piątek, 21 września 2012

Rozdział 20

  - Co ty tu robisz?! - spytałam złowrogo i nie dowierzając, że właśnie to on stoi przede mną.
  - Zawsze byłaś nerwowa i źle do mnie nastawiona... A ja chciałem tylko twojego szczęścia...
  - Pewnie! Okazywałeś to docinając mi i lekceważąc! - prawie krzyknęłam.
  Nie wiedziałam o co tu chodzi, po jaką cholerę Mark tu przyjechał i co on ma z tym wspólnego. Pytania wirowały mi w głowie, ale i również wspomnienia, po tym jak związał się z moją matką i mnie traktował. Jakby nie mógł mnie po prostu zostawić w spokoju, zapomnieć o tym, że w ogóle istniałam. Przecież byłoby prościej.
  - Nie unoś się. To było dawno. Ty masz swoje życie, my mamy swoje. Oddaj mi kopertę i dam ci święty spokój, raz na zawsze – mówiąc to patrzył mi nieprzerwanie w oczy.
  - Co ma z tobą wspólnego Adam? I o co w tym wszystkim chodzi, hę?
  - Nie powiedział ci? - zaczął się śmiać.
  - I co cię tak bawi? - zmrużyłam oczy.
  - Myślałem, że nie jesteś aż tak naiwna – dalej się śmiał.
  - Co?
  - Powiem to tak.. nie wierz każdemu człowiekowi, który pozwoli ci u siebie zamieszkać. On może wiedzieć o tobie wszystko i zadać cios w chwili, w której się tego nie spodziewasz...
  - O czym ty mówisz, do jasnej cholery?
  - Z miłą chęcią bym ci to wszystko wyjaśnił, ale niestety muszę już lecieć... Oddaj kopertę.
  - Powiedz o co chodzi – nie dawałam za wygraną. Tylko zapomniałam o jednym malutkim szczególe, a mianowicie o tym, że Mark nigdy nie ustępuje. Uczucia innych miał gdzieś, liczyło się tylko to, czego on pragnie.
  - Dziecinko! Chyba nie wiesz z kim zadzierasz – uśmiechnął się.
  - Zadarłam z tobą odkąd tylko wprowadziłeś się do naszego domu – powiedziałam twardo.
  - Przestań już tyle mówić i oddaj mi kopertę.
  Podszedł do mnie, a ja cofnęłam rękę do tyłu. Było to głupie z mojej strony, ale było już za późno, aby się wycofać.
  Mark chwycił mnie za rękę i wrzucił jednym, płynnym ruchem do samochodu, na siedzenie pasażera. Nie zdążyłam nawet krzyknąć. Mężczyzna chwilę później siedział już obok mnie. Zamknął wszystkie drzwi.
  - Wypuść mnie! - rzuciłam się na niego z pięściami. W jednej chwili znowu mnie unieruchomił i odebrał kopertę. Byłam na siebie wściekła.
  - Naiwna Elizabeth – cmoknął.
  - Zamknij się i mnie wypuść!
  - Sama się zamknij, bo jeżeli nie, będę musiał zastosować inne środki – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu.
  Znałam ten ton. Kiedy mieszkałam w domu, zawsze robiłam mu na złość, gdy używał tego typu tonu. Chciałam pokazać, że jestem silna, lecz za każdym razem kończyło się to fiaskiem. Lodowałam albo w piwnicy, ale zamykał mnie na klucz w pokoju. Uwięziona już byłam, więc co mógł mi jeszcze zrobić?
  - Wypuść mnie! - ponowiłam krzyk i nim się zorientowałam walnęłam głową w szybę. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. - Jesteś jakiś chory! - wrzasnęłam, a głowa myślałam, że mi wybuchnie. Dotknęłam bolącego miejsca. Plusem było tylko to, że nie popłynęła krew.
  - I kto tu jest chory? Ja nie zostawiłem chorej ma...
  - Każdy, gdyby miał takiego ojczyma jak ty, uciekłby!
  - Nie przejęłaś się  ogóle tym, że twoja matka jest chora!
  - Nie wspominaj nawet o niej! - wydarłam się. Temat matki był dla mnie wrażliwy, aż nadto.
  - O chorobie może też mam nie wspominać?! Twoja matka od kilku miesięcy leży w szpitalu, a ty?! Ty siedzisz w luksusach...
  - A ty?! Co tu robisz?! Nie powinieneś teraz siedzieć przy szpitalnym łóżku?! - nawet oko mi nie mrugnęło, kiedy to mówiłam, a raczej wykrzykiwałam.
  - Kto jak kto, ale ty nie powinnaś mnie pouczać! - oburzył się.
  - A ty nie miałeś prawa, żadnego cholernego prawa, aby się do nas wprowadzić i spierdolić mi życia! - byłam już u granic swoich możliwości.
  - Zamknij się już! - walnął zaciśniętymi pięściami w kierownicę.
  - Brak ci argumentów? - prychnęłam.
  Chwilę później leżałam już nieprzytomna na siedzeniu.

  Obudziłam się, siedziałam na jakimś krześle, a ręce i nogi miałam związane. Głowa strasznie mnie bolała i nie pamiętałam co się stało, lecz kiedy tylko zobaczyłam kątem oka Marka wszystkie wspomnienia wróciły.
