sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział 25

Nim każdy z nas zdążył się obejrzeć trzeba było opuścić szpital, ponieważ skończył się czas odwiedzin. Strasznie było trudno rozstać mi się z Jayem, ale myśl, że jutro ponownie go zobaczę jakoś mi w tym pomogła.
Kiedy byliśmy już w hotelu od razu weszłam pod prysznic. Gorąca woda podziała na mnie kojąco i zaraz po wyjściu z łazienki już smacznie spała. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego, że jestem aż tak zmęczona. Dobrze było przyłożyć głowę do poduszki i okryć się miękką kołdrą.
Przebudziłam się jakoś po drugiej, kiedy już wszyscy smacznie spali. Było mi duszno, więc wyszłam na balkon i usiadłam. Lekki wietrzyk owiewał moje ciało, a ja patrzyłam na śpiące miasto. Nie było widać żadnej żywej istoty. Paliły się tylko uliczne lampy.
Nim zdążyłam zająć wygodną pozycję, pojawił się Max ze szklankę zimnego soku pomarańczowego.
- Czy ty w ogóle kiedyś śpisz? - spytałam z uśmiechem.
- Zdarza się – odwzajemnił mój uśmiech i usiadł na krześle, które stało obok mnie. - Mam tak od śmierci Lily. Nie przespałem od tamtego czasu żadnej nocy w całości – pociągnął łyk soku. - A ty, dlaczego nie śpisz?
- Martwię się – przyznałam od razu.
- Czym? Przecież Jay wyjdzie ze szpitala zanim się obejrzysz.
- Powrotem do Londynu... To już nie będzie to samo. A i Jayem. Boję się, że ta rana będzie miała jakiś wpływ na jego dalsze życie – westchnęłam i pociągnęłam łyk. - No i też o to, że to wszystko, co jest między nami zniszczy Eva.
- Ta.. Eva to paskudna żmija... Wielka szkoda, że nic nie dociera do tej jej pustej głowy.
- Faktycznie, wielka. Współczuję wszystkim, którzy mają z nią do czynienia – wzdrygnęłam się na myśl, że miałabym pracować z nią w jednej firmie. Myśl, na całe szczęście, zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
- Nie chce mi się jakoś wierzyć w to, że Carlos jest jej ojcem. Kiedy Jay nam o tym powiedział, jakoś dziwnie się poczułem – skrzywił się Max. - Dobra, nie gadajmy o niej. Ta dziewczyna niszczy tylko mój humor.
- Nie tylko twój – pociągnęłam łyk soku.
- Ładnie tu, prawda? - mężczyzna zmienił temat.
- Nie mogę się nie zgodzić – uśmiechnęłam się i popatrzyłam na spokojne miasto.
- Musimy tu kiedyś przyjechać, zagrać koncert – uśmiechnął się, a jego białe, proste zęby się uwidoczniły.
- Na pewno przyjdą tłumy – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Obok takich przystojniaków nie da się przejść obojętnie.
Max zaśmiał się.
- Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że dziewczyna poznana ranem na dworcu, tak zmieni nasze, moje życie. W pozytywnym sensie, oczywiście – popatrzył mi prosto w oczy.
- Cieszę się, że w jakikolwiek sposób mogłam ci pomóc.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – ścisnął moją dłoń. - Muszę chyba coraz częściej chodzić na dworzec – po jego słowach wybuchnęłam śmiechem.
- No nie wiem, czy znajdziesz tam taką osobę, której nie będzie zależało na tym, aby cię okraść – stwierdziłam i przypomniałam sobie kilka sytuacji, których byłam świadkiem. Teraz mogę śmiało stwierdzi, że na pewno nie stałabym bezczynnie.
- Jesteś jedną na milion? - podniósł brew.
- Chyba?
- Jesteś wyjątkowa, a kto myśli inaczej temu biada – uśmiechnęłam się na jego słowa.
- Jestem po prostu sobą.
- I zawsze taka pozostań, a będzie dobrze.
Zrobiło mi się ciepło wewnątrz ciała. Fajnie było porozmawiać z osobą, która cię rozumie i którą ty rozumiesz. Rozmowa z Maxem podniosła mnie trochę na duchu i już nie martwiłam się tak bardzo.
- Pora spać – powiedział chłopak. - Jay nie lubi cię oglądać z podpuchniętymi oczami – podniósł się z krzesła.
- Masz rację. Muszę jakoś normalnie wyglądać.
Wyciągnął dłoń, a ja ją ujęłam i podniosłam się. Wyjął szklankę z mojej dłoni.
Poczułam zapach męskich perfum.
- Tak przy okazji, super zapach perfum.
- Dziękuję – zabłysnął zębami.
Ruszyłam ku łóżku, na którym spałam. Obróciłam się na pięcie i spojrzałam na chłopaka:
- Max? Kiedy wrócimy do Londynu... zabierzesz mnie na grób Lily? - przełknęłam ślinę.
Byłam pewna, że Max zdenerwuje się, powie, że nie powinnam zadawać tego pytania. Ale, ku mojemu zdziwieniu nie zabrzmiało to jakoś dziwnie, ponieważ chłopak uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
- Dziękuję.
Obróciłam się i położyłam się do łóżka. Nie zdążyłam o niczym pomyśleć, ponieważ oczy same mi się zamknęły i pochłonął mnie sen.

Następne pięć dni zleciało w zaskakująco szybkim tempie. Na zmianę: szpital, hotel. Matt i Max starali się być przy mnie, kiedy nie było mnie przy Jayu, za co byłam im naprawdę wdzięczna.
Siva i reszta dzwonili nawet po trzy razy dziennie. Zadzwoniła również mama niebieskookiego. Strasznie się zamartwiała, ale kiedy Max podał telefon jej synowi uspokoiła się trochę. Rozmawiała ze swoim synem z jakąś godzinę, a Matt zastanawiał się ile przyjdzie jej zapłaty za rozmowy. Mama Jaya jednak nie przejmowała się rachunkami.
Mała Amy rysowała każdego dnia po obrazku dla Jaya i przynosiła mu kwiatki, które zrywała przy hotelowym parku. Niebieskooki strasznie się cieszył widząc coraz to nowe kwiaty, które przybywały w jego szpitalny flakoniku. Czuł się świetnie, przynajmniej tak nam mówił. Czasem widziałam w jego oczach lekki strach i smutek. Kiedy pytałam, o co chodzi mówił, że nic mu nie jest i żebym się nie martwiła. Co z jego słów, skoro i tak nie dawało mi to spokoju.
Tak samo zastanawiałam się nad tym co robiła Eva. Nie pojawiła się więcej w szpitalu, nikt z naszej paczki nie miał z nią kontaktu. Ciekawiło mnie co wymyśli? Jakoś nie wierzyłam w to, że nic nie knuła. To do niej nie podobne.
Policja była w szpitalu jeszcze trzy razy. Za pierwszym razem spisali zeznania Jaya, za drugim upewnili się, czy jesteśmy pewni swoich zeznań, a za trzecim przesłuchiwali dodatkowo Maxa, nikt nie wie po co.
Nasz ulubiony doktor odwiedzał Jaya ze trzy razy dziennie, o ile miał akurat dyżur. Był naprawdę super facetem. Amy bardzo go polubiła i jemu również przynosiła obrazki.
Na dzień przed wyjściem Jaya ze szpitala rozmawiałam z Vicki przez internet. Rozmawiałyśmy o zwykłych błahostkach, o tym co słychać tam, a co tutaj, kiedy nagle blondynka powiedziała:
- Liz, wczoraj, jak byłam na mieście... Widziałam Lisę...
- No i co w tym takiego dziwnego? - spytałam i wsadziłam do budzi łyżeczkę z czekoladowymi lodami.
- No bo ona nie była sama...
- Vic, przecież ona też ma swoich znajomych. Ma prawo spotykać się z nimi, nie sądzisz?
- Ale Liz, ona całowała się z jakimś facetem.
Łyżeczka wypadła mi z ręki i poleciała na hotelową podłogę. Przecież to nie jest możliwe. Ona kocha przecież Toma i nie jestem typem takiej dziewczyny.
- Musiało ci się coś pomylić...
- Liz, jestem prawie pewna, że widziałam ją.
- Przecież to niemożliwe. Ona, taka cicha i ma drugiego faceta na boku? - spojrzałam na nią uważnie.
- Też jakoś nie chce mi się w to wierzyć, no ale...
- Musiało ci się naprawdę coś pomylić, Vic – popatrzyłam na nią błagalnie.
- Nie chcesz to nie wierz... - usłyszałam jakiś trzask. - Siva wrócił. Nic nie wiesz, jakby co. Papa – pomachała mi na pożegnanie.
- No dobra. Pozdrów tam wszystkich ode mnie.
- Ty też. Hej.
- Pa.
Rozłączyłam się i zamknęłam laptopa. Popatrzyłam na ścianę i przywołałam słowa Vicki. Przecież Lisa nie mogłaby zdradzić Toma. To nie mogła być prawda. Blondynce musiało się coś pomylić i tyle. To niemożliwe. Koniec, kropka.

Następnego dnia Jay mógł wyjść już ze szpitala. W Polsce musieliśmy zostać, ponieważ byliśmy ważnymi świadkami, ale mogliśmy odwiedzić naszych przyjaciół w Londynie. Jay jak najszybciej chciał zobaczyć się zresztą, podobnie jak ja, więc następnego dnia wsiedliśmy w samolot. Nie mogliśmy być tam jednak długo. Najwyżej jedna noc i to wszystko.
Nie byłam na sto procent pewna, czy niebieskooki może lecieć, ale ten upierał się tak mocno, że dałam się przekonać. Matt i Amy zostali, ponieważ mężczyzna chciał odwiedzić swoich rodziców.
Cały lot przespałam, podobnie jak Jay. Max czytał książkę i słuchał muzyki. Na lotnisku czekała na nas cała szóstka. Myślałam, że Emma mnie zgniecie. Była drobniutka, ale siłę miała.
Wszyscy byliśmy w świetnych humorach i nic nie zapowiadało się na to, że coś może to popsuć.
Zapakowaliśmy się do samochodów i ruszyliśmy do domu chłopaków. Nic się nie zmieniło, odkąd byłam tu ostatnio. No może przybyło trochę zdjęć na półkach i komodach, nic więcej.
Rozsiedliśmy się wygodnie na kanapach i zaczęliśmy rozmawiać. Było wesoło, sympatycznie, a ja poczułam się tak jak kilka miesięcy temu. Jakbyśmy byli jedną, wielką, kochającą się rodziną.
W pewnym momencie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę – zaoferowałam się i podniosłam z kolan Jaya.
- To ja pójdę po coś do picia – odezwał się Tom i ramię w ramię ruszyliśmy w stronę pomieszczeń.
Kiedy otworzyłam frontowe drzwi moim oczom ukazał się chłopak, który miał jakieś siedemnaście lat i trzymał jakąś paczkę.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Przesyłka dla pana Thomasa Parkera.
- Tom, to do ciebie – krzyknęłam w stronę kuchni.
Po pięciu sekundach chłopak stał już obok mnie.
- To ja pójdę po te soki, a ty... Do widzenia – pożegnałam się z kurierem i poszłam do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki dwa soki w kartonach i skierowałam się do salonu. Kiedy przechodziłam przez przedpokój Tom stał i oglądał jakieś zdjęcia. - Tom, co masz za zdjęcia? - spytałam bez uśmiechu, bo chłopak nie miał wesołej miny.
Podał mi jedno, a napoje mało co nie wyleciały mi spod ramienia, a oczy mało co nie wyszły z orbit... A jednak, przemknęło mi przez myśl.


Rozdział krótki, ale jakoś nie mam siły :)
Święta, święta i po świętach ;) Mam nadzieję, że spędziłyście je w rodzinnej atmosferze, że podobały się prezenty i nie narzekacie na przybyłe kilogramy :D
Życzę udanego Sylwestra i dobrego skoku w Nowy Rok. Mam nadzieję, że nie będzie pechowy, nie może być :D
Co sądzicie o wstawkach (zdjęciach, gifach) w rozdziały? ;p

Jejku! Blog ma już prawie 10 000 wyświetleń! Dziękuję ;*

sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 24


http://www.youtube.com/watch?v=PqCvkRYGx7s


 







