piątek, 21 września 2012

Rozdział 20

  - Co ty tu robisz?! - spytałam złowrogo i nie dowierzając, że właśnie to on stoi przede mną.
  - Zawsze byłaś nerwowa i źle do mnie nastawiona... A ja chciałem tylko twojego szczęścia...
  - Pewnie! Okazywałeś to docinając mi i lekceważąc! - prawie krzyknęłam.
  Nie wiedziałam o co tu chodzi, po jaką cholerę Mark tu przyjechał i co on ma z tym wspólnego. Pytania wirowały mi w głowie, ale i również wspomnienia, po tym jak związał się z moją matką i mnie traktował. Jakby nie mógł mnie po prostu zostawić w spokoju, zapomnieć o tym, że w ogóle istniałam. Przecież byłoby prościej.
  - Nie unoś się. To było dawno. Ty masz swoje życie, my mamy swoje. Oddaj mi kopertę i dam ci święty spokój, raz na zawsze – mówiąc to patrzył mi nieprzerwanie w oczy.
  - Co ma z tobą wspólnego Adam? I o co w tym wszystkim chodzi, hę?
  - Nie powiedział ci? - zaczął się śmiać.
  - I co cię tak bawi? - zmrużyłam oczy.
  - Myślałem, że nie jesteś aż tak naiwna – dalej się śmiał.
  - Co?
  - Powiem to tak.. nie wierz każdemu człowiekowi, który pozwoli ci u siebie zamieszkać. On może wiedzieć o tobie wszystko i zadać cios w chwili, w której się tego nie spodziewasz...
  - O czym ty mówisz, do jasnej cholery?
  - Z miłą chęcią bym ci to wszystko wyjaśnił, ale niestety muszę już lecieć... Oddaj kopertę.
  - Powiedz o co chodzi – nie dawałam za wygraną. Tylko zapomniałam o jednym malutkim szczególe, a mianowicie o tym, że Mark nigdy nie ustępuje. Uczucia innych miał gdzieś, liczyło się tylko to, czego on pragnie.
  - Dziecinko! Chyba nie wiesz z kim zadzierasz – uśmiechnął się.
  - Zadarłam z tobą odkąd tylko wprowadziłeś się do naszego domu – powiedziałam twardo.
  - Przestań już tyle mówić i oddaj mi kopertę.
  Podszedł do mnie, a ja cofnęłam rękę do tyłu. Było to głupie z mojej strony, ale było już za późno, aby się wycofać.
  Mark chwycił mnie za rękę i wrzucił jednym, płynnym ruchem do samochodu, na siedzenie pasażera. Nie zdążyłam nawet krzyknąć. Mężczyzna chwilę później siedział już obok mnie. Zamknął wszystkie drzwi.
  - Wypuść mnie! - rzuciłam się na niego z pięściami. W jednej chwili znowu mnie unieruchomił i odebrał kopertę. Byłam na siebie wściekła.
  - Naiwna Elizabeth – cmoknął.
  - Zamknij się i mnie wypuść!
  - Sama się zamknij, bo jeżeli nie, będę musiał zastosować inne środki – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu.
  Znałam ten ton. Kiedy mieszkałam w domu, zawsze robiłam mu na złość, gdy używał tego typu tonu. Chciałam pokazać, że jestem silna, lecz za każdym razem kończyło się to fiaskiem. Lodowałam albo w piwnicy, ale zamykał mnie na klucz w pokoju. Uwięziona już byłam, więc co mógł mi jeszcze zrobić?
  - Wypuść mnie! - ponowiłam krzyk i nim się zorientowałam walnęłam głową w szybę. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. - Jesteś jakiś chory! - wrzasnęłam, a głowa myślałam, że mi wybuchnie. Dotknęłam bolącego miejsca. Plusem było tylko to, że nie popłynęła krew.
  - I kto tu jest chory? Ja nie zostawiłem chorej ma...
  - Każdy, gdyby miał takiego ojczyma jak ty, uciekłby!
  - Nie przejęłaś się  ogóle tym, że twoja matka jest chora!
  - Nie wspominaj nawet o niej! - wydarłam się. Temat matki był dla mnie wrażliwy, aż nadto.
  - O chorobie może też mam nie wspominać?! Twoja matka od kilku miesięcy leży w szpitalu, a ty?! Ty siedzisz w luksusach...
  - A ty?! Co tu robisz?! Nie powinieneś teraz siedzieć przy szpitalnym łóżku?! - nawet oko mi nie mrugnęło, kiedy to mówiłam, a raczej wykrzykiwałam.
  - Kto jak kto, ale ty nie powinnaś mnie pouczać! - oburzył się.
  - A ty nie miałeś prawa, żadnego cholernego prawa, aby się do nas wprowadzić i spierdolić mi życia! - byłam już u granic swoich możliwości.
  - Zamknij się już! - walnął zaciśniętymi pięściami w kierownicę.
  - Brak ci argumentów? - prychnęłam.
  Chwilę później leżałam już nieprzytomna na siedzeniu.