  W co ja się wpakowałam? Za co to kara? Przecież nic złego nie zrobiłam. Dlaczego ja?
  Znajdowałam się w jakimś dużym pomieszczeniu z drewna. Gdzieniegdzie poukładana była słoma, a jeszcze gdzieś w oddali stał traktor. Stodoła.
  - Obudziła się nasza śpiąca królewna – podniosłam głowę i spojrzałam na mężczyznę.
  - Do czego ja jestem ci potrzebna? Kopertę masz, to po co ci balast?
  Roześmiał się.
  - Ale ty wiesz co jest w kopercie...
  - Nikomu nie powiem, obiecuję, tylko mnie wypuść.
  Stwierdziłam, że awanturować się nie będę, ponieważ nic to nie przyniesie, a przecież mogę zarobić tylko po twarzy.
  - Gdzie twój charakterek się podział? - uśmiechnął się. Miałam ochotę strzelić mu w twarz, ale niestety było to nie możliwe.
  - Wyparował – palnęłam tylko.
  - Przykro to słyszeć – uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Nie mogę cię wypuścić.
  - Dlaczego?
  - Wiesz za dużo.
  - Nic nie wiem.
  - Przejrzałaś zawartość teczki i zabrałaś jedno zdjęcie.
  - Co?!
  No okej, przeglądałam, ale niczego nie zabierałam. No niby po co?
  - Nie udawaj głupiej. Powiedz mi gdzie ta fotografia?
  - Jaka fotografia?
  - Ta którą zabrałaś.
  - Niczego nie zabrałam.
  - Jasne, może wyparowała, albo nagle stworzyła sobie nogi i uciekła? - podniósł brwi.
  - Nic nie zabrałam. Przysięgam! - wydarłam się.
  - Jakoś ci nie wierzę – oparł się o słup.
  - W ogóle w coś wierzysz? - burknęłam pod nosem.
  Chciałam, aby to był sen. Zły sen. Obudzę się i wszystko będzie normalnie. Znowu będę w Anglii, obok mnie będzie spał spokojnie Jay, a zaraz wpadnie nie pukając w drzwi Nathan. Zacznie przepraszać i powie coś śmiesznego.
  W moje myśli wdarł się głos Marka.
  - Słuchaj, powiedz mi gdzie jest to pieprzone zdjęcie! - podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.
  - Nie wiem gdzie ono jest!
  - Daj dziewczynie spokój! - odezwał się nieznany mi głos.
  Spojrzeliśmy równocześnie w stronę skąd dobiegał. Moim oczom ukazał się potężny mężczyzna w czarnej koszuli i spodniach w tym samym kolorze. Był łysy, w uchu miał złotego kolczyka, który teraz mienił się w świetle zachodzącego słońca.
  - Stephen przecież miałeś być...
  - Wiem, kiedy miałem być – powiedział to głosem nieznoszącym sprzeciwu. Mark aż się zląkł, a mnie zachciało się śmiać.
  - Ktoś tu się kogoś boi – wymsknęło mi się. Mój ojczym spojrzał na mnie z taką miną jakby chciał mi skopać tyłek, a łysy uśmiechnął się tylko.
  - Twoja pasierbica daje radę – powiedział. - A teraz wyjdź. My musimy sobie porozmawiać – podszedł do mnie i uśmiechnął się przyjaźnie.
  Co tu jest grane? Jeden chce cie zabić, drugi się uśmiecha i nie uśmiecha się złośliwie. Zadawał to pytanie już sto razy, ale zadam sto pierwszy: co jest grane?
  - Jesteś Elizabeth, tak? - kiwnęłam głową – Powiesz mi co cię łączy z Adamem?
  - A wypuścisz mnie?
  - Nie cackasz się widzę, ale to dobrze – uśmiech nie znikał mu z twarzy. - Jutro będziesz wolna.
  - Chcę dzisiaj – nie odpuszczałam.
  - Musimy sobie porozmawiać, dopiero wtedy będę mógł cię wypuścić.
  - Dobra. Odpowiem na każde zadane przez pana pytanie, ale daj mi fajkę i rozwiąż jedną rękę, stoi?
  - Stoi.
  Szybko i zwinnie rozwiązał supeł. Miałam do dyspozycji dwie ręce, ale nogi ciągle miałam związane. Łysol mruknął pod nosem coś, że Mark nie umie wiązać supłów i wyciągnął z kieszeni papierosy. Wyciągnęłam jednego. Po chwili zaciągałam się już dymem z uczynności Stephana, który użyczył mi swojej zapalniczki.
  - Więc, co cie łączy z Adamem?
  - Mieszkam u niego, pracuję w jego firmie, nic więcej.
  - Tyko tyle? - zdziwił się.
  - No a kim mam być jeszcze? Dziewczyną? Okej, Adam jest przystojny, fajny i tak dalej, ale nie jest w moim typie.
  - Jak się u niego znalazłaś?
  - Chciałam wyjechać z Anglii, a mój kolego zaproponował, że mogę zamieszkać u niego – wzruszyłam ramionami.
  - Kręciły się po jego mieszkaniu jakieś panienki?
  - Wczoraj była u nas jakaś dziewczyna, brunetka. Kiedy się obudziłam następnego ranka już jej nie było.