  Z Maxem rozmawialiśmy jeszcze przez kilka chwil, ponieważ byłam bardzo zmęczona i zasnęłam z głową na łóżku szpitalnym Jaya.
   Nawet we śnie zobaczyłam Lily. Stała na wielkiej, zielonej łące w pięknej, białej, długiej sukni i wołała nas wszystkich do siebie. Max był tak uradowany, że znalazł się obok niej w przeciągu kilku sekund. Nigdy jeszcze nie widziałam go tak szczęśliwego. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, a oczy zaświeciły nowym blaskiem.
   Wraz z Jayem ruszyliśmy w stronę zakochanej pary, ale już trochę wolniej. Każdy miał przepiękny uśmiech na twarzy i nie zapowiadało się, że coś to zakłóci. Szczęśliwa chwila trwała zaledwie kilka sekund, ponieważ skądś wyłonił się Stephen razem z Markiem i Lauren. Podeszli do nas, a ja mocniej ścisnęłam Jaya za rękę.
- Widzę, że wszyscy w komplecie – uśmiechnęła się Lauren.
- Siostrzyczko, o co ci chodzi? - usłyszałam cichy, melodyjny głos Lily.
- Zamknij się, albo ten twój chłoptaś...
- Lauren – odezwał się twardo Stephen. - Nasza mała, słodka Elizabeth i jej jakże wielkie serce nie pozwoli, aby komuś stała się krzywda – wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja poczułam się dziwnie.
- To jest przyjaźń – odezwałam się i z całych sił ścisnęłam rękę niebieskookiego, którego wzrok utkwiony był w trójce przybyłych.
- Proszę cię, Liz! - odezwał się Mark. - Co ty możesz wiedzieć o przyjaźni? Powinnaś być teraz z matką, a nie...
- Zamknij się! - warknęłam. Podobnie jak w prawdziwym życiu temat matki był ponad moje siły.
- Słaby punkcik! - ucieszył się Stephen, a na mojej twarzy pojawił się grymas. Prawda.
- Lily ma ich o wiele więcej – oznajmiła z wyższością była kelnerka.
- Lauren... - jej siostra patrzyła na nią i nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
- Lauren, Lauren, Lauren... - czarnowłosa zaczęła przedrzeźniać ukochaną Maxa. - Nie rób tego, nie rób tamtego! Jesteś jeszcze dzieckiem! Mam tego dość, rozumiesz? Przez tyle lat to znosiłam, ale ani sekundy dłużej! - wyciągnęła pistolet i wycelowała w swoją siostrę.
- Spokojnie... - odpowiedziała tamta i lekko cofnęła się w tył, nie puszczając dłoni Maxa. - Nie chcesz zrobić nic złego...
- Skąd wiesz czego chcę, hę?!
Stephen razem z Markiem przyglądali się całej scenie z zadowalającymi uśmieszkami na ustach.
- Nie jesteś zła...
- A może właśnie jestem? - Lauren podeszła bliżej Lily. Przez cały czas patrzyły sobie głęboko w oczy. - Tak naprawdę, nic o mnie nie wiesz.
- Lauren – powiedział głośno Max – Zostaw nas w spokoju, błagam...
- Wielki Max George mnie błaga! Ktoś to musi nagrać! - zaczęła się głośno śmiać, a razem z nią Stephen i Mark.
Nam wszystkim jakoś do śmiechu nie było.
- Lauren... - powiedziała cicho Lily, ale tamta jakby jej nie słyszała.
- A teraz za wszystko mi zapłacicie – powiedziała paskudnym głosem i nie patrząc na nic wystrzeliła prosto w Lily. Biała suknia, którą miała na sobie nagle zrobiła się czerwona od krwi. Max klęknął przy niej, ale nie zdążył nawet nic do niej powiedzieć, ponieważ wystrzeliła następna kula i mężczyzna upadł obok swojej ukochanej.
Staliśmy jak sparaliżowani. Czułam się tak, jakby nogi wrosły mi w ziemię. Z resztą było tak samo. Widziałam jak usiłują się ruszyć, ale nic z tego im nie wychodziło.
- A następna będziesz ty! - wycelowała we mnie, ale nie zdążyła nacisnąć spustu. Usłyszałam tylko leciutki świst i dziewczyna padła na ziemię.
- Nie ładnie tak zabierać komuś zabawę – Stephen pokręcił głową spoglądając na nieruszającą się Lauren.
- Dla ciebie zabijanie to zabawa? - oburzyła się Vicki.
Wzrok wszystkich zatrzymał się na jej osobie. Jej blond włosy, lśniły jak złoto, a oczy zrobiły się całe czarne ze złości.
- Ooo..! Zacna pani przyjaciółka! - uradował się Mark.
- No, nie. Ojczym idiota i na dodatek dziwkarz! - odgryzła się dziewczyna, a mnie aż serce podskoczyło do gardła.
- Co?! - ryknął tamten. - Powtórz to!
- Idiota, dziwkarz! - krzyknęła, a Mark aż zdębiał. Takiego zdziwienia na jego twarzy nie widziałam jeszcze nigdy. Gdzieś w środku się uśmiechnęłam, ale dziewczyna mogła za to zapłacić.
- Całkiem, całkiem – uśmiechnął się Stephen. - Dziewczyno...
- Zamknij się! - ryknął Mark na swojego „szefa”.
- Chyba nie powinieneś tak do mnie mówić – popatrzył na niego srogo. Stałam kilka kroków od niego, ale czułam zimno bijące z jego oczu.
Nim każdy z nas zdążył jakoś zareagować usłyszeliśmy świst i również Mark leżał na ziemi. Stephen spojrzał na mnie i uśmiechnął się szyderczo, a ja przełknęłam ślinę.
- Teraz rozprawię się z tobą.
Mężczyzna przyłożył mi pistolet do skroni, ale nie zdążył wystrzelić, ponieważ obudziłam się cała zlana potem.
Siedziałam na krześle przy szpitalnym łóżku Jaya i dyszałam ciężko. To było straszne.
Rozejrzałam się po sali. Jay dalej miał zamknięte oczy i był pogrążony w śpiączce. Max półleżał na krześle obok mnie i lekko pochrapywał. Poprawiłam koc, którym był okryty i podeszłam do okna.
Miasto oświetlały tylko uliczne lampy, a ja tempo wpatrywałam się w jedną z nich. Nienawidziłam moich snów. Odkąd pamiętam moje sny były przeważnie koszmarami, z których budziłam się cała zlana potem, a czasami nawet z przyspieszonym oddechem.
Przyłożyłam policzek do chłodnej szyby i zamknęłam oczy. Przed oczami ponownie stanęła ostatnia scena ze snu. Przecież Stephen siedzi w więzieniu, nic mi się stać nie może, prawda? Chciałam w to wierzyć, ale czy było warto? Kto wie, może właśnie ktoś pod szpitalem na mnie czeka? Czeka aż wyjdę i wtedy broń wypali? Matt opowiadał, że Stephen ma swoich ludzi wszędzie i ostrzegał, żebym uważała.
Wszędzie. To takie wielkie słowo. Czy wszędzie oznacza, że nawet w Londynie? W Paryżu, czy gdziekolwiek indziej, gdzie uciekłabym, znalazłby mnie?
A co jeśli, przeze mnie, chłopaki oraz Vicki i Emma są teraz w niebezpieczeństwie? Gdyby im się coś stało, nie wybaczyłabym sobie tego. Tak jak nie wybaczę sobie nigdy, że Jay leży teraz w śpiączce i nie wiadomo za ile się obudzi.
Od tych wszystkich myśli rozbolała mnie głowa. Rzuciłam jeszcze raz okiem na spokojne miasto i wróciłam na krzesło. Poprawiłam kołdrę Jaya, choć wcale nie zmieniła się pozycja sprzed kilku godzin. Przyzwyczajenie?
Wsparłam głowę na dłoniach i przymknęłam oczy. Chciałam zasnąć, ale, jak na złość, nie mogłam. Spojrzałam na telefon. 03:29.
- Liz, czemu nie śpisz? - podskoczyłam na dźwięk głosu Maxa, który przecierał teraz oczy, a koc osunął mu się na kolana.
- Jakoś nie mogę. Głowa mnie boli.
- Załatwić ci jakieś tabletki, czy coś?
- Nie, dzięki. Dam radę – uśmiechnęłam się blado, a on kiwnął tylko głową.
- Która w ogóle jest godzina?
- Wpół do czwartej.
- To zbyt długo nie pospaliśmy – uśmiechnął się i ziewnął.
- Jeżeli chcesz...
- Nie, daj spokój. Potrafię normalnie funkcjonować po nieprzespanej nocy – puścił mi perskie oczko.
Dwie sekundy później telefon Maxa zaczął dzwonić. Mężczyzna wyciągnął go z kieszeni i powiedział:
- Nathan? - zdziwił się. - Co jest młody? - kliknął przycisk, który włączył głośnomówiący.
- Max? - usłyszeliśmy kobiecy głos. - To ja Vicki.
- Czemu dzwonisz z telefonu...?
- Mój się rozładował, więc chwyciłam pierwszy lepszy – szepnęła. - Jay już się obudził?
- Nie, jeszcze nie. Dalibyśmy wam znać.
Cała Vicki, przemknęło mi przez myśl.
- Wiem... Ale po prostu nie mogę spać – westchnęła. - Chodzę z kąta w kąt i nie wiem, co robić. A właśnie, chyba cię nie obudziłam?
- Nie, nie. Obudziłem się chwilę przed twoim telefonem.
- No chociaż tyle dobrze. A jak z Liz? Śpi?
- Nie, nie śpię Vic – odezwałam się.
- Aaaa... To dajcie znać, gdyby...
- Damy – przerwał jej Max.
- To trzymajcie się. Wpadniemy jakoś po dziewiątej. Pa.
- Dobranoc – pożegnaliśmy się.
Rozsiadłam się wygodnie na krześle i wbiłam wzrok w kroplówkę.
- Czy ona kiedyś się nie przejmowała? - spytał mężczyzna siedzący na drugim krześle.
- Raczej nie – mój wzrok nadal był utkwiony w kroplówce.
- Zawsze zastanawiałem się skąd ona to wszystko bierze? Tę energię do życia, chęć pomagania za wszelką cenę, to, że nigdy się nie poddaje.
- Miała trudne dzieciństwo, a okres dorastania też najlepszy nie był, więc to ją umocniło. A jeszcze do tego dochodziła częsta opieka nad Amy. Kiedy zginęła żona Matta, to była dla nich prawdziwym oparciem.
- Wiem, Matt mi o tym mówił. Doskonale go rozumiałem, ja też gdyby nie pomoc bliskich, na pewno nie byłbym teraz tutaj, gdzie jestem – westchnął.
- Matt jest wspaniały. Amy ma wielkie szczęście, że ma takiego ojca – oderwałam wzrok od kroplówki i spojrzałam na Max, który wyglądał przez okno.
- Taa... - uśmiechnął się. - Idę po kawę, przynieść ci?
- Jak możesz.
Jakieś pięć minut później popijałam gorącą kawę i pogryzałam jakąś kanapkę, którą przyniósł mi dodatkowo mężczyzna.
- Liz?
- Tak? - popatrzyłam na Maxa.
- Kiedy wrócimy do Londynu, to spotkasz się ze swoją matką?
Mało co nie wylałam kawy na pościel pod którą leżał niebieskooki.
- Skąd to pytanie? - zdziwiłam się.
- Po prostu myślę, że powinnaś z nią porozmawiać. Skoro jest chora, to możesz nie mieć później okazji...
- Nie mam ochoty z nią gadać, zrozumiecie to wreszcie? Jakoś ona skora do rozmów nie była, kiedy powiedziałam jej o tym, że ojciec mnie uderzył po raz pierwszy. Stwierdziła, że coś sobie wymyśliłam – puściły mi nerwy. W mgnieniu oka podniosłam się z krzesła i odstawiłam wszystko na stolik. - A później patrzyła, jak ojciec bił mnie za byle co. Nic nie zrobiła, nawet nie próbowała go tłumaczyć. Milczała. Przez całe życie milczała. Nie, raz się odezwała, jak wylądowałam w szpitalu, bo ojciec tak mnie stłukł. Powiedziała, że spadłam z roweru. Kiedy dziadkowie poniżali mnie, też milczała jak zaklęta. Czasami zastanawiałam się, czy ona w ogóle żyje w moim świecie. Żadne z was nie wie jak to jest – po policzku spłynęła łza. - I ty i Jay, mieliście dzieciństwo takie jakie powinno być, a nie tak patologiczne jak moje – chwilę później Max już miał mnie w objęciach i przepraszał, że w ogóle zaczął tę rozmowę. Nawet nie zdołałam się zorientować, kiedy zasnęłam.

- Tylko bądźcie cicho – usłyszałam głos, jakby był setki kilometrów ode mnie.
- Dobra, nie obudzimy jej – odpowiedział kobiecy głos.
Pomału zaczęłam otwierać oczy. Strasznie raziło mnie białe światło. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, gdzie jestem. Podniosłam głowę i ujrzałam kilka postaci. Max, Siva, Matt, Tm, Nathan, mała Amy, Emma, Lisa i Vicki.
Uśmiechnęłam się blado i wstałam z krzesła. Nogi miałam jak z waty, nie wiedziałam nawet dlaczego.
- Hej – przywitałam się.
- Cześć – powiedzieli wszyscy razem.
- Mam nadzieję, że się wyspałaś? - spytała Emma.
Kiwnęłam głową, chociaż, czy można wyspać się na krześle?
- Jakieś dziesięć minut temu był tu lekarz...
- Co powiedział? - przerwałam Maxowi i podeszłam do łóżka.
- W sumie to nic nowego. Powiedział, że mamy się nie martwić.
- Wszystko będzie dobrze – Vicki objęła mnie mocno swoim ramieniem.
- Pomyśleliśmy, że będziecie głodni, więc przynieśliśmy wam śniadanie – uśmiechnął się Tom i podał mi oraz Maxowi tacki z jedzeniem.
- Dziękuję wam, gdyby nie wy, to nie wiem co bym zrobiła – popatrzyłam na każdego po kolei. Byli najwspanialszymi ludźmi jakich udało mi się spotkać w całym moim życiu.
- Daj spokój. W końcu przyjaciele są od tego żeby pomagać – uśmiechnął się promiennie Siva.
Sekundę później do sali wszedł lekarz z dwoma funkcjonariuszami policji.
- Panowie chcą zadać pani kilka pytań – zwrócił się do mnie.
Kiwnęłam tylko głową, a lekarz powiedział im jeszcze coś i wyszedł. Dwaj dobrze zbudowani mężczyźni podeszli do nas i spojrzeli na mnie.
- Dzień dobry. Komisarz Kowalski i komisarz Nowacki – pokazali legitymacje. - Musimy zadać pani kilka pytań związanych z Stephanem Morawskim.
Kiwnęłam głową, nic się nie odzywając. Czułam jak Vicki przytula mnie coraz mocniej.
- Mogłaby pani opisać nam całe to zajście? Jak doszło to tego, że pan Jay McGuiness...
- Siedzieliśmy w pokoju hotelowym, a Matt spał – kiwnęłam głową w stronę mojego przyjaciela. - Rozmawialiśmy, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wstałam z kanapy i poszłam otworzyć drzwi. Za nimi stał Stephen. Wszedł do środka i kazał obudzić Matta, więc tak zrobiłam. Później kazał mi z nim wyjść, i kiedy byliśmy już prawie przy drzwiach pojawił się Jay, a ten idiota wystrzelił.
- Co było potem? - zapytał komisarz Nowacki.
- Pamiętam tylko tyle, że klęczałam przy Jayu i potem, jak czekałam, aż zakończy się operacja.
- Czy pani chłopak nie zachowywał się jakoś dziwnie? - spytał komisarz Kowalski.
- Nie – pokręciłam głową. - Zachowywał się normalnie.
- Jest pani w stu procentach pewna? - dopytywał się drugi.
- Oczywiście. Chyba nie myślicie, że Jay mógłby mieć coś z tym wspólnego? - popatrzyłam na komisarzy złym wzrokiem.
- Nie, nie.
- Gdyby pani sobie coś przypomniała, to proszę do nas zadzwonić – po tych słowach wręczył mi karteczkę z numerem telefonu.
- Bardzo dziękujemy. Do widzenia.
- Do widzenia – powiedziała reszta, po czym mężczyźni wyszli.
- Liz, dobrze się czujesz? - spytał Tom patrząc na mnie uważnie.
- Tak, dlaczego pytasz?

- Strasznie zbladłaś.
- Nie, nic mi nie jest – uśmiechnęłam się i wepchnęłam wizytówkę do kieszeni spodni.
- Zjedz coś lepiej – powiedziała Vicki i wepchnęła mi kanapkę do ręki.
- Dzisiaj rano dzwoniła do mnie Eva – powiedział Nathan.

