mnie do sali, w której znajdował się tylko stół i dwa krzesła. Usiadłam na jednym, a kilka sekund później na drugim siedział już Adam.
Od czasu, kiedy go ostatnio widziałam, schudł, a jego w jego oczach brakowało blasku.
Przełknęłam ślinę.
- Przepraszam – odezwał się pierwszy patrząc mi w oczy. - Nie chciałem, żebyś się w to wplątała. Nie wiedziałem, że Mark, to twój ojczym...
- Skąd mogłeś to wiedzieć?
- Mogłem, uwierz mi, że mogłem. Przeprosiny należą się również Jayowi, więc jeśli możesz...
- Przekażę – kiwnęłam głową. - Tak w ogóle, to kazał ci podziękować.
- Mnie? - zdziwił się. - Za co?
- Za to, że zajmowałeś się mną, kiedy jego nie było.
- Nie ma za co – próbował się uśmiechnąć, ale trochę mu to nie wyszło. - Pewnie masz do mnie wiele pytań... - pokiwałam głową. - Pytaj o co tylko chcesz, tylko nie mamy dużo czasu.
- Dlaczego nie chcesz rozmawiać z Jagodą? - wypaliłam od razu.
- Najpierw chciałem porozmawiać z tobą – podrapał się w tył głowy. - Jagoda przychodzi tutaj jutro.
No to jedno pytanie z długiej listy można skreślić, ale pojawia się nowe.
- Dlaczego akurat ze mną?
- Jagoda nie ma z tym nic wspólnego, za to ty masz, aż za dużo.
Prawda, za wiele wspólnego...
- No dobra, jak długo znasz Marka?
- Niezbyt długo. Kumpel Stephana i tyle – wzruszył ramionami.
- Jak ty się w to wszystko wplątałeś? - nachyliłam się nad stołem.
- Jak miałem osiemnaście lat, to wisiałem takiemu facetowi kasę. Nie miałem z czego oddać, bo nie chciałem prosić ojca o pomoc. Głupio mi było i tyle. No i on powiedział, że jak pojadę po „towar”, to będziemy kwita. Zgodziłem się, bo mówił, że to jakieś zwykłe zabawki. Wydawało mi się to podejrzane, ale nie miałem innego wyjścia. Okazało się, że w środku były jakieś narkotyki. Powiedziałem, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego, ale mi nie pozwolili. No i tak się zaczęło, że raz byłem w firmie, a raz przywoziłem nowy „towar” do Polski.
Słuchałam go w milczeniu. Nie wiedziałam, co miałam mu odpowiedzieć, więc wypaliłam:
- Jagoda o tym wszystkim wiedziała?
Pokręcił głową.
- Miała swoje sprawy, a ja nie chciałem dokładać jej jeszcze swoich problemów – przełknął ślinę. - Teraz pewnie ma ich co niemiara.
- Właśnie. Jak to się stało, że zadłużyłeś firmę?
- Przesadziłem z hazardem – odpowiedział cicho.
- Ty, hazardzistą? - patrzyłam na niego niedowierzająco.
- Niestety – spuścił wzrok. - Tyle błędów popełniłem w swoim życiu – zamknął oczy. - Nie wiem, czy zdołam chociaż połowę z nich naprawić.
Dotknęłam jego dłoni, a on na mnie spojrzał.
- Dasz radę – próbowałam się uśmiechnąć. - Pamiętaj, że sam nigdy nie zostaniesz. Masz mnie, Jagodę, rodzinę...
- Serio, nigdy mnie nie zostawisz?
- Za dużo dla mnie zrobiłeś, no i jesteś moim przyjacielem – uścisnęłam jego dłoń.
- Po tym wszystkim, co zrobiłem dalej uważasz mnie za swojego przyjaciela?
- Oczywiście – uśmiechnęłam się. - Jesteś dla mnie ważny i nigdy się to nie zmieni.
- Dziękuję ci – uśmiechnął się. - Takich słów było mi trzeba.
- Monika kazała cię pozdrowić. Strasznie brakuje jej ciebie w firmie – przypomniało mi się.
- Ona nie gniewa się na mnie?
- Pewnie, że nie – oznajmiłam ze stu procentową pewnością.
- To dobrze – uśmiechnął się.
- A wracając do tego, co mówiłeś o swoich błędach... Uda ci się je naprawić, ale musisz współpracować z policją. Matt mówił, że nie chcesz z nimi rozmawiać, a to źle dla ciebie. Kiedy powiesz im wszystko, to dostaniesz mniejszy wyrok.
- Myślałem nad tym, żeby im wszystko powiedzieć, ale co będzie jak wyjdę z więzienia? Ludzie Stephana nie dadzą mi żyć.
