poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Rozdział 9

  Następne pięć dni zleciały mi bardzo szybko, a twarz już tak bardzo nie bolała. Nawet siniaków nie było już tak mocno widać. Rano wstawałam, odprowadzałam Amy do szkoły, wracałam do mieszkania. Tam przekartkowywałam gazety w poszukiwaniu pracy. W międzyczasie gotując jakiś obiad. Nie miałam zamiaru, siedzieć Mattowi do końca życia na głowie.
  Kilka ofert okazało się interesujących, ale potrzebni byli ludzie z doświadczeniem, którego ja nie miałam. Matt i tak był ze mnie dumny. Mimo tego, że w każdej ofercie mnie odtrącali, nie poddawałam się. Nie powiem, nawet sama z siebie, byłam w małej cząstce dumna.
  W piątek siedziałam nad kolejną gazetą z ogłoszeniami, kiedy nagle do mieszkania wpadł Matt.
  - Znalazłem ci pracę – powiedział uśmiechnięty.
  - Serio? - popatrzyłam na niego. - To mega, mega super! - rzuciłam mu się na szyję. Nie było słów, którymi mogłabym opisać co wtedy czułam. Szczęście, to mało powiedziane.
  - Dobra, dobra – zaśmiał się. - Bo mnie udusisz – odsunęłam się.
  - Przepraszam – powiedziałam. - A teraz mów!
  - Mój kumpel poszukuje kelnerki do swojej restauracji.
  - Jak  najbardziej mi to odpowiada! - wielki uśmiech nie schodził mi z twarzy. - Kiedy mogę zacząć? - spytałam zniecierpliwiona.
  - Właściwie to od zaraz, ale... - serce stanęło mi na moment - Tak pójść nie możesz – Matt zlustrował mnie wzrokiem. Porozdzierane, do tego sprane jeansy, rozciągnięta, czarna koszulka z krótkim rękawem i czarne zniszczone trampki. Miał racje, nie był to najlepszy ubiór, aby szukać pracy. Tylko skąd ja mam wziąć te wszystkie ubrania?
  - Nie mam odpowiednich ubrań – skrzywiłam się. Zaczęłam żałować, że nie wzięłam wyjściowej sukienki z mojej starej szafy.
  - Już o tym pomyślałem – uśmiechnął się. - Pójdziemy teraz na zakupy. Wybierzesz, co będziesz chciała, a ja zapłacę – wzruszył ramionami.
  - Nie, Matt, nie mogę. I tak dużo już dla mnie zrobiłeś.
  - Oddasz mi jak będziesz miała.
  - Będzie to trochę trwało...
  - Nie szkodzi. Teraz ważne jest, abyś odstawiła narkotyki.
  - Jeszcze raz, bardzo ci dziękuję – przytuliłam się do niego. - Obiecuję, że zwrócę ci wszystko co do pensa – obiecałam.
  Chodziliśmy po różnych sklepach. Matt kupował wszystko to, co chciałam. Było mi strasznie głupio, ale jakoś wyglądać musiałam, a w tych ciuchach, które miałam, mogłam pomarzyć o jakiejś poważniejszej pracy.
  Po jakiś dwóch godzinach łażenia, przymierzania, stwierdziliśmy, że oboje mamy dość. Usiedliśmy w jakiejś kawiarni i żywo rozmawialiśmy. A raczej, to Matt mówił, a ja słuchałam. Opowiadał mi różne historie związane z Vicki, Alexem i innymi jego znajomymi. Nie śmiałam się tak od długiego czasu.
  Jeden jego znajomy, Oliver, wsadził na drzewo swoją dziewczynę i powiedział, że jeżeli za niego nie wyjdzie, nie zdejmie jej z drzewa. Oczywiście zgodziła się i nikt sobie niczego nie połamał. Inna koleżanka, Anna, kiedy zdawała na prawo jazdy, ze stresu, stanęła na zielonym świetle, a na czerwonym ruszyła z piskiem opon. Dobra wiadomość była taka, że nikogo nie potrąciła.
  O Vicki też dowiedziałam się dużo, między innymi tego, że kiedy miała szesnaście lat walnęła w słup od latarni, a nawet to, że uciekła z domu. O ucieczkę nigdy jej nie podejrzewałam.
  Mężczyzna opowiadał mi też o swojej żonie. Była piękna, miała niebieskie oczy, pomagała ludziom i zwierzętom jak tylko mogła. Nikogo nie odtrącała. Miała już plany, aby założyć własną fundację, ale wtedy zdarzył się ten wypadek. Matt nigdy nie pojął dlaczego właśnie ona. Dlaczego Bóg wezwał do siebie taką dobrą osobę. Miał do niego żal.
  - Mam nadzieję, że jeszcze spotkasz na swojej drodze kogoś, kogo obdarzysz takim uczuciem – powiedziałam tylko.
  - Ja też mam taką nadzieję – uśmiechnął się smutno.
  Chwilę później poszliśmy po Amy. Dziewczynka była bardzo zadowolona. Dostała główną rolę w przedstawieniu, miała zagrać Królewnę Śnieżkę. Kiedy tylko weszliśmy do mieszkania, córka Matta poleciała do swojego pokoju uczyć się roli. Zrobiłam jej coś szybko do jedzenia i zaczęłam ubierać się w rzeczy, które zostały dzisiaj zakupione. Stanęło na żółtej bluzce z krótkimi rękawkami i niebieskich rurkach.
  - Teraz wyglądasz jak człowiek – stwierdził śmiejący się Matt. - Rob na pewno cię polubi – puścił mi perskie oko.
  - Tak myślisz?
  - Jestem o tym przekonany. A teraz chodź – poszedł jeszcze po Amy, która miała iść na ten czas do koleżanki pobawić się.
  Przez całą drogę rozmawialiśmy. Do restauracji nie było daleko. Szliśmy jakieś dziesięć minut. Kiedy już dotarliśmy do mety, wyleciał w naszą stronę dobrze zbudowany, czarnowłosy mężczyzna; uśmiechał się do nas. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
  - Rob, poznaj Elizabeth – mężczyzna ujął moją dłoń i popatrzył mi w oczy.
  - Witam – powiedział, a ja uśmiechnęłam się. - Matt zawsze miał szczęście do pięknych kobiet – stwierdził.
  - W porównaniu do ciebie – zaśmiał się mężczyzna, u którego mieszkałam.
  - Taaa... A teraz zapraszam do środka – przepuścił mnie w drzwiach.
  W środku było bardzo ładnie. Nie była to żadna wyrafinowana restauracja, ale też nie jakiś bar. Po sali kręciło się trzech kelnerów i dwie kelnerki. Przy stolikach siedziało kilkoro ludzi w moim wieku i popijali piwo, rozmawiając wesoło. Uśmiechnęłam się; w takim miejscu mogę pracować.
  - Podoba ci się? - usłyszałam głos Roba.
  - Pewnie – odwróciłam się w jego stronę.
