piątek, 25 maja 2012

Rozdział 15

  - Znam Eve od dziecka...
  - Przecież mówiłeś... - odezwał się Nathan, ale nie było mu dane skończyć.
  - Zamknij się, Nath! - skarcił go Tom.
  - Jay musi nam wszystko wyjaśnić – powiedział Siva.
  - Już w szkole podstawowej – kontynuował mężczyzna. - potrafiła pokazać pazurek, ale i tak się przyjaźniliśmy. Nasze rodziny znały się od dawna, więc razem jeździliśmy na wakacje i tak dalej. Kiedy byliśmy w szkole średniej zacząłem sobie podśpiewywać, a ona pewnego razu to usłyszała. Mówiła, że muszę nagrać płytę i tak dalej, a ona i jej ojciec mi w tym pomogą. Miałem okropną tremę, kiedy występowałem przed publicznością, więc, za każdym razem, kiedy pojawiała się ta propozycja, odmawiałem stanowczo. Ciągnęło się to przez dwa lata. Potem założyliśmy zespół, potrzebne były pieniądze i producent muzyczny. Jej ojciec ma firmę producentką, więc nic nie stało na przeszkodzie, ale zażądał tego, abym związał się z nią. Wcale jej nie kochałem, ale zgodziłem się.
  - To Carlos jest jej ojcem?! - wybuchnął jednocześnie Tom, Nathan i Max, a ja dalej nie odrywałam wzroku od niebieskookiego. On na serio kochał ten zespół, a chłopaki byli dla niego ważni.
  - Prosiła żebym o tym nie mówił, więc nie powiedziałem – wzruszył ramionami. - Myślałem, że ją polubicie, a ja, że pokocham, ale nic z tego nie wyszło. Zaczęliście się kłócić, a ja pomału zaczynałem dostawać szału. Nie chciałem żebyśmy się rozpadli, już na początku, ale Carlos nie zgodziłby się na to, że mógłbym ją zostawić.
  - A to menda – burknął pod nosem Nathan.
  - Już w końcu nie wytrzymałem i przedstawiłem Carlosowi sytuację. Myślałem, że się na mnie wkurzy, ale o dziwo nie. W tym samym dniu powiedziałem Evie, żeby się wynosiła, powiedziała tylko, że się zemści. Nie wracała, więc pomyślałem, że dała sobie spokój i się odczepi...
  - No to źle myślałeś! - wybuchnął nagle Siva i do niego podszedł, a wszyscy uważnie spojrzeli na niego  - Co ty sobie w ogóle myślałeś, co?! Pomyślałeś o mnie i chłopakach?! Przyjaciele nie mają przed sobą tajemnic, a już szczególnie się nie okłamują!
  - Myślisz, że było mi łatwo?! - wybuchnął tamten. - Codziennie chciałem wam powiedzieć, ale bałem się waszej reakcji! - wszyscy bacznie obserwowaliśmy dwóch kłócących się mężczyzn. Czas to przerwać, bo zaraz się pobiją.
  - Ej, chłopaki! Dajce spo... - nie było dane mi skończyć; przerwał mi Siva.
  - Właśnie! A co by było, gdyby Liz pojawiła się wcześniej?! - wskazał ręką na mnie, a ja cierpliwie czekałam, co powie dalej. -  To, co byś jej powiedział?! „Sorry, kocham cię, ale wiąże mnie układ z ojcem takiej jednej wariatki, z którą nie mogę się rozstać”?! - wszyscy patrzeli w osłupieniu na wydzierającego się chłopaka. - Myślisz w ogóle?! Jak widać, nie! - wyszedł trzaskając frontowymi drzwiami.
  Wszyscy byli w niezłym szoku, widząc reakcję Sivy. Zamiast patrzeć na Jaya, gapiłam się w podłogę. Na miejscu niebieskookiego pewnie postąpiłabym tak samo... Czułam, że muszę zapalić, bo mnie nosi, tylko dlaczego? Byłam zazdrosna o dziewczynę, do której nic nie czuł, ale był powiązany „układem”? Sama nie znałam odpowiedzi. A do tego wypowiedziane przez Sivę słowa „Sorry, kocham cię, ale...”.
  - Co mu się stało? - zapytał Tom. - Pierwszy raz go takiego widzę.
  - Macie tu jakieś fajki? - zapytałam.
  Max poszedł do kuchni i przyniósł całą paczkę.
  - Trzymaj – poczęstował mnie papierosem, a nawet odpalił go. - Czemu nam nic nie powiedziałeś, tylko wciskałeś jakieś kity? - zwrócił się do Jaya, a ja się zaciągnęłam. - Nie lepiej od razu było powiedzieć prawdę?
  Chłopak wzruszył tylko ramionami i spojrzał na swoje sznurówki. Zupełnie jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku.
  - Okłamałeś nas! - odezwał się Nathan, tak jakby dopiero teraz do niego to wszystko dotarło.
  - Przepraszam... - westchnął tylko.
  - Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – stwierdził Tom. - Stało się, czasu nie cofniemy. Teraz trzeba znaleźć tego oszołoma i wymyślić, co będzie dalej. Ten pieprzony artykuł nie może ujrzeć światła dziennego.
  - Na dodatek większość wyssana jest z palca – zauważyłam.
  - Ale, jak to zrobić? - zastanawiał się Max. - Ma ktoś jakiś pomysł? - rozłożył ręce. Nikt nie znał odpowiedzi na postawione pytanie. - Dała ci jakiś czas do namysłu? - zwrócił się do Jaya.
  - Mamy dwa dni.
  - Ona naprawdę ma coś z głową – powiedziała Emma, która milczała przez pewien czas, obserwując tylko przebieg sytuacji.
  - Wiemy to nie od dzisiaj, Em.
  - Zostawmy to na razie – powiedział Tom. - Najpierw trzeba poszukać Sivy.
  - Zrobimy tak: ja pójdę sam. Tom z Vicki, Nathan z Emmą, a Liz z Jayem, ruszajmy – oznajmił Max.
  Z niebieskookim wyszliśmy na końcu. Czułam się nieręcznie, kiedy znaleźliśmy się już na ulicy. Lampy oświetlały ulicę, a po chodnikach spacerowali ludzie. Serce, ponownie waliło mi jak szalone.
  Szliśmy blisko siebie i milczeliśmy przez jakąś minutę.
  - Też uważasz, że źle zrobiłem? - zapytał.
  - Ja pewnie zrobiłam tak samo. Chłopaki są wściekli, ale przejdzie im – spojrzałam na jego twarz, która była smutna.
  - Mam nadzieję – westchnął.
  - Nie wiesz, gdzie mógł pójść Siva? - spytałam.
  - Myślę, że wiem - Wziął mnie za rękę, co bardzo mi się spodobało i mimowolnie się uśmiechnęłam.
  - Więc chodźmy.
  Zaczęliśmy biec, a raczej to Jay biegł, a mnie ciągnął za sobą. Musiało to śmiesznie wyglądać.
  - W ogóle nie masz formy!
  - Wiem! - odkrzyknęłam, a on jeszcze mocniej ścisnął moją dłoń.
  - Mam pomysł!
  Zatrzymał się i nie patrząc na nic, wziął mnie na ręce, co wywołało u mnie głośny śmiech.
  - Co ty robisz?! - spytałam dalej się śmiejąc. Byłam wtedy naprawdę szczęśliwa.
  - Biegnę? - ruszył z miejsca, a mnie zaczęło kołysać. Wybuchnęłam śmiechem, a kilku przechodniów popatrzyło na nas dziwnie.
  - Ludzie się gapią – powiedziałam.
  - A niech się gapią – błysnął białymi zębami, a ja poczułam, że but zsunął mi się z nogi.
  - Jay...?
  - Tak? - spojrzał na mnie.
  - But mi zleciał z nogi – chłopak zatrzymał się i wybuchnął śmiechem, a ja razem z nim.
  Nagle podszedł do nas starszy mężczyzna. Na głowie nie miał już prawie żadnych włosów, a te co pozostały były siwe. Uśmiechał się przyjaźnie i spojrzał najpierw na Jaya, później na mnie, aż wreszcie objął nas dwoje swoim wzrokiem.
  - Znalazłem... – uniósł do góry mój but.
  - Dziękuję – wzięłam go od niego i położyłam na brzuchu. - Mógłby pan podać mi jeszcze drugi...?  - spytałam cała czerwona.
  - Oczywiście – kilka sekund później drugi but leżał już koło drugiego. Miałam nadzieję, że teraz już ich nie zgubię. - Masz bardzo ładną narzeczoną, chłopcze. - popatrzyłam na mężczyznę uważnie. Przecież my nawet nie byliśmy ze sobą, a co dopiero narzeczonymi.
  - My nie... - zaczął Jay.
  - Miłość kwitnie – stwierdził starszy pan, przerywając mu. - Nie pozwólcie, żeby ktoś to zniszczył. - powiedziawszy to uśmiechnął się jeszcze raz i odszedł.
  - Sympatyczny – stwierdził niebieskooki i, teraz już wolnym krokiem, ruszyliśmy przed siebie.
  - Taa... -  westchnęłam, a w mojej głowie wciąż krążyły słowa starszego mężczyzny. „Ładną narzeczoną...”
  Usłyszałam muzyczkę, która oznaczała, że do Jaya ktoś dzwoni. Postawił mnie na nogach i odebrał.
  - Co jest Max? - spytał, a ja zaczęłam ubierać buty. - Nie, ale chyba wiem, gdzie może być... Okej, zadzwonimy – rozłączył się i schował telefon do kieszeni. - Chodź, to już niedaleko – wyciągnął dłoń, którą z chęcią ujęłam. Po kilku krokach skręciliśmy w prawo.
  - Gdzie idziemy? - zapytałam.
  - Za jakieś pięćdziesiąt metrów jest las, w którym Siva lubi przesiadywać. Może tam go znajdziemy.
  - Miejmy nadzieję – westchnęłam. - Ładna noc – powiedziałam, patrząc na rozgwieżdżone niebo i księżyc, któremu już tylko trzech nocy brakowało, by być w pełni.
  - Niezbyt zwracam uwagę na niebo, ale nie mogę się nie zgodzić. Jest pięknie.
  - Meg interesowała się niebem – uśmiechnęłam się na wspomnienia tych wszystkich nocy. - Pamiętam, jak obserwowałyśmy spadające gwiazdy. Siedziałyśmy na kocu na naszym wzgórzu i patrzyłyśmy w niebo. Opowiadałyśmy o swoich marzeniach, snach.
  - Brakuje ci jej, prawda?
  - Brakuje – westchnęłam. - Była jedyną osobą, której mogłam powiedzieć wszystko, a w taki sposób ją zostawiłam. - było mi głupio. Dziewczyna tyle razy mi pomagała, a ja jej tak się odwdzięczyłam. Nie byłam prawdziwą przyjaciółką.
  - To napisz do niej list, albo po prostu zadzwoń.
  Nie raz łapałam za telefon i wybierałam numer Meg, albo chwytałam długopis i kreśliłam jakieś słowa, które później okazały się do kitu.
  - To nie jest takie proste, jakby się mogło wydawać. - po moich słowach zatrzymaliśmy się.
  - Kiedyś do niej zadzwonisz – uśmiechnął się ciepło. - A teraz chodźmy znaleźć mojego najlepszego przyjaciela.
  Weszliśmy do lasu. Pod stopami czułam miękkie podłoże i bałam, że zaraz się wywrócę. Na szczęście Jay trzymał moją rękę mocno i pewnie.
  - Siva! - krzyknął chłopak. Cisza. - Siva! Nie wydurniaj się! - zmrużyłam oczy, lecz dalej żadna postać nie rzuciła mi się w oczy.
  - Siva! - teraz krzyknęłam ja, lecz dalej cisza.
  - Chyba go widzę! - krzyknął niebieskooki i zaczął biec ciągnąc mnie za sobą. Gdybym wiedziała, że będę ganiać po lesie o jedenastej w nocy, wzięłabym baleriny, a nie szpilki.
  - Gdzie ty tutaj coś widzisz? - spytałam, lecz nie uzyskałam odpowiedzi. Nagle chłopak się zatrzymał.
  - Wiedziałem, że cię tu znajdę – powiedział, a ja zauważyłam Sivę. Siedział pod drzewem i patrzył na księżyc. - Możemy pogadać?
  - O czym ty chcesz gadać? - odwrócił głowę w naszą stronę.
  - To ja poczekam na skraju lasu – puściłam rękę Jaya i zaczęłam odchodzić.
  Dwa razy mało co się nie wywróciłam, ale na szczęście łapałam się gałęzi drzew. Po chwili byłam już na skraju lasu i patrzyłam w niebo. Dziwnie się czułam. Jakby ktoś mnie obserwował. Skrzyżowałam ręce na piersi. Nie było już tak ciepło, jak szliśmy tutaj.
  Poczułam zapach męskich perfum. Skądś znałam ten zapach, lecz nie potrafiłam sobie przypomnieć skąd. Jay miał na pewno inne.
  Nie zdążyłam się odwrócić i zobaczyć kto to, bo coś uderzyło mnie w tył głowy. Upadłam i wszystko widziałam przez mgłę. Mój powieki stawały się coraz cięższe i przed ich zamknięciem ujrzałam roześmianą twarz Jaya, a potem nic nie czułam i nie słyszałam, ogarnęłam mnie nicość...