- Czego chciała? - zapytał Max, a ja mało co nie wyplułam tego, co miałam właśnie w ustach.
Jeszcze tej tylko brakowało. Przecież nawet Lauren się pojawiła. Zaraz może gdzieś Felix wyleci zza roku?
- Dlaczego nic nam nie powiedziałeś? - spytał Tom.


- Pytała się co z Jayem, jak się czuje i tak dalej.
- No chyba nic jej nie powiedziałeś? - chciał upewnić się Siva.
- Powiedziałem tylko, że jeszcze się nie wybudził... Pytała jeszcze o szpital, w którym leży.
- Mam nadzieję, że jej tego nie powiedziałeś?
- Max, nie jestem na tyle głupi. Kiedy jej odmówiłem, to stwierdziła, że i tak się wszystkiego dowie i że tu przyjedzie...
- Co?! - ryknął Tom.
- Jeszcze ona nam tu potrzebna – powiedziałam i podrapałam się po głowie.
- Powiedziała jeszcze, że jak przyjedzie, to lepiej żeby ciebie nie było, bo nie ręczy za siebie – powiedział już ciszej Nath.
- To było jej kurwa powiedzieć, że vice versa – zdenerwowałam się i kanapka, którą dała mi Vicki wylądował ponownie w pojemniku.
- Nie zdążyłem jej nic więcej powiedzieć, bo się rozłączyła.
- No to świetnie – powiedziałam zdenerwowana.
- Niepotrzebnie w ogóle odbierałem ten telefon.
- Właśnie dobrze, przynajmniej wiemy, że można jej się spodziewać w każdej chwili – odpowiedziałam i popatrzyłam na Nathana. - Przepraszam, po prostu jestem zdenerwowana.
- I na dodatek nie wyspana – dopowiedział Tom.
- To też – uśmiechnęłam się blado.
- Więc, może pojedziecie z Maxem porządnie się wyspać, a my posiedzimy przy Jayu? - zaproponowała Emma.
- Nie. Dam radę – pokiwałam głową. - Ale Max jeżeli chce bez problemu...
- Pamiętasz co ci wczoraj powiedziałem, prawda? - uśmiechnął się do mnie, a ja przypomniałam sobie słowa „ potrafię normalnie funkcjonować po nieprzespanej nocy” i mimowolnie mój uśmiech stał się pewniejszy.
- Pamiętam.
- To ja może poproszę o jakieś dodatkowe krzesła? - zaproponował Siva. - W końcu trochę nas tu jest.
- Wątpię, że coś dostaniesz – odezwał się Max. - Ja mało co nie dostałe wczoraj gazetą po głowie, a wyszedłem tylko po kawę.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a Vicki powiedziała:
- Siva ma coś, co nazywa się urokiem osobistym – wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Najwidoczniej naszemu Maxowi go brak.
- Cofnij te słowa – pogroził jej palcem.
- Ej, przestańcie. Jesteście w szpitalu, a nie na jakimś placu zabaw – skarciła ich Emma.
- To ja idę po te krzesła.
- To ja ci pomogę. Wiesz z moim urokiem osobistym... - zaczął Nathan i skierował się ku wyjściu, a Max próbował zatuszować swój gniew jedząc kanapkę.
- Dla mnie masz ten urok osobisty – stwierdził słodko Tom i przytulił zabawnie swojego przyjaciela.
- A do mnie to już nie łaska coś powiedzieć?
Na dźwięk tego głosu serce zaczęło mi bić mocniej, a łzy napłynęły do oczu. Jay leżał już z otwartymi oczami i uśmiechał się lekko.
- Jay! - rzuciłam się na niego nie patrząc na to, że jest podłączony do kilku różnych kabelków. Nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa. Odzyskałam go.
- Witamy wśród żywych, stary – ucieszył się Max.
- Dokładnie – po tym słowie pocałowałam go mocno, co spotkało się z odgłosami szczęścia ze strony naszych przyjaciół.
- Mogę strzelać do mnie codziennie – odezwał się niebieskooki, kiedy oderwałam się od jego ust. - Takie przywitanie jest warte wszystkiego.
- Chyba ci się coś w głowie poprzewracało – skarciłam go i ponownie pocałowałam.
- Mamy krzes... – usłyszałam głos Nathana. - Yyy... Dlaczego Liz całuje śpiącego Jaya.
- Ponieważ się obudził, idioto! - wytłumaczyła mu jego dziewczyna.
Chłopak postawił szybko krzesła i podbiegł do łóżka.
- Świetnie wyglądasz – powiedział, patrząc na mężczyznę, którego teraz trzymałam za rękę.
- Ty też nie najgorzej – uśmiechnął się.
- Jak się czujesz? - spytała Lisa.
Nie mogłam wykrztusić z siebie słowa. Siedziałam i patrzyłam się na niebieskookiego jak sroka w gnat.
- Dobrze. Cieszę się, że jesteście – popatrzył na mnie, a jego oczy błysnęły jakimś blaskiem nieznanym dla mnie. - Długo spałem? W ogóle co z raną?
- Ponad dobę – odpowiedział Max.
- Jesteś po operacji – odezwała się Lisa. - Z tego co wiem, jakoś specjalnie w przyszłości dokuczała ci nie będzie – uśmiechnęła się.
- Może ktoś powinien pójść po lekarza? - spytała Vicki.
- Chodź skarbie – Siva chwycił ją za rękę i wyszli.
- Przepraszam cię, naprawdę – powiedziałam ciszej i dotknęłam jego twarzy, która była porośnięta lekkim zarostem.
- Nie masz za co. Złapali go chociaż?
- Tak. Siedzi w więzieniu i mam nadzieję, że na długo już tam zostanie.
- Ja też. I to raczej ja powinienem cię przeprosić. Pewnie zbyt dobrze się nie wyspałaś?
- To nic – uśmiechnęłam się. - Ważne, że ty się obudziłeś. Nic innego, ważniejszego nie ma, rozumiesz?
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham – poczułam jak palce jego lewej ręki zaczynają bawić się moimi rozczochranymi blond włosami. - Nie mogłem pozwolić, żeby on cie zabrał. Już raz cię znalazłem...
- Już nie będziesz musiał, obiecuję – ścisnęłam jego prawą dłoń.
- Dzień dobry – usłyszeliśmy głos doktora. - Jak się pan czuje? - spytał podchodząc do łóżka.
- Dobrze – uśmiech nie schodził Jayowi z twarzy.
- Nic pana nie boli?
- Trochę głowa...
- Poproszę, aby pielęgniarka przyniosła panu leki przeciwbólowe – uśmiechnął się. - Poza tym ma pan naprawdę wspaniałych przyjaciół. A narzeczoną to już w ogóle.
- Nie jestem... - chciałam zaprzeczyć, ale Max mi przerwał.
- Ale go kochasz, więc to tylko kwestia czasu, prawda Jay? - mężczyzna wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Niebieskooki podrapał się tylko w tył głowy i uśmiechnął się zmieszany.
- Haha – zaśmiał się lekarz. - Naprawdę ma pan szczęście.
- Wiem – Jay mocniej ścisnął moją dłoń. - Kiedy będę mógł stąd wyjść?
- Za cztery, albo pięć dni.
- Tak długo? - skrzywił się.
- Panie McGuiness... - westchnął lekarz.
- Dobra już nic nie mówię.
- Wpadnę jeszcze później – powiedział lekarz i wyszedł.
- O cholera – powiedział Nathan patrząc przez okno.
- Co? - Emma razem z Vicki podbiegły do okna. Ich miny nie wyrażały, że są szczęśliwe.
- Faktycznie jest szybka – stwierdziła młodsza blondynka.
Eva. Lepiej niech ta kobieta tu nie wchodzi, bo nie ręczę za siebie. Po co ona jeszcze wpieprza się w nasze życie?
Popatrzyłam na Maxa. Był cholernie zły.
- O kim wy mówicie? - spytał nic nie rozumiejący Jay.
- O Evie – odpowiedział mu Siva.
- Że co? Jak ona nas tu znalazła? - zapytał nic nie rozumiejąc.
Puściłam rękę Jaya i skierowałam się ku wyjściu.
- Liz, gdzie ty idziesz? - usłyszałam za sobą głos niebieskookiego.
- Zawalczyć wreszcie o swoje.
Wyszłam z sali i skierowałam się do recepcji, a Max i Nathan szli za mną. Byłam wkurzona, niewyspana i szczęśliwa. Niezła mieszanka.
- Liz, nie rób nic głupiego – mówił Nathan, ale wcale go nie słuchałam. Szłam szybkim i zdecydowanym krokiem. Nie zwracałam kompletnie uwagi na ludzi, których mijałam. Jedyne o czym myślałam to Eva i ta jej paskudna postać. Wiedziałam, że teraz nic nie będzie mogło mnie powstrzymać.
Kiedy wreszcie ją zobaczyłam stała przy recepcji i rozmawiała z pielęgniarką. Stanęłam kilka kroków od niej i powiedziałam:
- Nie trafiłaś do dobrego szpitala. Psychiatryk jest chyba bardziej na północ.
Kobieta odwróciła się i odpowiedziała:
- Jak zawsze miła – uśmiechnęła się. - O, i z obstawą. Cześć chłopaki.
- Po co ty tu w ogóle przyjechałaś? - zapytał wkurzony Max.
- Odwiedzam przyjaciela.
- Nie sądzę, aby Jay był twoim przyjacielem – odpowiedział Nathan.
- Nathan, zamknij się, kiedy dorośli rozmawiają. Chociaż ten poziom...
- Zamknij się i wypierdalaj – powiedziałam, cała się trzęsąc. - Wskazać ci drzwi?
- Elizabeth, jesteśmy w miejscu publicznym...
- Mam to w dupie, rozumiesz? Pomóc ci wyjść, czy trafisz sama?
- A ty kiedy wreszcie wyjdziesz z życia Jaya, co? Przez ciebie idiotko, on teraz leży w szpitalu.
I to był cios poniżej pasa. Czułam jak drżą mi powieki. Dasz radę, dziewczyno, szepnął głos w mojej głowie.
- Nie musisz mi o tym przypominać, doskonale o tym wiem – podeszłam bliżej kobiety i patrzyłam jej prosto w oczy. - A ty kiedy wreszcie znikniesz z NASZEGO życia, co?
- Nigdy, nawet o tym nie marz. A teraz mnie przepuść, muszę z nim porozmawiać.
- Wcale nie musisz. Wyjdź.
- Co tu się dzieje? - usłyszałam głos znajomego lekarza, który teraz podszedł do nas.
- Chcę odwiedzić mojego przyjaciela – powiedziała dumnie Eva i odrzuciła swoje czarne włosy.
- On nie jest twoim przyjacielem – powiedziałam twardo.
- Domyślam się, że chodzi o pana McGuinessa?
- Dokładnie – czarnowłosa pokiwała głową.
- Bardzo mi przykro, ale dzisiaj jest to niemożliwe – powiedział pan doktor, a ja po tych słowach miałam ochotę go uściskać.
- Dlaczego? - zdziwiła się Eva.
- Pacjent jest jeszcze bardzo słaby i nie wskazane są wizyty.
- A oni? - kiwnęła na nas.
- To sprawa wyjątkowa. Proszę opuścić szpital.
- Dopóki nie zobaczę się z Jayem, nie wyjdę stąd – powiedziała stanowczo.
- To proszę sobie usiąść i nie przeszkadzać personelowi i pacjentom – wskazał jej wolne krzesełko.
- Nie może pan...
- Właśnie, że mogę. Proszę się uspokoić i opuścić szpital.
- Ugh!
Dziewczyna odwróciła się u odeszła stukając obcasami, a ja poczułam ogarniającą mnie satysfakcję. Uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam w stronę lekarza.
- Bardzo panu dziękuję.
- Nie musi pani. Taka była prośba policji, a ja tylko ją wypełniam.
- Ja to policji? - spytałam.
- Komisarz Kowalski prosił, aby nie wpuszczać do pana McGuinessa żadnych innych osób oprócz państwa i lekarzy.
- Ale dlaczego?
- Na to pytanie nie znam już odpowiedzi. Bardzo przepraszam, ale obowiązki...
- Tak, tak, jasne. Przepraszam za to zamieszanie i dziękuję.
Ruszyłam za lekarzem, ale już wolniej, a obok mnie podążali Nathan i Max.
- Zaczynam lubić tego doktorka – uśmiechnął się Nathan.
- Ja też.
- Liz! - usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i ujrzałam Monikę. - O mój boże! - patrzyła na chłopaków nie wiedząc o co chodzi. - Ty, ty ich znasz?
- Tak, znam – uśmiechnęłam się.
- Jestem Max – chłopak wyciągnął rękę, a dziewczyna zaniemówiła, ale uścisnęła dłoń.
- A ja Nathan – podobnie było i w jego przypadku. Dziewczyna stała, patrzyła się nie nie mogła wypowiedzieć słowa.
- Monia, dobrze się czujesz? - spytałam śmiejąc się leciutko.
- Taa... Tak... W jak najlepszym...
- To... Miło było cię poznać – odezwał się najmłodszy chłopak.
- Liz dołączysz do nas później?
- Tak, pewnie.
- To cześć, Monia – powiedzieli razem i odeszli w stronę sali, w której leżał Jay.
Dziewczyna dalej nie mogła wykrztusić z siebie słowa.
- Wszystko okej? - pokiwała tylko głową. - Ej, obudź się. Będziesz mogła jeszcze z nimi pogadać – uśmiechnęłam się.
- Serio?
- No pewnie. A teraz powiedz co cię sprowadza?
- Ale super. A tak masz pozdrowienia od dziewczyn i chciałam zobaczyć, czy nic ci się nie stało – dziewczyna mówiła chaotycznie wciąż patrząc w stronę, w którą poszli chłopaki.
- Nic mi nie jest. To Jaya postrzelili, nie mnie.
- Znasz resztę? - spytała patrząc na mnie maślanymi oczami.
- Tak. Jay to nawet mój chłopak.
Myślałam, że dziewczyna zaraz zemdleje. Jej twarz pobladła, a oczy wydały się jeszcze większe.
- Monika! Dobrze się czujesz?
- Tak, tak... To ja wpadnę później – powiedziała cała zszokowana. - Na razie. - ruszyła w stronę wyjścia.
- Cześć, cześć – pokręciłam głową z uśmiechem.
Poczekałam aż dziewczyna opuści szpital i ruszyłam w stronę sali Jaya.
Kiedy weszłam do środka wszyscy ze sobą rozmawiali.
- Coś mnie ominęło? - spytałam i usiadłam na swoim miejscu, obok łóżka niebieskookiego.
- Właśnie opowiadałem, jak to nasz ukochany doktor wypędził Evę ze szpitala – odpowiedział Nathan.
- Wszystko okej? - spytał mnie Jay.
- Pewnie.
- A tak w ogóle, to kim jest ta Monika? - zapytał Max.
- Koleżanka z pracy. Strasznie za wami szaleje, ale jak widać całkiem ją zatkało – uśmiechnęłam się.
- Tak, zauważyliśmy – zaśmiał się Nathan.
- No to musimy ją poznać – uśmiechnął się również Tom.
- Nie wiem po ilu spotkaniach wypowie do was choć jedno słowo, ale...
- Da radę – uśmiechnął się chłopak Lisy.
Nagle rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu.
- To mój – powiedziała Vicki i przyłożyła aparat do ucha. - Słucham? Tak... Oczywiście... Będę... Do widzenia...
- Co jest? - spytał Siva.
- Szef. Muszę wracać. I to jak najszybciej.
- I tak jestem wam wdzięczna, że zdołaliście przyjechać. Praca, ja to rozumiem – powiedziałam.
- Ja też muszę wracać – powiedziała nieśmiało Emma.
- My do Londynu wrócimy dopiero po rozprawie – odezwał się Matt. - Liz i Jay są najważniejszymi świadkami, więc...
- Słuchajcie, są telefony, internet, jakoś się skontaktujemy – odezwałam się.
- Na pewno – uśmiechnął się Tom.
W końcu stanęło na tym, że odlatują Vicki, Siva, Nathan, Emma, Tom i Lisa, a Matt, Amy, Max oraz ja i Jay zostajemy.
Trudno mi było ich wszystkich pożegnać. Każdemu z osobna dziękowałam za przyjazd i bycie tutaj, bo bardzo mi to pomogło. Nie byli tutaj zbyt długo, a podnieśli mnie na duchu. Jeszcze rok wstecz, nie zdawałam sobie sprawy, że tacy ludzie istnieją.
Tom uprzedził mnie, że będzie dzwonił codziennie, więc mam być pod telefonem. Uśmiechnęłam się tylko i kiwnęłam głową.
Minęło trochę czasu zanim wszyscy się pożegnaliśmy. Matt razem z Amy pojechał do hotelu wraz z wyjeżdżającymi. W sali zostałam tylko ja, Jay i Max, ale również odwiedził nas mój ulubiony doktor. Pożartowaliśmy i nawet nie wiadomo kiedy w sali pojawił się prawnik wraz z jego córką.
Amy przywiozła rysunek dla Jaya, na którym był on, ja, a gdzieś w tyle reszta naszej paczki włącznie z małą. Dziewczynka powiedziała, że taką suknię, jaką namalowała na obrazku, może bez problemu zaprojektować mi na ślub. Na dodatek oznajmiła nam, że ma już projekt sukienki na swój ślub z Maxem, na co wybuchnęliśmy z Jayem śmiechem. Max uśmiechnął się tylko pod nosem, a Matt miał troszkę skwaszoną minę i powiedział: „Max nie, żebym miał coś do ciebie, ale wolę już, aby zakochała się w chłopaku w swoim wieku”. Łysy chłopak zaśmiał się tylko i puścił małej Amy perskie oczko.
 