  - Bardzo się cieszę. A teraz chodź, pokarzę ci resztę. - Ruszyłam przodem. - Emma, zajmij się Mattem – nakazał jakiejś blond kelnerce.
  Weszłam do kuchni. Dwie kucharki zajęte były mieszaniem w garnkach, a kelnerzy spojrzeli na mnie. Pierwszy z nich, wysoki do tego przystojny, brunet o ciemnej karnacji lustrował mnie uważnie wzrokiem. Drugi, niski blondynek, może w moim wieku uśmiechał się serdecznie w moją stronę. Trzeci, średniego wzrostu o brązowych włosach i oczach w tym samym kolorze, równie uśmiechał się do mnie serdecznie. Pojawiła się również jedna z kelnerek. Dziewczyna była również w moim wieku; miała długie czarne włosy, które związane były w kucyk, ciemne oczy, a na jej twarzy nie było widać uśmiechu. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, leżałabym już na podłodze.
  - Poznajcie, proszę Elizabeth – oznajmił właściciel. - Liz poznaj Davida – uścisnęłam dłoń bruneta. - Patricka – blondyn uścisnął nieśmiało moją dłoń. - John – chłopak mocno uścisnął moją dłoń i puścił perskie oczko. - I Lauren – dziewczyna niechętnie uścisnęła moją dłoń. Chyba mnie nie polubiła. Nagle do kuchni wleciała mała blondynka. - A no i Emma! - powiedział głośno Rob. Blondynka rzuciła mi się na szyję, czym wywołała u mnie śmiech.
  - Na pewno będzie ci tu dobrze! - odsunęła się.
  - To ja dostałam już tę pracę? - zapytałam Roba.
  - Oczywiście! - zaśmiał się. Rzuciłam się na mężczyznę.
  - Dziękuję! - zawołałam szczęśliwa.
  - Bo mnie udusisz! - zarumieniłam się i stanęłam trzy kroki od mojego nowego szefa. Jak to pięknie brzmiało. „Mojego szefa”. Byłam szczęśliwa.
  - Kiedy mogę zacząć? - spytałam.
  - Jeżeli chcesz, to nawet teraz.
  - Chodź pokaże ci, gdzie się przebieramy – Emma pociągnęła mnie za rękę i nim się obejrzałam byłam już w szatni i przebierałam się. Dziewczyna gadała jak nakręcona, ale nie przeszkadzało mi to. - Pięknie wyglądasz w tym wdzianku – skwitowała widząc mnie w białej bluzce z niedużym dekoltem i  czarnej spódniczce.
  - Ej, księżniczka! - usłyszałyśmy głos Lauren. - Przyszłaś tutaj, aby pracować, a nie siedzieć w szatni. Rusz tyłek.
  - Chyba mnie nie polubiła – stwierdziłam, kiedy usłyszałam trzask zamykanych drzwi.
  - Ona za nikim nie przepada. A szczególnie za dziewczynami, na które John zwraca uwagę – wzruszyła ramionami.
  - Zwrócił na mnie uwagę? - zdziwiłam się. - Niech się nie martwi, nie odbiorę jej go.
  - On nie jest jej – uśmiechnęła się dziewczyna. - Odkąd zaczęła tu pracować, skrycie się w nim kocha.
  - A on?
  - Proszę cię. Zwróciłabyś na taką uwagę? Może jakiś wygląd ma, ale charakter... Radzę nie zadzierać
  - Nie mam zamiaru – stwierdziłam. - Nie szukam nikogo – przed oczami stanął mi obraz uśmiechniętego Jaya, kiedy wręczał mi żółtą różę.
  - Masz kogoś? - pokiwałam przecząco głową.
  - Nowa, rusz się! - ponownie usłyszałyśmy głos Lauren.
  - Dobra, chodźmy – uśmiechnęła się Emma i wzięła mnie pod ramię.
  Na sali przybyło trochę osób. Blondynka wręczyła mi tacę, mały notesik, długopis i wysłała mnie do pierwszego klienta. Okazał się nim facet, gdzieś po trzydziestce.
  - Co podać? - zapytałam uśmiechnięta.
  - Sok pomarańczowy i spaghetti – odwzajemnił uśmiech.
  - Się robi.
  Zniknęłam w kuchni i podałam kucharce karteczkę z zamówieniem.
  - Rob zapomniał przedstawić nas – powiedziała jedna, około pięćdziesiątki. - Jestem Beth, a to Helen – wskazała kobietę po czterdziestce, która wesoło się do mnie uśmiechnęła.
  - Miło mi panie poznać.
  - Jakie tam znowu panie! - krzyknęła młodsza kobieta. - Mów do nas po imieniu. Jak się zwracasz per pani, to czujemy się staro.
  - No dobrze. Także Beth i Helen poproszę spaghetti i sok pomarańczowy.
  Helen nalała soku do szklanki i podała mi ją. Zaniosłam ją klientowi, a potem podeszłam do kobiety w podeszłym wieku i również przyjęłam zamówienie. Kiedy zaniosłam karteczkę do kuchni, Beth zapytała:
  - Dziecko, ile ty tak w ogóle masz lat?
  - Osiemnaście.
  - Osiemnastka – usłyszałam głos Lauren. - Już ci powiedziałam, że masz tutaj pracować, a nie gadać.
  - Uważaj żeby przypadkiem żyłka na czole ci nie pękła – odwróciłam się w jej stronę. Byłam tu niecałą godzinę, a ta laska zaczęła mi już działać na nerwy.
  - Uważaj na słowa – zagroziła palcem.
  - Beth, gotowe jest już to spaghetti? - spytałam miło kucharki.
  - Beth? - zdziwiła się. - Mama cię nie nauczyła, że do starszych.... - przerwała jej Helen.
  - Lauren, nie zaczynaj. Lepiej sama weź się do roboty.
  - Proszę – starsza kucharka podała mi talerz.
  Uśmiechnęłam się do niej i kiedy byłam już obok czarnowłosej dziewczyny, ta perfidnie podstawiła mi nogę i runęłam jak długa. Usłyszałam śmiech Lauren i  jak mówi: „Ale niezdara”. Miałam ochotę walnąć ją w łeb. Nagle poczułam jak ktoś mnie podnosi. To był Rob.
  - Nic ci się nie stało? - zapytał, wyciągając z moich włosów makaron.
  - Nie – weszłam do kuchni, gdzie dumna z siebie stała Lauren.
  - Może mi ktoś powiedzieć, co tu się stało? - spytał właściciel.
  - Lauren podstawiła nogę Elizabeth – powiedziała Helen.
  - Może mi to wyjaśnisz? - spojrzał na czarnowłosą.
  - Nowa chyba nie zauważyła, że tam stoję.
  - Lauren, jakoś Diana też cię nie widziała w pierwszy dzień – przypomniał jej Rob.
  - Moja wina, ze zatrudniasz ślepe dziewczyny? A do tego jakieś pobite narkomanki?
  Nie wytrzymałam i podeszłam do niej. Mówiłam, że nie mam zamiaru zachodzić jej za skórę? Nie, nie ja zaszłam jej za skórę, to ona to zrobiła. A ja nie odpuszczam.
  Sekundę później moja pięść spotkała się z nosem Lauren...