_________________________
Wszystkim zwariowanego weekendu życzę.! ;D

piątek, 18 maja 2012

Rozdział 14

 - Powiedz coś... - odezwałam się po kilkunastu sekundach ciszy, lecz zamiast odezwać się, po prostu mocno mnie przytulił. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
  - Lepiej żeby twój ojciec nie pokazywał mi się na oczy – usłyszałam cichy głos chłopaka. - Bo teraz, gdyby się tu pojawił, dostałby nieźle po mordzie. Ten Felix tak samo, kto to w ogóle jest?
  - Diler – odpowiedziałam cicho. - Siva chciał zgłosić, to na policję, ale uciekłam.
  - Dlaczego mi o niczym nie powiedział?
  - Poprosiłam go o to. Nathana również – westchnęłam. - Jesteś na mnie zły? - popatrzyłam na jego twarz, która była cała napięta, a oczy wpatrzone ostro w ścianę.
  - Nie. Jestem zły na ludzi, którzy wyrządzili ci tyle krzywdy.
  - Nikomu wcześniej o tym nie mówiłam, więc jesteś pierwszy... - chłopak popatrzył ponownie na mnie. - Znam cię niebyt dobrze, ale wiem, że mogę ci zaufać... Czuję się bezpieczna – powiedziałam szczerze.
  - Nie pozwolę, aby ktoś więcej cię skrzywdził, obiecuję – ujął moją dłoń i pocałował ją. - Dni, w których cię nie było, były najgorszymi dniami w moim życiu...
  - Jay musisz zejść na dół! – nagle do pokoju wparował Max i przerwał naszą rozmowę. - Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale...
  - Co jest? - spytał chłopak.
  - Lepiej sam zobacz.
  Wstaliśmy i ramię w ramię zeszliśmy na dół. Ciekawa byłam, co takie się stało. Miałam nadzieję, że nic złego, chociaż sądząc po minie Maxa, wszystko było możliwe. Muzyka grała, ale w tłumie bawiących się osób, nie zauważyłam żadnego chłopaka z zespołu, ani Vicki i Emmy.
  Przecisnęliśmy się przez tłum i przeszliśmy do pokoju, który znajdował się obok kuchni. Dopiero tam znaleźliśmy dziewczyny i resztę zespołu oraz jedną, nieznaną mi dziewczynę. Była wysoka, miała czarne, długie włosy i kocie koczy. Miała na sobie czarną, cekinową, krótką sukienkę, a do tego wysokie szpilki. Chłopaki na pewno ją znali, bo każdy miał minę jakby zobaczył ducha. Emma i Vicki, widząc mnie i Jaya obok siebie, uśmiechnęły się ciepło, a ja odwzajemniłam uśmiech.
  - Co ty tutaj robisz? - zapytał chłodno Jay.
  - Przyszłam cię zobaczyć – odpowiedziała czarnowłosa i chciała podejść, ale chłopak pokazał jej, żeby się nie zbliżała.
  - Mówiłem ci, żebyś dała mi spokój – jego głos dalej brzmiał chłodnie.
  - Oj, daj spokój – zaśmiała się i podeszła bliżej, na co chłopak cofnął się kilka kroków. - Zapomnijmy o tym, co było.
  - Kto to jest? - zapytała cicho Emma Nathana, ale ten tylko złapał ją za rękę.
  Właśnie, kto to jest?, pomyślałam.
  - Ja już dawno zapomniałem. O tobie, szczególnie. Zobaczyłaś mnie, a teraz wyjdź – powiedział, lecz dziewczyna dalej stała na swoim miejscu i patrzyła na zdenerwowanego Jaya.
  - Najwidoczniej ogłuchła przez ten czas – wtrącił Max.
  - Maxiu, bądź tak miły i się zamknij – powiedziała słodkim głosikiem tamta.
  - Mówiłem ci już kiedyś, żebyś tak do mnie nie mówiła.
  - Mówić, to ty sobie możesz – odwróciła wzrok od chłopaka i spojrzała na Jaya.
  - Wyjdź – powiedział ostrzejszym tonem, lecz dziewczyna dalej stała na swoim miejscu.
  - Powiedz swoim kolegom i koleżankom, – zlustrowała mnie zimnym i pełnym pogardy spojrzeniem. - żeby się ulotnili. Porozmawiamy, a później grzecznie wyjdę.
  - Chłopaki...? - popatrzył na nich i zaczęli opuszczać pomieszczenie, a za nimi Emma i Vicki. Jay podszedł do mnie. - Wszystko ci wyjaśnię – powiedział patrząc mi w oczy. Kiwnęłam tylko głową i wyszłam za dziewczynami.
  Nie rozumiałam o co chodzi. Szłam za chłopakami i blondynkami, aż na górę do pokoju Sivy. Na dole impreza trwała w najlepsze. Dziewczyny razem z Nathanem, Sivą i Maxem usiedli na łóżku, a ja z Tomem staliśmy.
  - Przysięgam, że ją kiedyś rozszarpię – odezwał się zdenerwowany Max.
  - Z chęcią ci pomogę – poparł go Nathan.
  - Kto to w ogóle jest? - zapytała Emma.
  - Eva... Była dziewczyna Jaya – oznajmił Siva.
  - A do tego straszna jędza – dopowiedział Tom.
  - To metr osiemdziesiąt czystego zła – dodał łysy chłopak.
  - I ma fioła na punkcie Jaya – zauważył Nathan.
  - Liz, czemu nic nie mówisz? - spytała Vicki, widząc mnie stojącą pod ścianą i zamyśloną.
  - A co mam powiedzieć? - spytałam patrząc na nią.
  - Ja ją kiedyś zabiję! - do pokoju wpadł rozzłoszczony Jay, który o mało mnie nie przewrócił – Przepraszam – powiedział już ciszej.
  - Co ci powiedziała? - zapytał Siva.
  - Po długich przemyśleniach stwierdziła, że marnuję się u was oraz, że powinienem rozpocząć karierę solową i może zostać moim menadżerem. I oczywiście, mogę łaskawie do niej wrócić.
  Na jego słowa Nathan razem z Maxem wybuchnęli śmiechem.
  - Ona menedżerem? - zdziwił się Tom i po chwili również wybuchnął śmiechem.
  - Jak ona nawet nie potrafi wycieczki do innego miasta zorganizować, a co dopiero trasy koncertowej.
  - To nie wszystko – wtrącił niebieskooki; chłopaki przestali już rechotać.
  - Co jeszcze wymyśliła? - spytał Siva.
  - Vicki? - spytał niepewnie Jay, a wszystkie oczy zwróciły się w jej kierunku.
  - Tak?
  - Miałaś kontakty z narkotykami, prawda?
  - Znaczy... - dziewczyna nie mogła wydusić z siebie słowa.
  - Jej brat był narkomanem – dokończył Siva.
  - I ja też – odezwałam się; nie było powodu, aby dłużej to ukrywać. Obserwowałam reakcje chłopaków i Emmy. Dziewczyna wpatrywała się we mnie niedowierzającym wzrokiem, Nathan to samo, a Max razem z Tomem spojrzeli po sobie, później na Jaya i w końcu na mnie. - Zaznaczam: byłam – ostatnie słowo powiedziałam głośniej i wyraźniej.
  - Ale, co w związku z tym? - zapytała Vicki.
  - Zaszantażowała, że jeżeli nie zgodzę się na jej układ, w prasie ukarze artykuł, a tu jest jego część – wyciągnął z kieszeni spodni kartkę, którą po chwili rozłożył i podał starszej blondynce.
  Dziewczyna szybko przebiegła wzrokiem po tekście i wyszeptała:
  - Czy zniszczy ich karierę? I jeszcze to zdjęcie...
  - Pokaż to – rozzłościł się Siva i wyrwał kartkę dziewczynie. - „Siva Kaneswaran, członek zespołu The Wanted, niedawno zaczął spotykać się z pewną piękną blondynką. Jest nią Vicki Wright. Brata tej dziewczyny przedawkował kokainę, więc wszystko możliwe, że i ona jest narkomanką. Czy to może zniszczyć dobrze zapowiadającą się karierę pięciu zdolnych chłopaków z zespołu The Wanted?”
  - Pokaż to! - wyrwałam kartkę Sivie i przebiegłam wzrokiem po tekście, a później zobaczyłam zdjęcie martwego Alexa. - Złapałam się za głowę. Chłopaki byli nieźle zdenerwowani i sądząc po minie Toma, z chęcią by coś rozszarpał. - Skąd ona to ma?! - miałam ochotę rozedrzeć ją na kawałki.  - Co za świnia! Jak można wypisywać takie coś?! Ona serce nie ma?!
  - Zaraz ją chyba zabiję! - wykrzyknął rozzłoszczony Siva i przytulił szlochającą Vicki.
  - Jay, teraz to ona już kompletnie przesadziła – odezwał się, równie rozzłoszczony Max.
  - Wiem! - wydarł się na Bogu ducha winnego chłopaka.
  - Nie krzycz! - ryknęłam na niego, a chłopaki spojrzeli na mnie – Ważne teraz jest, to co robimy?
  - Nie mam pojęcia...
  - Na pewno nie odejdziesz z zespołu – powiedział stanowczo Max. - Nath, przepraszam, ale trzeba zakończyć imprezę...
  - Się robi - Chłopak wyszedł razem z Emmą, a ja wbiłam wzrok w podłogę. Wiedziałam, że gdyby ta cała Eva pojawiła się tutaj teraz, nie obeszłoby się bez bójki. Nawet słowa by z siebie wydusić nie mogła. Nikt nie będzie krzywdził moich przyjaciół, a już na pewno nie Vicki!
  - Przepraszam was chłopaki – powiedziała cicho Vicki.
  - To nie twoja wina – odpowiedział Tom, a muzyka na dole ucichła.
  - Niech szlag trafi cała tę Evę – zaklął Siva. - Wszystko potrafi tylko spieprzyć.
  - Nie da się ukryć – westchnął Jay. - Obiecałem, że ci wszystko wyjaśnię, - podszedł do mnie i popatrzył w oczy. - Tak zrobię, ale dziewczynom i chłopakom też należą się wyjaśnienia.
  - Przecież my o wszystkim wiemy... - zaczął Tom.
  - Właśnie, że nie – Jay popatrzył na chłopaków. - Zejdźmy na dół, to wszystkiego się dowiecie.
  Chwycił mnie za rękę i wszyscy razem zeszliśmy na dół, gdzie nie było już żadnych ludzi. Najwidoczniej nie tylko ja miałam nieciekawą przeszłość...
  - Nathan! Emma! - zakochani wyszli z kuchni.
  Wszyscy chłopacy, oprócz Jaya oraz Vicki i Emma usiadły.
  - Liz, usiądź... - poprosił niebieskooki.
  - Postoję – powiedziałam tylko i wbiłam w niego wzrok. Co to w ogóle ma być? Miałam nadzieję, że chłopak zaraz nam wszystko wyjaśni...