- Matt mówił, żebyś się tym nie przejmował, bo on już się tym zajął.
- On zdecydowanie za dużo dla mnie robi – powiedział zamyślony.
- Na tym polega prawdziwa przyjaźń.
Pokręcił głową i powiedział:
- Tylko szkoda, że działa to tylko w jedną stronę. Jemu nie wiem w jaki sposób mogę pomóc, ale mogę pomóc tobie – popatrzył na mnie uważnie.
- Mnie? - zdziwiłam się. - W jaki sposób?
- Wiem, że masz kłopoty z Evą Cook... - odpowiedział niepewnie.
- Skąd ty znasz Evę? I skąd wiesz, że mam z nią kłopoty? - patrzyłam na niego nie dowierzając.
- Mam swoje sposoby. Posłuchaj: w mojej sypialni w szafie jest sejf. Jedź do mieszkania i go otwórz. Tutaj – sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małą karteczkę i podsunął mi ją – masz hasło. Jest tam tylko dyktafon. Weź go i kiedy będziesz sama z Mattem, przesłuchajcie nagranie. - Patrzyłam na niego nic nie rozumiejąc. Co tu się dzieje, do cholery?!, pomyślałam. - Pojedziecie do Londynu, do więzienia, Matt będzie wiedział do którego. Odwiedzicie tam faceta. Powiesz, że jesteś ode mnie, a on odpowie ci na wszystkie pytania.
- Adam, o czym ty mówisz? - zapytałam zdenerwowana.
Miałam już tego wszystkiego dość. Kolejne tajemnice?
- Dowiesz się wszystkiego z nagrania.
- O kogo w ogóle chodzi?
- O twojego przyjaciela Maxa – mówił cały czas patrząc mi w oczy. - Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. I zapamiętaj: nikt na razie nie może się o tym dowiedzieć. Tylko ty i Matt.
- Znowu jakieś chore tajemnice?
- Jakoś muszę ci się odwdzięczyć za to wszystko, co dla mnie zrobiłaś i za to, jak przeze mnie cierpiałaś.
Do sali wszedł strażnik.
- Koniec widzenia.
- Chwila – powiedział do niego mój przyjaciel.
- Nic z tego nie rozumiem!
- Zrozumiesz za kilka dni – popatrzył mi w oczy. - Pamiętaj, nikt nie może się dowiedzieć. Przyjaciołom powiesz, jak już wszystkiego się dowiesz.
- Nie mogę powiedzieć nawet Jayowi? - zapytałam.
- Nawet jemu.
- Dlaczego? - dopytywałam. - Ufam mu najbardziej na świecie.
- Koniec widzenia – powtórzył strażnik.
- Niech będzie – uległ niechętnie. - Ale tylko jemu jednemu, rozumiesz?
- Rozumiem – pokiwałam głową i schowałam kartkę do kieszeni.
Adam podniósł się z krzesła, co również zrobiłam ja.
- Dziękuję za wszystko – przytuliłam go. - Trzymaj się.
- Ty też. I pamiętaj, dzięki temu co będzie na nagraniu i temu, co powie ci ten facet Eva może pójść do więzienia – pocałował mnie w czoło.
- Do zobaczenia.
- Tak, Do zobaczenia.
Strażnik skuł mu ręce w kajdanki. Nie mogłam na to patrzeć. Za dużo bólu mi to sprawiało.
„O co chodzi z tą Evą? Muszę się tego dowiedzieć. Gdyby dziewczyna trafiła do więzienia, to wszystko by się udało. Koniec kłopotów, przynajmniej związanych z jej osobą. Ale oc ona takiego zrobiła?!”.
Adam znowu pozostawił mnie z milionem pytań, ale tym razem mogłam poznać na nie odpowiedź bardzo szybko. Wystarczyło tylko pojechać do jego mieszkania i wyciągnąć ten dyktafon z sejfu. Przesłuchać i dowiedzieć się o, co w tym wszystkim chodzi.
Wszystkie czynności wydawały się takie proste, ale jednocześnie takie trudne do wykonania. Bałam się tego, co było nagrane na taśmie i tego, co powie ten facet z więzienia w Londynie.
Nie wiedziałam już, co mam o tym wszystkim myśleć. Może Jay i Matt mi w tym pomogą?
- Liz, musimy iść – usłyszałam głos mojego przyjaciela.
- Tak, tak.
Wyszliśmy z aresztu i skierowaliśmy się do taksówki. Poinformowałam Matta, że jedziemy do mieszkania Adama. Przyjął to bez żadnego zdziwienia.
- Wiesz, co jest nagrane na tym dyktafonie? - zapytałam, kiedy stanęliśmy na pierwszych światłach.