______________________________
Wszystkim  życzę miłego leniuchowania w weekend majowy, no i smacznych dań z grilla ;D

piątek, 27 kwietnia 2012

Rozdział 8

  Odpowiedź szybko nawinęła się sama. Vicki musiała pomóc w czymś Matto'wi, a zostawały jeszcze zakupy. Szybko zaoferowałam swoją pomoc. Dziewczyna uprzedziła mnie, że jak wywinę jakiś numer, to gorzko tego pożałuję. Łatwo się domyśleć, że właśnie taki numer wywinęłam.
  Kiedy przechodziłam przez park, zauważyłam dwóch chłopaków. Na pozór wyglądali normalnie, gdyby nie fakt, że jeden z nich przekazywał, temu drugiemu, biały proszek w przezroczystej torebeczce.
  Podeszłam do nich i zapytałam czy coś mogą mi sprzedać. Diler był zachwycony, że ma następnego klienta. Bez niczego sprzedał mi towar i odeszłam. Żadnego przechodnia, nie interesowało, to co się działo. Każdy pochłonięty był własnymi sprawami.
  Znalazłam jakiś zapyziały bar i tam zażyłam towar. Przez moment nie wiedziałam, co się działo, ale szybko się otrząsnęłam. Wygrzebałam z portfela jeszcze kasę na fajki i opuściłam lokal.
  Szła tą samą drogą, co przedtem, jarając szluga i uśmiechając się jak głupia. Świat wydawał się taki piękny...
  Usiadłam na ławeczce, niedaleko szkoły Amy. Przypomniałam sobie jak to było, kiedy byłam dzieckiem. Beztroski świat, a największy problem, to ile jest siedem razy sześć oraz czy zdążę na ulubioną bajkę. Szkoda, że musiałam tak szybko dorosnąć...
  Chyba za bardzo pochłonęły mnie wspomnienia z dzieciństwa, bo zjawiła się obok mnie Vicki razem z córką Matta. Dziewczyna była na mnie wkurzona, chociaż to i tak za delikatne słowo. W mgnieniu oka postawiła mnie na nogi, chwyciła mocno za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę mieszkania jej przyjaciela.
  - Vic, wyluzuj – powiedziałam, lecz nawet na mnie nie spojrzała.
  Resztę drogi przemilczałyśmy. Zaczęło się dopiero w domu, kiedy Amy poszła, do jakiejś koleżanki się pobawić. Siedziałam przy stole w kuchni i paliłam papierosa.
  - Ja przez ciebie oszaleję! - krzyknęła na mnie.
  - Uspokój się. Przecież nic takiego nie zrobiłam – wzruszyłam ramionami.
  - No pewnie, że nie! - wzięła ode mnie papierosa i zgasiła go zwinnym ruchem w popielniczce. Pierwszy raz ją taką widziałam. Popatrzyłam na nią uważnie. - Ale wiesz, co? - spojrzała mi głęboko w oczy. - Ja już nie mam siły się z tobą użerać. Nie wiem, jak do ciebie dotrzeć, żebyś wreszcie z tym skończyła. Nie mam pojęcia. Mam straszny żal, do Alexa, że cię w to wciągnął. Ja wracam do Londynu i daję ci święty spokój. A ty, rób co chcesz, tylko mnie już w nic nie mieszaj, ani Matta. I tak ma już za dużo kłopotów, a ty mu nie podrzucaj nowych.
  Zniknęła w salonie, a ja jeszcze przez chwilę patrzyłam w miejsce, w którym jeszcze kilka sekund temu, stała. Zabolały mnie wszystkie jej słowa. Miałam ochotę iść i już nigdy nie wrócić, może wtedy wszyscy mieliby spokój?
  Wstałam i udałam się do salonu, gdzie Vicki pakowała swoje rzeczy.
  - Vicki...
  - Zamknij się! - ryknęła na mnie. - Mam już cię po dziurki w nosie! Nie wiem jak zrobi Matt, może pozwoli ci zostać, a może nie, to już jego sprawa.
  - Pogadajmy... - wtrąciłam, a ona podeszła do mnie, wraz ze spakowaną torbą i popatrzyła mi prosto w oczy.
  - Z ludźmi, którzy rozpieprzają swoje życie, nie gadam – powiedziawszy to wyszła, a ja znowu zostałam sama jak palec.
  Usiadłam na kanapie i czułam jak łzy płyną mi po policzkach. Znowu ją skrzywdziłam. Miałam ochotę wbić sobie nóż w serce. Dlaczego zawsze zawodziłam ludzi, których kocham, no czemu do cholery?!
  - Vicki? - usłyszałam głos Matta. Szybko otarłam łzy. - Liz, gdzie jest Vicki? - spytał wchodząc do salonu. - Już pojechała? - zdziwił się mężczyzna.
  - Ta.. W dodatku przeze mnie.
  - Jak to przez ciebie? - zapytał i usiadł obok mnie na kanapie.
  - Mówiła ci..? - nie dokończyłam, miałam wielką nadzieję, że zorientuję się o co mi chodzi. Nie zawiodłam się.
  - O tym, że bierzesz? - popatrzyłam na niego i kiwnęłam głową. - Słuchaj, jeżeli ci to pomoże, to ja też kiedyś brałem. - otworzyłam szeroko załzawione oczy. Nie mogłam w to uwierzyć.
  - Serio? - kiwnął głową.
  - Ale jak widzisz, wyszedłem z nałogu. Dobrze wiem, że nie jest, to łatwe, ale jak człowiek chce, to wszystko jest możliwe – uśmiechnął się lekko. - Jeżeli chcesz, to mogę ci pomóc z tym zerwać – położył swoją dłoń na mojej i spojrzał mi głęboko w oczy.
  - Vicki też próbowała i nic...
  - Warto spróbować jeszcze raz. Wiem, że jesteś w stanie rzucić to w cholerę – dalej patrzył mi w oczy. - Wierzę w ciebie.
 Ostatnie zdanie Matta sprawiło, że chciałam to rzucić. „Wierzę w ciebie”. Takie krótkie zdanie, a jak może człowiek podbudować. Poczułam, że mogę to zrobić. Tak jak mówiła Vicki, dla siebie.
  - Dziękuje ci... - uśmiechnęłam się.
  - Nie ma za co.
  - Właśnie, że jest – przytuliłam go.
  Nie, nie mogłam skończyć zaćpana w jakimś zapyziałym kiblu, na dworcu. Mam przecież dopiero osiemnaście lat. Całe życie przed sobą. Czas wziąć się za siebie. Później może być za późno. Ale czy się uda? Mam ogromną nadzieję, że tak.





_____________________________________
Krótki,. owszem, ale nie mam siły.... Dziewczyny potrafią wymęczyć ;D
Pozdrowienia dla: Klaudii, Wery i Izy ;*

środa, 25 kwietnia 2012

Rozdział 7

  Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Ludzie mijali mnie, nie zwracając na mnie jakiejkolwiek uwagi. Dla nich byłam jedną z dziewczyn, które wpadły w złe towarzystwo i pomału się staczają. Wyrzutkiem. Dla nikogo nie byłam już ważna i trudno było przyznać się przed samą sobą, ale bolało mnie to.
  Nagle ktoś wpadł na mnie.
  - Uważaj jak chodzisz! - ryknął męski głos. 
  - To raczej ty uważaj!
  Chłopak spojrzał na mnie zimnym wzrokiem.
  - Cholerna blondynka!
  - Uważaj na słowa! - odgryzłam się.
  - Pewnie! - prychnął.
  - Ej, zostaw ją! - usłyszałam znajomy głos.
  - Następna blondi do kompletu!
  Odwróciłam się i ujrzałam Vicki. Co ona tu robi?! Jak się tu dostała?! Pytania wirowały w głowie, a na żadne nie znałam odpowiedzi. Mimo tego, że tak chłodno od niej odeszłam, cieszyłam się, że jest tutaj.
  - Zamknij się! - ryknęła na chłopaka. - A teraz spływaj, bo będziesz miał kłopoty!
  Chłopak, ku mojemu zdziwieniu, odszedł rzucając mojej wybawicielce pełne gniewu spojrzenie.
  - Co ty tutaj robisz? - spytałam od razu.
  - Ratuje ci tyłek. A teraz choć – złapała mnie za rękę i zaczęła ciągnąć.
  - Ale gdzie? - zdziwiłam się.
  - Mam tu znajomego – popatrzyła na mnie. - Dzwoniłam już do niego i zgodził się nas przenocować. No chodź – pociągnęła mnie.
  - Dlaczego to robisz? - zapytałam z czystej ciekawości.
  - Dlaczego?! - zatrzymała się i popatrzyła na mnie zdenerwowana. - Bo nie mogę patrzeć jak kolejna osoba, na której mi zależy, się stacza! - kiedy wypowiadała te słowa, jakaś starsza pani spojrzała na mnie krzywym spojrzeniem. Cholerne, starsze panie. Bez żadnych problemów, tylko by pouczały każdego.
  Mimo tego, że byłam zła na kobietę, to naprawdę poczułam, że Vicki naprawdę na mnie zależało. Nie mogłam zaprzeczyć, że byłyśmy powiązane jakąś silną więzią. Przyjechała za mną, choć wcale nikt ją o to nie prosił. Przyjechała z własnej nieprzymuszonej woli. Tylko czemu przeważnie ją odtrącałam? Przecież ona tyle dobrego dla mnie zrobiła.
  - Przepraszam. Dziękuję. Cieszę się, że tu jesteś – powiedziałam tylko i rzuciłam się w jej ramiona.
  Ogarnęło mnie poczucie bezpieczeństwa. Może właśnie tego potrzebowałam? Tego, żeby ktoś powiedział, że jestem dla niego ważna i, że się o mnie martwi. Tak niewiele, a jednak bardzo dużo.
  - Nie ma za co – uścisnęła mnie jeszcze bardziej. - A teraz choć, bo pewnie Matt nie może się już doczekać.
  Objęte ruszyłyśmy przed siebie.