  Czułam się dziwnie mówiąc o tym wszystkim, ale nie chciałam, żeby któryś z nich mnie zabił. N po prostu się bałam, a człowiek, kiedy się boi robi różne rzeczy.
  Chciałam żyć. Paskudne to życie, ale życie.
  - Była na fotografiach?
  - Była.
  - Czyli je oglądałaś?
  - Oglądałam.
  - I zabrałaś jedną?
  - Nie. Do szczęścia do zdjęcie potrzebne i nie jest.
  - Adama zgarnęła policja?
  - Kiedy był w firmie.
  - Kontaktował się z tobą, kiedy był w areszcie?
  - Powiedział, że mam wziąć teczkę i o jakiejś tam godzinie...
  - O której?
  - Nie pamiętam. Podziękuj Markowi, za to, że mnie tak mocno uderzył – rzuciłam pozostałość po papierosie na podłogę.
  Mężczyzna widać, że był zdenerwowany.
  - Ale chyba ty powinieneś wiedzieć, w końcu jesteś szefem?
  - Wyrolował mnie!
  Wybiegł wściekły zostawiając mnie samą.
  - Dzięki Mark – uśmiechnęłam się.
  Mężczyzna faktycznie nie umiał wiązać. Rozwiązanie supła zajęło mi kilka sekund. Idiota zawiązał sznur na kokardę, chciało mi się śmiać z jego głupoty.
  Drapnęłam paczkę fajek, która wyleciała łysemu z kieszeni na podłogę, kiedy wybiegał za Markiem i szybko podbiegłam do drzwi stodoły i zauważyłam jak Stephen odjeżdża. Nie grało mi tylko to, że zostawił mnie samą, przecież mogłam się wyswobodzić. Może nie siedzi w tym biznesie aż tak długo, jak mi się wydawało?
  - Cóż, miło było cię poznać, Stephen – pomachałam leciutko do odjeżdżającego pospiesznie samochodu.
  Chwilę potem byłam już na świeżym powietrzu i idąc nie wiadomo gdzie obserwowałam zachodzące słońce. Promienie lekko łaskotały moją twarz, po której teraz spływały łzy. Nie miałam pojęcia w co znowu się wpakowałam, a raczej w co wpakował mnie Adam. Nie wiedziałam co w to wszystko jest zamieszany Mark, po co im zdjęcia tych dziewczyn. Chyba nie porywali ich i nie żądali, np. okupy, czy wywozili je do innych krajów, gdzie musiały sprzedawać się za pieniądze? Ale czy możliwe, że Adam mógłby być w to zamieszany? Przecież to uczciwy człowiek, chyba... No w końcu w coś zamieszany jest i również wmieszał w to mnie. Nie mogłam stwierdzić, gdzie jestem, no przecież nie znam Polski, a tym bardziej jakiegoś pieprzonego zadupia, na którym w tamtej chwili się znajdowałam. Chciało i się jeść, pić, a do tego wszystkiego jeszcze rozbolała mnie głowa. Byłam daleko od domu, chociaż co tak naprawdę było moim domem? Apartament Adama, mieszkanie Matta, kawalerka Vicki, dom chłopaków, pokój Jaya, a może po prostu ławka na dworcu? Czy ja w ogóle miałam dom? Czy w ogóle moje życie miało sens? Przecież nawet nie zainteresowałam się stanem mojej matki...




http://www.youtube.com/watch?v=-wjDBmDaP7Q&feature=g-vrec  zakochujemy się.! ;D

poniedziałek, 3 września 2012

Rozdział 19

  Adam okazał się naprawdę miłym mężczyzną. Na lotnisku przywitał mnie tak jakbym była jego dawno niewidzianą przyjaciółką. Miał jakieś sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, czarne, obcięte na krótko włosy, brązowe oczy, lekki zarost na twarzy. Nie dało się ukryć, że był bardzo przystojny i mógł mieć każdą kobietę na pstryknięcie palcem, więc zdziwiłam się, kiedy pytając go o dziewczynę pewnego dnia udzielił mi przeczącej odpowiedzi.
  Urodził się w Polsce, ale w wieku trzech lat, on i jego rodzina przeprowadzili się do Londynu. Po czternastu latach ponownie znalazł się na ojczystej ziemi i pozostał tu do dzisiaj. Pracował w firmie zajmującą się projektowaniem reklamami. Był jej szefem od jakiegoś miesiąca, gdyż jego ojciec nie był już zdolny do pracy.
  Mieszkanie miał olbrzymie i drogo urządzone. Bałam się dotknąć czegokolwiek. Gdybym coś stłukła mogłabym się nie wypłacić do końca życia. Adam postanowił, że zamieszkam w pokoju, który miał przepiękny widok na całe miasto. Miałam nawet własną łazienkę. Pokój był pomalowany na jasnożółty kolor, a na ścianach wisiały obrazy przedstawiające morskie krajobrazy. Łóżko stało pod oknem, mniej więcej na środku pokoju, a obok niego szafeczki, na których stały małe lampki nocne.
  Pierwszą noc w nowym miejscu, całą przepłakałam. Czułam się strasznie, marzyłam o tym, aby zasnąć i się więcej nie obudzić. Mieć to wszystko z głowy.