poniedziałek, 14 maja 2012

Rozdział 13

 - Cześć Jay... - powiedziałam, na co chłopak odwrócił się szybko i spojrzał mi w oczy.
  - Elizabeth... - wyszeptał, jakby nie wierzył, że jestem w jego pokoju i patrzę na niego. - Jesteś tutaj, czy mi się tylko wydaje? - spytał, dalej nie spuszczając ze mnie wzroku.
  - Jestem – uśmiechnęłam się nieśmiało.
  - Zniknęłaś... - podszedł bliżej; dzieliło nas kilka kroków. - Przychodziłem codziennie tam, gdzie widzieliśmy się ostatnio z nadzieją, że cię zobaczę... Ale nie było cię...
  - Przepraszam... - wydusiłam z siebie.
  - To wy sobie pogadajcie, a ja się ulotnię – oznajmił Siva, ale żadne z nas nie zwróciło na niego uwagi; usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami.
  - Jak się tutaj znalazłaś? - zapytał i dalej świdrował mnie wzrokiem.
  - Długa historia... - westchnęłam.
  - Chyba mamy czas, prawda? - spytał z nadzieją w głosie, a ja kiwnęłam tylko głową.
  Wziął mnie za rękę i zaprowadził na zaścielone łóżko, na którym usiedliśmy. No to teraz muszę wyznać mu całą prawdę, pomyślałam. Serce dalej biło mi jak oszalałe.
  - Jay, nie wiem od czego zacząć...
  - Może najlepiej od początku? Ale początku, od dzieciństwa, jeżeli...
  - No dobrze... - westchnęłam, a chłopak spojrzał mi jeszcze głębiej w oczy. Poczułam, że mogę mu zaufać. Zaczęłam swoją opowieść. - Ojciec bił matkę odkąd pamiętam. Źle ubrała się na wieczór z jego znajomymi dostawała po twarzy, powiedziała coś źle na temat jego rodziny, kolejny siniak do kolekcji. Kiedy miałam dziewięć lat, uderzył i mnie, nawet nie wiem, za co. Matki nie było, więc może nie miał się na kim wyżyć, po ciężkim dniu pracy? Nie wiem i raczej nigdy się tego nie dowiem. Powiedziałam o tym matce, ale ta w ogóle nie zareagowała, za co byłam na nią wściekła, jak jeszcze nigdy na nikogo. Później dostawałam po twarzy, lub po innych częściach ciała, za to, że dostałam jedynkę z matematyki, nie wyprowadziłam psa na spacer, nazwałam babcię babką, a jego idiotą. Za tego idiotę, tak mnie sprał, że wylądowałam w szpitalu z połamaną prawą ręką i z wybitym kciukiem. Matka oczywiście powiedziała, że spadłam z roweru.
  Kiedy skończyłam dwanaście lat, zaczęłam wdawać się w bójki. Potrafiłam nawet uderzyć za nieoddaną na czas linijkę, albo wesoły śpiew. Matka z ojcem, co chwilę byli wzywani do szkoły, za co dostawałam lanie w domu. Ojca zwolnili z pracy, więc wyjechaliśmy z miasta na wieś. Coraz częściej odwiedzali nas dziadkowie, od strony taty. Przez nich też byłam poniżana i to przy całej rodzinie. Dostałam z czegoś jedynkę, automatycznie byłam wyzywana od nieuków, itp. Zawsze mówili, że daleko w życiu nie zajdę, w czym może mieli rację. Zamykałam się wtedy w pokoju i płakałam w poduszkę i powtarzałam, ze Bóg jest niesprawiedliwy. Zastanawiałam się, czym takim mu zawiniłam, ze zesłał na mnie taki, a nie inny los.
  Zaprzyjaźniłam się z brązowowłosą dziewczynką o imieniu Meg. Była wesoła, miała kochających się rodziców i słodkiego psiaka, który nazywał się Kamyk. Nie mam pojęcia dlaczego go tak nazwała, pewnie nigdy się nie dowiem. Przesiadywałam u niej całymi dniami. Bawiłyśmy się lalkami, samochodami, budowałyśmy fortece i okopy. Rodzice Meg bardzo mnie lubili, nawet raz, w moje trzynaste urodziny, zaproponowali, żebym u nich została na noc. Matka zgodziła się bez niczego, wątpię czy w ogóle wiedziała o co ją pytam, ale ojciec mi zabronił. Powtarzał: „Masz swój dom. Nie będziesz włóczyła się po sąsiadach, co o mnie ludzie powiedzą?”. Odpowiedziałam: „ Ciesz się, ze nie wiedzą nic o tym, ze bijesz własną córkę i żonę, wtedy byś się martwił”. Szybko pożałowałam tych słów; zepchnął mnie ze schodów, tak po prostu... Wstrząśnienie mózgu, połamane nogi i pełno siniaków. Oczywiście kolejne kłamstwo ze strony matki: „Biegła, potknęła się o niezawiązane sznurówki i spadła”. Nie wiem dlaczego skłamała... Nie wiem dlaczego zawsze kłamała. Może bała się przyznać przed sobą, że ma za męża człowieka, który katuje własną rodzinę, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie? Że niszczy życie mnie, a przede wszystkim sobie?
  Kiedy miałam wychodzić ze szpitala matka oznajmiła, że nie wracamy do domu, tylko do domu Meg. Nie wiedziałam, o co chodzi. Matka nagle chciała zostawić ojca i odejść? Z drugiej strony byłam szczęśliwa, że wreszcie nikt nie będzie mnie bił. Okazało się później, że matka odeszła od ojca tylko dlatego, że dowiedziała się o jego zdradzie z jakąś dwudziestolatką. Wkrótce potem wzięli rozwód. W sądzie matka nawet słowem nie wspomniała o tym, że ojciec znęcał się nad nią i nade mną. Oczywiście byłam na nią wściekła, ale z biegiem miesięcy mi przeszło. Ojciec odstąpił nam domu na wsi, a sam wyprowadził się do miasta, do swojej nowej dziewczyny. Sąd orzekł, że jeden miesiąc wakacji mam przebywać z ojcem. Kiedy do niego przyjechałam wypytywał o matkę, ale udzielałam mu odpowiedzi „tak” lub „nie”, za co oberwałam w twarz kilka razy. A jeszcze ta jego nowa dziewczyna... Myślałam, że wybuchnę śmiechem, kiedy ją zobaczyłam. Wysokie różowe szpilki, spódniczka mini w tym samym kolorze i biała bluzeczka, blond włosy. Kłóciłyśmy się o wszystko, a ojcu pękała już głowa. Nie wytrzymał i dał nam w twarz. Dziewczyna zaraz potem się wyprowadziła, a ojciec obwiniał o to mnie. Nie patrząc na nic, spakowałam rzeczy, ukradłam mu trochę pieniędzy i uciekłam. Nawet się nie przejął, że mnie nie ma.
   Matka zaczęła na nowo ufać ludziom, a nawet znalazła sobie mężczyznę. Mark był naprawdę miły, a nawet nie odrzucił matki, kiedy ta wyznała mu prawdę o tym, jak kiedyś wyglądało jej życie. Oboje byli szczęśliwi, ale czegoś im jeszcze brakowało. Oczywiście dziecka, drugiego. Parę tygodni później rozniosła się wieść, że moja matka jest w ciąży. Na początku cieszyłam się, że będę miała siostrzyczkę, albo braciszka, ale kiedy Anna przyszła na świat, już szczęśliwa nie byłam. Wszyscy zaczęli koło niej skakać, kupować jej różne prezenty, a mnie mieli w nosie. Próbowałam jakoś zwrócić na siebie uwagę. Jako piętnastolatka zaczęłam nosić ostry makijaż i wdawać się w ponownie w bójki. Matka powtarzała tylko: „Dziecko, co ja z tobą mam”, a Mark całkowicie przestał ze mną rozmawiać, dodawał tylko swoje krótkie komentarze i docinki.
  Wreszcie stwierdziłam, że nie ma sensu i rozstałam się z moim codziennym makijażem i ubiorem. Meg bardzo, to odpowiadało, bo miała już dość moich czarnych kolorów. W wakacje, kiedy skończyłam szesnaście lat, na horyzoncie pojawił się Lucas... Zakochałam się ze wzajemnością, przynajmniej tak myślałam. Zaczęliśmy z sobą być. Było pięknie, wreszcie znalazłam kogoś, kto mnie rozumiał i kochał. W takim przekonaniu trwałam półtora roku. Pojawiła się Lilly, a Lucas latał za nią jak piesek. Wreszcie stwierdził, że musimy się rozstać i mnie rzucił. Dziwne było to, że nie uroniłam ani jednej łzy, więc może to nawet nie była miłość, tylko zauroczenie? Nie ważne.
  Przez Anne, matka praktycznie ze mną nie rozmawiała, wydawała tylko polecenia, typu: wynieś śmieci, posprzątaj dom i tak dalej. Wtedy przysięgłam sobie, że, kiedy już skończę osiemnaście lat, to stąd wyjadę.
  Zaczęła się matura i jakimś cudem ją zdałam. Piętnastego lipca skończyłam osiemnaście lat i wiedziałam, że to jest klucz do wolności. Spakowałam kilka potrzebnych mi rzeczy, zostawiłam list dla Meg i matki, po drodze wstąpiłam do ojca, skąd zwinęłam mu kilka papierków. Jego nowa żona zaczęła wyśmiewać się ze mnie, nawet nie wiem dlaczego, więc dostałą w twarz. Ojciec zapytał, co mi odbiło, a ja odcięłam się tylko słowem „geny” i uciekłam. Kupiłam bilet do Londynu i chciałam odciąć się od przeszłości.
  Tutaj po kilku miesiącach poznałam Vicki i Alexa, który był narkomanem. Kilka imprez i popłynęłam. Tak leciała działka za działką, a ja pomału się staczałam. Trzy tygodnie później Alexa znaleźli zaćpanego w męskim wc, na stacji benzynowej. Vicki chciała, za wszelką cenę, wyciągnąć brata z nałogu, ale niestety nie udało jej się. Zaczęła próbować ze mną. Tylko, że też nie wychodziło jej to. Czasem zachowywałyśmy się jak najlepsze przyjaciółki, a czasem tak jakbyśmy się nienawidziły. Chciałam żeby mi pomogła, ale nie widziałam powodu, aby rzucić.
  Pojawiliście się wy... ty. Później koncert, a potem nasze spotkanie i pobicie przez Felixa, z którego uratował mnie Siva, a ja tak po prostu uciekłam, bo wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem. Bałam się co będzie, jak już dowiecie się o mnie prawdy. Vicki przyjechała za mną i gdyby nie ona, kolejny raz spałabym na dworcu. Zamieszkałam u kolegi Vicki, Matta. Wzięłam tam tylko raz, dziewczyna wróciła do Londynu, a ja zostałam. Tam Matt pomógł mi stanąć na nogi, znalazł pracę, pomógł wyjść z nałogu. Przyjechaliście na koncert, znalazł mnie Nathan razem z Sivą, a potem Nathan zaprosił mnie i Emmę na imprezę urodzinową. Nadarzyła się kolejna okazja, aby ci wszystko wyjaśnić. Tak się tutaj znalazłam.
  Zakończyłam swoją opowieść patrząc Jayowi w oczy. Z jego twarzy nie mogłam nic wyczytać, więc czekałam cierpliwie, aż coś powie. Modliłam się w duchu, aby tylko mnie nie odrzucił....