  Matt okazał się naprawdę fajnym człowiekiem. Miał dwadzieścia dziewięć i samotnie wychowywał siedmioletnią córkę, Amy. Jego żona zginęła cztery lata temu w wypadku samochodowym. Mężczyzna bardzo za nią tęsknił i może, to trochę dziwne, ale codziennie rozmawiał z nią. Czuł jej obecność w domu, parku, pracy, wszędzie, gdzie przebywał. Mówił, że Amy strasznie przypomina swoją matkę. Bardzo się o nią troszczył i był gotów, w każdej chwili oddać za nią życie.
  Kiedy patrzyłam tak na nich, żałowałam, że żadne z moich rodziców tak o mnie nie dbało. Nie stworzyli mi normalnego domu, dbali tylko o swoje interesy. Kiedy ojciec postanowił od nas odejść, matka nawet nie próbowała go zatrzymać. Sama już dawno chciała odejść ze swoim kochankiem. Tylko problemem byłam: ja. Żadne z nich nie chciało mnie wychowywać.
  Codziennie zastanawiałam się, czy oni w ogóle kiedyś się kochali? Zdarzały się takie dni, w których w to wierzyłam, ale teraz wiem, że byłam naiwna.
  Chciało mi się palić. Poinformowałam Vicki, że idę zajarać i wyszłam. Na ulicy paliły się tylko uliczne lampy. Nie było widać żywej duszy. Zapaliłam jedną fajkę i rozkoszowałam się dymem.
  - Poratujesz jednym? - nagle usłyszałam męski głos. Odwróciłam się i ujrzałam wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który na smyczy trzymał białego labradora. Poczęstowałam go bez słowa; nie miałam nastroju do rozmów. Mężczyzna stanął obok mnie i odpalił fajkę. - Nie widziałam cię tutaj wcześniej – zauważył, ale dalej milczałam. - Okej. Nie chcesz gadać. Rozumiem – zaciągnął się.
  Milczeliśmy przez następne trzy minuty. Kiedy tylko skończyłam palić, oddaliłam się od mężczyzny. Krzyknął do mnie jeszcze, że dziękuje za fajkę i również poszedł do swojego mieszkania.
  - Liz? - zapytała Vicki, kiedy weszłam do przedpokoju.
  - Ta.. - odpowiedziałam, ściągając kurtkę.
  - Chcesz coś do picia?
  - Nie. Gdzie mogę się położyć? - weszłam do kuchni, w której moja przyjaciółka i Matt siedzieli przy stole.
  - Na kanapie – odezwał się mężczyzna.
  - Dobranoc – poszłam do salonu i kiedy tylko moja boląca głowa dotknęła poduszki, zapadłam w sen.


  Obudził mnie Matt, który zawzięcie czegoś szukał w komodzie, która stała blisko kanapy. Podniosłam bolącą głowę i zapytałam:
  - Matt, masz jakieś tabletki przeciw bólowe? - mężczyzna podskoczył na dźwięk mojego głosu. - Przepraszam.
  - Nic się nie stało. To ja powinienem cię przeprosić. Obudziłem cię.
  - Nie przejmuj się – uśmiechnęłam się.
  - Poczekaj, przyniosę ci jakieś tabletki – nie zamykając za sobą szuflad komody, w których był niesamowity bajzel, wyszedł do kuchni.
  Dotknęłam siniaka pod okiem i jęknęłam z bólu.
  - Boli? - spytał Matt, podchodząc do kanapy.
  - Jak cholera. - podał mi tabletkę razem ze szklanką wody. Zażyłam leki bez zastanowienia. - Dzięki.
  - Nie ma sprawy – uśmiechnął się.
  - Skąd znacie się z Vicki? - zapytałam z ciekawością.
  - Jeszcze z piaskownicy. Można nawet powiedzieć, że była moją pierwszą miłością – zaśmiał się.
  - Dlaczego mnie obgadujecie? - usłyszeliśmy głos Vicki, która stanęła w przejściu między kuchnią, a salonem.
  - Liz była ciekawa skąd się znamy – odpowiedział Matt.
  - Tato! - mała Amy wbiegła do pokoju. - Muszę iść dzisiaj do szkoły? - zapytała siadając mu na kolanach.
  - Musisz – mężczyzna złapał ją za nos.
  - Ale po co?
  - Jeżeli chcesz, to razem z Liz, możemy cię odprowadzić – zaproponowała Vicki.
  - Pewnie! - powiedziałam. - Zbieraj się – uśmiechnęłam się do dziewczynki, a ona rzuciła mi się na szyję.
  - Nie sprawi wam to żadnego kłopotu? - spytał ojciec Amy.
  - Pewnie, że nie. Nawet możemy ją odebrać.
  - Z nieba mi spadacie. - podbiegł do Vicki i przytulił ją. - Muszę załatwić sprawy na mieście, a dzięki wam się nie spóźnię! - drapną jakieś dokumenty z komody. -  Pa, mała. Cześć, Liz!
  - Pa, Tatusiu!
  Mężczyzna szepnął coś jeszcze do Vicki i wyszedł, a my zaczęłyśmy szykować się do wyjścia. Kiedy Amy była w łazience, Vicki powiedziała:
  - Wracam dzisiaj do Londynu. Ale ty, jeżeli chcesz, możesz tu zostać. Rozmawiałam już z Mattem.
  - Dlaczego? - zapytałam głupio.
  - Liz, tam jest moje życie... - chwyciła moją dłoń.
  - Ale dlaczego, nie możesz zacząć go tutaj? - spytałam, jakbym była naiwnym dzieckiem.
  - Za dużo złych wspomnień, do których nie chcę wracać... - westchnęła.
  - Zostać ze mną... - błagałam. - Ja bez ciebie zginę.
  - Nie, Liz. Zrozum – powiedziała twardo.
  - Możemy wychodzić! - krzyknęła Amy, ubierając buty.
  W drodze do szkoły, nie zamieniłam z Vicki ani jednego słowa. Chciało mi się płakać. Jedyna osoba, której tak naprawdę ufałam, opuszcza mnie. I to jeszcze w takim momencie. Tylko działka mogła mnie uspokoić. Tylko skąd wziąć forsę?

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Rozdział 6

  Dom był ogromny. Na górze siedem sypialni i dwie łazienki. Na dole duży przestronny salon, pomalowany na jasne kolory. Duża kuchnia z błyszczącą wyspą na środku i spory barek. Zaparzyłam sobie herbatę i usiadłam w wygodnej sofie. Twarz bolała jak cholera, ale nie przejmowałam się tym.
  Podjęłam decyzję, że odejdę. Znowu przeniosę się do innego miasta i chłopaki o mnie zapomną, tak jak zrobiła to moja rodzina. Nie chciałam żadnego z nich narażać swoją osobą. Gdyby jakikolwiek dziennikarz dowiedział się, że chłopaki zadają się z ćpunką, zniszczyliby ich. A tego nie chciałam. Do końca życia obwiniałabym się za niszczenie ich kariery.
  Wiedziałam, że nie będzie łatwo ich zapomnieć, a szczególnie Jay'a, ale musiałam odejść. Mimo że nie za bardzo poznałam tego chłopaka, to naprawdę coś do niego zaczynałam czuć. Teraz była najlepsza okazja, aby się wycofać. Jeżeli moje uczucia do niego stałyby się silniejsze, to raczej nie dałabym rady opuścić jego i chłopaków.
  Szybko znalazłam jakąś kartkę oraz długopis i zaczęłam pisać:

        Siva...
   Na początku jeszcze raz bardzo dziękuję Ci za opiekę nade mną i za ratunek. Do końca życia będę Ci dłużna, ale teraz muszę odejść. Muszę odejść, zanim wydarzy się coś złego... Wycofaj skargę na Felixa i tak nie będę zeznawać, więc szkoda tylko Twoich pieniędzy.
  Pewnie ciekawi Cię ta sprawa, więc tak po skrócie. Jakiś miesiąc temu uciekłam z domu, bo nie czułam się tam szczęśliwa. Trafiłam tutaj, poznałam Alexa, który był ćpunem. Wciągnął mnie w świat dilerów, prochów i ludzi sprzedających swe ciało za pieniądze. Zostałam ćpunką, narkomanką, ale nie dziwką, co to, to nie.
  Felix pobił mnie za to, że nie chciałam z nim pójść do jego biura (sam wiesz po co). Nie chcę Was wciągać w mój beznadziejny świat. Musicie zająć się swoją karierą i zapomnieć o dziewczynie, którą poznaliście na dworcu.
  Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję i nie szukaj mnie, nie warto.
                                                                                                       Dziękuję za wszystko
                                                                                                           Elizabeth
  P.S.
  Pożyczam Twoje ciuchy i jakieś czarne okulary, na wieczne nieoddanie. Nie mam kasy, a w czymś muszę chodzić. Mam nadzieję, że nie będziesz miał mi tego za złe...
  Klucze zostawiam pod wycieraczką. 