  Kiedy rano zeszłam na dół nie zastałam nikogo. No tak, w końcu normalni ludzie o tej porze są w pracy, nie to co ty, przemknęło mi przez głowę. Może czas, żeby wreszcie się ogarnąć i zacząć normalnie żyć?, zadawałam sobie pytania, ale na żadne nie chciałam udzielić sobie odpowiedzi.
  Po jedenastej odebrałam telefon od Matta. Jay był u niego razem z Emmą, Vicki i chłopakami. Wmawiał im, że nic nie wie, ale jakoś mu w to nie uwierzyli. Niebieskooki kazał mu przekazać list zaadresowany do mnie, więc Matt zrobił to o co go poprosił i powiedział mi, że już go wysłał i niedługo powinnam go dostać. Trochę się na niego zezłościłam, ale szybko mi przeszło. Na niego nie potrafiłam się gniewać. I nie powinnam, nie za to co dla mnie zrobił.
  Od tamtej pory przez trzy miesiące dostawałam listy od Jaya, w których opisywał swój każdy dzień. Jeden list równał się jednemu dniu. Byłam tak jakby jego pamiętnikiem. Opisywał w nich miejsca, w których byli razem z chłopakami, śmieszne sytuacje związane z Vicki, Emmą i Lisą i nimi samymi, ale także swoje uczucia. Uczucia, które żywił do mnie, do rodziny, chłopaków, całego świata. Nie było listu, nad którym nie uroniłabym łzy. Tęskniłam za nimi wszystkimi i nie mogłam tego ukryć.
  Jay przesyłał mi również zdjęcia. Przez niektóre nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Gdy widziałam miny niektórych miałam ochotę walnąć się w głowę i za każdym razem mówiłam „Idiotko, przecież mogłabyś z nimi tam być, a nie siedzieć teraz w Polsce na głowie jakiegoś nieznajomego”, ale zaraz potem pojawiał się obraz Evy, która uśmiechała się złowieszczo i cały mój nastrój pryskał, jak bańka mydlana.
  W każdym liście, już na jego końcu, napisana była liczba dni, które zostały do dnia urodzin Jaya i dopisek „Nie pragnę niczego więcej, chcę tylko abyś tego dnia była przy mnie. Jesteś moim największym marzeniem... Kocham Jay”.
  Z całego serca chciałam, aby jego marzenie się spełniło, ale... Zawsze w moim życiu występowało „ale”. Nienawidziłam tego, ale co mogłam zrobić? Nic.
  Wracając do Adama i mojego „nowego życia”. Mężczyzna zaoferował mi pracę u siebie w firmie, miałam roznosić kawę, jedzenie i tak dalej, na razie tylko to mógł mi zaoferować, ale i tak byłam mu ogromnie wdzięczna.
  Pierwszy dzień w nowej pracy równa się: wszyscy skupiają na tobie uwagę, a już szczególnie panie siedzące za biurkami. Myślałam, że zjedzą mnie wzrokiem, kiedy weszłam roześmiana razem z Adamem.
  Tylko jedna dziewczyna, o trzy lata ode mnie starsza, która pracowała w barze, była dla mnie miła. Miała na imię Monika, była wysoka, miała długie, ciemne włosy i nosiła prostokątne okulary. Świetnie znała angielski, więc nie miałam jakiegokolwiek problemu w kontaktach z nią.
  Dziewczyna od czasu, kiedy dostała tu pracę darła koty z Eweliną, sekretarką Adama. Ewelina była koleżanką szefa z czasów podstawówki i już wtedy się w nim kochała, lecz on niestety, a może i stety, nie odwzajemniał tych uczuć. Przez jakiś czas Adam i Monika byli parą, ale Diva, jak to nazywali Ewelinę pracownicy, wszystko popsuła. Monika nie zagłębiała się w szczegóły, chyba za bardzo ją to bolało, a ja nie pytałam.
  Diva, również i mnie nie polubiła. Kiedy tylko mnie zobaczyła, zaśmiała się i kiedy tylko Adam zniknął na chwilę, za drzwiami swojego gabinetu powiedziała z wyższością: „Jeżeli szef będzie dalej zatrudniał takie wywłoki, to ta firma zejdzie na psy”.
  W porównaniu z nią, nie dało się ukryć, wyglądałam jakby kolega Matta przyprowadził mnie z ulicy. Ona – wysoka, szczupła, do tego krótka, czerwona sukienka, upięte wysoko i mocno, czarne włosy oraz wysadzany drogimi kamieniami łańcuszek. Wcale nie zdziwiłam się dlaczego nazywali ją akurat Divą. A ja.? Podarte trampki, czarna, znoszona koszulka i równie znoszone spodenki. Do tego byłam mała i miałam trochę więcej ciałka.
  Reszta pracowników była okej i jakoś nie miałam większych problemów, aby się z nimi dogadać. Denerwowało to Ewelinę i nawet kilka razy próbowała mnie upokorzyć, ale ktoś zawsze stawał w mojej obronie.
  Nie dało się nie zauważyć, że najbardziej zaprzyjaźniłam się z Monika, ale na babskie pogaduchy, lub zakupy zabierałyśmy ze sobą jeszcze Angelikę i Jagodę. Tylko jedna z nich, dwudziestopięcioletnia Jagoda pracowała w naszej firmie na stanowisku wiceprezesa i była siostrą bliźniaczką Adama. Kobieta miała już męża i dopiero co wróciła do pracy, po urlopie macierzyńskim.