___________________________________

Ten rozdział dedykuję wszystkim tym, którzy, to czytają :D dziękuję wam ;*
http://www.viva-tv.pl/news/the-wanted-czy-one-direction  oczywiście, że The Wanted.! Głosujemy.! ;p

piątek, 11 maja 2012

Rozdział 12

   - Cześć – przywitała mnie wesoło Emma w poniedziałek rano; była w świetnym humorze, który od razu przerzucił się również na mnie.
  - Widzę, że humorek dopisuje – powiedziałam podchodząc do baru, za którym stała dziewczyna.
  - Dobrze widzisz – wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
  - A co jest tego powodem? - spytałam, siadając na krzesełku.
  - Raczej kto! - rzuciła we mnie ścierką, którą wycierała kieliszki.
  - No dobra, więc kto to taki? - zapytałam domyślając się odpowiedzi.
  - Nathan! Wiesz, jaki on jest cudowny? - rozmarzyła się. - Tak słodki, a w dodatku zabawny.
  - Bo się zakochasz – zaśmiałam się i odrzuciłam ścierkę prosto w jej twarz. Dziewczynie jednak nie było do śmiechu. - Nie mów, że już się zakochałaś! - można powiedzieć, że chyba cierpiałam na to samo. A jeszcze pouczam innych. Świetnie.
  - A ty, to co?! Nathan mi opowiedział, widziałaś się z Jayem dwa...
  - Trzy razy – wtrąciłam.
  - Niech ci będzie. I co? I jedno i drugie chodzi jak strute!
  - Czy ja wyglądam na strutą? - zdziwiłam się.
  - Teraz nie, ale jak tutaj trafiłaś, to wcale na szczęśliwą nie wyglądałaś!
  - Serio? - podniosłam do góry brwi.
  - Tak... Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłam, nie wiedziałam, że będziesz zdolna do tego, aby uderzyć Lauren – zaśmiała się. - Pozory mylą.
  - Mylą, mylą.
  - Ty mi lepiej powiedz, co mogę Nathanowi kupić na urodziny – wypaliła blondynka. - Dzisiaj szesnasty, a urodziny osiemnastego, a ja nic dla niego nie mam. Nawet pomysłu – westchnęła, opierając się na dłoni.
  - Namaluj jego karykaturę – zaśmiałam się. - A do tego spędź z nim miły wieczór i będzie jak znalazł – udałam się w kierunku szatni.
  - Jesteś genialna! - wykrzyknęła za mną Emma, a ja zaśmiałam się.

  Kiedy tylko w restauracji pojawił się Rob, czyli gdzieś po dwunastej, Emma zapytała czy może się zwolnić. Mężczyzna nie widział w tym problemu, ruch i tak był wtedy nie duży. Dziewczyna wyleciała z miejsca swojej pracy w tak szybkim tempie, że nawet się nie pożegnała. Gdzie ona tak się spieszy?, pomyślałam.
  Było po czternastej, gdy wychodziłam z pracy. Kiedy przeszłam kilka kroków, usłyszałam, że ktoś mnie woła. Męski głos. Odwróciłam się i mało co nie wpadł na mnie Nathan. Co on tu robi?
  - Świetnie, że cię widzę! - uśmiechnął się, a ja od razu odwzajemniłam uśmiech. - Mam do ciebie sprawę, do Emmy też i obie nie możecie mi odmówić.
  - Tak? - moje brwi powędrowały ku górze.
  - W piątek robię imprezę urodzinową i nie może was zabraknąć! - wyszczerzył zęby.
  - Emma na pewno się zjawi.. - w to nie wątpiłam. Ale czy ja się tam nadaję?
  - Liz, cholera! Czy ty możesz wreszcie pogadać z tym popaprańcem?! - mało, co nie krzyknął. - Nie poznaję go od czasu koncertu, na którym byłaś razem z Vicki...
  - Skąd wy znacie Vicki? - przerwałam mu. Najpierw Siva, teraz on.
  - Nieważne! - machnął ręką. - Ważne jest to, że nie mogę poznaj mojego przyjaciela. Buja w obłokach, praktycznie nic do niego nie dociera – idąca, czarnowłosa dziewczyna popatrzyła się na nas dziwnie. No tak, wyglądamy jak para wariatów, w końcu nikt normalny nie drze się na ulicy. - Jak ty czegoś nie zrobisz, to nam chłopak w depresje popadnie! - ponownie podniósł głos.
  - Ciszej! - powiedziałam.
  - Będę się darł, a jestem do tego zdolny, dopóki powiesz, że przyjdziesz i z nim pogadasz – zaszantażował.
  - Nathan...
  - A Liz śpi z misiem! - wydarł się, a idący ludzie dziwnie na nas patrzyli, niektórzy nawet się uśmiechnęli.
  - Nathan... - miałam go już dość.
  - Liz, nie potrafi zasnąć bez misia – kolejny krzyk.
  - Dasz mi w końcu coś powiedzieć?! - krzyknęłam zdenerwowana. Naprawdę super musiało, to wyglądać z perspektywy ludzi, którzy na to patrzyli. Dwójka małolatów, wydzierających się na pół miasta. Można się pośmiać, nie ma co. - Pójdę na te twoją imprezę! - na twarzy chłopaka pojawił się wielki uśmiech, za to na mojej lekki grymas.
  - I..?
  - I pogadam z Jayem...
  - Dzięki ci Panie Boże za dar przekonywania – wzniósł ręce ku górze.
  - Chyba za dar skutecznego szantażu – odgryzłam się.
  - Nie denerwuj się tak– objął mnie ramieniem. - Nie wiesz, że złość piękności szkodzi? - zaśmiał się. Ruszyliśmy do przodu, odprowadzani spojrzeniami ludzi. - Kiedy tylko cię zobaczyłem, na tym dworcu, od razu wiedziałem, że namieszasz w naszym życiu – uśmiech nie schodził mu z twarzy.
  - Mam być z tego zadowolona, czy wręcz przeciwnie?
  - Pewnie, że zadowolona! Co z tego, że Jay jeść nie może i nie kontaktuje, i tak jest super! - popatrzyłam na niego i zaśmiałam się. Ten chłopak był wyjątkowy i nie dało się tego ukryć. - Znaczy będzie jeszcze bardziej super, jak mi podasz adres Emmy. Chcę jej zrobić niespodziankę.
  - Oj, takiej niespodzianki, to na pewno się nie spodziewa!
  - To zaprowadzisz mnie?
  - Pewnie! - chwyciłam go za rękę. - Chodź – pociągnęłam go i ruszyliśmy w stronę domu blondynki.
  W drodze do mieszkania Emmy i jej rodziny, rozmawialiśmy wesoło. Nathan przyjechał sam, specjalnie, aby zaprosić blondynkę i mnie na swoją imprezę. O tym, że jest tutaj wie tylko Siva, który chciał przyjechać, ale jechał w odwiedziny do rodziny.
  Chłopak pytał, czy Emma mówiła coś o nim, więc powiedziałam niektóre rzeczy, które dzisiaj mi oznajmiła. Widać było, że bardzo jest zadowolony. Ucieszyło mnie to.
  Blondynka była prze-szczęśliwa, kiedy zobaczyła kogo jej przyprowadziłam. Kiedy rzuciła się Nathanowi na szyję, myślałam, że go przewróci. Chłopakowi najwidoczniej odpowiadało takie zachowanie, gdyż okręcił się wokół własnej osi, a dziewczyna śmiała się wesoło. Stwierdziłam, że tylko będę im zawadzać, więc dowiedziałam się tylko, o której zaczyna się impreza i pożegnałam się. Wychodząc z bloku, uśmiechałam się jak głupia. Dzięki Nathanowi zobaczę Jaya, wytłumaczę wszystko, o ile będzie w ogóle chciał mnie słuchać. A jeżeli wysłucha, a potem powie, że mam się wynosić, że nie potrzebna mu znajomość z narkomanką? Będę próbowała powoli wyrzucić go z głowy, a przede wszystkim z serca, ale do końca zapomnieć się nie da, prawda?