  Zostawiłam list na pościeli. Wykąpałam się i zrobiłam jakieś kanapki na drogę. Odbicie w lustrze sprawiło, że nie chciałam już dłużej na siebie patrzeć. Plastry nad okiem i fioletowa plama. Gdyby moja matka, to widziała, to pewnie zamiast mi pomóc zaśmiałaby mi się prosto w twarz i powiedziała „Gdybyś nie uciekała, teraz byś tak nie wyglądała”.
  „Wyglądam teraz tak jak ty, mamo. Nie pamiętasz już jak byłaś dziwką i każdy facet mógł robić z tobą co tylko chciał? Jak wróciłaś pewnej nocy z całą twarzą obitą. Ledwo trzymałaś się na nogach. Tylko w porównaniu z tobą, ja nie jestem, i nigdy nie będę, dziwką.”
  Wyszłam z pięknego domu i udałam się do kamienicy, w której mieszkała Vicki. Dziewczyna była akurat w mieszkaniu i bardzo zdziwiła ją moja wizyta.
  - Ja tylko po rzeczy – wyjaśniłam.
  Wpuściła mnie do środka i bez słowa patrzyła jak pakuję mój skromny dobytek, w którym znalazł się praktycznie pusty portfel, skromny zapas bielizny, para jeansów, dwie bluzki, jedna ciepła bluza, trampki, mała maskotka, dwie fotografie, notes, paczka fajek z zapalniczką, szczotka do włosów i latarka.
  - Dzięki za nocleg – uśmiechnęłam się, a przynajmniej próbowałam, gdyż nie było to dla mnie łatwe; podeszłam do drzwi. - Chciałam cię przeprosić, za to co dzisiaj zaszło...
  - Liz, nie ważne – westchnęła. - Zostań.
  - Nie – spojrzałam na nią uważnie. - Dam ci dobrą radę. Lepiej jak najszybciej poszukaj nowej pracy...
  - A to dlaczego? - zdziwiła się.
  - Może nie skończysz, tak jak ja – odsłoniłam podbite oko. Dziewczyna popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
  - Co ci się stało?!
  - Naprawdę, zwolnij się. Dzięki ci za wszystko. Cześć – wyszłam, cicho zamykając za sobą drzwi.
  Czułam jak moje oczy wilgotnieją. Tylko nie płacz! Miałam ochotę tam wrócić. Otworzyć drzwi, rzucić jej się w ramiona i przeprosić za to, że tyle przeze mnie wycierpiała, ile nerwów zjadła i za tych kilka nieprzespanych nocy.
  Przez ten miesiąc, mogłam powiedzieć, że kocham ją bardziej niż własną matkę. Ba, bardziej niż całą rodzinę. Tylko dlaczego muszę ją tak ranić? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie.
  W portfelu nie zostało mi za dużo forsy. Zaczęłam prosić o nią przechodniów. Ludzie patrzyli na mnie z politowaniem, a ja miałam ochotę przywalić im w twarz. Czułam się głupio, kolejna dziewczyna, której nic w życiu nie wyszło. W chwili proszenia o choćby najmniejszy datek, miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
  Udało mi się szybko uzbierać na bilet i wsiadłam do pociągu. Oparłam głowę o szybę i przymknęłam oczy. Poczułam jak po prawym policzku spływa, jedna samotna łza. Po chwili byłam już poza Londynem...