  Próbowały różnymi metodami nauczyć mnie chodź trochę języka polskiego, ale co chwila śmiały się albo z mojego akcentu, albo ze słów, które przekręcałam. Przekształciły nawet moje imię i nazywały mnie Elą lub po prostu Elcią.
  Pewnej soboty zaprosiła nas do siebie na babski wieczór. Arek, jej mąż zabrał małą Karolinę do dziadków, a sam wyjechał na jakiś wieczór kawalerski swojego dobrego kolegi z pracy. Kobieta opowiadała nam, jak dowiedziała się o ciąży i inne ciekawostki z życia maleńkiego dziecka.
  Rozmawiałyśmy tak przy winie śmiejąc się co jakiś czas, a mnie przypomniało się, kiedy w ostatnią noc dziewczyny szalały po całym domu, a chłopaków nie było w domu. Przeprosiłam dziewczyny i wyszłam do łazienki, gdzie popłynął strumień łez. Miałam już na wybieraniu numer Jaya, ale jakoś odwiodłam się od tego pomysłu. I co bym mu wtedy powiedziała, o ile oczywiście, by odebrał. „Hej, Jay. Przepraszam, gniewasz się? Znajdziesz dla mnie miejsce w swoim sercu?”? Oczywiście, że nie. Nie mogłam.
  Ostatkiem sił spojrzałam w lustro. Czerwone oczy, mokre policzki. „Dasz radę, dziewczyno”, szepnęłam do siebie. Wytarłam policzki, oczy i wydmuchałam nos. Na twarzy zagościł wymuszony uśmiech. Wróciłam do dziewczyn i próbowałam o tym nie myśleć. Pomógł mi w tym alkohol. Nie pamiętam nawet jak znalazłam się w „swoim” łóżku. Kiedy zeszłam na dół Adam przywitał się tylko ze mną, pokazał, gdzie ma apteczkę, na wszelki wypadek, gdyby bolała mnie głowa i pobiegł na jakieś spotkanie. Zdziwiło mnie, że w niedzielę, ale nic nie powiedziałam oprócz jednego „dziękuję” i „przepraszam”.
  Kolejne dni leciały jak z bicza strzelił, kończył się lipiec, więc w firmie brakowało kilku osób, które tłumaczył zasłużony urlop. Eweliny nie było, więc wszyscy pracownicy byli w jak najlepszych humorach. W końcu nikt na nich nie wrzeszczy.
  Zastanawiałam, co dzieje się z Adamem. Był nieobecny, błądził myślami gdzieś w chmurach, a czasem aż za bardzo się denerwował i podnosił głos. Zastanawiałam się, co mu jest,a le przecież nie spytam, bo wyszłabym na ciekawską, a poza tym nie chciałam się wtrącać w jego życie.
  Dwudziestego trzeciego lipca dostałam ostatni list od Jaya, ale tym razem w większej kopercie.
 
  Droga Elisabeth
  To mój ostatni list. Przestaję się łudzić, że jeszcze kiedyś Cię zobaczę. Tam gdzie teraz jesteś może znalazłaś już kogoś, kto zastąpił moje miejsce. Zazdroszczę mu, ze może Cię mieć przy sobie każdego dnia, każdej nocy. Może Cie przytulić, czule pocałować...
  Pamiętasz jak się poznaliśmy? Spałaś na tej ławce, a jak Cię obudziłem i zapytałem czy żyjesz, odpowiedziałaś: „Jakby cię to obchodziło”. Obchodziło, do teraz mnie obchodzi. Do końca moje życia będzie mnie to obchodziło. A później przyszłaś na koncert. Wszystkie piosenki śpiewałem dla Ciebie. Wtedy na scenie czułem się tak dobrze, jak jeszcze nigdy. A później to spotkanie pod blokiem Vicki...
  Pierwszy pocałunek, te długie rozmowy i w końcu wypowiedzenie przez Ciebie dwóch najważniejszych słów w życiu człowieka „Kocham Cię”. Jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu, mam nadzieję, że i dla Ciebie też. Mocno wierzę, że nie żałujesz tych dni spędzonych wspólnie.   
  Teraz jestem pewien dwóch rzeczy. Po pierwsze, że Cię kocham i nigdy nie przestanę. Po drugie, gdybym miał możliwość wybrania jeszcze raz, czy mam Cię poznać, czy nie bez zastanowienia wybrałbym opcje numer jeden.
  Szkoda, że nam się nie udało...

  PS
  W kopercie jest jeszcze prezent... Pamiątka z Australii... Nie wiem dlaczego, ale kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem to pomyślałem o Tobie. Mam nadzieję, że przyniesie Ci szczęście.
                                                                                                     
                                                                                                                     Kocham Jay

  W czasie czytania listu płakałam, jak bóbr, aż w niektórych miejscach listu rozmazał się atrament. „Nawet nie wiesz ile bym dała, żeby być przy tobie”, pomyślałam i otarłam spływające łzy z policzków.
  Sięgnęłam na dno koperty i wyciągnęłam z niej łańcuszek. Zawieszka przedstawiała czterolistną koniczynę. Uśmiechnęłam się przez łzy i drżącymi od płaczu rękami zapięłam zapinkę i sekundę później srebrna koniczynka zalśniła na mojej skórze.