  Osiemnastego kwietnia zadzwoniłam do Nathana i złożyłam mu najserdeczniejsze życzenia urodzinowe i kazałam pozdrowić Sivę. Chłopak kilka razy przypomniał mi, ze w piątek mam być w Londynie, a o dwudziestej zapukać do drzwi ich domu. A jeżeli nie, to impreza wpadanie do mnie. Na samą myśl, że ta impreza miałaby się przenieść do mieszkania Matta, miałam drgawki.  Potwierdziłam to, że pojawię się na sto procent i pożegnaliśmy się, a następnego dnia, od razu po pracy, mając już swoją gotówkę, wybrałam się po prezent dla solenizanta. Chodziłam chyba ze trzy godziny i nic ciekawego nie wpadło mi oko. Dopiero, kiedy miałam już wracać do domu, znalazłam to czego szukałam.

  Nastał piątek. Ubrałam żółtą spódniczkę, białą bluzkę i buty na koturnie, a do tego żakiet. Pomalowałam paznokcie na słoneczny kolor, chwyciłam prezent i wyszłam, wcześniej powiadamiając Matta i Amy, że opuszczam mieszkanie.
  Pociągiem miałam jechać razem z Emmą, ale musiałam jeszcze coś załatwić, więc jechałyśmy w pojedynkę. Impreza zaczynała się o ósmej, a kiedy jechałam do Londynu było za piętnaście siódma. Jazda pociągiem trwała czterdzieści minut. Idąc wolnym krokiem dotarłam do mieszkania numer czternaście. Odetchnęłam głęboko i nacisnęłam dzwonek.
  - Idę! - usłyszałam damski głos,a po chwili otworzyły się drzwi. - Liz? - zdziwiła się Vicki, kiedy zobaczyła kto domagał się wpuszczenia do środka. Wyglądała jak zwykle pięknie i najwidoczniej gdzieś się szykowała, gdyż włosy były mocno pokręcone, błyszczała niebieska sukienka i buty na wysokiej szpilce. - Co ty tutaj robisz?
  - Przyszłam pogadać, ale jak wychodzisz...
  - Mam jeszcze czas – powiedziała i zaprosiła mnie do środka. - Usiądź – wskazała na krzesło, które stało w kuchni. - O czym chcesz pogadać? - usiadłyśmy naprzeciwko siebie.
  - Na początek chciałam cie przeprosić – spojrzałam jej w oczy. - Chciałaś mi pomóc, a ja za każdym razem pokazywałam, że twoją pomoc mam gdzieś. Ale dzięki Mattowi wyszłam z tego, nie biorę już. Jestem czysta.
  - Ja też cię przepraszam, nie powinnam się zachować, tak jak się zachowałam, podczas naszego ostatniego spotkania. Strasznie za tobą tęskniłam – uśmiechnęła się i położyła swoją dłoń na mojej. - Zapomnijmy o tym.
  - Czyli już się nie gniewasz?
  - Pewnie, że nie! - kamień spadł mi z serca. - Zrobiłam tak jak mówiłaś. Zwolniłam się u Felixa.
  - Serio?
  - Tak. Dalej pracuję jako kelnerka, ale u mojego kolegi – uśmiechnęła się.
  - Ja też znalazłam pracę – pochwaliłam się.
  - Gdzie? - zapytała mile zaskoczona.
  - U kolegi Matta.
  - U Roba?
  - Skąd wiesz? - spytałam.
  - Też tam kiedyś pracowałam. Jakby nie patrzeć, to jet to moje rodzinne miasto – zaśmiała się blondynka. - Ta zołza, Lauren dalej tam pracuje?
  - Znasz ją? - kolejne zdziwienie. Jak ja wielu rzeczy o niej nie wiem.
  - Pewnie! - mało co nie krzyknęła. - Największa franca, jaką w życiu poznałam.
  - Odeszła z pracy – uśmiechnęła się.
  - Rob wreszcie zmądrzał?
  - Nie. Odeszła przeze mnie. Sama dobrze wiesz, że mnie się nie denerwuje – zaśmiałam się.
  - Mam się bać?
  - Skądże. Lauren dostała w nos i tyle – wzruszyłam ramionami, a dziewczyna wybuchnęła śmiechem. - A potem przeprosiła cały personel i odeszła – kolejna dawka śmiechu, ze strony dziewczyny.
  - Lauren nie zna, przecież takiego słowa.
  - Najwidoczniej poznała. Wybierasz się gdzieś? - zmieniłam temat.
  - Tak idę do Nathana na imprezę, ty również, prawda? - uśmiech nie schodził jej z twarzy.
  - Skąd wiesz?
  - Siva... - powiedziała dalej uśmiechając się.
  - Właśnie! Możesz mi powiedzieć skąd wy się znacie? - przypomniała mi się scena, kiedy piosenkarz powiedział mi, że trafił tu mniej więcej dzięki blondynce.
  - Przyszedł do baru Felixa i powiedział, ze musimy pogadać. O tobie. Powiedział jak się poznaliście wszyscy i tak dalej, zapytał czy wiem, gdzie się podziewasz, no to podałam mu adres – wzruszyła ramionami. - Potem zaprosił mnie na kolację, miło nam się rozmawiało i jakoś tak wyszło, ze poznałam cały zespół i Nathan zaprosił mnie na imprezę.
  - Więc, to tak – powiedziałam, również uśmiechając się.
  - No to może pójdziemy razem? - zaproponowała.
  - Świetny pomysł!
  Kilka minut później byłyśmy już w drodze do domu chłopaków. Nasze rozmowy były praktycznie, co chwila przerywane fałdami śmiechu, a przechodzący obok ludzie dziwnie się na nas patrzyli, jednak w niczym nam to nie przeszkadzało.
  Zadzwoniłyśmy do drzwi i otworzył nam śmiejący się Nathan. Ucieszył się jak dziecko, kiedy nas zobaczył. Vicki pierwsza złożyła mu życzenia i wręczyła prezent. Później przyszła na mnie kolej. Po przerywanych śmiechem chłopaka, życzeń, wreszcie wręczyłam mu prezent.
  - Skarbonka labirynt! - krzyknął i rzucił mi się na szyję. - Ale musiałaś koszulkę? -spytał, widząc białą tkaninę.
  - Obyś tej nie zgubił – zagroziłam palcem i zaśmialiśmy się.
  Nie było jeszcze dwudziestej, ale impreza już trwała. Było mnóstwo ludzi. Max i Tom trochę zdziwili się, kiedy mnie zobaczyli, ale również się ucieszyli. Siva również się cieszył, ale nigdzie nie zauważyłam Jaya.
  Było już chyba ze dwadzieścia osób, a muzyka grała. Nathan przedstawił mi kilka osób, ale po chwili i tak wyleciały mi ich imiona z głowy. Nigdzie również nie widziałam Emmy, ale po pięciu minutach pojawiła się i brunetowi, nic więcej do szczęście nie było potrzebne.
  Po wypiciu jednego kieliszka szampana z Sivą i Vicki, spytałam chłopaka czy nie wie, gdzie jest Jay. Przeprosił Vicki i chwycił mnie za rękę. Poszliśmy na górę i dotarliśmy do ostatnich drzwi na prawo. Siva zapukał i czekał aż usłyszy „proszę”, jednak ta chwila nie nastała. Otworzył drzwi i weszliśmy do środka.
  - Siva, zaraz schodzę – odpowiedział Jay. Kiedy usłyszałam jego głos serce na chwile się zatrzymało. Teraz nie ma już ucieczki, muszę z nim porozmawiać, pomyślałam. Teraz serce biło mi jak szalone, bałam się. Bałam się tego, ze mnie odrzuci, tak jak rodzice i Lucas.
  - Cześć Jay... - powiedziałam, na co chłopak odwrócił się szybko i spojrzał mi w oczy.