________________________________
Wszystkim, którzy piszą testy gimnazjalne, powodzenia życzę ;D

piątek, 20 kwietnia 2012

Rozdział 5

  Z łóżek wstałyśmy o siódmej, a do baru przyszłyśmy na ósmą. Ze znalezionych pieniędzy, zostało mi tylko na jedną działkę. Felix akurat był w miejscu pracy mojej koleżanki, więc kupiłam od niego.
  Gdy byłam już w łazience i miałam zabierać się do roboty, do kabiny wleciała Vicki. Dziewczyna wściekła się na mnie i spuściła biały proszek w kiblu.
  - Co ty, do cholery zrobiłaś?! - wrzasnęłam wkurzona.
  - Jeszcze raz zobaczę cię z tym świństwem, to wylatujesz z mieszkania! - zagroziła.
  - A bo wy wszyscy myślicie, że to tak łatwo rzucić! - krzyknęłam.
  - Ćpasz miesiąc! Chyba jest szansa żebyś przestała?!
  - Nie mam dla kogo!
  - Co ty masz z tym „nie mam dla kogo”?! Rzuć dla siebie! Chyba, że chcesz skończyć tak jak Alex! - wykrzyczała ze łzami w oczach i uciekła.
  Usiadłam na podłodze i oparłam głowę na dłoni. Alex. Młodszy brat Vicki. Też ćpał. Dziewczyna wszystkimi siłami próbowała wyciągnąć go z nałogu, ale niestety jej się nie udało. Znaleźli go miesiąc temu w męskim kiblu, zaćpanego.
  Przez niego zaczęłam ćpać. To on wprowadził mnie w świat dilerów, dziwek, męskich dziwek i ćpunów. Sam zarabiał na ulicy, kiedy brakowało mu kasy. Kilka imprez z nim, a zmieniło się całe moje życie.
  W tamtym momencie nie mogłam wyrzucić obrazu twarzy Vicki, kiedy dowiedziała się, ze jej brat nie żyje. I tego dowiedziała się jeszcze ode mnie. Dziewczyna musiała sama zająć się pogrzebem, bo ich matka, podobnie jak moja, miała ich kompletnie w dupie. Nawet nie przejęła się śmiercią jedynego syna. Kiedy byłam razem z Vicki przekazać jej tą wiadomość, to wyrzuciła nas za drzwi i powiedziała: „Zasłużył na to”. Jaka matka powiedziałaby tak o swoim synu?
  Otarłam wierzchem dłoni pięć łez, które spływały mi po policzkach i wstałam. Wyszłam z łazienki i stanęłam oko w oko z Felixem.
  - Czego chcesz? - bar był całkowicie pusty. Tylko ja i on.
  - Dobrze wiesz czego – przejechał palcem po moim policzku.
  - Chyba sobie kpisz! - ruszyłam szybkim krokiem w kierunku drzwi, lecz nie opuściłam go, ponieważ Felix chwycił mnie mocno za ramię i obrócił tak, że patrzyłam prosto w jego paskudne oczy. - Puść mnie! - roześmiał mi się w twarz.
  - Teraz to ty sobie kpisz! Jesteś taka ładna, ale i też taka głupia – zaczęłam się szarpać. Nic z tego. - Nie wiesz nawet kiedy, a zaczniesz puszczać się na prawo i lewo.
  - Zmieniasz fach? - zapytałam. - Z dilera stajesz się wróżką? - prychnęłam.
  - A do tego zabawna. Klienci to lubią.
  - Jaki ty jesteś obeznany! Najwidoczniej twoja żona nie sprawuje się dobrze w sypialni – zaczęłam się śmiać, ale chwilę potem dostałam w twarz. - Ałła! - wrzasnęłam na cały bar, a Felix chwycił mnie za podbródek i uderzył jeszcze raz, mocniej.
  Nagle do baru ktoś wszedł. Niestety nie widziałam kto, bo byłam obrócona do drzwi tyłem.
  - Puść ją! - usłyszałam znany mi głos.
  - Bo co mi zrobisz, kolego? - zaśmiał się.
  - Ogłuchłeś?!
  - Siva?! - chciałam przekręcić głowę w jego stronę, ale nie udało mi się.
  - Elizabeth? - zapytał zdziwiony. Poczułam jak coś wpływa mi po policzku. Tym razem nie były to łzy, tylko krew.
  - Czekaj, czekaj! To ty jesteś ten z The... - nie mógł sobie przypomnieć.
  - The Wanted – powiedziałam resztkami sił. Cała twarz mnie bolała.
  - No, jasne! - Felixa olśniło. - Nie przypuszczałem, że znasz takie osobowości – zaśmiał mi się w twarz. - Zabieraj ją - pchnął mnie z całej siły i, gdyby nie Siva, upadłabym na ziemię. - A teraz się wynoście!
  Siva bez słowa wziął mnie na ręce i wyniósł z baru, rzucając pełne nienawiści spojrzenie Felixowi.
Obita twarz i nieprzespana noc dała mi się we znaki. Nawet nie wiem kiedy, a zasnęłam w ramionach chłopaka.
  Obudziłam się w dużym, białym pokoju. Łóżko, na którym leżałam było ogromne; na dodatek byłam owinięta kołdrą w tym samym kolorze, co ściany. Strasznie bolała mnie głowa, a także obolała twarz dawała się we znaki. Utrudniało mi, to trochę myślenie, ale po dłuższej chwili wszystko sobie przypomniałam.
  Taki wstyd! Jak ja wytłumaczę to Sivie? A co, dopiero reszcie zespołu? I w ogóle, gdzie ja jestem?
  Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. W pokoju pojawił się mój wybawiciel z listkiem tabletek, kubkiem z gorącą herbatą i maścią.
  - Jak się czujesz? - zapytał, odstawiając wszystko na stolik nocny, a potem usiadł na łóżku.
  - Nijak. Masz może, gdzieś tu jakieś lusterko? - chciałam zobaczyć jak Felix zmaltretował moją twarz. Miałam wielką nadzieję, że z przerażenia nie będę krzyczeć.
  - Zaraz przyniosę – wstał, ale powstrzymałam go.
  - To może poczekać – zdecydowałam. Przecież wygląd wcale nie jest najważniejszy. - Pewnie oczekujesz wyjaśnień – spojrzałam na niego uważnie.
  - Powiesz mi jeżeli będziesz chciała – westchnął. - Ale zgłoszenia tego na policję ci nie popuszczę – zagroził palcem.
  - I co ja mogę mu zrobić? - zapytałam. - Nie stać mnie na adwokata – westchnęłam.
  - Ja się tym zajmę.
  - Nie. - zaprotestowałam. - I tak już dużo dla mnie zrobiłeś. A ja głupia nawet ci nie podziękowałam! - opamiętałam się. - Bardzo ci dziękuję. Gdyby nie ty, to nie wiem, co by ze mną było.
  - Zgłoszeniem już się zająłem. A dziękować nie musisz, drobiazg – machnął ręką.
  - Uratowanie życia, to nie drobiazg – mówiłam patrząc mu prosto w oczy. - Nie wiesz do czego Felix jest zdolny. Zbiłby mnie na śmierć i zostawił pod jakimś śmietnikiem, bez jakichkolwiek uczuć i wyrzutów sumienia. Także jeszcze raz dziękuję. I już zaczynam myśleć jak ci się odwdzięczyć – uśmiechnęłam się.
  - Wystarczy, że prawdziwie się uśmiechniesz...
  - Coś wymyślę i tak.
  - Mam się bać? - zaśmiał się.
  - Może... - wzięłam łyk herbaty i mało, co nie zwymiotowałam, czarnym płynem, na białą pościel. - Co to jest?! - spytałam ze skwaszoną miną.
  - Specjalna herbatka mojej mamy – zaśmiał się. - Musisz wypić wszystko.
  - Może nie umrę – skwitowałam. - Ale jeszcze raz bardzo ci dziękuję. I za to, że mnie uratowałeś, za tą miksturę, chociaż jest paskudna, jak nie wiem co, za opatrunek i najważniejsze, za to, że tu jesteś.
  - Jakimś tam specjalistą doktorem nie jestem, ale chyba plastry założyłem dobrze – uśmiechnął się drapiąc się w tył głowy.
  - Siva... A gdzie ja jestem? - jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju. Duże okna byłby pozasłaniane brązowymi zasłonami, które sięgały ziemi. Na ścianach wisiały obrazy, zdjęcia i jakieś wycinki. Na biurku był straszny bałagan; książki, laptop, płyty, a nawet jakieś dwa miśki. W kącie stała palma w doniczce i jeszcze jakiś jeden kwiat.
  - W domu moim i chłopaków – wzruszył ramionami.
  Przeraziłam się. A co, jeżeli widzieli mnie taką obitą. Jeden Bóg wie co, by sobie o mnie pomyśleli i zareagowali. Mogliby powiedzieć Sivie, że ma mnie wyrzucić, bo narobię im jeszcze kłopotów. Czas się zbierać.
  - A chłopaki....?
  - Nic nie wiedzą – odetchnęłam z ulgą. Dzięki ci, Panie Boże.
  - Może tak zostać?Będę ci naprawdę wdzięczna. 
  - Nic nie powiem – przysiągł chłopak.
  - Dzięki – uśmiechnęłam się i zaczęłam podnosić z łóżka.
  - A ty, gdzie? - zapytał zdziwiony.
  - No jak, gdzie? Przecież nie mogę wam siedzieć na głowie przez tyle czasu – wstałam, ale zaraz znowu wylądowałam w łóżku.
  - Właśnie, że możesz. I zostaniesz tutaj dopóki nie dojdziesz do siebie – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu.
  - Ale... - nie dał mi skończyć.
  - Powiedziałem. Zostajesz i żadnego „ale”.

  Nagle do pokoju wtargnął jakiś mężczyzna, który okazał się Maxem.  Stanął jak wryty widząc mnie w łóżku Sivy, na dodatek z dwoma plastrami na prawej brwi i podbitym lewym okiem. Szybko zamknął za sobą drzwi.
  - Co ci się stało?! - podbiegł do mnie przerażony.
  - Mały wypadek – próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba mi nie wyszło. - Gdyby nie Siva, to skończyłoby się gorzej – położyłam swoją dłoń na dłoni mojego wybawiciela.
  - A może przynieść ci coś? - zapytał zatroskany klękając przy łóżku. - Coś do picia, jakąś maść, jakieś tabletki przeciwbólowe?
  - Siva naprawdę wszystkim się zajął – uśmiechnęłam się.
  - A gdzie reszta? - spytał Siva.
  - Na dole. Zaraz mają przyjść.
  - Oni nie mogą dowiedzieć się, że tu jestem! - powiedziałam szybko.
  - A to czemu? - zdziwił się Max.
  W tej samej chwili rozległo się pukanie i głos Jay'a:
  - Mogę wejść? - chłopaki spojrzeli na siebie, a później w stronę drzwi, a ja schowałam się pod kołdrą. Sekundę później stwierdziłam, że to strasznie głupio wyglądało, więc wychyliłam bolącą głowę.
  - Zaraz wychodzimy! - krzyknęli oboje; myślałam, że głowa mi pęknie.
  - A mogę wejść, czy nie?
  - Nie! - ponownie krzyknęli razem.
  - Dobra! Już się tak nie denerwujcie.
  - Liz, słuchaj za godzinę gramy koncert...
  - To, która jest godzina?! - przymrużyłam oczy, gdyż krzyk wywołał jeszcze gorszy ból.
  - Za pięć dziewiętnasta – odpowiedział Max, patrząc na zegarek.
  - Przespałam cały dzień... - oparłam głowę o poduszkę.
  - Jutro będzie nowy – uśmiechnął się.
  - Jakbyś potrzebowała się wykąpać, to łazienka jest obok. Ręczniki w szafce pod zlewem. Tutaj masz – Siva podszedł do szafy i wyciągnął z niej męski podkoszulek i bluzę oraz jakieś jeansy. - jakieś ubrania. Nie mam żadnych damskich, więc jesteś zmuszona nosić męskie.
  - To nic. Jeszcze raz wam bardzo dziękuję.
  - Oczywiście zostajesz, prawda? - upewnił się Max.
  - Pewnie, że zostaje! - odpowiedział za mnie Siva.
  - Ale... - znowu zaczęłam. Ja po prostu nie chciałam się narzucać.
  - Musimy lecieć! Na dole masz jedzenie, herbatę i tak dalej. Przepraszam, że nie przyniesiemy ci nic na górę, ale...
  - Tak, wiem. Lećcie już. - uśmiechnęłam się.
  - Wrócę jak najszybciej – podeszli do drzwi.
  - Chyba wrócimy – poprawił go Max.
  - Tak. Wrócimy – kąciki ust czarnowłosego chłopaka powędrowały do góry.
  - Udanego koncertu!
  - Nie dziękujemy! - zanim zniknęli za drzwiami Max zdążył puścić mi jeszcze perskie oko.