  W kopercie znalazłam jeszcze zdjęcie moich przyjaciół na tle jakiegoś zamku. Na odwrocie było napisane „Szkoda, że nie było Cię z nami” i podpisy Vicki, Lisy, Emmy oraz chłopaków. Jedna samotna łza skapnęła na fotografię, a potem rozległ się dźwięk dzwoniącej komórki. Matt.
  Odkaszlnęłam i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
  - Cześć Liz! - krzyknęła mi do ucha Amy.
  - Hej mała – uśmiechnęłam się mimowolnie. Tęskniłam za tą dziewczynką bardziej niż przypuszczałam. - Co tam słychać?
  - Byłam na koncercie The Wanted! - wykrzyczała. - Vicki załatwiła bilety! I mam od każdego autograf, a nawet zdjęcie! - krzyczała podekscytowana, a mi ponownie zachciało się płakać.
  - To świetnie – powiedziałam, ale mój głos wcale się nie cieszył. - A co u taty?
  - Wszystko w jak najlepszym porządku. Szykuje się właśnie na randkę – zaśmiała się, a ja uśmiechnęłam się.
  - Wcale nie szykuję się na randkę! - usłyszałam głos Matta. - Co tam, Liz?
  - Kim jest ta szczęściara? - spytałam. Może wreszcie pokocha kogoś i będzie mógł być szczęśliwy.
  - Oj tam zaraz szczęściara. Zwykła kolacja z koleżanką z pracy.
  - Jest miła, lubię ją – wtrąciła jego córka. - I ma bardzo fajną córkę.
  - Przynajmniej masz się z kim bawić – zauważyłam.
  - Ona jest super. I ma takie fajne lalki, miśki. I też kocha Maxa.
  - Jakiego Maxa? - zdziwił się mężczyzna, a ja się zaśmiałam.
  - Oj tato. Mój przyszły mąż – wybuchnęłam śmiechem.
  - Co?!
  - Amy, daj mi tatusia do słuchawki – poprosiłam.
  - No dobra... Cześć Liz.
  - Cześć, mała.
  - Czy ty wiesz coś o jakimś Maxie? - spytał od razu Matt.
  - To jeden z członków zespołu...
  - Ośmiolatek gra w zespole?! - wybuchnęłam kolejnym niepohamowanym śmiechem.
  - Kolega Jaya.
  - Aaaa.... Dostałaś już list?
  - Dostałam, dziękuję – uśmiech znikł mi z twarzy. - Matt, co ja mam zrobić? Z jednej strony chcę żeby tu był, a z drugiej... - nawet nie wiedziałam, czego tak naprawdę się bałam.
  - Zadzwoń do niego, na pewno się ucieszy.
  - Zły pomysł.
  - To nie wiem. Liz, przepraszam cie, ale nie chcę się spóźnić.
  - No tak! Przepraszam, już cię nie zatrzymuję.... Baw się dobrze.
  - Dzięki.
  - Całusy – cmoknęłam do słuchawki.
  - Trzymaj się, mała. Dobranoc.
  Znowu zostałam sama. W domu panowała nieznośna cisza, lecz nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
  - Adam?! - krzyknęłam.
  - Tak! Mogłabyś mi pomóc?
  - Już idę.
  Zbiegłam ze schodów i zapaliłam w salonie światło. Ujrzałam Adama w garniturze z całkowicie rozplątanym krawatem i uwieszającą się na nim jakąś dziewczynę w wieczorowej, czerwonej sukience.
  - Pomóż mi położyć ją na kanapie.
  Podbiegłam do niego i po chwili brunetka leżała już na kanapie.
  - Kto to? - spytałam.
  - Yyy... znajoma.
  - Okej, o nic więcej nie pytam – uniosłam ręce w górę. - Chcesz coś zjeść?
  - Nie, dzięki. Możesz jej popilnować, bo mam jeszcze coś do załatwienia?
  - Luzik.
  - Super. To do zobaczenia później.
  Trzasnęły drzwi, a ja włączyłam radio, z którego poleciał kawałek The Wanted. Przymrużyłam oczy, a w mojej głowie zaczęły przewijać się obrazy związane z chłopakami. Pierwsze spotkanie na dworcu, koncert, spotkanie przed blokiem, ratunek przed Felixem, spotkanie w restauracji Nathana, potem jak razem z Emmą wparowali skacowani do mieszkania Matta, który nic nie rozumiał, spotkanie w barze Sivy, później znowu wizyta Natha w moim miejscu pracy, impreza urodzinowa, wyjaśnienie Jayowi wszystkiego, całego mojego dzieciństwa, poznanie jakże przemiłej Evy, ucieczka Sivy, poszukiwania, wylądowanie w szpitalu, spotkanie Toma z dawno niewidzianą znajomą, pielęgniarką w dodatku, rozmyślanie, co zrobić, aby artykuł się nie ukazał, zostanie z Jaem sam na sam w sali szpitalnej na calutką noc, jego śpiewanie specjalnie dla mnie, wypowiedzenie dwóch magicznych słów, również przez niego, pierwszy pocałunek, który nie doszedł do skutku przez jakże kochanego Natha, późniejsze pogaduchy z dziewczynami, powrót do domu chłopaków, pierwsza spokojnie przespana noc przy boku niebieskookiego, w końcu pierwszy pocałunek, wspólne zwiedzanie Londynu, wieczorny spacer we dwoje, śniadanie, które miał przygotować Jay, ale coś mu nie wyszło, spacer i pierwszy raz wypowiedziane słowa „kocham cię” przeze mnie, wieczorne picie dziewczyn i niezły zamęt, kiedy chłopaki wrócili ze studia stwierdzając, że ich dziewczyny mają całkiem niezły gust, co do alkoholów, a później moja ucieczka.