________________________________________________
A tutaj: http://www.viva-tv.pl/news/the-wanted-czy-one-direction  głosujemy na chłopaków z The WANTED.! ;D

poniedziałek, 7 maja 2012

Rozdział 11

  Odwróciłam się i ujrzałam Sivę. Przełknęłam ślinę.
  - Patrick możesz...? - miałam nadzieję, że zrozumie o co chodzi i nie myliłam się, zrozumiał od razu. - Jak mnie tutaj znalazłeś? - spytałam od razu.
  - Vicki powiedziała, że znajdę cię w tym mieście, a Nathan wygadał się wczoraj, że cię widział.
  Nathan, czemu o tym nie pomyślałam?! Ale Vicki?
  - Jak to od Vicki? Nie rozumiem.
  - Powiedzmy, że zapamiętałem ją z koncertu – podszedł do mnie. - Przynajmniej zostawiłaś jakiś list...
  - Po co przyszedłeś? - zapytałam, unikając wzroku chłopaka.
  - Liz, chcesz wiecznie się ukrywać?
  - Może...
  - To nie jest żadne rozwiązanie – westchnął. - Słuchaj, znam Jay'a długo i powiem, ci szczerze, że jeszcze go takiego nie widziałem. Żadna inna dziewczyna, nie zawróciła mu tak w głowie jak ty. On oddałby wszystko, żeby tylko cię zobaczyć.
  - Ja się po prostu boję...
  - Czego?
  - Jego reakcji na to, że brałam – ściszyłam głos.
  - Właśnie. Brałaś – zauważył.
  - Ale narkomanką zostanę do końca życia – moje oczy spotkały się z jego oczami.
  - No to spotkaj się z nim i wszystko mu wytłumacz. Tylko o to cię proszę, a później dam ci spokój. Obiecuję.     
  - Nie wiem czy to dobry pomysł... 
  - Nie byłby ci lżej, gdybyś wreszcie o wszystkim mu powiedziała? Ja sam nie znam całej twojej historii, mnie nie musisz jej opowiadać mnie, ale chociaż wytłumacz wszystko Jayowi.
  - Po co? Lepiej żeby nie wiedział – powiedziałam mętnie.
  - Opowiedz mu wszystko... A potem możesz wyrzucić nas ze swoje życia, zapomnieć.
  - Nigdy nie byłabym w stanie wymazać was ze swojego życia. – co do tego byłam pewna na miliardy procent. - Zrobiłeś dla mnie więcej, niż cała moja rodzina przez całe życie. Nigdy ci tego nie zapomnę. A co do Jaya....
  - Zaryzykuj – chwycił moją dłoń. - Żebyś później nie żałowała – wyciągnął z kieszeni mały notesik i zapisał na nim numer telefonu. - To kontakt do mnie. – pocałował mnie w czoło i spojrzał w oczy. - Pamiętaj dzwoń o każdej porze, zawsze chętnie ci pomogę i wysłucham – uśmiechnęłam się lekko.
  - Dzięki – wzięłam karteczkę. - Jesteś wspaniały.
  - Przesadzasz... Po prostu bardzo cię polubiłem – uśmiechnął się szeroko. - Przepraszam, muszę lecieć.
  - Jasne.
  - Pamiętaj o tym, co ci powiedziałem – kiwnęłam głową. - Do zobaczenia.
  - Na pewno – pomachałam chłopakowi na pożegnanie. Wsadziłam karteczkę do kieszeni i poszłam się przebrać. W domu będę miała czas, aby na tym pomyśleć, teraz muszę popracować.

  O czternastej byłam już w mieszkaniu Matta. Kiedy weszłam do kuchni, Nathan razem z Emmą milczeli nad kubkiem z herbatą. Chciało mi się śmiać. Ich miny wyrażały wszystko.
  - Hej wam – powiedziałam głośno.
  - Nie krzycz tak – odezwał się chłopak.
  - Przepraszam – szepnęłam i usiadłam na jednym z krzeseł. - Nieźle zabalowaliście wczoraj.
  - Nic nie pamiętam – mruknęła blondynka.
  - No to witam w klubie.
  - Jak my tu w ogóle trafiliśmy? - spytała dziewczyna.
  - Mnie się pytasz? - zdziwiłam się. - Wiem tylko tyle, ze przyszłaś bez butów, a ty bez koszulki.
  - Bez butów? - jęknęła Emma. - Jezu, jakie ja buty zakładałam? - próbowała sobie przypomnieć.
  - W takim razie jestem ci winien parę butów – stwierdził brunet. - W końcu to ja cię wyciągnąłem ta tę imprezę.
  - I przy okazji wygadałeś się Sivie – zauważyłam.
  - Co? - popatrzył na mnie. - Był u ciebie? - kiwnęłam głową. - Liz, przepraszam...
  - W sumie, to powinnam ci podziękować – stwierdziłam. - Rozmowa z nim, dała mi dużo do myślenia.
  - No to chyba dobrze? - kiwnęłam głową. - Chyba jedyna dobra rzecz jaką zrobiłem po pijaku.
  - Cześć Liz – usłyszeliśmy głos Matta. - I wam też? – przetarł oczy.
  No tak. Człowiek budzi się po niezłej balandze, a w jego domu dwójka młodych osobników. Każdy zadałby sobie pytanie „Co jest grane”. Takiego przebiegu spraw Matt na pewno się nie spodziewał. Elizabeth potrafi zaskoczyć, nie ma co.
  - Dzień dobry – przywitał się Nathan.
  - Cześć Rob – wychrypiała Emma prawie na śpiąco.
  - Emma? - zdziwił się właściciel mieszkania.
  - Czy to takie dziwne? - dziewczyna podniosła głowę. - Ja też mogę czasem się rozerwać – spojrzała na Matta. - Chociaż, ty też nieźle zabalowałeś – zauważyła, widząc, ze mężczyzna wcale nie spędził tej nocy spokojnie w łóżku.
  - Jestem dorosły – stwierdził i napił się wody.
  - A ja to niby nie?
  - Skończyłaś osiemnaście w zeszłym miesiącu.
  - Nigdy nie przestaniesz się czepiać?
  - Nowe hobby – uśmiechnął się do dziewczyny. - Ciebie kolego nie kojarzę – powiedział patrząc na bruneta.
  - Matt poznaj Nathana, Nathan poznaj Matta – powiedziała mętnym głosem blondynka.
  - Jesteś jej chłopakiem? - chłopak zarumienił się leciutko.
  - Daj im spokój – odezwałam się widząc minę Emmy. - Nie widzisz, że są zmęczeni?
  - A ja, to niby nie?
  - Zrobię herbaty, a ty usiądź – nalałam wodę do czajnika i uruchomiłam go.
  - Która jest godzina? - zapytał Nathan.
  - Po trzeciej – odpowiedziałam, patrząc na zegarek.
  - Chłopaki mnie zabiją! - poderwał się krzycząc.
  - Możesz się łaskawie przymknąć? - zapytał właściciel mieszkania.
  - Muszę lecieć.
  - Gdzie? - zdziwiła się Emma.
  - Za pół godziny wracamy do Londynu!
  - Już?
  - Przepraszam, Em – popatrzył jej w oczy. - Obiecuję, że zadzwonię – cmoknął ją w policzek. - Dzięki za nocleg – przytulił mnie. - Do zobaczenia – szybkim krokiem ruszył do drzwi.
  - Pa pa – Emma pomachała mu ręką na pożegnanie.
  - Pa – odezwałam się.
  - Do zobaczenia – trzasnęły drzwi, lecz po pięciu sekundach znowu się otworzyły. - Nie znam drogi i yyy... nie mam koszulki, a jest zimno– zauważył Nathan, a ja wybuchnęłam śmiechem.

  Nathana odprowadziła Emma, której byłam zmuszona pożyczyć buty. Dziewczyna nie miała zbyt dużego wyboru, więc wzięła moje porozdzierane trampki. Czułam się trochę głupio, ale na szczęście szybko to się zakończyło.
  Chłopak był zmuszony założyć koszulkę Matta, która była na niego zdecydowanie za duża. Brunet obiecał, że koszulka zostanie zwrócona, jak najszybciej. Jego ubrania przecież były w hotelu, więc blondynka oświadczyła, że koszulkę odda w poniedziałek, kiedy będziemy w pracy; właściciel T-shirtu nie protestował. 
  Wieczorem poszłam po Amy, która była u koleżanki. Dziewczynka była smutna, więc zapytałam się, co się stało.
  - Zakochałam się – rzuciła opadając na fotel.
  - Kim jest ten szczęściarz? - zapytałam z uśmiechem siadając na kanapie; dziewczynka wyciągnęła z torby zdjęcie i podała mi je tak, ze twarz osoby nie była widoczna.
  - Odwróć.
  - Okej – kiedy odwróciłam zdjęcie, nie mogłam powstrzymać śmiechu.
  - Śmiej się śmiej.
  - Przepraszam – uspokoiłam się. - Amy przecież on ma ze dwadzieścia dwa lata.
  - No powiedz, że nie jest przystojny! - spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie, które przedstawiało Maxa.
  - Jest, ale nie jest dla ciebie za stary? - spytałam dalej nie mogąc powstrzymać śmiechu.
  - Kiedy miłość wchodzi w drogie, to wiek nie ma znaczenia – oznajmiła stanowczo.
  - Co prawda, to prawda, – zauważyłam – ale... - nie dała mi skończyć; oburzona wyrwała mi zdjęcie Maxa.
  - Będę musiała się zastanowić czy zaprosić cię na nasz ślub.
  - Nie przesadzasz troszeczkę? - spytałam podnosząc brwi.
  - Nie! - krzyknęła. - Wstępu do naszego domu też nie będziesz miała! - uciekła i jedyne, co usłyszałam to trzask zamykanych drzwi, a potem zaczęłam się śmiać. Niewątpliwie, to dziecko potrafi poprawić humor.