------------------------------
Tak jak obiecywałam, jest dłuższy rozdział.! ;D

środa, 18 kwietnia 2012

Rozdział 4

Wracałyśmy wesoło do domu, rozmawiając o koncercie. Vicki była naprawdę zadowolona, a nawet zaproponowała mi nocleg u siebie. Dziewczyna weszła do kamienicy, a ja chciałam jeszcze zapalić, więc zostałam na świeżym powietrzu. Odpalałam już zapałkę, gdy usłyszałam męski głos:
  - Nieładnie – odwróciłam się w stronę, z której dobiegał głos. Ujrzałam Jay'a i mimowolnie się uśmiechnęłam. Chłopak podszedł do mnie.
  - Sam przecież dałeś mi fajki, zapomniałeś?
  - No tak! - zaśmiał się.
  - Co tu robisz? - zapytałam.
  - Chciałem cię zobaczyć.
  - Przecież widziałeś mnie niecałe czterdzieści minut temu, na koncercie – zauważyłam.
  - Jakoś mi to nie wystarczyło – kąciki jego ust powędrowały ku górze.
  - Ach, tak...?
  - No nie powiesz, że też nie chciałaś mnie zobaczyć? - trafił w dziesiątkę. Chyba, nawet nie wyobrażał sobie jak bardzo.
  - Powiedzmy – uśmiechnęłam się.
  - Wiedziałem!
  - Oczywiście!
  - Zapomniałem! To dla najpiękniejszej dziewczyny z koncertu – zza pleców wyciągnął żółtą różę i wręczył mi ją.
  - Dobrze, że twoje fanki tego nie słyszą. Pewnie byłabym już bez oczu – zaśmiałam się.
  - A ty, nie jesteś moją fanką? - zapytał niby smutny.
  - Zostanę chyba największą – uśmiech ponownie zagościł na jego twarzy.
  - Liz, co ty tam do cholery tak długo robisz?! - usłyszałam głos Vicki i dźwięk obcasów na schodach.
  - Przynajmniej już wiem, gdzie mogę cię znaleźć – wyszeptał patrząc mi w oczy.
  - Ale to nie jest mój stały adres zamieszkania. - Gdyby tylko wiedział, że adres zmieniam prawie codziennie, to pewnie by mnie wyśmiał.
  - I tak cie znajdę – szepnął mi do ucha i zniknął w ciemności.
  Nagle obok mnie pojawiła się Vicki.
  - Przynajmniej będziesz zdrowsza – uśmiechnęła się widząc nieodpalonego papierosa w mojej dłoni. - Skąd ta róża? - zdziwiła się.
  - Jakiś facet...
  - Masz dzisiaj jakieś szczęście do tych kwiatów! A teraz chodź, musimy cię gdzieś ulokować w tej mojej klitce.
  Przez resztę nocy nie zmrużyłam oka. Jego osoba nie mogła wyjść mi z głowy. Każde spojrzenie na żółtą różę przypomniało mi jego uśmiech, jego przeszywające mnie niebieskie tęczówki, sposób w jaki do mnie mówił. Nadal czułam, w powietrzu, zapach jego perfum.
  Czy ja się w nim zakochałam?


------------------------------------
Ten rozdział jest krótki, ale następny będzie o wiele dłuższy.! ;D

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Rozdział 3

Nad Londynem wstał dzień. O siódmej byłam już w barze, gdzie zawsze handlował Felix. Kupiłam od niego działkę i od razu polazłam do WC. Szybko zrobiłam swoje i wróciłam na salę.
  Zamówiłam pizze i spokojnie czekałam na zrealizowanie mojego zamówienia. Czas ten spędziłam na rozmyślaniu o chłopakach, których spotkałam nad ranem. Nathan mówił, że ich nie skojarzyłam. Pierwszy raz twarze widziałam na oczy, a on wyjeżdża z takim tekstem.
  Kelnerka przyniosła mi upragnioną pizzę. Na stoliku obok zauważyłam jakąś ulotkę. Dosięgnęłam ją i kawałek pizzy, którą trzymałam w ręce upadł na talerz. Na kolorowej kartce widniało zdjęcie chłopaków. Tych samych, których poznałam na dworcu.
  - Wybierasz się na koncert The Wanted? - zapytała Vicki, kelnerka.
  - Tak tylko patrzę – wzruszyłam ramionami i zaczęłam ponownie jeść.
  - Nie myślałaś żeby z tym skończyć? - zapytała siadając naprzeciwko mnie.
  - Ale z czym? - dobrze wiedziałam, że chodzi o narkotyki, ale zgrywałam głupią.
  - Ty już dobrze wiesz. - westchnęła. - Dziewczyno, masz dopiero osiemnaście lat!
  - Żeby rzucić trzeba mieć dla kogo – wstałam. - A ja nie mam dla kogo – wsadziłam ulotkę w kieszeń i z kawałkiem pizzy w ręku, wyruszyłam w miasto.
  Szłam zamyślona, kiedy nagle wpadł na mnie jakiś chłopak. Miał w ręce kwiaty i jakieś dwie karteczki.
  - Trzymaj – wepchnął mi do rąk bukiet, a w niego wsadził karteczki i odszedł szybkim krokiem.
  - Ej! - krzyknęłam za nim, lecz nie odwrócił się, a nie chciało mi się za nim biec. Dwie karteczki okazały się biletami na koncert zespołu „The Wanted”. W dodatku na dzisiaj, na godzinę dwudziestą.
  Zdecydowałam, że pójdę, co prawda nie znam ich muzyki, ale kto wie, może akurat przypadnie mi do gustu? A poza tym chciałam zobaczyć Jay'a. Widziałam go raz w życiu, ale kiedy siedział obok mnie na ławce czułam się jakoś tak bezpiecznie.
  Szybkim krokiem ruszyłam w stronę baru, który niedawno opuściłam. Sama nie miałam ochoty pójść, a poza tym jakoś musiałam doprowadzić się do porządku. Byłam prawie pewna, że pomoże mi Vicki.
  - Vicki! - wpadłam do baru.
  - Co się stało? - zapytała. - Skąd masz te kwiaty?
  - Masz dzisiaj wolny wieczór?
  - No mam, a co? - spytała patrząc na mnie uważnie.
  - Słuchaj mam dwa bilety na koncert...
  - Czyj? - zapytała z zainteresowaniem.
  - The Wanted – na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Chcesz iść? Tylko ja do towarzystwa. - uprzedziłam.
  - Skąd wzięłaś bilety?
  - Nie ważne – To jak? Idziesz?
  - Pewnie! - uśmiech nie schodził z jej twarzy. - Ale chyba nie zamierzasz tak iść? - zlustrowała mnie wzrokiem.
  - No właśnie... - zaczęłam.
  - Trzymaj klucze – rzuciła mi je prosto w ręce. - A tu... - zapisała coś na kartce i również mi ją podała – tu masz adres. Jak chcesz wybierz sobie jakieś ubrania z szafy. Coś na pewno powinno pasować.
  - Dzięki – uśmiechnęłam się i już miałam wychodzić kiedy zatrzymała mnie.
  - Liz masz być czysta, kapujesz?
  - Kapuję.
  Kiedy matka mówiła mi tak, miałam ją gdzieś. Najczęściej bez słowa wychodziłam i wracałam nad ranem pijana albo naćpana. Ale kiedy Vicki stawiała mi jasno, że mam być czysta, taka pozostawałam. Martwiła się o mnie, a nie tak jak matka. Ona myślała tylko o sobie i o tym co powiedzą ludzie. Między innymi dlatego też uciekłam z rodzinnego domu.
  Szybko dotarłam do kamienicy w której mieszkała Vicki. Mieszkanie miała niezbyt duże, ale pełno w nim było książek, pamiątek i zdjęć na ścianach. Było naprawdę przytulnie. Dziewczyna chodziła na studia medyczne, a w barze zarabiała na czynsz i inne swoje wydadki.
  W łazience siedziałam jakąś godzinę, a później zaczęłam przeglądać ubrania mojej koleżanki. Jej garderoba nie była zbyt duża, ale można było znaleźć ciuch na każdą okazję. W oko wpadła mi zwykła czarna sukienka, do tego założyłam żakiet i baleriny.
  Łaziłam po jej mieszkaniu paląc papierosa. Dziewczyna nie paliła, a sam dym papierosowy doprowadzał ją do szału, więc może się na mnie wkurzyć. Dopaliłam peta i wyrzuciłam go przez okno. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
  - Jestem w kuchni! - krzyknęłam.
  Vicki weszła do pomieszczenia i stanęła jak zamurowana kiedy tylko mnie zobaczyła.
  - Coś nie tak? - spytałam.
  - Nie! - wykrzyczała. - Wreszcie wyglądasz jak człowiek. Tylko... - przyjrzała mi się. - Rozpuść włosy. - Zrobiłam tak jak nakazała. - No teraz, to możesz nawet wystąpić przed królową – zaśmiała się.
  Dziewczyna wzięła prysznic i ubrała się. Wyglądała pięknie. Długie, pofalowane blond włosy, lekki makijaż, krótka czerwona sukienka, która idealnie podkreślała jej figurę i wysokie czarne buty.
  Wyszłyśmy z mieszkania.
  Trochę trwało zanim dodarłyśmy do sali koncertowej, ale udało się. Stałyśmy nawet w pierwszym rzędzie.
  Chłopaki zaczęli koncert. Nie znałam ich twórczości, ale pierwszy kawałek, który zagrali bardzo przypadł mi do gustu, podobnie jak kolejne.
  Jay chyba zauważył mnie już w czasie śpiewania pierwszej piosenki, gdyż uśmiechał się do mnie non stop. Oczywiście nie pozostawałam mu dłużna. Śledziłam każdy jego ruch i wsłuchiwałam się uważnie w słowa każdego utworu.
  Vicki strasznie krzyczała mi do ucha. Śpiewała razem z bandem, albo wykrzykiwała imię Sivy, ale jakoś zbytnio nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie. Sprawiło mi to przyjemność. W końcu w jakimś małym stopniu odwdzięczyłam się jej za wszystko, co dla mnie zrobiła.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Rozdział 2