  Poczułam jak jedna samotna, kolejna już, łza spływa po moim policzku. Emocje wzięły górę i po moich policzkach pociekły strumienie.

  Nadszedł dwudziesty czwarty lipca. Urodziny Jaya, a przy okazji dzień, w którym wszystko się zmieniło.
  Kiedy obudziłam się było kilka minut po godzinie jedenastej. Adama oraz dziewczyny, która tu nocowała, nie było. Zrobiłam sobie śniadanie i włączyłam telewizor na kanale, w którym mówili po angielsku i zaczęłam oglądać jakiś talent show.
  Kilkanaście minut po godzinie drugiej po południu do drzwi zastukało dwóch policjantów. Kiedy powiedzieli coś po polsku nic nie zrozumiałam, więc powiedziałam, że niestety nie znam tego języka i poprosiłam, żeby mówili po angielsku.
  Młodszy z nich znał angielski, drugi niezbyt.
  - Czy to mieszkanie należy do pana Adama Smolińskiego?
  - Tak, coś się stało?
  - Jest w domu?
  Pokręciłam przecząco głową.
  - Coś się stało? - spytałam, bo nic nie rozumiałam.
  - Wie pani, gdzie może być?
  - Powinien być w swoim biurze...
  - Mogłaby pani podać adres?
  Kiwnęłam tylko głową i zniknęłam w mieszkaniu. Znalazłam kawałek kartki oraz długopis i zapisałam adres. Po chwili karteczka wylądowała w rękach policjantów.
  - Miłego dnia życzę. Do widzenia – pożegnał się młodszy i chwilę później już ich nie było.
  Ciekawe czego chcieli od Adama? Przecież ktoś taki jak on muchy nie mógłby skrzywdzić. Chwyciłam za telefon i wybrałam jego numer, lecz niestety, nie odpowiadał. Może to coś związanego z tą dziewczyną? Pewnie niedługo się dowiem, stwierdziłam. Spytam Adama, jak wróci, a jak nie to dziewczyny na pewno mi powiedzą.
  Moje rozmyślania przerwał dzwoniący telefon. Matt.
  - No hej – przywitałam się wesoło. - Co tam?
  - Siemka, mała – usłyszałam wesoły głos mężczyzny. - Nie wiesz może, co dzieje się z Adamem? Mam do niego sprawę, a nie odbiera.
  - Nie wiem, ale przed chwilą była tu policja – wyznałam.
  - Policja?! - ryknął do słuchawki, tak że mało co nie pękły mi bębenki słuchowe. - Co on znowu na wyrabiał?!
  - Matt, po pierwsze nie krzycz. A po drugie, jak „znowu”? - spytałam nic nie rozumiejąc.
  - Nie ważne. Powiedz mu jak wróci, żeby do mnie zadzwonił.
  Próbowałam jeszcze coś powiedzieć, ale mężczyzna się rozłączył.
  Co tu, do cholery jest grane?!
  Nie zdążyłam nawet dobrze poskładać myśli, gdyż przerwał mi dzwonek do drzwi. Szybko poszłam otworzyć. Przyszedł Dominik. Dobry znajomy Moniki i Angeliki. Miły, a do tego skromny chłopak.
  Rozmawiało się nam super, a nawet byliśmy na kilku wspólnych lunchach. Pracował niedaleko firmy Adama, więc wpadał po mnie niekiedy.
  - Hej – przywitał się miło. - Dasz się wyciągnąć na jakiś obiad?
  - Cześć – uśmiechnęłam się lekko. - Przepraszam, ale nie mogę...
  - Dlaczego?
  - Zadzwonię do ciebie, dobrze?
  Chłopak nie zdążył nic więcej już powiedzieć, gdyż zamknęłam mu drzwi przed nosem.
  Musiałam się dowiedzieć o co chodzi z Adamem, a będąc na obiedzie z Dominikiem bym się tego nie dowiedziała.
  Miałam już dzwonić do Moniki, ale ta wyprzedziła mnie i już po chwili miałam telefon przy uchu.
  - Słuchaj, przed chwilą była u nas policja... - pominęła przywitanie i przeszła do konkretów.
  - Zabrali Adama? - spytałam od razu.
  - Skąd o tym wiesz? - zdziwiła się.
  - Niedawno byli tu policjanci i pytali o niego...
  - Ciekawe o co go oskarżają?
  - Sama chciałabym wiedzieć...
  - Nie zauważyłaś nic podejrzanego? - spytała moja przyjaciółka.
  - Nie... Chociaż... Nie wiem czy to ma jakieś znaczenie, ale wczoraj wieczorem Adam przyprowadził do domu jakąś pijaną dziewczynę, która spała na kanapie. Wyszedł i nie mam pojęcia, kiedy wrócił, ale jak zeszłam rano na dół, dziewczyny już nie było...