  Obudziłam się, siedziałam na jakimś krześle, a ręce i nogi miałam związane. Głowa strasznie mnie bolała i nie pamiętałam co się stało, lecz kiedy tylko zobaczyłam kątem oka Marka wszystkie wspomnienia wróciły.
  W co ja się wpakowałam? Za co to kara? Przecież nic złego nie zrobiłam. Dlaczego ja?
  Znajdowałam się w jakimś dużym pomieszczeniu z drewna. Gdzieniegdzie poukładana była słoma, a jeszcze gdzieś w oddali stał traktor. Stodoła.
  - Obudziła się nasza śpiąca królewna – podniosłam głowę i spojrzałam na mężczyznę.
  - Do czego ja jestem ci potrzebna? Kopertę masz, to po co ci balast?
  Roześmiał się.
  - Ale ty wiesz co jest w kopercie...
  - Nikomu nie powiem, obiecuję, tylko mnie wypuść.
  Stwierdziłam, że awanturować się nie będę, ponieważ nic to nie przyniesie, a przecież mogę zarobić tylko po twarzy.
  - Gdzie twój charakterek się podział? - uśmiechnął się. Miałam ochotę strzelić mu w twarz, ale niestety było to nie możliwe.
  - Wyparował – palnęłam tylko.
  - Przykro to słyszeć – uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Nie mogę cię wypuścić.
  - Dlaczego?
  - Wiesz za dużo.
  - Nic nie wiem.
  - Przejrzałaś zawartość teczki i zabrałaś jedno zdjęcie.
  - Co?!
  No okej, przeglądałam, ale niczego nie zabierałam. No niby po co?
  - Nie udawaj głupiej. Powiedz mi gdzie ta fotografia?
  - Jaka fotografia?
  - Ta którą zabrałaś.
  - Niczego nie zabrałam.
  - Jasne, może wyparowała, albo nagle stworzyła sobie nogi i uciekła? - podniósł brwi.
  - Nic nie zabrałam. Przysięgam! - wydarłam się.
  - Jakoś ci nie wierzę – oparł się o słup.
  - W ogóle w coś wierzysz? - burknęłam pod nosem.
  Chciałam, aby to był sen. Zły sen. Obudzę się i wszystko będzie normalnie. Znowu będę w Anglii, obok mnie będzie spał spokojnie Jay, a zaraz wpadnie nie pukając w drzwi Nathan. Zacznie przepraszać i powie coś śmiesznego.
  W moje myśli wdarł się głos Marka.
  - Słuchaj, powiedz mi gdzie jest to pieprzone zdjęcie! - podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.
  - Nie wiem gdzie ono jest!
  - Daj dziewczynie spokój! - odezwał się nieznany mi głos.
  Spojrzeliśmy równocześnie w stronę skąd dobiegał. Moim oczom ukazał się potężny mężczyzna w czarnej koszuli i spodniach w tym samym kolorze. Był łysy, w uchu miał złotego kolczyka, który teraz mienił się w świetle zachodzącego słońca.
  - Stephen przecież miałeś być...
  - Wiem, kiedy miałem być – powiedział to głosem nieznoszącym sprzeciwu. Mark aż się zląkł, a mnie zachciało się śmiać.
  - Ktoś tu się kogoś boi – wymsknęło mi się. Mój ojczym spojrzał na mnie z taką miną jakby chciał mi skopać tyłek, a łysy uśmiechnął się tylko.
  - Twoja pasierbica daje radę – powiedział. - A teraz wyjdź. My musimy sobie porozmawiać – podszedł do mnie i uśmiechnął się przyjaźnie.
  Co tu jest grane? Jeden chce cie zabić, drugi się uśmiecha i nie uśmiecha się złośliwie. Zadawał to pytanie już sto razy, ale zadam sto pierwszy: co jest grane?
  - Jesteś Elizabeth, tak? - kiwnęłam głową – Powiesz mi co cię łączy z Adamem?
  - A wypuścisz mnie?
  - Nie cackasz się widzę, ale to dobrze – uśmiech nie znikał mu z twarzy. - Jutro będziesz wolna.
  - Chcę dzisiaj – nie odpuszczałam.
  - Musimy sobie porozmawiać, dopiero wtedy będę mógł cię wypuścić.
  - Dobra. Odpowiem na każde zadane przez pana pytanie, ale daj mi fajkę i rozwiąż jedną rękę, stoi?
  - Stoi.
  Szybko i zwinnie rozwiązał supeł. Miałam do dyspozycji dwie ręce, ale nogi ciągle miałam związane. Łysol mruknął pod nosem coś, że Mark nie umie wiązać supłów i wyciągnął z kieszeni papierosy. Wyciągnęłam jednego. Po chwili zaciągałam się już dymem z uczynności Stephana, który użyczył mi swojej zapalniczki.
  - Więc, co cie łączy z Adamem?
  - Mieszkam u niego, pracuję w jego firmie, nic więcej.
  - Tyko tyle? - zdziwił się.
  - No a kim mam być jeszcze? Dziewczyną? Okej, Adam jest przystojny, fajny i tak dalej, ale nie jest w moim typie.