 Ktoś mocno mną potrząsnął. Szybko otwarłam przerażone oczy i pierwsze co zobaczyłam to niebieskie tęczówki oraz kręcone brązowe włosy.
  - Żyjesz? - zapytał męski głos.
  - Jakby cię to obchodziło – warknęłam na chłopaka, ale usiadł obok mnie i wyciągnął paczkę fajek. A to całkiem zmieniło postać rzeczy, gdyż strasznie chciało mi się palić. Poczęstował mnie i sam również zapalił.
  - Jestem Jay – wyciągnął rękę.
  - Elizabeth – uścisnęłam jego dłoń.
  - Ciężki dzień? - spytał.
  - Ciężkie życie – westchnęłam.
  - Ej, Jay! - usłyszeliśmy głos młodego chłopaka, który w mgnieniu oka pojawił się przy nas. - Widzę, że znalazłeś towarzystwo – powiedział chłopak , który był gdzieś w moim wieku. Miał jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu i brązowe włosy, z których grzywka opadała na jego czoło.
  - Nathan to jest Elizabeth. Elizabeth to jest Nathan – uścisnęliśmy sobie dłonie.
  - Bardzo miło mi cię poznać – uśmiechnął się. - Ale to chyba nie jest miejsce dla takiej dziewczyny jak ty, co?
  - Takie życie – wzruszyłam ramionami.
  - Gdzie jest reszta? - spytał niebieskooki.
  - Jeszcze w klubie, a co stęskniłeś się? - zapytał rozbawiony Nathan.
  - I to jak – zaśmiał się.
  - Poratujesz jeszcze jedną fajką? - zapytałam.
   Bez słowa wręczył mi całą paczkę.
  - Nasza Elizabeth jest niegrzeczną dziewczynką – skomentował młodszy chłopak.
  - Jeszcze mnie w akcji nie widziałeś – powiedziałam śmiejąc się.
  - A jest możliwość żebym zobaczył? - podniósł brwi dalej się uśmiechając.
  - Młody ile ty wypiłeś dzisiaj?
  - Nieważne – machnął ręką na Jay'a.
  - Która tak w ogóle jest godzina? - zapytałam nagle.
  - Po czwartej – odpowiedział mi mężczyzna, który poratował mnie fajkami.
  Nagle usłyszeliśmy głośne śmiechy jakiś mężczyzn, a Nathan odezwał się:
  - Nadchodzi reszta – i ruszył biegiem w ich stronę.
  - Dzięki za fajki – odezwałam się.
  - Nie ma sprawy – chłopak puścił mi perskie oko. Śmiechy były coraz głośniejsze.
  - Twoi kumple? - kiwnęłam w stronę z której dochodziły śmiechy.
  - Pozytywnie postrzeleni – uśmiechnął się.
  - Mieszkacie razem?
  Nie zdążył mi odpowiedzieć, ponieważ przerwał mu krzyczący Nathan.
  - Tom, Siva, Max poznajcie Elizabeth! - mężczyźni popatrzyli na mnie, a ja na nich. Wydawali się sympatyczni i weseli. Uśmiechali się się do mnie, chociaż ja na ich miejscu, to miałabym grymas na twarzy.
  - Miło nam cię poznać – wypowiedzieli niezbyt równo.
  - Ona nas chyba nie kojarzy, więc cii – zaśmiał się Nathan i przyłożył palec do ust.
  - A powinnam? - zapytałam całkiem zbita z tropu. Jakieś znane osobowości, czy co?
  - Nathan ty już powinieneś wrócić do domu – Jay wstał i podszedł do chłopaka. - Miło było cię poznać, ale musimy spadać. Do zobaczenia. - pociągnął Nathana za sobą i szybko zniknęli za rogiem.
  - Tak, na prawdę miło było cię poznać – zaczął Siva.
  - Ale musimy spadać – powiedział Tom.
  - On go może zabić – zakończył Max.
  - To do zobaczenia – równie szybko jak Jay z Nathanem zniknęli i oni.
  Westchnęłam i kiedy miałam kłaść się z powrotem na ławkę, zauważyłam sto funtów.



wtorek, 10 kwietnia 2012

Rozdział 1


  Snułam się ulicami szarego miasta. Wyglądałam jak wrak człowieka. Przetłuszczone blond włosy, zmęczone oczy, chuda sylwetka. Podarte spodnie w takim też stanie koszulka. Tylko kurtka jak na razie była cała. Brak kasy na następną działkę.
  Kiedy widziałam te wszystkie wytapetowane lalunie, to rzygać mi się chciało. Tona pudru na twarzy i nic w głowie. Żadnych problemów. Brak gotówki od razu telefon do tatusia i forsa jest.
  Siadłam na ławce, na dworcu. Po kilku minutach dosiadł się do mnie Felix, diler.
  - Widzę, że w potrzebie jesteś – uśmiechnął się.
  - Spieprzaj – powiedziałam tylko. Z kieszeni kurtki wyciągnęłam ostatnia fajkę i zapaliłam ją ostatnią zapałką.
  - Czyżby brak środków na koncie?
  - Nie dosłyszałeś? Spieprzaj!
  - Wiesz jak możesz zarobić – popatrzył mi w oczy.
  - Zrobiłeś ze mnie ćpunkę, ale na pewno nie zrobisz dziwki.
  - Jak chcesz – wstał. - Jakby co to wiesz gdzie mnie szukać. - odszedł zostawiając mnie samą.
  W spokoju dokończyłam palić papierosa. Zaczęłam myśleć gdzie by tu spędzić noc. Matka dawno już się na mnie wypięła, a zresztą zajęta jest teraz niańczeniem małego bachora. Ojciec nie chce mnie widzieć po tym jak zawinęłam mu forsę i uderzyłam jego nową dziewczynę, a właściwie to już żonę. Dziadkowie od strony mamy dawno nie żyją, a rodzice mojego ojca od zawsze mieli mnie głęboko. Meg dawno straciła do mnie zaufanie, a Lucas układa sobie życie z tą księżniczką Lilly.
  Wreszcie stwierdziłam, że jestem w kropce. Najwyżej dzisiejszą noc spędzę na dworcu.