  - O cholera! - dziewczyna powiedziała to takim tonem, jakby coś ją olśniło. - Znowu!
  - Co „znowu”?!
  Czy ktoś może mi wyjaśnić co tu się dzieje?!
  - Elcia, przepraszam ja muszę kończyć! Odezwę się! Pa!
  Nim zdążyłam coś powiedzieć, Monika się rozłączyła.
  O co w tym wszystkim chodzi? Jest ktoś w stanie mi to wytłumaczyć?
  Nie zdążyłam nawet dobrze zebrać myśli, kiedy ponownie usłyszałam pukanie do drzwi. Kiedy je otworzyłam, przede mną ponownie stał Dominik.
  - Może jednak coś zjemy?
  - Przepraszam, nie dzisiaj. Zadzwonię do ciebie, jak będę miała wolną chwilę – uśmiechnęłam się przepraszająco i zamknęłam kolejny raz drzwi.
  Usiadłam na kanapie i tempo wpatrywałam się w telefon, kiedy nagle zaczął wibrować. Odebrałam szybko.
  - Słucham?
  - Liz, słuchaj mnie uważnie – usłyszałam głos Adama. Kamień spadł mi z serca. - Idź do mojej sypialni. Po prawej stronie łóżka stoi szafka nocna. Otwórz pierwszą szufladę i wyciągnij z niej kopertę. O osiemnastej wyjdź przed bramę, będzie tam na ciebie czekało czarne BMW-u. Za kierownicą będzie siedział łysy gość, daj mu kopertę i odejdź bez słowa, mogę cię o to prosić? - wyrzucał z siebie słowa z prędkością światła.
  - Pewnie, że tak – powiedziałam przeciągle i dopiero po chwili dotarło do mnie w co się pakuję. 
  - Dzięki. Jak tylko oddasz kopertę wsiądź w czarne Audi, które stoi u mnie w garażu. Jedź prosto do Jagody i nic nie komu nie mów, rozumiesz?
  - Rozumiem, ale...
  - Pamiętaj: osiemnasta i nic nikomu nie mów.
  - Adam, gdzie ty w ogóle jesteś?
  - Na komisariacie.
  - O co w tym wszystkim chodzi? - zapytałam.
  - Nie mogę ci teraz powiedzieć... Wyjaśnię ci wszystko, jak tylko mnie wypuszczą. Muszę kończyć. Jeszcze raz ci dziękuję, do zobaczenia.
  - Pa.
  Zamiast jakichkolwiek odpowiedzi pojawiły się tylko kolejne pytania. Super, nie ma co.
  Szybkim krokiem udałam się do sypialni Adama i otworzyłam szufladę. Moim oczom ukazała się duża biała koperta, nie zapieczętowana. Ciekawiło mnie co jest w środku... W sumie Adam nic nie mówił, że nie mogę zaglądnąć.
  Ciekawość wzięła górę i chwilę później siedziałam już na łóżku z kilkoma zdjęciami i białym, grubym sznurkiem.
  Na każdej fotografii przedstawiona była inna dziewczyna. Z tyłu wypisane były ich imiona, wiek i kilka innych rzeczy, których nie potrafiłam rozszyfrować, ponieważ były napisane po polsku.
  Na jednym ze zdjęć rozpoznałam dziewczynę, która dzisiejszej nocy spała na kanapie Adama. Miała na imię Kamila i miała dziewiętnaście lat.
  Z koperty wyleciała jeszcze karta pamięci. Nie zdążyłam sprawdzić jej zawartości, gdyż zaczął dzwonić telefon.
  - Czekam na dole – rozległ się gruby i twardy głos jakiegoś mężczyzny. Zdawało mi się, że go znam tylko nie wiedziałam skąd.
  - Słucham?
  - Wychodź z kopertą.
  Po tych słowach mężczyzna rozłączył się.
  Wpakowałam się w kolejne kłopoty.
  Schowałam wszystko do koperty i zakleiłam ją. Spojrzałam szybko na zegarek, przecież osiemnastej jeszcze nie było. Co jest grane?
  Przy drzwiach wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam klamkę. Słońce grzało mocno, a zewsząd było słychać donośne śmiechy i rozmowy dzieciaków. Pomału otworzyłam bramę. Faktycznie stało przed nią BMW-u.
  Po chwili wysiadł z niego mężczyzna. Kiedy tylko pokazał twarz moje serce zaczęło mocniej bić i pojawiło się pytanie „Co on tu do jasnej cholery robi?! I co ma z tym wspólnego?!”
  - Elizabeth... - wypowiedział moje imię tak, że zachciało mi się wymiotować....




POWRÓT.!  ;D 
Po wakacyjnej przerwie powracam, a wraz ze mną "Heart Vacancy" ;D
Wakacje super zajebiste ;D Chociaż mogłyby być dłuższe... ;p
Powrót do szkoły i trzecia klasa ;D Testy .. ;/
Mam nadzieję, że Wasze wakacje były równie udane jak moje ;D
Zapraszam do przeczytania pierwszego rozdziału po wakacjach ;D Myślę, że Wam sie spodoba ;D
Pozdrawiam ;*