dłuugi rozdział :D w Wordzie zajął mi jakieś 9 stron :)
Zapraszam do czytania :)

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=V6uab7JEVKg, haha! Max i Nathan <3

wtorek, 27 listopada 2012

Nominacja do Liebster Awards ;)

Awww! zostałam nominowana do Liebster Awards przez Edussss ;) Nie jestem w temacie ;/
Jakbym zrobiła coś źle to napiszcie, albo coś innego :)

No to na pytanka odpowiadam :)

1) Jaki film najbardziej lubisz?
Hmmm... Dużo tego, ale "Nad życie", "Big Love" i "Pamiętnik" są moimi ulubionymi :)

2) Lubisz takie zespoły dawnych lat np. Modern Talking?
Pewnie! Nawet na telefonie mam kilka piosenek z tamtego okresu :D

3)Interesujesz się sportem?
Tak, ale tylko siatkówką ;) Krzysztof Ignaczak, to mój ulubiony sportowiec ;)

4) Coś z mojej dziedziny:  Fc Barcelona vs Real Madryt .
Visca el Barca !

5) Lubisz Sagę Zmierzch?  Jeśli tak to Edward vs Jacob ?
Lubię :) Jasper! ;) No, ale jeżeli z tych dwóch, to Jacob :D

6)Ile masz lat?
Piętnaście mam lat ;p

7)  Masz rodzeństwo? ( imiona , wiek)
Mam, siostra. Marta, 12 lat :)

8)Ulubiony przedmiot w szkole ?
Język polski ;)

9)Ulubiony nauczyciel?
Pani od polskiego  :)

10) Co najbardziej cenisz w innych?
Szczerość.

11) Masz najlepszą przyjaciółkę?
Pewnie! :D


Blogi, które nominuję:
http://mylife-klada.blogspot.com/
http://artistic--disorder.blogspot.com/
http://styleeworld.blogspot.com/
http://nobody-is-perfect-rose.blogspot.com/


I pytania ode mnie:
1.) Lubisz się uczyć?
2.) Wielka Brytania, czy raczej USA?
3.) Co najbardziej denerwuje cię w ludziach?
4.) Ile masz lat?
5.) Masz w swoim pokoju plakaty/zdjęcia na ścianach?
6.) Za co kochasz swój kraj?
7.) Przeczytałaś całą "Sagę Zmierzch"?
8.) Jeśli podróż, za którą nie płacisz, to gdzie i dlaczego?
9.) Masz drugą połówkę?
10.) The Wanted vs One Direction?

poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział 23

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=T_jZbCWrMPI









Za drzwiami stał Stephen z obrzydliwym uśmiechem na ustach.
- Nie zaprosisz mnie do środka?
- Liz, kto przyszedł?
Do przedpokoju wkroczył Jay. Nie miał pojęcia kto to, więc stanął obok mnie i objął.
- Widzę, że twój kochaś zaszczycił nas swoją obecnością – zaśmiał się tamten.
- Przepraszam, ale kim pan jest? - zapytał niebieskooki.
- Jestem Stephen. Elizabeth ci o mnie nie opowiadała? - uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Jay patrzył na niego z niedowierzaniem i chęcią pokazania mu, gdzie jest jego miejsce.
No to witajcie, kolejne kłopoty, przemknęło mi przez myśl.
- Opowiadała, aż za dużo – powiedział mój ukochany przez zaciśnięte zęby.
- Czego ty ode mnie chcesz? - spytałam mrużąc oczy.
Mężczyzna zaśmiał się.
- Ciebie, skarbie.
Miałam już wybuchnąć śmiechem, ale zauważyłam, że spod jego marynarki wystaje broń.
- Ty chyba żartujesz! - oburzył się Jay. Niestety on tej broni nie zauważył.
Nim się obejrzeliśmy Stephen trzymał broń w dłoni i celował nią w głowę chłopaka, który stał obok mnie.
- Ej! Spokojnie! - mało, co nie krzyknęłam.
- Twój chłoptaś jest nie zbyt dobrze wychowany. Do środka, już!
Weszliśmy tyłem do pokoju, w którym wcześniej siedzieliśmy i w którym smacznie spał sobie Matt.
Potwornie się bałam, że za chwilę komuś może coś się stać.
- Siadaj! - ryknął na niebieskookiego.
Chłopak dotknął lekko mojej ręki i popatrzył na mnie. Przełknęłam śliną i szybko kiwnęłam głową.
Jay usiadł na kanapie posłusznie.
- O! Jest i mecenas
Matthew!
Podszedł do łóżka i szturchnął śpiącego mężczyznę.
- Liz, jeszcze pięć minut – mruknął nie otwierając oczu.
Stephen zaśmiał się.
- Matt – potrząsnęłam nim. - Wstawaj.
- Liz, za chwilę – dalej miał zamknięte oczy.
Obawiam się, że za chwilę to nikt z nas nie będzie żył, bo wspaniały Stephen tak wymachuje tą swoją spluwą.
- Matt, do cholery! - uderzyłam go lekko w policzek. Od razu podniósł się i popatrzył na mnie łapiąc się za policzek.
- Pali się, czy co? - spytał zbulwersowany.
- Zaraz może – odezwał się łysy mężczyzna. Na jego głos Matt automatycznie się odwrócił. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Co ty tu robisz, do cholery?
- Przyszedłem odwiedzić moją znajomą – popatrzył na mnie.
- Nie waż się jej nawet tak nazywać.
Tamten zaśmiał się tylko.
- Nie rozumiem cię, Steph. Pakujesz się do hotelu, który obserwuje policja. Podałeś się jak na tacy.
To ten hotel obserwuje jakaś policja?, zdziwiłam się.
- Nie gadaj głupot – zadrwił tamten. - Gdyby psy obserwowały ten hotel, już dawno by tu były – rozejrzał się teatralnie – Ty patrz, nikogo nie ma.
Cała się trzęsłam.
Popatrzyłam na niebieskookiego. Siedział na kanapie tyłem do mnie i do rozmawiających mężczyzn. Widziałam, że trzyma telefon w dłoni. Czy jemu już totalnie odbiło? Przecież jak ten gangster to zobaczy to będzie po nim!
- Koniec z tymi grzecznościami. Ty – wskazał na mnie – pójdziesz ze mną, a twoim przyjaciołom dam spokój.
- Liz nie idź z nim, nie chcę kolejny raz cię stracić! - odezwał się Jay, który teraz patrzył na mnie błagalnym wzrokiem.
- Pójdzie. A jeżeli nie, to mecenas Matthew pożegna się z życiem – przyłożył do jego skroni broń.
- Nie zrobisz tego! - odezwałam się drżącym głosem.
- Chcesz się przekonać? - podniósł prawą brew do góry.
- Liz, nie idź z nim! - krzyknął Matt.
- Jakie to wzruszające! Mecenas odda życie za swoją przyjaciółkę... - cmoknął.
- Nikt za nikogo nie zginie – zadecydowałam twardo i podeszłam do Stephana ze łzami w oczach. Chłopaki za dużo już i tak dla mnie poświęcili. Najwidoczniej, nie jest dane mi być szczęśliwą.
- Cieszę się, że przynajmniej nie będę tracić naboju – uśmiechnął się.
- Liz! - krzyknął Matt.
- Oh, zamknij się wreszcie – jęknął Stephan. - Mam już cie dość. Idziemy!
Popatrzyłam na siedzącego na łóżku mężczyznę. Matt patrzył na mnie tak, jakby widział mnie ostatni raz w życiu. Wyszeptałam „Dziękuję za wszystko” i przeniosłam tęskny wzrok na Jaya. Poczułam jak po moim policzku spływa jedna samotna łza, a serce jakby pękało na pół. Szepnęłam „Kocham cię”. I odwróciłam głowę, nie mogłam dłużej patrzeć na te smutne oczy. Było to dla mnie za dużo.
Stawiałam malutkie kroki, by móc troszeczkę dłużej pobyć tu, gdzie moi przyjaciele. Za mną podążał łysy mężczyzna, który uśmiechał się tryumfalnie.
Kolejne zawirowanie w życiu, kolejna stracona szansa na szczęśliwe życie. Dlaczego zawsze ktoś musi się wtrącić? Dlaczego odbiera kogoś lub coś, co jest ważne dla człowieka? Dlaczego ludzie są tacy podli? Co ja im takiego zrobiłam? Przecież jeszcze kilka miesięcy temu byłam nic nieznaczącą i nikomu nie potrzebną narkomanką.
Zostaje jeszcze jedno pytanie: „Co dalej ze mną będzie?”.
Moje przemyślenia przerwał zrozpaczony krzyk Jaya:
- Liz! Nie idź z nim!
Nim zdążyłam jakoś zareagować usłyszałam również głośny huk.
Kilka sekund później klęczałam już przy Jayu.
- Coś ty mu zrobił, idioto?! - krzyczałam, nie to nie jest dobre określenie, darłam się przez łzy.
Dygocącymi palcami dotknęłam klatki piersiowej Jaya, kilka centymetrów od rany, która strasznie krwawiła. To moja wina.
- Jay, słyszysz mnie?
Miałam głupią nadzieję, że tak, lecz nie usłyszałam głosu Jaya.
- Proszę cię, obudź się! - wołałam rozpaczliwie.
Łzy płynęły jak górski potok, a serce waliło jak oszalałe. Nie wybaczę sobie, jeżeli... Nie, nie możesz o tym myśleć! Jay będzie żył, rozumiesz?!, krzyczał jakiś głosik w mojej głowie.
Dotknęłam lekko jego powiek, policzków, ust...
- Przepraszam... - szepnęłam prawie niesłyszalnie.
- Zaraz przyjedzie karetka – usłyszałam daleki głos Matta.
- Przepraszam, Matt. Przepraszam...
Mężczyzna objął mnie ramieniem i mocno przytulił.
- Ja nie chciałam...
- To nie twoja wina... - kołysał mnie lekko w swoich wielkich ramionach. - Wszystko będzie dobrze, będzie dobrze – pocałował mnie w czoło.
Nie mam pojęcia ile czasu upłynęło zanim przyjechała karetka. Wiem tylko, że siedziałam obok rannego Jaya, otulona ramionami Matta i płakałam. W duszy modliłam się, aby nic mu się nie stało. Rana była tak blisko serca...
W głowie głębiły się złe myśli, które przeplatały się ze wspomnieniami. Chciałam mieć więcej wspomnień, więcej wspólnych wspomnień z Jayem.
Przecież to nie może się tak skończyć! Krzyczałam w myślach.
Kiedy wreszcie przyjechała karetka, nie opuszczałam Jaya chodź na krok. Jakiś funkcjonariusz robił problemy, abym z nimi pojechała do szpitala, ale Matt szybko zajął się tą sprawą, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna.
Przez całą drogę łzy nie przestawały płynąć mi ciurkiem po policzkach, a myśli czasami stawały się gorsze od poprzednich. Jeden z lekarzy wręczył mi paczkę chusteczek i powiedział coś, ale nie zrozumiałam.
Kiedy wreszcie dotarliśmy do szpitala, Jaya od razu zabrano na blok operacyjny. W mgnieniu oka pojawił się przy mnie Matt i mówił coś, ale docierały do mnie tylko pojedyncze słowa. Nie mogłam się skoncentrować na niczym innym, tylko na myśleniu o niebieskookim, którego teraz operowano.
Wszystko pójdzie dobrze, zobaczysz. Szeptał co jakiś czas pewny głosik w mojej głowie.
Sekundy zamieniały się w minuty, a minuty w godziny.
Siedziałam na krzesełku z kolanami podciągniętymi pod brodę. Z moich czerwonych oczu, kapały pojedyncze łzy.
Nie miałam pojęcia ile czasu już tak siedziałam, kiedy w końcu dotarło do mnie zdanie, wypowiedziane przez Matta.
- Za pół godziny powinni tu być.
- Ale kto? - zapytałam, patrząc w jeden punkt na białej ścianie.
- Vicki i reszta.
Utkwiłam w nim wzrok.
- Wszyscy?
Kiwnął głową.
W tamtej chwili bałam się dwóch rzeczy. Tego, że Jay może nie przeżyć i spotkania z moimi przyjaciółmi, jeżeli mogę ich jeszcze tak nazywać. Jeżeli oni mi nie wybaczą... wolałam nawet o tym nie myśleć.
- Liz, rozmawiaj ze mną – dotknął mojego ramienia Matt. - Mów co myślisz, co tylko ci się podoba, tylko nie zadręczaj się własnymi myślami.
Po kilku sekundach, kiedy przetworzyłam już informację, stwierdziłam, że ma rację. Dołowałam się własnymi myślami, dręczyły mnie.
- Wiesz co ze Stephanem?
Popatrzył na mnie z wahaniem, ale kiwnęłam głową.
- Siedzi w areszcie. Dał się złapać jak dziecko. Tylko jedno mnie zastanawia... - oparł podbródek na otwartej dłoni. - Kto zawiadomił policję? Jakieś dwie minuty po strzale złapali Stephana przy hotelowej recepcji, jak próbował uciekać...
- To Jay.
- Skąd to wiesz? - zapytał patrząc na mnie uważnie.
- Jak sprzeczałeś się z nim, to Jay...
- Aaa... - nie dał mi skończyć. - I bardzo dobrze zrobił.
- W końcu to Jay... - próbowałam się uśmiechnąć, ale niezbyt mi to wyszło.
- Nie martw się – mężczyzna objął mnie ramieniem. - Jest silny, wyjdzie z tego.
- Mam taką nadzieję.
Matt pogłaskał mnie po głowie, a ja poczułam się bezpiecznie. Brytyjczyk miał w sobie wielką siłę i może nawet tego nie wiedział. Amy nawet nie wie jakie ma szczęście. Taki ojciec to skarb, i to wielki.
- Amy też przyjedzie? - spytałam.
- Przyjedzie. Strasznie się za tobą stęskniła...
- Ja za nią też – westchnęłam, przypominając sobie szczery uśmiech małej córki mojego przyjaciela.
- Kazała ci przekazać, że ma dla ciebie nową kolekcję obrazków – czułam, jak Matt uśmiecha się.
- Masz świetną córkę, wiesz?
- Wiem o tym doskonale. Mam też świetną przyjaciółkę – na jego słowa mimowolnie leciutko się uśmiechnęłam.
Nie zdążyłam niczego powiedzieć, ponieważ przez drzwi, za którymi znajdowała się sala operacyjna, wyszedł wysoki, dobrze zbudowany lekarz.
Wstałam od razu i podbiegłam do niego. Za mną stanął Matt.
- I? - spytałam.
- Zrobiliśmy wszystko co się dało... - powiedział po angielsku, a pode mną ugięły się kolana.
Nie, to nie może być prawda....
- A dzisiejsza noc powie nam, czy chłopak będzie żył, czy... - nie dokończył, widząc moją minę.
Dobrze, że Matt stał za mną, bo inaczej bym się przewróciła. Całe jego życie zależy od tej nocy. Od jednej nocy...
- Mogę go zobaczyć? - zapytałam, czując jak kolejne łzy płyną po moich policzkach.
Lekarz westchnął, ale po kilku sekundach pokiwał głową i zaprowadził nas do sali, w której leżał Jay.
Od razu podbiegłam do łóżka, na którym spał niebieskooki. Jego kręcona grzywka opadała mu na czoło i częściowo na oczy, więc odgarnęłam je do góry. Miał na sobie wiele jakiś rurek, a miejsce postrzału było całe opatulone bandażami.
Matt rozmawiał z lekarzem, a ja nie mogłam oderwać wzroku od śpiącego sobie mężczyzny. Był taki spokojny. Leżał nieruchomo i tylko ledwo podnosiła się jego klatka piersiowa. Kiedy tak na niego patrzyłam, byłam pewna, że gdyby teraz do sali wszedł Stephen, to nie ręczyłabym za siebie. Udusiłabym go gołymi rękami. Przecież Jay nic takiego mu nie zrobił, a ten od razu strzelił!
Szybko pozbyłam się Stephana z moich myśli, ponieważ przemówił Matt:
- Możesz zostać tutaj na noc, jeśli chcesz...
- Mogę? - spojrzałam na niego.
- Lekarz się zgodził...
- Nie wiem jak ci dziękować – wstałam i rzuciłam mu się na szyję.
- Ja was w to wpakowałem, więc nie masz za co dziękować... Idę po kawę, przynieść ci też?
- Jak możesz...
Wyszedł, a ja chwyciłam jego dłoń i utkwiłam wzrok w niebieskookim. Siedziałam, tak długo myśląc o niczym, aż do sali wszedł Matt i powiedział:
- Już przyjechali.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam ośmiu ludzi. Na ich widok nie wiedziałam co powiedzieć. Wzrok każdego z nich utkwiony był we mnie i w Jayu.
- Wreszcie cię jakoś znaleźliśmy! - odezwała się Vicki i podeszła do mnie, nie dała się zatrzymać nawet przez Sivę. - Po co ci to było, co?! - krzyczała do mnie, a oczy aż jej pociemniały.
- Vicki... - odezwała się Emma, ale tamta nawet nie zwróciła uwagi.
- Ten chłopak tak cie kocha, a ty... Ty zostawiłaś go...! A teraz przez ciebie leży w szpitalu i nawet nie wiadomo czy z tego wyjdzie!
- Vicki! - powiedział przez zaciśnięte zęby Siva.
Nie wiedziałam co miałam jej powiedzieć. Miała racje, to wszystko to była moja wina. Dziewczyna aż za bardzo mi to uświadomiła.
- Dobrze wiem, że to moja wina – po policzku spłynęła łza. - Przykro mi, że nie jestem aż tak idealna jak ty... Nie potrafię.
- Vicki, wydaje mi się, że powinnaś wyjść – powiedział Max.
Dziewczyna przez chwilę patrzyła mi w oczy, a potem wyszła nic już więcej nie mówiąc.
Reszta podeszła do mnie i każdy po kolei zaczął mnie przytulać. Nie spodziewałam się tego, myślałam, że zareagują podobnie jak Vicki. Na końcu podeszła do mnie Amy i najmocniej jak tylko potrafiła, przytuliła mnie.
Chodź nie łączyły nas żadne więzły krwi, czułam się tak jakby byli moja rodziną. Kochającą mnie mimo wszystko. Mimo tych wszystkich złych rzeczy, które im wyrządziłam.
- Wiemy dlaczego odeszłaś... - odezwał się Max stając obok mnie.
- Wiecie? Ale skąd? - zdziwiłam się.
- Jay do nas zadzwonił i powiedział o wszystkim – powiedział Nathan obejmując Emmę swoim ramieniem.
- Liz, naprawdę nam przykro... Gdybyśmy tylko wiedzieli, że to Eva... - zaczął Tom.
- Przepraszam, że wam nie powiedziałam, ale wydawało mi się, że tak będzie lepiej...
- Na twoim miejscu nawet Vicki by tak postąpiła, ale sama przed sobą się do tego nie przyzna – stwierdził Matt.
- Ma rację – poparł go Siva.
- Nie mogłaś odpisać na chociaż jeden list? - spytała Lisa ze smutnym wzrokiem spoglądając na Jaya.
- Myślałam, że tak będzie lepiej – usiadłam na krześle, które stało obok szpitalnego łóżka.
- Strasznie za tobą tęsknił.
- Ja za nim też, Nathan. I to strasznie...
- O co w tym wszystkim właściwie chodzi? - zapytała Emma patrząc na mnie.
- Opowiem wam wszystko później – powiedział Matt.
- A co mówią lekarze? - zapytała dziewczyna Toma.
- Powiedzieli, że od tej nocy zależy jego życie.
Zamknęłam oczy, czym pozwoliłam polecieć kilku łzom.
- Liz, nie martw się – Max mnie przytulił. - Wyjdzie z tego.
- Jego organizm jest silny – dopowiedziała Lisa patrząc na plik kartek, które przypięte były do łóżka Jaya.
- Słyszysz? - spytał Max - wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Jeszcze zatańczę na waszym weselu.
Nathan uśmiechnął się i mocniej objął Emmę.
- Jeszcze wszyscy zatańczymy na waszym weselu.
Moje wargi lekko podniosły się do góry. Te słowa bardzo mi pomogły. Jay, pewnie jak i ja, jeszcze tak daleko w przyszłość nie wybiegał. Jako mała dziewczynka marzyłam o przystojnym, kochającym mężu, o ślubie z bajki, jaka dziewczynka o tym nie marzyła? Ba, ja nadal o tym marzę.
Do sali nagle weszła Vicki. Nie patrząc na nic, po prostu mnie przytuliła.
- Przepraszam... To wcale nie jest twoja wina – powiedziała łamiącym głosem. - Nie wiem jak mogłam w ogóle coś takiego powiedzieć. Przepraszam, zamiast cię wspierać, ja jeszcze ci dokopałam.
- To nic... - powiedziałam cicho. - Ważne, że jesteś tutaj teraz.
Pięć minut później w sali zostałam tylko ja, Jay i Max. Mogły zostać tylko dwie osoby, więc reszta pojechała do hotelu. Musieli przecież się wszyscy wyspać, a już szczególnie Matt. Był wykończony.
Z Vicki wszystko wróciło do stanu poprzedniego, z czego byłam naprawdę uradowana. Teraz, jak nigdy potrzebowałam jej pomocy.
Siva nakazał mi zadzwonić, jeżeli Jay by się obudził, nawet jeżeli miałaby być to pierwsza w nocy, czy nawet czwarta rano.
Mieliśmy z Jayem naprawdę świetnych przyjaciół.
Nagle do Maxa przyszedł sms.
- Kto to? - spytałam.
- Lauren.
Coś drgnęło we mnie, kiedy chłopak wypowiedział to imię. Chwilę później doszło do mnie, że przecież w całej Wielkiej Brytanii jest mnóstwo dziewczyn, które mają na imię, jak dziewczyna, którą uderzyłam.
- Jakaś nowa dziewczyna? - lekko się uśmiechnęłam. Miło by było widzieć, że Max kogoś naprawdę kocha i ma na kim polegać.
- Jay ci nie opowiadał? - popatrzył na mnie znad telefonu.
- O czym? - podniosłam do góry brwi.
- O Lily? - głos mu zadrżał.
Pokręciłam przecząco głową.
Mężczyzna schował telefon do kieszeni i podszedł bliżej mnie siadając na sąsiednim łóżku. Z drugiej kieszeni wyciągnął mały, złoty, zamykany zegareczek i podał mi go.
- Otwórz.
Pomału, żeby niczego nie uszkodzić w tym cennym przedmiocie, zrobiłam jak mi kazał. Z jednej strony był zegarek, a z drugiej zdjęcie jakiejś dziewczyny. Nie musiałam zbytnio się przyglądać, żeby stwierdzić, że na fotografii widnieje podobizna Lauren.
Przełknęłam ślinę.
- Ta dziewczyna ma na imię Lauren, prawda? - spytałam patrząc na niego.
- O czym ty mówisz? - zapytał nic nie rozumiejąc. - To jest Lily, a jej siostra to Lauren. Znasz ją?
- Lauren, to dziewczyna, która kiedyś ze mną pracowała. I której nieźle uszkodziłam nos – skrzywiłam się na samo wspomnienie.
- To byłaś ty? - patrzył na mnie, jakby pierwszy raz w życiu mnie zobaczył.
- No tak, to byłam ja. Ale kim jest Lily? - spytałam i wskazałam na małą fotografię uśmiechniętej dziewczyny.
- To moja była dziewczyna...
- Musisz ją bardzo kochać skoro dalej nosisz jej zdjęcie...
- Ona nie żyje od czterech lat... - przerwał mi.
Zamurowało mnie. Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Czułam jak mocno pieką mnie oczy, kiedy popatrzyłam na wykrzywioną w smutku twarz mężczyzny. Zamknęłam zegarek i objęłam go mocno swoimi ramionami.
- Przykro mi – powiedziałam cicho.
- Mnie też. Gdyby nie pokłóciła się wtedy z Evą, to dalej by żyła.
- Dlatego jej tak nienawidzisz – powiedziałam, przypominając sobie wszystkie złe słowa, które Max wypowiedział w stronę czarnowłosej dziewczyny.
Puściłam go i usiadłam obok, trzymając go za rękę.
- Myślałem, że Jay ci o tym powiedział... - pokręciłam głową. - Kiedy zadzwonili do mnie i powiedzieli, że Lily miała wypadek i nie żyje, miałem ochotę rozszarpać Evę na najmniejsze kawałeczki i spalić w ogniu, żeby nikomu więcej nie wyrządziła krzywdy – po jego policzku spłynęła samotna łza.
- Eva potrafi spieprzyć życie... - westchnęłam.
- Jestem pewien, że to przez nią wtedy wylądowałaś w szpitalu.
- To była pierwsza osoba, która przyszła mi do głowy, kiedy się przebudziłam i wszystko sobie przypomniałam – powiedziałam.
- Ona jest strasznie o wszystko zazdrosna, a już szczególnie jeżeli chodzi o mnie i Jaya – podrapał się po głowie. - Kilka dni przed śmiercią Lily ubzdurała sobie, że mnie kocha i za wszelką cenę chciała, abym z nią był. Tak samo było z Jayem i tobą.
- Moim zdaniem, to ona powinna trafić do szpitala psychiatrycznego – powiedziałam ze złością.
- Nathan zawsze się zastanawia, dlaczego ona jeszcze tam się nie znalazła – uśmiechnął się. - Miała taki piękny uśmiech...
- Szkoda, że jej nie poznałam – szepnęłam.
- Na pewno byście się polubiły – popatrzył na mnie, uśmiechając się. - Lily była całkowitym przeciwieństwem Lauren.
- Były bliźniaczkami?
- Nie. Lily była starsza o dwa lata. Wiesz czego się boję? - pokręciłam głową. - Tego, że już nie znajdę kobiety, którą zdołam pokochać tak bardzo jak ją...
- Znajdziesz, Lily raczej nie byłaby szczęśliwa, wiedząc, że nie masz przy sobie kogoś kogo kochasz. Mama zawsze mi mówiła, że bliscy, którzy odeszli, nie chcą abyśmy byli smutni, tylko radośni. Cieszyli się każdą chwilą.
Łzy zakręciły mi się w oczach. Najmniejsze wspomnienie o niej sprawiało mi wielki ból, niewyobrażalny ból.
- Każdemu z nas kiedyś na pewno się ułoży i będziemy szczęśliwi – powiedział Max i objął mnie opiekuńczo ramieniem.