  - Jak się u niego znalazłaś?
  - Chciałam wyjechać z Anglii, a mój kolego zaproponował, że mogę zamieszkać u niego – wzruszyłam ramionami.
  - Kręciły się po jego mieszkaniu jakieś panienki?
  - Wczoraj była u nas jakaś dziewczyna, brunetka. Kiedy się obudziłam następnego ranka już jej nie było.
  Czułam się dziwnie mówiąc o tym wszystkim, ale nie chciałam, żeby któryś z nich mnie zabił. N po prostu się bałam, a człowiek, kiedy się boi robi różne rzeczy.
  Chciałam żyć. Paskudne to życie, ale życie.
  - Była na fotografiach?
  - Była.
  - Czyli je oglądałaś?
  - Oglądałam.
  - I zabrałaś jedną?
  - Nie. Do szczęścia do zdjęcie potrzebne i nie jest.
  - Adama zgarnęła policja?
  - Kiedy był w firmie.
  - Kontaktował się z tobą, kiedy był w areszcie?
  - Powiedział, że mam wziąć teczkę i o jakiejś tam godzinie...
  - O której?
  - Nie pamiętam. Podziękuj Markowi, za to, że mnie tak mocno uderzył – rzuciłam pozostałość po papierosie na podłogę.
  Mężczyzna widać, że był zdenerwowany.
  - Ale chyba ty powinieneś wiedzieć, w końcu jesteś szefem?
  - Wyrolował mnie!
  Wybiegł wściekły zostawiając mnie samą.
  - Dzięki Mark – uśmiechnęłam się.
  Mężczyzna faktycznie nie umiał wiązać. Rozwiązanie supła zajęło mi kilka sekund. Idiota zawiązał sznur na kokardę, chciało mi się śmiać z jego głupoty.
  Drapnęłam paczkę fajek, która wyleciała łysemu z kieszeni na podłogę, kiedy wybiegał za Markiem i szybko podbiegłam do drzwi stodoły i zauważyłam jak Stephen odjeżdża. Nie grało mi tylko to, że zostawił mnie samą, przecież mogłam się wyswobodzić. Może nie siedzi w tym biznesie aż tak długo, jak mi się wydawało?
  - Cóż, miło było cię poznać, Stephen – pomachałam leciutko do odjeżdżającego pospiesznie samochodu.
  Chwilę potem byłam już na świeżym powietrzu i idąc nie wiadomo gdzie obserwowałam zachodzące słońce. Promienie lekko łaskotały moją twarz, po której teraz spływały łzy. Nie miałam pojęcia w co znowu się wpakowałam, a raczej w co wpakował mnie Adam. Nie wiedziałam co w to wszystko jest zamieszany Mark, po co im zdjęcia tych dziewczyn. Chyba nie porywali ich i nie żądali, np. okupy, czy wywozili je do innych krajów, gdzie musiały sprzedawać się za pieniądze? Ale czy możliwe, że Adam mógłby być w to zamieszany? Przecież to uczciwy człowiek, chyba... No w końcu w coś zamieszany jest i również wmieszał w to mnie. Nie mogłam stwierdzić, gdzie jestem, no przecież nie znam Polski, a tym bardziej jakiegoś pieprzonego zadupia, na którym w tamtej chwili się znajdowałam. Chciało i się jeść, pić, a do tego wszystkiego jeszcze rozbolała mnie głowa. Byłam daleko od domu, chociaż co tak naprawdę było moim domem? Apartament Adama, mieszkanie Matta, kawalerka Vicki, dom chłopaków, pokój Jaya, a może po prostu ławka na dworcu? Czy ja w ogóle miałam dom? Czy w ogóle moje życie miało sens? Przecież nawet nie zainteresowałam się stanem mojej matki...




http://www.youtube.com/watch?v=-wjDBmDaP7Q&feature=g-vrec  zakochujemy się.! ;D

3 komentarze:

  1. Fajne ;D Wejdź do nas jeśli masz chwile, dopiero zaczynamy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z utęsknieniem czekam na następne rozdziały...:D
    Aż mnie korci żeby poczytać ;)
    Tym bardziej że dzisiaj w ciągu jednego dnia przeczytałam wszystkie rozdziały ;)
    Jest strasznie ciekawie i ciekawi mnie kiedy Elizabeth wróci do Jay'a
    Nie rezygnuj z pisania ja chętnie będe czytać twoje opowiadanie :)
    Mam nadzieję że szybko się ono nie skończy ;)
    Pozdrawiem :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow ;D Bardzo sie cieszę, że Ci się spodobało ;D Postaram się jak najszybciej dodać nowy, ale wciąż nie mam go skończonego, a mam strasznie dużo innych zajęć, między innymi nauka, także wiadomo ;/ Nie zamierzam rezygnować ;) No jeszcze mam trochę pomysłów ;D
      Pozdrawiam ;*

      Usuń