  Około dwudziestej drugiej byłam już wykąpana i siedziałam owinięta kołdrą z kubkiem gorącej herbaty. Myślałam nad rozmową, którą odbyłam dzisiaj z Sivą. „On oddałby wszystko, żeby tylko cię  zobaczyć”. Prawda była taka, ze też chciałam go zobaczyć. Napotkać ponownie jego niebieskie tęczówki, które intensywnie na mnie patrzyły. Usłyszeć jeszcze raz jego głos, który wypowiada moje imię. Poczuć zapach jego perfum. Po prostu znaleźć się przy nim. W każdej chwili mogłam przecież wsiąść do pociągu i pojechać do Londynu, adres miejsca zamieszkania chłopaków przecież znałam. Ale co dalej? Stanę przed drzwiami i co? Powiem „Hej, pamiętasz mnie jeszcze?”? Bez sensu.
  Jaka ja jestem głupia, pomyślałam, widziałam chłopaka trzy razy, a już mi odbija, jestem nienormalna. Lepiej będzie jeżeli pójdę już spać, nie wiadomo co jeszcze może się zrodzić w tej mojej głowie.
  Odstawiłam kubek i zamknęłam oczy. Praktycznie od razu pochłonął mnie sen.

piątek, 4 maja 2012

Rozdział 10

 Dziewczyna nie upadła, ale z jej nosa pociekła krew i wykrzyczała, że mnie zabije.
  W kuchni zebrał się już cały personel. Każdy patrzył to na mnie, to na Lauren. Widać było, że Emma nie może powstrzymać się od śmichu, podobnie jak Patrick.
  Patrzyłam i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Pierwszy dzień, a już pokazałam pazurki. Żegnaj praco, pomyślałam. W tym samym momencie Emma wybuchnęła śmiechem i wszyscy popatrzyliśmy na nią.
  - I z czego rżysz?! - ryknęła na nią czarnowłosa.
  - Z ciebie! - kolejna fałda śmiechu. - Wreszcie ci ktoś pokazał, że tutaj nie rządzisz. Brawo, Liz! - rzuciła mi się na szyję, a ja stałam i nie wiedziałam, co powiedzieć.
  - Popieram! - powiedział Patrick.
  - I ja również! - odezwał się John.
  - Ja też! - wykrzyknął Dawid.
  - My tak samo – odezwały się kucharki.
  Popatrzyłam na każdego. Uśmiechali się do mnie serdecznie i byli zadowoleni. Może wcale nie jest tak źle? Pomyślałam.
  - Rob, tak nie może być – powiedział Patrick.
  - Ona robi z nami, co chce.
  - Wszystkim rozkazuje, a sama nic nie robi – personel skarżył się jak małe dzieci.
  - To przez nią odeszła Diana.
  - Przeze mnie?! - zdziwiła się Lauren. - Ja nie przespałam się z jej najlepszą przyjaciółką – popatrzyła na Emmę, a później na Davida.
  - Co?! - krzyknęli oboje.
  - To co słyszeliście.
  - Ty jesteś chora! - wydarł się brunet.
  - Mów, co chcesz – dziewczyna wzruszyła ramionami.
  - Potrafisz tylko wszystko niszczyć – David podszedł do Lauren. - Rozpieprzasz komuś życie i jesteś z tego zadowolona, jesteś szczęśliwa, że zadałaś ból – mówił patrząc jej głęboko w oczy. - To, że ktoś tobie zniszczył życie, nie znaczy, że masz odpłacać się tym samym. Byłaś bita przez ojczyma, poniżana w szkole, na podwórku. A potem spotkałaś na swojej drodze mężczyznę, o którym myślałaś: „On zmieni moje życie”. Zmienił. W jeszcze większe piekło. Przypomnij sobie ile razy leżałaś w szpitalu, właśnie przez niego. Wyciągnąłem cię z tego bagna, a ty tak mi się odpłacasz?! - ostatnie zdanie wykrzyczał. - Kłamiesz w żywe oczy dziewczynie, którą kocham?
  - A ja?
  - Co ty?!
  - Już się nie liczę?
  - Liczyłaś się, dopóki nie wbiłaś mi noża w plecy.
  Minął cały personel i wyszedł. Każdy wpatrzony był w Lauren, której teraz spływała łza po policzku. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Dla mnie ta sprawa była nowa, więc nie wiedziałam dokładnie, co się wydarzyło.
  Emma podeszła do Lauren.
  - Jest mi ciebie po prostu żal – powiedział to i opuściła pomieszczenie, patrząc na swoje buty .
  - Lauren, jedziemy do szpitala – odezwał się wreszcie Rob. - A wy, wracajcie do pracy. Liz, ty też – dodał widząc moją niepewną minę. - Porozmawiamy później.
  - No to mogę pożegnać się z pracą – westchnęłam, kiedy szef i Lauren wyszli.
  - Jeżeli cie zwolni, to my też się zwolnimy – poklepał mnie po plecach Patrick. - Jesteś tu tak krótko, a zrobiłaś porządek z Lauren.
  - Gdzie się nauczyłaś takiego ciosu? - zaśmiał się John.
  - Samo wyszło...
  Chłopaki zaśmiali się i wróciliśmy do pracy. Po dwóch godzinach zjawił się Rob. Poprosił mnie do swojego gabinetu i usiedliśmy. No to mała wylatujesz, pomyślałam.
  - Mam zbierać swoje manatki? - spytałam, kiedy tylko usiadłam.
  - Nie.
  - Nie? - zdziwiłam się.
  - Słuchaj, to Lauren się wynosi. W samochodzie wyznała mi kilka prawd i powiedziała, że odchodzi. Stwierdziła, że za dużo osób skrzywdziła...
  - Aha...
  - A przy okazji, to złamałaś jej nos...
  - Przepraszam – na mojej twarzy pojawił się grymas.
  - Mnie nie masz za co.
  - Właśnie, że mam – westchnęłam. - Pozbyłeś się pracownika.
  - Znajdę kolejnego. A teraz wracaj do pracy. Jeszcze trochę do zamknięcia zostało – powiedziawszy to, zaczął pisać coś w papierach. Kiedy byłam już przy drzwiach Rob odezwał się – Lauren nie wniesie oskarżenia.
  Kamień spadł mi z serca, kiedy byłam już poza gabinetem szefa. Nie straciłam pracy, a to najważniejsze. I jeszcze nie będę musiała szlajać się po policji. Miałam malutka nadzieje, że to co się dzisiaj przytrafiło czarnowłosej dziewczynie, czegoś ją nauczyło.

  W mieszkaniu byłam jakoś wpół do jedenastej. Paliła się tylko mała lampka w kuchni, gdzie siedział Matt. Amy już spała. Mężczyzna zapytał mnie jak było w pracy. Opowiedziałam mu jak Lauren dostała w twarz, jak David wszystko jej wygarnął i o tym, że odchodzi. No i oczywiście o tym, że pracy nie straciłam. Mój przyjaciel nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale cieszył się, że Rob mnie nie wywalił.
  Było jakoś po jedenastej, kiedy wyszłam z łazienki. Kiedy mijałam przedpokój, zauważyłam, że z mojej starej kurtki wystaje jakiś papierek. Wyciągnęłam go i ujrzałam twarze pięciu chłopaków, którzy uśmiechali się figlarnie.
  Chwilę później przed oczami stanął mi Jay, kiedy wręczał żółtą różę. Oczy zaszły mi mgłą, a prze głowę przeleciała myśl „Co, by było gdyby...?”.
  - No właśnie, co, by było gdyby... - szepnęłam.