No dobra, rozdział jest dłuugi ;) Tak mi się przynajmniej wydaje :) A czy fajny, ocenicie sami :D

sobota, 17 listopada 2012

Rozdział 22

- Co wy tu robicie? - udało mi się wykrztusić. Cała się trzęsłam. Czy to, aby na pewno nie jest sen?, pytanie to przemykało mi już kilkakrotnie przez głowę.
- Szukamy cię – odezwał się Matt. - Wszystko z tobą w porządku? Wiemy, że cię przetrzymywano.
- Nic mi nie jest. W ogóle skąd o tym wiecie? - zapytałam patrząc na mojego przyjaciela.
- To nie jest istotne. Ważne, że ten idiota nic ci nie zrobił.
- Mówisz o Marku?
- Zaraz, skąd wiesz jak on ma na imię?
- Co to za jeden, ten Mark? - spytał Jay z tępą miną.
- Słuchajcie, - odezwał się Filip – idźcie do kuchni i wyjaśnijcie sobie wszystko. Zapraszam.
Matt przestąpił przez próg i poszedł za Filipem do kuchni.
- Dlaczego nie odpisałaś na żaden mój list? - zapytał niebieskooki ze smutkiem w oczach.
Czułam, jak zbiera mi się na płacz. Nie będzie to prosta rozmowa, ale jakoś wszystko trzeba wyjaśnić.
- Przepraszam...
- Przepraszam? - zdziwił się chłopak i podszedł do mnie. - Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Nic więcej?
Poczułam, że po prawym policzku spływa mi łza.
Kilka sekund patrzyliśmy sobie prosto w oczy, a chwilę później byłam już w ramionach chłopaka łkając. Od dawna nie czułam się tak bezpiecznie, jak właśnie w tej chwili.
- Już dobrze? - spytał już teraz spokojnym głosem Jay.
- Od dawna nie było tak dobrze – powiedziałam i jeszcze bardziej wtuliłam się w chłopaka. - Przepraszam, ale musiałam... Nie chciałam, żeby w gazetach pisali o tym, że masz dziewczynę narkomankę... A do tego Eva i te jej papiery...
- Jakie papiery? - chłopak odsunął mnie lekko od siebie nic nie rozumiejąc.
- Pamiętasz ten dzień, w którym rozciąłeś sobie lekko palca? - kiwnął głową. - Jak wyszedłeś wtedy do sklepu, to zadzwoniła do mnie Eva i kazała wyjść przed dom. Pokazała te papiery... naprawdę nie wiem skąd ona to wygrzebała... I powiedziała, że jeżeli nie zostawię was w spokoju jutro praktycznie wszystko będzie w gazetach, na portalach plotkarskich i tak dalej... Nie chciałam niszczyć waszej kariery, dlatego uciekłam...
Chłopak patrzył na mnie uważnie. Odezwał się dopiero po kilku sekundach.
- A to suka! Jak ja w ogóle mogłem...?
- Teraz rozumiesz?
- Rozumiem i strasznie cię przepraszam! - ponownie mocno mnie przytulił. - Gdybym tylko wiedział, o co chodzi...
- Mogłam ci powiedzieć... - zamknęłam oczy.
- Ja na twoim miejscu pewnie zrobiłbym to samo... Ale mogłaś odpisać chociaż na jeden list... Codziennie miałem nadzieję, że zadzwonisz, albo przyślesz list...
- Myślisz, że to było dla mnie proste? - wyszeptałam. - Kilka razy dziennie chwytałam za telefon i zastanawiałam się, czy nie wykręcić twojego numeru... Albo chwytałam długopis i ślęczałam nad kartką, nawet kilka godzin i nie potrafiłam nic sensownego wymyślić...
- Już dobrze – pogłaskał mnie po głowie.
- Gniewasz się na mnie? - odsunęłam się kilka centymetrów i spojrzałam mu w oczy.
- Pewnie, że nie – uśmiechnął się. - Jak mogę się gniewać na dziewczynę, którą kocham nad życie? - zaśmiałam się. Nic innego nie było w tej chwili ważne, tylko to, że jesteśmy w tej chwili razem i, że chłopak mi wybaczył. - Wrócisz ze mną do Londynu?
- A co z Evą?
- Tym się nie martw – puścił do mnie perskie oko. - Już my się z chłopakami nią zajmiemy. Mamy na nią kilka malutkich haczyków – uśmiechnął się.
- No jeżeli mocnych, to wrócę – uśmiechnęłam się szczerze.
- Chłopaki się ucieszą. I dziewczyny. Chociaż Vicki była nieźle wkurzona i obiecała zrobić ci awanturę...
- Tęskniłam za jej krzykiem – zaśmialiśmy się. - A właśnie, co u nich?
- Przepraszam, ale musimy porozmawiać, teraz – do przedsionka wkroczył Matt.
- Już idziemy.
Dłoń w dłoń wkroczyliśmy do kuchni. Agnieszka nieźle się zdziwiła widząc Jaya i nawet poprosiła go o autograf i spytała, kiedy zagrają w Polsce. Chłopak obiecał jej, że postarają się przyjechać jak najwcześniej i na dodatek dziewczyna będzie mogła poznać resztę chłopaków.
Filip siłą zaciągnął ją na górę, aby w końcu, w spokoju pouczyli się matematyki.
Usiadłam na krześle, naprzeciwko Matta. W ogóle nie zmienił się od momentu, kiedy ostatni raz go widziałam. Dalej ten sam przyjacielski wzrok i miła twarz.
- Liz, na pewno nic ci się nie stało, jak ten dureń cię porwał? - upewnił się.
- Na pewno. Może ty mi wreszcie raczysz wyjaśnić o co w tym wszystkich chodzi? I co z tym wspólnego ma Mark.
- Kim on dla ciebie jest? - spytał zdezorientowany.
- Mężem mojej matki.
- Ten gość, który cię porwał, to twój ojczym? - zdziwił się Jay.
- Niestety. I dlaczego zamknęli Adama? - domagałam się odpowiedzi na tyle różnych pytań.
- Kiedy rozmawiałam z tobą w dzień zatrzymania Adama, to próbowałam ci powiedzieć, że jakaś dziewczyna spała u nas w nocy. Ale kiedy się obudziłam to już jej nie było, Adama tak samo. A najdziwniejsze było też to, że kiedy Adam ją przyprowadził, to położył ją na sofie i wyszedł.
- Jaki ja byłem głupi, że wysłałem cię akurat do niego – Matt uderzył się w czoło.
- No więc, może powiesz mi dlaczego?
- Adam kilka lat temu zamieszany był w aferę z prostytutkami, które razem z kumplami sprowadzali ze Wschodu i kazali im pracować na ulicy. Dziewczyny były przez nich bite i poniżane, w każdy możliwy sposób, ale jemu sąd udowodnił tylko to, że proponował dziewczynom pracę w Polsce i przywoził je do kraju.
- Co? - patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami i nie wierzyłam w to, co do mnie mówi. - To stąd zdjęcia dziewczyn w tej teczce, którą miałam dać Markowi.
- Słuchaj. Dostał wyrok w zawieszeniu. Obiecał mi, że już nie wpakuje się w to bagno.
- Ale kim w tym wszystkim jest ojczym Liz? - zapytał niebieskooki.
- On zajmował się umieszczaniem dziewczyn w każdym większym mieście w Polsce.
No to ładnie, przemknęło mi przez myśl, moja matka naprawdę gorzej trafić nie mogła. Było mi jej żal, w tamtym momencie. Nie miała szczęścia w miłości, a do tego jeszcze jest śmiertelnie chora. Nie oszukujmy się, życie jej nie oszczędzało.
- Jak na razie, to musimy jechać na komisariat policji. Złożysz zeznania i będziemy czekać na obrót sytuacji...

- A złapali już któregoś? - spytałam z nadzieją w głosie.
- Mark dał się złapać, a Stephen jest na to za cwany – zamyślił się Matt. - Jedno jest pewne. Będzie próbował cię naleźć. A on nie odpuszcza.
- Skąd ty tyle o nim wiesz? - spytał Jay.
- Byłem prawnikiem Adama, więc znam całą sprawę.
- Ale czego ten cały Stephen będzie chciał od Liz?
- Ona zaglądała do teczki, mieszkała przez kilka miesięcy z Adamem, zna go... Jest w to bardziej zamieszana, niż nam się wydaje...
- Może wrócić do Anglii? - zapytał niebieskooki.
- Trzeba będzie porozmawiać o tym z policją, ale raczej nie.
- Zróbmy to jak najszybciej – powiedziałam stanowczo.
- Dobra, to ja czekam w samochodzie – Matt wyszedł zostawiając nas samych.
Popatrzyłam na mojego ukochanego. Był smutny, zły, przejęty. I to wszystko przeze mnie.
- Przepraszam...
- Ty nie masz za co - popatrzył na mnie ciepło.
- Przysporzyłam ci kolejnych zmartwień.
Podszedł do mnie i przytulił mocno.
- Posłuchaj – wziął moją twarz w swoje dłonie. - Znalazłem cię po tylu miesiącach i już nigdy nie pozwolę, żeby ktoś mi cię odebrał i skrzywdził, za bardzo cię kocham, rozumiesz? - zapytał z uśmiechem.
- Rozumiem... I też cię bardzo kocham – wtuliłam się w niego.
Chwilę później żegnałam się już z Filipem, jego mamą, siostrą i Agnieszką. Chłopak podał mi swój adres, abym odezwała się do niego. Obiecałam, że napisze jak tylko znajdę się w Londynie. Jay zaproponował im nawet, że mogą nas odwiedzić. Niebieskooki był mu naprawdę wdzięczny za opiekę nade mną. Agnieszka również dostała zaproszenie, z którego cieszyła się jak dziecko.
Żegnając się z nimi, czułam się tak jakbym opuszczała rodzinę, co było dziwne, przecież znałam ich jakieś dwadzieścia cztery godziny. Nieprawdopodobne, przemknęło mi przez myśl.
Kiedy wsiedliśmy już do samochodu pomachałam na do widzenia nowo poznanym ludziom. Miałam nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócę. Tak, wrócę tu, uśmiechnęłam się.
Wtuliłam się w Jaya i nawet nie wiem, kiedy udało mi się zasnąć. Tym razem nie przyśnił mi się koszmar, jak to ostatnio u mnie bywało, tylko przyjemny, lekki sen. Siedzieliśmy z Jayem na wielkiej, kolorowej łące i śmialiśmy się. Wokoło nas biegały Emma, Vicki i Lisa, które ganiały chłopaków, lecz nie udawało im się ich złapać. Wszyscy byli szczęśliwi, bez zmartwień. Na pewno jeszcze kiedyś tak będzie, musi być.
- Liz, obudź się – usłyszałam miękki głos niebieskookiego. - Jesteśmy już pod komisariatem.
Otworzyłam pomału oczy i usiadłam. Chłopak popatrzył na mnie i zaczął się śmiać.
- O co chodzi? Mam coś na twarzy? - zaczęłam dotykać wszędzie swojej twarzy.
- Nie. Po prostu nie mogę uwierzyć w to, że jednak cię znalazłem.
Zbliżyłam się do niego i dotknęłam lekko jego warg.
- To uwierz...
Ktoś zastukał w szybę. Był to Matt.
Szybko wyczołgaliśmy się z auta. Chwytając się za ręce z niebieskookim weszliśmy po schodkach do komisariatu. Jeden z funkcjonariuszy zaprowadził mnie do pokoju, w którym znajdowało się tylko biurko i dwa krzesła. Na jednym siedziała już funkcjonariuszka policji.
- Proszę siadać – wskazała krzesło na przeciwko siebie.
Wykonałam posłusznie jej polecenie.
Policjantka zaczęła zadawać mi pytania. Na prawie każde potrafiłam jej odpowiedzieć. Zapisywała coś w sowim malutkim notesie, uważnie mi się przyglądając. Czułam się trochę dziwnie opowiadając jej o tym wszystkim. Poprosiła mnie również o to abym opowiedziała jej, czy zauważyłam coś dziwnego w zachowaniu Marka, kiedy jeszcze z nim mieszkałam. Musiałam opowiedzieć obcej osobie i sytuacji, która przez kilka miesięcy panowała w moim rodzinnym domu. Obcej osobie, nie było to wcale takie łatwe, ale jakoś się udało.
Przesłuchanie trwało jakieś pół godziny. Kiedy wyszłam z pokoju, czekali na mnie już Jay z Mattem. Oni również byli już po przesłuchaniu.
- Rozmawiałem z policjantem, o tym czy możesz wrócić do Anglii.
- I?
- Na razie nie. Muszą złapać Stephana i dopiero potem możesz wrócić do kraju.
- A wy? - spytałam.
- My możemy wrócić. Nie jesteśmy tak znaczącymi świadkami, jak ty.
- Ja zostaję z tobą. Matt przecież musi wrócić. Amy, praca – powiedział Jay i objął mnie ramieniem.
- A zespół? - popatrzyłam na niego.
- Dadzą sobie radę, zresztą i tak od poniedziałku większość czasu mamy spędzać w studio, więc nie ma problemu.
- Na pewno? - spytałam.
- Tak – pocałował mnie w czoło.