- Nie. A na kiedy rezerwować bilety do Londynu? - popatrzył na mnie.
- Jak najszybciej. I trzy.
- Jak trzy? - zdziwił się.
- Jay leci z nami. Adam pozwolił mi o wszystkim mu powiedzieć – wyjaśniłam.
- Niech będzie – westchnął i chwycił telefon.
Pół godziny później byliśmy już w mieszkaniu naszego przyjaciela.
Najpierw zabrałam resztę swoich rzeczy, a później skierowałam się do sypialni Adama. Otworzyłam szafę i klęknęłam, gdyż sejf znajdował się w dolnej części mebla. Wpisałam cyferki, które były na karteczce. Po kilku sekundach moim oczom ukazał się trochę stary, szary dyktafon. Drżącymi rękami wyjęłam go z sejfu i zamknęłam szafę.
Na razie nie mogłam go przesłuchać. Chciałam wiedzieć, co jest na nagraniu, ale musiałam zrobić to w gronie Jaya i Matta. Nie chciałam sama tego słuchać, ktoś musiał być przy mnie.
Schowałam urządzenie do torby i zeszłam do Matta.
- Jedźmy do domu – poprosiłam zmęczona.
Wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy do naszego mieszkania. Nie odzywaliśmy się do siebie, każdy był pogrążony w swoich myślach.
Ponowny mętlik w głowie. Myśli plątały się jedna z drugą, aż głowa mnie rozbolała. Czemu to wszystko musiało spotkać akurat mnie? Jedynym światełkiem w tym długim tunelu, było to, że w jakiś sposób uda mi się pomóc Maxowi.
„Oby to był koniec niespodzianek na dzisiaj”, westchnęłam.
Ramię w ramię weszliśmy do mieszkania. W salonie siedzieli, na kanapach: Emma, Nathan, Monika, Amy, Max i Jay, a na podłodze zajęli miejsca Vicki i Seev. Ich miny były dziwne. Mieszanka zdenerwowania, zdziwienia i niedowierzania.
- Gdzie jest Tom? - zapytał Matt.
- Pojechał na lotnisko – odpowiedziała Emma nawet na nas nie patrząc.
- Po co?
- Leci do Londynu – odezwał się Max.
„Co?! Jak?! Dlaczego?!”
- Dzwoniła Lisa – oznajmiła ponuro Vicki.
Wzięłam głęboki oddech i zapytałam:
- Czego chciała?
Matt usiadł na krześle w kuchni.
- Ona... - zaczęła Monika, ale nie mogła skończyć. Słowa z siebie nie mogła wydusić.
„Co się stało, do cholery?!”
Seev spojrzał na mnie uważnie i powiedział:
- Lisa jest w ciąży...
mvhahahahahahahahahaha, odwdzięczam się :P Nominowałam cię do The Versatile Blogger Awards ;) Info: http://magicznechwilethewanted.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńJejku! Już dziewiąta osoba! ;o Bardzo dziękuję ;*
UsuńNo o klapa...
OdpowiedzUsuńNiech sie wreszcie to wszystko z Tomem i Lisą wyjaśni.!
Ooo i te nagranie *-*
Ciekawa jestem co na nim jest.
Tylko błagam, nie każ mi długo czekać na następny dział ;c
Ten jest jak zwykle nieziemski *-*
Weny życzę :***
Lisa was pomęczy jeszcze przez najbliższe rozdziały ;D
UsuńNagranie, hmmm... Niech to będzie na razie tajemnica ;p
Jakoś następny tydzień, powinien być ;p Jakoś piątek/sobota ;)
Nie dzięki ;*
Genialny. *o*
OdpowiedzUsuńximfine.blogspot.com
Dzięki ;D
UsuńOMG OMG OMG
OdpowiedzUsuńAle się narobiło. :D Lisa w ciąży i jeszcze ta sprawa z sejfem. Czekam na nexta z wyjaśnieniami.
PS. Szalejesz z długościami notek. ;*
~Loreen
Była sielanka, to trzeba teraz to trochę popsuć ;p No nie wiem, czy wyjaśni się to w następnym rozdziale ;)
UsuńNo dwa tygodnie mnie nie było, więc takie jakby za dwa rozdziały ;D
Świetny rozdział i dziękuje za nominacje :*
OdpowiedzUsuńDziękuję i nie ma za co ;*
UsuńO ja cie! Rozdział mega! I oczywiście jak zwykle więcej pytań niż odpowiedzi :D
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa o co chodzi z tą Evą...
A tak poza tym.. Lisa w ciąży?! Jak mogłaś..
Nie mogę się doczekac kolejnego! :*