  Następne sześć dni upłynęły całkiem normalnie, a siniaki zniknęły całkowicie. Do restauracji albo przychodziłam po południu albo rano. Następnego dnia po moim wybryku, w restauracji zjawiła się Lauren. Na nosie miała założony opatrunek, przez którego Patrick nie mógł powstrzymać śmiechu i wybuchnął prosto w twarz czarnowłosej. Ku mojemu zdziwieniu dziewczyna w ogóle nie zareagowała. Kiedy skończyła zbierać swoje rzeczy, podeszła do mnie i powiedziała „przepraszam, że byłam dla ciebie taka wredna”, a potem zwróciła się do reszty personelu, również z przeprosinami. Na koniec dodała „David, mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz” i zamknęła za sobą drzwi. Z twarzy chłopaka nie dało się nic wyczytać. Zrobiło mi się jej trochę żal i w pewnym momencie chciałam powiedzieć żeby została, bo to przeze mnie wreszcie straciła pracę, ale nie zrobiłam tego.
  Trzynastego kwietnia Emma wpadła do restauracji jak poparzona. Kiedy biegła do szatni mało, co mnie nie przewróciła.
  - A tobie, co? - spytałam ciekawie.
  - Idę dzisiaj na koncert! - krzyknęła podekscytowana.
  - Kogo?
  - The Wanted!
  Serce stanęło mi na moment, a taca, na której było kilka talerzy i filiżanki, wylądowała na podłodze. Musieli przyjechać akurat tutaj? - pomyślałam i w tej samej chwili usłyszałam śmiech blondynki.
  - Widzę, że nie tylko na mnie ten zespół tak działa!
  - Byłam już na ich koncercie, jeżeli chcesz wiedzieć – zaczęłam zbierać potłuczone naczynia. Rob pewnie odtrąci mi kasę z wypłaty, pomyślałam.
  - To czyli nie pójdziesz ze mną? - spytała zawiedziona.
  - Chciałaś iść ze mną? - popatrzyłam na nią uważnie.
  - Miałam iść z Dianą, ale wiesz... A szkoda żeby bilet się zmarnował... To jak, pójdziesz?
  - Nie – wróciłam do zbierania rozsypanych kawałków. Emma kucnęła razem ze mną.
  - No, proszę! - zrobiła minę błagającego pieska.
  - Nie – podniosłam się i skierowałam do kuchni' dziewczyna poszła za mną.
  - Nie podobał ci się poprzedni koncert?
  „Podobał mi się i to bardzo. Nawet znam chłopaków osobiście. Poznaliśmy się na dworcu. Nawet dostałam od jednego różę. A Siva, to w ogóle mnie uratował. Gdyby nie on, to pewnie, by mnie tu nie było. Tylko weź pod uwagę to, że im zwiałam, miałam siedzieć na tyłku, ale uciekłam zostawiając im jakiś durny list”.
  - Mógł być – wzruszyłam tylko ramionami.
  - Jasne! - Emma nie uwierzyła. - Taki kit to wciskaj komu innemu. Widziałam twoją reakcję! - weszłam do kuchni, gdzie wesoło rozmawiały Beth i Helen. - Może wy coś poradzicie!
  - Na co? - spytała młodsza kucharka, a ja odłożyłam stłuczone talerze.
  - Liz nie chce ze mną iść na koncert – poskarżyła się blondynka.
  - Coś ty zrobiła z tymi talerzami? - zapytała Beth.
  - To była właśnie reakcja na słowa „The Wanted” - obie kucharki popatrzyły na mnie uważnie.
  - No co? - spytałam.
  - Liz! Do jasnej cholerki, zgódź się!
  - Nie.
  - Powinnaś pójść – powiedziała Helen. - rozerwiesz się trochę.
  - Ale ja już byłam na ich koncercie – zaczęłam się bronić.
  - To pójdziesz jeszcze raz – oznajmiła Emma.
  - Nie!
  - Elizabeth, nie daj się prosić – odezwała się Beth.
  - Właśnie! Słuchaj Beth, a nie zginiesz! - przekonywała dalej Emma.
  - Nie. - Emma chciała już coś powiedzieć, ale byłam pierwsza. - To moje ostatnie słowo.
  Wyszłam z kuchni i stanęłam za barem. Podszedł do mnie Patrick.
  - Nie możecie zachowywać się trochę ciszej? - zapytał.
  - Emmie to powiedz, nie mnie.
  - Namawiała cie na zakupy? - uśmiechnął się.
  - Nie, na koncert.
  - Kogo? - spytał ciekawy.
  - The Wanted – powiedziałam, dokładnie wycierając kieliszek.
  Do restauracji wszedł wysoki, brązowowłosy chłopak z kwadratowymi okularami przeciwsłonecznymi. Gdzieś go już kiedyś widziałam, pomyślałam. Kiedy ściągnął okulary okazało się, że to Nathan! Nie może mnie zobaczy! Szybko zanurkowałam pod bar.
  - Liz, co ty robisz? - zapytał rozbawiony Patrick.
  - Nie ma mnie tu – szepnęłam. - Rozumiesz?
  - Ale dlaczego?
  - Bo nie – walnęłam go w kolano.
  - Ała!
  - Coś nie tak? - usłyszałam głos Nathana.
  - Nie, wszystko w porządku – odparł kelner. - Podać coś?
  - Pięć razy hamburger plus frytki i sałatka.
  - Coś do picia?
  - Trzy cole, jeden sok pomarańczowy i jeden porzeczkowy. Na wynos, jeśli można.
  - Się robi – Patrick zniknął w kuchni z zamówieniem, w tej samej chwili za barem pojawiła się Emma.
  - O Boże! - krzyknęła. - Ty jesteś Nathan! Mogę autograf?! A zdjęcie?!
  - Pewnie, mała – odpowiedział ochoczo piosenkarz.
  - Liz – zwróciła się do mnie. - zrób nam zdjęcie. Co ty robisz tam na dole? - zdziwiła się.
  Zabiję ją, przysięgam!
  - Upadło mi coś... ? - zabrzmiało, to raczej jak pytanie, a nie odpowiedź.
  - Liz! - wydarł się Nath, zaglądając za bar. - Hahaha! Chłopaki się ucieszą! - podniosłam się i wyprostowałam. Nie ma już czego ukrywać.
  - To wy się znacie? - zdziwiła się blondynka.
  - Pewnie! - krzyknął chłopak. - Reszta się ucieszy, kiedy powiem kogo znalazłem.
  - Ani mi się waż! - teraz to ja podniosłam głos.
  - Liz, daj spokój! Stęskniliśmy się!
  - Za dziewczyną, którą widzieliście raz?
  - Dwa! - chłopakowi z twarzy nie schodził uśmiech. - Jay będzie wniebowzięty!
  Wyszłam zza baru i pociągnęłam go za ramię, aż na zewnątrz, zostawiając nic nie rozumiejącą Emmę.
  - Nath, nie możesz powiedzieć reszcie, że mnie spotkałeś!
  - Podaj chodź jeden powód.
  - Tak będzie lepiej.
  - Co ty gadasz? Nic nie rozumiem.
  - Nie musisz. Po prostu obiecaj, że nic nie powiesz, okej?
  - Ale...
  - Proszę...
  - No dobra... - zgodził się wreszcie.
  - Dzięki – rzuciłam mu się na szyję.
  - Ale... - wróciłam na swoje miejsce. - Pamiętaj, że jeszcze kiedyś tutaj wpadnę – uśmiechnął się; wróciliśmy do środka. Nathan zajął miejsce przy barze i czekał na swoje zamówienie. - A może jednak chcesz się dzisiaj z nami spotkać? Gramy koncert...
  - Wiem. Emma mnie uświadomiła...
  - Ta blondynka?
  - Tak. Jeszcze mnie namawiała żebym z nią poszła...
  - Więc ona się wybiera? - chłopak rozejrzał się po sali.
  - Tak.
  - Pożyczysz kartkę i długopis? - zapytał nagle.
  - Pewnie. Proszę – podałam mu, to co chciał.
  - Mogłaby pani podjeść? - usłyszałam głos mężczyzny, który siedział niedaleko baru. - Przepraszam.
  - Spoko – powiedział Nath, nie odrywając długopisu od kartki. Bardzo ciekawiło mnie co tam gryzmoli.
  Po przyjęciu zamówienia od mężczyzny poszłam do kuchni. Minęłam się z którymś z kelnerów, ale nie wiedziałam którym. Powiedziałam Beth, co ma przygotować i opuściłam pomieszczenie. Nathana nie było już przy barze. Nawet nie zdążyłam powiedzieć mu „cześć”.
  - Liz, ten chłopak, co tu siedział zostawił to... - Patrick podał mi dwie kartki z mojego notesiku i jedną grubszą.
  - Dzięki.
  - Drobiazg.
  Stanęłam za barem i przeczytałam pierwszą karteczkę, która zaadresowana była do mnie.
     Liz, zostajemy tu do jutra, więc jeżeli chciałabyś coś to mieszkamy w hotelu obok. Tu masz numer do mnie: 732479225. Dzwoń o każdej porze dnia i nocy ;)
                                                                                                                                Nathan

  Drugi liścik był zgięty i widniało na nim imię „Emma”. Uśmiechnęłam się i poszłam do szatni. Dziewczyna siedziała i właśnie jadła bułkę. Usiadłam obok niej.
  - Jesteś na mnie zła? - spytałam.
  - Tak. Czemu mi nie powiedziałaś, że znasz chłopaków? - spytała z wyrzutem, a ja wzruszyłam ramionami.
  - Nathan, to zostawił – podałam jej dwie kartki. - Nie martw się, nie czytałam.
  - Dzięki.
  Dziewczyna zaczęła czytać, a ja wróciłam na salę.

  Było po dwudziestej drugiej, kiedy razem z Johnem i Patrickiem zamykaliśmy lokal. Po ulicy kręciło się jeszcze sporo ludzi, przeważnie w moi  wieku. Dla nich noc była jeszcze młoda, a ja miałam ochotę zaszyć się pod kołdrą i zasnąć.
  Pożegnałam się z chłopakami i wróciłam do mieszkania Matta. Amy nocowała u koleżanki, a jej ojciec zostawił mi wiadomość, że poszedł na piwo z kolegami. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać.
  O piątej nad ranem obudziło mnie walenie do drzwi. Pewnie Matt nie wziął kluczy, pomyślałam. Wygramoliłam się z łóżka i poszłam otworzyć drzwi. Stanęłam jak wryta widząc Emmę i Nathana, śmiejących się jak wariaci i kompletnie pijanych. Dziewczyna nie miała na nogach butów, a chłopak był bez koszulki. Ciekawe, gdzie tak zabalowali?
  - Liz! - wydarła się blondynka.
  - Zamknij się, bo sąsiadów obudzisz – pouczyłam ją.
  - Przepraszam... Już się zamykam... - kolejna fałda śmiechu.
  - Możemy wejść? - spytał śmiejący się Nathan.
  Wpuściłam ich bez słowa i zamknęłam drzwi. Chłopak położył się na kanapie, a Emma na nim. Kiedy chciałam zapytać, gdzie tak zabalowali, usłyszałam lekkie pochrapywanie Natha.
  - Świetnie.
  Usłyszałam przekręcający się klucz w zamku. Matt! Pobiegłam do przedpokoju, ale widok jaki tam zastałam niezbyt mnie zadowolił. Mężczyzna również był pijany.
  - Liz... To ty nie śpisz? - zdziwił się wpadając na mnie; pomachałam sobie przed twarzą, aby chodź trochę odpędzić śmierdzący zapach piwa.
  - Nie. Ale ty powinieneś się położyć.
  - Tak, wiem, wiem...
  Mężczyzna o własnych siłach podreptał do swojej sypialni, a ja zaparzyłam sobie herbatę. Z racji, ze kelnerka i piosenkarz zabrali moje łóżko, o spaniu mogłam pomarzyć.
  Miałam nadzieję, ze Nathan po pijaku nie wygadał się, ze mnie spotkał, ale jeżeli reszta wyglądała jak ta dwójka, to było duże prawdopodobieństwo, że każdy już o tym zapomniał.
  Nagle usłyszałam dzwoniący telefon w torebce Emmy. Odebrałam szybko, gdyż nie chciałam nikogo budzić.
  - Halo?
  - Emma? - usłyszałam głos Johna.
  - Nie, Liz.
  - Zastąpisz mnie dzisiaj w pracy, Liz? - ledwo usłyszałam.
  Czy tylko ja wczoraj nie zabalowałam?
  - Bierzesz za mnie zmianę w niedzielę – postawiłam warunek.
  - Oczywiście! - krzyknął do słuchawki. - Ratujesz mi życie... - po tych słowach chłopak się rozłączył.
  Byłam w szoku, że pomyślał o zastępstwie. Odłożyłam telefon na swoje miejsce i poszłam do łazienki.

  W restauracji był już Patrick. Gdyby na chwilę zamknął oczy, to pewnie by zasnął.
  - Liz? - zdziwił się. - Myślałem, że od rana jestem z Johnem.
  - Bo miałeś być. Widzę, że ty też wczoraj nieźle popłynąłeś – zaśmiałam się.
  - Aż tak widać?
  - I to bardzo.
  Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
  - Czynne od ósmej – powiedziała, nawet nie patrząc na człowieka, który wszedł do lokalu.
  - Cześć, Liz... - kiedy usłyszałam znajomy głos, moje serce zatrzymało się na chwilę.


  _________________________
Ten rozdział z dedykacją dla eeveliny , która zdaje maturę ;D   trzymam kciuki.! ;p
Pozdrowienia dla wszystkich tegorocznych Maturzystów ;)