Godzinę później siedzieliśmy już w hotelowym pokoju. Matt spał na wielkim łóżku, a ja z Jayem siedzieliśmy przytuleni na kanapie.
- Co w ogóle dzieje się u chłopaków? A u Vicki? Emmy? Lisy?
- U chłopaków okej. Chociaż ostatnio Maks stwierdził, że nikt go nie kocha i kupił sobie psa – uśmiechnęłam się. - Przyszedł do domu z małym bernardynem i oświadczył, że od teraz Bemingo będzie mieszkał z nami. Nie pytaj o imię tego psa, wszyscy zastanawiali się skąd on to imię wytrzasnął. Vicki ma wielką ochotę cię zabić, ale najpierw urządzić ci awanturę. Emma przeprowadziła się do Londynu. A Lisa spotyka się z Tomem. Co prawda fanki Nathana nie były zadowolone, jak w gazetach przeczytały, że ich ukochany idol się zakochał, ale jakoś przeżyły.
Uśmiechnęłam się na myśl o Emmie i Nathanie.
- Kolejny raz ją zawiodłam... - teraz, kiedy pomyślałam o Vicki, to niestety już nie było i do śmiechu.
- Kiedy tylko cię zobaczy, cała złość jej minie, zobaczysz.
- Miejmy nadzieję.
- Codziennie pytała się, czy mam od ciebie jakieś wieści.
- Zawsze w niej podziwiałam i będę podziwiać, to że jest taka silna i nigdy się nie poddaje. Odkąd ją znam, to zawsze walczy. Szczęście innych ludzi jest ważniejsze od jej własnego... - uśmiechnęłam się. Vicki właśnie taka była. Dla wielu ludzi, w których również byłam ja, potrafiła zrobić wszystko. Była najwspanialszym człowiekiem, jakiego poznałam w całym moim życiu.
- Zauważyłem – uśmiechnął się Jay. - Była z nami kilka razy na koncertach i kiedy tylko coś nie grało potrafiła załatwić nam to w kilka minut. A, kiedy Maxa dopadło przeziębienie, to cała jego szafka nocna była zastawiona lekami. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że wyleczyła go w trzy dni. Potrafi działać cuda.
- Cała Vicki.
- Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo odmieniłyście nasze życie, oczywiście w pozytywnym sensie – uśmiechnął się przyjaźnie.
- Twoje to ja raczej zmieniłam w koszmar – w głowie pojawił mi się obraz listów od niebieskookiego. Małe literki, troszkę koślawe, ale urokliwe.
- Właśnie, że nie. Przez te kilka miesięcy mogę śmiało stwierdzić, że naprawdę – podkreślił ostatni wyraz – mi na tobie zależy – podniosłam na niego wzrok. Nasze oczy się spotkały. - Każdego dnia większość moich myśli zajmowałaś ty – po tych słowach nasze wargi na krótko się spotkały, ponieważ ktoś zastukał do drzwi.
- To ja otworzę – powiedziałam i podbiegłam z uśmiechem na ustach do drzwi.
Kiedy je otworzyłam i zobaczyłam kto stał za progiem nie było mi już tak do śmiechu.
- Cóż za miłe spotkanie....


tutaj znajduję się nowa piosenka chłopaków ;D ja się zakochałam <3

Maybe I’m a mad man.
Maybe I’m a bad, bad, bad, bad man. <3
 

sobota, 20 października 2012

Rozdział 21

Snułam się tak jeszcze chyba ze dwie godziny, a łzy leciały mi ciurkiem.
W końcu dostrzegłam jakąś wioskę i zaczęłam iść w jej kierunku. Przetarłam oczy i przylepiłam sztuczny uśmiech na twarz. Kiedy szłam przez miejscowość wszyscy ludzie dziwnie na mnie patrzyli. Większość osób była w podeszłym wieku, ale biegały także dzieci, pokrzykując wesoło.
- Jak to świetnie jest być dzieckiem... - westchnęłam.
- Przepraszam – zaczepił mnie wysoki, blondyn o niebieskich oczach. Mówił po angielsku. - Zgubiłaś się?
- Może trochę – uśmiechnął się. - Aż tak widać?
- Nie, ale w tej wiosce wszyscy się świetnie znają, a ciebie wcześniej tu nie widziałem.
- Gdzie ja w ogóle jestem?
- Jakieś trzydzieści kilometrów od Wrocławia.
- Świetnie! Ciekawe, jak ja tam wrócę?
Gdzie ten Mark mnie wywiózł? Ciekawe czy wrócił już do tej stodoły i zorientował się, że mnie nie ma. Jeżeli tak to, czy zaczął szukać? A co stało się z tym całym Stephenem? Może złapały ich gliny? Miejmy nadzieję, że tak.
Dalej pozostawało pytanie bez odpowiedzi: Co ja teraz mam zrobić?
- Na razie możesz zatrzymać się tu. Na przykład u mojej rodziny.
- Proponujesz nieznajomej dach nad głową? - zdziwiłam się.
- A no tak! Przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem Filip – błysnął uśmiechem i wyciągnął rękę przed siebie.
- Elizabeth – uścisnęłam jego dłoń.
- Więc, jak będzie?
- Twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko?
- Na pewno nie – uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Jeżeli tak, to mogę się zgodzić, ale nie na długo. Muszę wracać do Wrocławia.
Nie mam pojęcia dlaczego przyjęłam jego propozycję. Było w nim coś takiego, coś co dawało ci pewność, że nic ci się nie stanie. I to, że jest dobrym człowiekiem, co do tego nie miałam żadnych zastrzeżeń, choć zamieniłam z nim dopiero kilka zdań.
- No to chodźmy.
Ruszyłam za nim. W trakcie drogi rozmawialiśmy. Pytał się, jak tu trafiłam. Chwilę zwlekałam z odpowiedzią, ale w końcu odpowiedziałam, że uciekłam przed narzeczonym, kłamiąc oczywiście. Było mi trochę głupio, ale co miałam powiedzieć prawdę. W zasadzie, czy ja w ogóle znałam prawdę? Przecież nawet nie wiedziałam o co chodzi z tymi zdjęciami, danymi, Markiem, Stephenem, a przede wszystkim Adamem.
Po pięciu minutach byliśmy na miejscu. Dom Filipa był stary, duży i miał przepiękny ogród, w którym teraz przebywała mała dziewczynka jeżdżąc na rowerku. Kiedy tylko dostrzegła Filipa uśmiechnęła się i podbiegła do nas. Powiedziała coś, ale nie zrozumiałam. Filip tylko zaśmiał się. Kilka sekund później w drzwiach pojawiła się niska, trochę przy kości kobieta. Miała krótkie, brązowe włosy i oczy, takie same jak chłopak, z którym tu przyszłam. Wyglądała na trzydzieści parę lat, nie więcej. Pewnie mama, pomyślałam.
Kobieta krzyknęła coś do Filipa.
- Mama... - zaśmiał się tylko.
- Cześć – odezwała się mała dziewczynka. Na szczęście tyle jeszcze rozumiałam.
- Hej – odpowiedziałam uśmiechając się.
- To jest Martynka – zwrócił się do mnie. - Moja młodsza siostra.
- Milo mi cie poznaś – powiedziałam, a Filip razem z dziewczynką wybuchnęli śmiechem, podobnie jak dziewczyny, kiedy uczyły mnie tego języka.
- Chodźmy do domu – polecił blondyn.
Chwilę później siedziałam już w kuchni i zajadałam się kanapkami z szynką i ogórkiem. Pani Grażyna, bo tak miała na imię mama Filipa, znała angielski. Wychowywała się w Anglii i dopiero po śmierci ojca postanowiła wrócić do ojczyzny. Wypytywała mnie, czy w Anglii dużo się zmieniło, a ja z miłą chęcią jej na te pytania odpowiadałam. Rozmawiało mi się z nią tak, jakbym znała ją od początku mojego istnienia. Kiedy zapytała, co mnie tu sprowadza, odpowiedziałam to samo co Filipowi. Głupio mi tak było, ale nic innego nie przyszło mi do głowy.
Sama, szybko zaproponowała mi nocleg i to, że może jutro wieczorem mnie podrzucić do Wrocławia. Musiała jechać po męża na lotnisko, więc nie był to żaden problem. Nie miałam pojęcia, jak im za to podziękuję.
Wykąpałam się i praktycznie od razu zasnęłam. Byłam strasznie zmęczona. Nie miałam już siły nawet myśleć, o tym co się stało i o tym, co jeszcze może się zdarzyć.


Biegłam przez łąkę pełną różnokolorowych kwiatów, a w oddali majaczyła sylwetka jakiegoś mężczyzny. Okazało się, że to właśnie Jay. Czekał na mnie i był strasznie szczęśliwy, że mnie zobaczył. Zachowywaliśmy się tak, jakby te miesiące, które przeżyliśmy osobno, nie miały żadnego znaczenia, a nawet się nie wydarzyły. Naszą szczęśliwą scenerię przerwał niestety Mark, który pojawił się nagle, nie wiadomo skąd. Krzyczał coś, ale nie rozumiałam co. W pewnej chwili wyciągnął pistolet i nie mrugając nawet okiem, strzelił w niebieskookiego.
- Nie! - obudziłam się z krzykiem. Od razu usiadłam na łóżku dysząc ciężko. - Dobra, spokojnie, to tylko sen – uspokajałam się.
Gdyby Jayowi coś się stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Na szczęście chłopak jest daleko stąd i nic, naprawdę nic mu się nie może stać. Nic.
Tej nocy nie zmrużyłam już oka. Do samego świtu rozmyślałam, wspominałam i nie znalazłam odpowiedzi na żadne pytanie, które mnie dręczyło. Co, jak co, ale życie to potrafiłam sobie komplikować. I to naprawdę dobrze, a raczej źle. W tym byłam mistrzynią.
Około ósmej usłyszałam, że ktoś jest już w kuchni, więc zeszłam na dół. Był to Filip. Przywitałam się z nim wesoło i usiadłam na krześle.
- Tak tu spokojnie – westchnęłam, patrząc przez okno na rozciągający się las i błękitne niebo.
- Dlatego nie mam zamiaru stąd wyjeżdżać – uśmiechnął się. - Co chcesz zjeść?
- Cokolwiek – powiedziałam, nie odrywając wzroku od krajobrazu. - Co robi twój tato?
- Krzysztof nie jest moim ojcem – powiedział otwierając lodówkę i zaczął przeglądać jej zawartość. - Jest ojcem Martyny i jakby to powiedzieć... niezbyt za sobą przepadamy. Ale on pomógł mojej matce, a ja pragnę, aby była szczęśliwa. Zbyt wiele dla mnie poświęciła. - zdecydował się na jajecznicę, więc wyciągnął z lodówki potrzebne produkty i zabrał się za przyrządzanie posiłku. - A twój ojciec?
- Zostawił mnie i matkę dla jakiejś wytapetowanej lalki. Zresztą, na jego miejscu w ogóle nie wiązałabym się z moją matką – westchnęłam. - Był to niewątpliwie największy błąd w jego życiu.
- Dlaczego?
- Moja matka nie jest taka, jak twoja – powiedziałam tylko, bo chciałam zakończyć już ten temat. - Pomóc ci?
- Nie, poradzę sobie.
- Filip, ile ty tak właściwie masz lat? - spytałam.
- A na ile według ciebie wyglądam? - popatrzył na mnie.
- Dziewiętnaście? - zabrzmiało to jak pytanie, a nie odpowiedź.
- Pudło – uśmiechnął się. - Siedemnaście.
Szczęka mi opadła. Niemożliwe. Który siedemnastoletni chłopak zaprosiłby pod swój dach jakąś nieznajomą? Chłopaki w jego wieku nie zwracają uwagi na ludzi, którzy potrzebują pomocy. Mają ważniejsze „problemy” na głowie.
- No co? - zapytał.
- Nigdy w życiu nie spotkałam tak dojrzałego siedemnastolatka – uśmiechnęłam się lekko.
- Musiałaś wpadać na samych idiotów – skomentował krótko, a ja teraz się zaśmiałam.
- Tak, nie brakuje ich w moim życiu – pojawił się obraz Marka, Lukasa i kilku innych mężczyzn.
- Dobrze mi się z tobą rozmawia. Czuję się tak, jakbym znał cię od zawsze.
- Dziwne, co nie? - podniosłam jedną brew.
- Nawet bardzo.
- A twoja dziewczyna?
Spytałam, po prostu z ciekawości. Taki chłopak, jak on musiał mieć dziewczynę. Miły, pomocny, a do tego przystojny.
- Nie mam dziewczyny.
- Nie wierzę – uśmiechnęłam się.
- To uwierz – spojrzał na mnie przez ramię.
- I nie masz żadnej na oku? - uniosłam brwi.
- Tego nie powiedziałem – uśmiechnęłam się.
- To dlaczego jej tego nie powiesz?
- Nie mam u niej szans...
- A to dlaczego? - zdziwiłam się, a on obrócił się w moją stronę.
- Jest dziewczyną mojego największego wroga... - westchnął, a ja skrzywiłam się.
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, ponieważ usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
- Zaraz wracam.
Po tych słowach chłopak zniknął i słyszałam jak rozmawia z jakąś dziewczyną. Przez myśl przeszło mi, że to może ta dziewczyna, w której się kocha. Po chwili do kuchni weszła blondynka średniego wzrostu. Miała na sobie przewiewną niebieską sukienkę, która była identycznego koloru, co jej oczy.
Kiedy obok niej stanął Filip wyglądali świetnie. Idealna para. Uśmiechnęłam się, a ona odwzajemniła uśmiech.
- Hej, jestem Agnieszka – przedstawiła się po angielsku.
- Cześć. Elizabeth.
- Przyjechałaś na wakacje? - spytała.
- Yyy... nie... Trafiłam tu przez przypadek – podrapałam się w tył głowy. - Spotkałam Filipa i jakoś tak wyszło...
- Jak zawsze pomocny – zaśmiała się tamta.
Tej dziewczyny nie dało się nie polubić.
- Miałem poduczyć cię matmy – przypomniało się chłopakowi.
- Taaa – uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Już się zmywam – powiedziałam i podniosłam się z krzesła.
- Nie musisz, możemy to przełożyć – odpowiedziała dziewczyna.
- Nie! Nie chcę psuć waszych planów! A i tak podziwiam cię. Wakacje, a tobie chce się uczyć. I to jeszcze matematyki!
- Nie mam innego wyjścia – skrzywiła się blondynka.
- To może ja pójdę po książki? - odezwał się wreszcie Filip. - Chcesz coś do poczytania? - zwrócił się do mnie?
- Pewnie! Tylko pamiętaj, że czytam tylko i wyłącznie po angielsku!
Agnieszka zaśmiała się wesoło.
- To wy idźcie, a ja sobie usiądę i poczekam.
Chwilę później byłam już u chłopaka w pokoju i zastanawiałam się, jaką książkę mam sobie wybrać do czytania.
- Masz dobry gust.
- Dzięki. Niektóre mają trochę zniszczone strony, ale to nic.
- Ale ja nie mówię o książkach – popatrzyłam na niego.
- To o czym? - odwrócił się w moją stronę.
- No o Agnieszce.
- Co?! - spojrzał na mnie tak, jakby nie wiedział co do niego powiedziałam.
- No to podoba ci się w końcu, czy nie? - nic już z tego nie rozumiałam.
- To nie Agnieszka mi się podoba.
- Nie? - spytałam rozczarowana.
- Aga to tylko koleżanka ze szkoły. No dobra, przyjaciółka, ale nic więcej.
Kiwnęłam tylko głową i wróciłam do przeglądania książek, a chłopak opuścił pokój.. Naprawdę wydawało mi się, że to ona jest tą, w której Filip się zakochał. Ale, kolejny raz się pomyliłam. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz.
W końcu wybrałam jakąś książkę, ale nawet nie zaczęłam jej czytać, ponieważ dobiegło mnie wołanie z dołu.
- Idę!
Kiedy zbiegłam ze schodów po prostu zaniemówiłam. W drzwiach stali Matt i Jay. Ten drugi trzymał moje zdjęcie w dłoni i patrzył na mnie niedowierzającym wzrokiem.
Co oni tu robią?
Serce zaczęło mi coraz mocniej być, kiedy niebieskooki odezwał się:
- Wreszcie cię znalazłem...


http://www.youtube.com/watch?v=5r8G3SEGIV0 hahaha, zgon zaliczyłam, jak to zobaczyłam <3
Dobra, rozdział krótki, bo nie mam zbytnio czasu na pisanie ;/ Ale obiecuję, że następny będzie dłszy  ;)

piątek, 21 września 2012

Rozdział 20

  - Co ty tu robisz?! - spytałam złowrogo i nie dowierzając, że właśnie to on stoi przede mną.
  - Zawsze byłaś nerwowa i źle do mnie nastawiona... A ja chciałem tylko twojego szczęścia...
  - Pewnie! Okazywałeś to docinając mi i lekceważąc! - prawie krzyknęłam.
  Nie wiedziałam o co tu chodzi, po jaką cholerę Mark tu przyjechał i co on ma z tym wspólnego. Pytania wirowały mi w głowie, ale i również wspomnienia, po tym jak związał się z moją matką i mnie traktował. Jakby nie mógł mnie po prostu zostawić w spokoju, zapomnieć o tym, że w ogóle istniałam. Przecież byłoby prościej.
  - Nie unoś się. To było dawno. Ty masz swoje życie, my mamy swoje. Oddaj mi kopertę i dam ci święty spokój, raz na zawsze – mówiąc to patrzył mi nieprzerwanie w oczy.
  - Co ma z tobą wspólnego Adam? I o co w tym wszystkim chodzi, hę?
  - Nie powiedział ci? - zaczął się śmiać.
  - I co cię tak bawi? - zmrużyłam oczy.
  - Myślałem, że nie jesteś aż tak naiwna – dalej się śmiał.
  - Co?
  - Powiem to tak.. nie wierz każdemu człowiekowi, który pozwoli ci u siebie zamieszkać. On może wiedzieć o tobie wszystko i zadać cios w chwili, w której się tego nie spodziewasz...
  - O czym ty mówisz, do jasnej cholery?
  - Z miłą chęcią bym ci to wszystko wyjaśnił, ale niestety muszę już lecieć... Oddaj kopertę.
  - Powiedz o co chodzi – nie dawałam za wygraną. Tylko zapomniałam o jednym malutkim szczególe, a mianowicie o tym, że Mark nigdy nie ustępuje. Uczucia innych miał gdzieś, liczyło się tylko to, czego on pragnie.
  - Dziecinko! Chyba nie wiesz z kim zadzierasz – uśmiechnął się.
  - Zadarłam z tobą odkąd tylko wprowadziłeś się do naszego domu – powiedziałam twardo.
  - Przestań już tyle mówić i oddaj mi kopertę.
  Podszedł do mnie, a ja cofnęłam rękę do tyłu. Było to głupie z mojej strony, ale było już za późno, aby się wycofać.
  Mark chwycił mnie za rękę i wrzucił jednym, płynnym ruchem do samochodu, na siedzenie pasażera. Nie zdążyłam nawet krzyknąć. Mężczyzna chwilę później siedział już obok mnie. Zamknął wszystkie drzwi.
  - Wypuść mnie! - rzuciłam się na niego z pięściami. W jednej chwili znowu mnie unieruchomił i odebrał kopertę. Byłam na siebie wściekła.
  - Naiwna Elizabeth – cmoknął.
  - Zamknij się i mnie wypuść!
  - Sama się zamknij, bo jeżeli nie, będę musiał zastosować inne środki – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu.
  Znałam ten ton. Kiedy mieszkałam w domu, zawsze robiłam mu na złość, gdy używał tego typu tonu. Chciałam pokazać, że jestem silna, lecz za każdym razem kończyło się to fiaskiem. Lodowałam albo w piwnicy, ale zamykał mnie na klucz w pokoju. Uwięziona już byłam, więc co mógł mi jeszcze zrobić?
  - Wypuść mnie! - ponowiłam krzyk i nim się zorientowałam walnęłam głową w szybę. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. - Jesteś jakiś chory! - wrzasnęłam, a głowa myślałam, że mi wybuchnie. Dotknęłam bolącego miejsca. Plusem było tylko to, że nie popłynęła krew.
  - I kto tu jest chory? Ja nie zostawiłem chorej ma...
  - Każdy, gdyby miał takiego ojczyma jak ty, uciekłby!
  - Nie przejęłaś się  ogóle tym, że twoja matka jest chora!
  - Nie wspominaj nawet o niej! - wydarłam się. Temat matki był dla mnie wrażliwy, aż nadto.
  - O chorobie może też mam nie wspominać?! Twoja matka od kilku miesięcy leży w szpitalu, a ty?! Ty siedzisz w luksusach...
  - A ty?! Co tu robisz?! Nie powinieneś teraz siedzieć przy szpitalnym łóżku?! - nawet oko mi nie mrugnęło, kiedy to mówiłam, a raczej wykrzykiwałam.
  - Kto jak kto, ale ty nie powinnaś mnie pouczać! - oburzył się.
  - A ty nie miałeś prawa, żadnego cholernego prawa, aby się do nas wprowadzić i spierdolić mi życia! - byłam już u granic swoich możliwości.
  - Zamknij się już! - walnął zaciśniętymi pięściami w kierownicę.
  - Brak ci argumentów? - prychnęłam.
  Chwilę później leżałam już nieprzytomna na siedzeniu.

  Obudziłam się, siedziałam na jakimś krześle, a ręce i nogi miałam związane. Głowa strasznie mnie bolała i nie pamiętałam co się stało, lecz kiedy tylko zobaczyłam kątem oka Marka wszystkie wspomnienia wróciły.
  W co ja się wpakowałam? Za co to kara? Przecież nic złego nie zrobiłam. Dlaczego ja?
  Znajdowałam się w jakimś dużym pomieszczeniu z drewna. Gdzieniegdzie poukładana była słoma, a jeszcze gdzieś w oddali stał traktor. Stodoła.
  - Obudziła się nasza śpiąca królewna – podniosłam głowę i spojrzałam na mężczyznę.
  - Do czego ja jestem ci potrzebna? Kopertę masz, to po co ci balast?
  Roześmiał się.
  - Ale ty wiesz co jest w kopercie...
  - Nikomu nie powiem, obiecuję, tylko mnie wypuść.
  Stwierdziłam, że awanturować się nie będę, ponieważ nic to nie przyniesie, a przecież mogę zarobić tylko po twarzy.
  - Gdzie twój charakterek się podział? - uśmiechnął się. Miałam ochotę strzelić mu w twarz, ale niestety było to nie możliwe.
  - Wyparował – palnęłam tylko.
  - Przykro to słyszeć – uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Nie mogę cię wypuścić.
  - Dlaczego?
  - Wiesz za dużo.
  - Nic nie wiem.
  - Przejrzałaś zawartość teczki i zabrałaś jedno zdjęcie.
  - Co?!
  No okej, przeglądałam, ale niczego nie zabierałam. No niby po co?
  - Nie udawaj głupiej. Powiedz mi gdzie ta fotografia?
  - Jaka fotografia?
  - Ta którą zabrałaś.
  - Niczego nie zabrałam.
  - Jasne, może wyparowała, albo nagle stworzyła sobie nogi i uciekła? - podniósł brwi.
  - Nic nie zabrałam. Przysięgam! - wydarłam się.
  - Jakoś ci nie wierzę – oparł się o słup.
  - W ogóle w coś wierzysz? - burknęłam pod nosem.
  Chciałam, aby to był sen. Zły sen. Obudzę się i wszystko będzie normalnie. Znowu będę w Anglii, obok mnie będzie spał spokojnie Jay, a zaraz wpadnie nie pukając w drzwi Nathan. Zacznie przepraszać i powie coś śmiesznego.
  W moje myśli wdarł się głos Marka.
  - Słuchaj, powiedz mi gdzie jest to pieprzone zdjęcie! - podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.
  - Nie wiem gdzie ono jest!
  - Daj dziewczynie spokój! - odezwał się nieznany mi głos.
  Spojrzeliśmy równocześnie w stronę skąd dobiegał. Moim oczom ukazał się potężny mężczyzna w czarnej koszuli i spodniach w tym samym kolorze. Był łysy, w uchu miał złotego kolczyka, który teraz mienił się w świetle zachodzącego słońca.
  - Stephen przecież miałeś być...
  - Wiem, kiedy miałem być – powiedział to głosem nieznoszącym sprzeciwu. Mark aż się zląkł, a mnie zachciało się śmiać.
  - Ktoś tu się kogoś boi – wymsknęło mi się. Mój ojczym spojrzał na mnie z taką miną jakby chciał mi skopać tyłek, a łysy uśmiechnął się tylko.
  - Twoja pasierbica daje radę – powiedział. - A teraz wyjdź. My musimy sobie porozmawiać – podszedł do mnie i uśmiechnął się przyjaźnie.
  Co tu jest grane? Jeden chce cie zabić, drugi się uśmiecha i nie uśmiecha się złośliwie. Zadawał to pytanie już sto razy, ale zadam sto pierwszy: co jest grane?
  - Jesteś Elizabeth, tak? - kiwnęłam głową – Powiesz mi co cię łączy z Adamem?
  - A wypuścisz mnie?
  - Nie cackasz się widzę, ale to dobrze – uśmiech nie znikał mu z twarzy. - Jutro będziesz wolna.
  - Chcę dzisiaj – nie odpuszczałam.
  - Musimy sobie porozmawiać, dopiero wtedy będę mógł cię wypuścić.
  - Dobra. Odpowiem na każde zadane przez pana pytanie, ale daj mi fajkę i rozwiąż jedną rękę, stoi?
  - Stoi.
  Szybko i zwinnie rozwiązał supeł. Miałam do dyspozycji dwie ręce, ale nogi ciągle miałam związane. Łysol mruknął pod nosem coś, że Mark nie umie wiązać supłów i wyciągnął z kieszeni papierosy. Wyciągnęłam jednego. Po chwili zaciągałam się już dymem z uczynności Stephana, który użyczył mi swojej zapalniczki.
  - Więc, co cie łączy z Adamem?
  - Mieszkam u niego, pracuję w jego firmie, nic więcej.
  - Tyko tyle? - zdziwił się.
  - No a kim mam być jeszcze? Dziewczyną? Okej, Adam jest przystojny, fajny i tak dalej, ale nie jest w moim typie.
  - Jak się u niego znalazłaś?
  - Chciałam wyjechać z Anglii, a mój kolego zaproponował, że mogę zamieszkać u niego – wzruszyłam ramionami.
  - Kręciły się po jego mieszkaniu jakieś panienki?
  - Wczoraj była u nas jakaś dziewczyna, brunetka. Kiedy się obudziłam następnego ranka już jej nie było.
  Czułam się dziwnie mówiąc o tym wszystkim, ale nie chciałam, żeby któryś z nich mnie zabił. N po prostu się bałam, a człowiek, kiedy się boi robi różne rzeczy.
  Chciałam żyć. Paskudne to życie, ale życie.
  - Była na fotografiach?
  - Była.
  - Czyli je oglądałaś?
  - Oglądałam.
  - I zabrałaś jedną?
  - Nie. Do szczęścia do zdjęcie potrzebne i nie jest.
  - Adama zgarnęła policja?
  - Kiedy był w firmie.
  - Kontaktował się z tobą, kiedy był w areszcie?
  - Powiedział, że mam wziąć teczkę i o jakiejś tam godzinie...
  - O której?
  - Nie pamiętam. Podziękuj Markowi, za to, że mnie tak mocno uderzył – rzuciłam pozostałość po papierosie na podłogę.
  Mężczyzna widać, że był zdenerwowany.
  - Ale chyba ty powinieneś wiedzieć, w końcu jesteś szefem?
  - Wyrolował mnie!
  Wybiegł wściekły zostawiając mnie samą.
  - Dzięki Mark – uśmiechnęłam się.
  Mężczyzna faktycznie nie umiał wiązać. Rozwiązanie supła zajęło mi kilka sekund. Idiota zawiązał sznur na kokardę, chciało mi się śmiać z jego głupoty.
  Drapnęłam paczkę fajek, która wyleciała łysemu z kieszeni na podłogę, kiedy wybiegał za Markiem i szybko podbiegłam do drzwi stodoły i zauważyłam jak Stephen odjeżdża. Nie grało mi tylko to, że zostawił mnie samą, przecież mogłam się wyswobodzić. Może nie siedzi w tym biznesie aż tak długo, jak mi się wydawało?
  - Cóż, miło było cię poznać, Stephen – pomachałam leciutko do odjeżdżającego pospiesznie samochodu.
  Chwilę potem byłam już na świeżym powietrzu i idąc nie wiadomo gdzie obserwowałam zachodzące słońce. Promienie lekko łaskotały moją twarz, po której teraz spływały łzy. Nie miałam pojęcia w co znowu się wpakowałam, a raczej w co wpakował mnie Adam. Nie wiedziałam co w to wszystko jest zamieszany Mark, po co im zdjęcia tych dziewczyn. Chyba nie porywali ich i nie żądali, np. okupy, czy wywozili je do innych krajów, gdzie musiały sprzedawać się za pieniądze? Ale czy możliwe, że Adam mógłby być w to zamieszany? Przecież to uczciwy człowiek, chyba... No w końcu w coś zamieszany jest i również wmieszał w to mnie. Nie mogłam stwierdzić, gdzie jestem, no przecież nie znam Polski, a tym bardziej jakiegoś pieprzonego zadupia, na którym w tamtej chwili się znajdowałam. Chciało i się jeść, pić, a do tego wszystkiego jeszcze rozbolała mnie głowa. Byłam daleko od domu, chociaż co tak naprawdę było moim domem? Apartament Adama, mieszkanie Matta, kawalerka Vicki, dom chłopaków, pokój Jaya, a może po prostu ławka na dworcu? Czy ja w ogóle miałam dom? Czy w ogóle moje życie miało sens? Przecież nawet nie zainteresowałam się stanem mojej matki...




http://www.youtube.com/watch?v=-wjDBmDaP7Q&feature=g-vrec  zakochujemy się.! ;D