http://www.youtube.com/watch?v=PqCvkRYGx7s
Z Maxem rozmawialiśmy jeszcze przez
kilka chwil, ponieważ byłam bardzo zmęczona i zasnęłam z głową
na łóżku szpitalnym Jaya.
Nawet we śnie zobaczyłam Lily.
Stała na wielkiej, zielonej łące w pięknej, białej, długiej
sukni i wołała nas wszystkich do siebie. Max był tak uradowany, że
znalazł się obok niej w przeciągu kilku sekund. Nigdy jeszcze nie
widziałam go tak szczęśliwego. Uśmiech nie schodził mu z twarzy,
a oczy zaświeciły nowym blaskiem.
Wraz z Jayem ruszyliśmy w
stronę zakochanej pary, ale już trochę wolniej. Każdy miał
przepiękny uśmiech na twarzy i nie zapowiadało się, że coś to
zakłóci. Szczęśliwa chwila trwała zaledwie kilka sekund,
ponieważ skądś wyłonił się Stephen razem z Markiem i Lauren.
Podeszli do nas, a ja mocniej ścisnęłam Jaya za rękę.
-
Widzę, że wszyscy w komplecie – uśmiechnęła się Lauren.
- Siostrzyczko, o co ci chodzi? - usłyszałam cichy, melodyjny głos
Lily.
- Zamknij się, albo ten twój chłoptaś...
-
Lauren – odezwał się twardo Stephen. - Nasza mała, słodka
Elizabeth i jej jakże wielkie serce nie pozwoli, aby komuś stała
się krzywda – wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja poczułam się
dziwnie.
- To jest przyjaźń – odezwałam się i z całych
sił ścisnęłam rękę niebieskookiego, którego wzrok utkwiony był
w trójce przybyłych.
- Proszę cię, Liz! - odezwał się
Mark. - Co ty możesz wiedzieć o przyjaźni? Powinnaś być teraz z
matką, a nie...
- Zamknij się! - warknęłam. Podobnie jak w
prawdziwym życiu temat matki był ponad moje siły.
- Słaby
punkcik! - ucieszył się Stephen, a na mojej twarzy pojawił się
grymas. Prawda.
- Lily ma ich o wiele więcej – oznajmiła z
wyższością była kelnerka.
- Lauren... - jej siostra
patrzyła na nią i nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
- Lauren, Lauren, Lauren... - czarnowłosa zaczęła przedrzeźniać
ukochaną Maxa. - Nie rób tego, nie rób tamtego! Jesteś jeszcze
dzieckiem! Mam tego dość, rozumiesz? Przez tyle lat to znosiłam,
ale ani sekundy dłużej! - wyciągnęła pistolet i wycelowała w
swoją siostrę.
- Spokojnie... - odpowiedziała tamta i lekko
cofnęła się w tył, nie puszczając dłoni Maxa. - Nie chcesz
zrobić nic złego...
- Skąd wiesz czego chcę, hę?!
Stephen razem z Markiem przyglądali się całej scenie z
zadowalającymi uśmieszkami na ustach.
- Nie jesteś zła...
- A może właśnie jestem? - Lauren podeszła bliżej Lily. Przez
cały czas patrzyły sobie głęboko w oczy. - Tak naprawdę, nic o
mnie nie wiesz.
- Lauren – powiedział głośno Max –
Zostaw nas w spokoju, błagam...
- Wielki Max George mnie
błaga! Ktoś to musi nagrać! - zaczęła się głośno śmiać, a
razem z nią Stephen i Mark.
Nam wszystkim jakoś do śmiechu
nie było.
- Lauren... - powiedziała cicho Lily, ale tamta
jakby jej nie słyszała.
- A teraz za wszystko mi zapłacicie
– powiedziała paskudnym głosem i nie patrząc na nic wystrzeliła
prosto w Lily. Biała suknia, którą miała na sobie nagle zrobiła
się czerwona od krwi. Max klęknął przy niej, ale nie zdążył
nawet nic do niej powiedzieć, ponieważ wystrzeliła następna kula
i mężczyzna upadł obok swojej ukochanej.
Staliśmy jak
sparaliżowani. Czułam się tak, jakby nogi wrosły mi w ziemię. Z
resztą było tak samo. Widziałam jak usiłują się ruszyć, ale
nic z tego im nie wychodziło.
- A następna będziesz ty! -
wycelowała we mnie, ale nie zdążyła nacisnąć spustu. Usłyszałam
tylko leciutki świst i dziewczyna padła na ziemię.
- Nie
ładnie tak zabierać komuś zabawę – Stephen pokręcił głową
spoglądając na nieruszającą się Lauren.
- Dla ciebie
zabijanie to zabawa? - oburzyła się Vicki.
Wzrok wszystkich
zatrzymał się na jej osobie. Jej blond włosy, lśniły jak złoto,
a oczy zrobiły się całe czarne ze złości.
- Ooo..! Zacna
pani przyjaciółka! - uradował się Mark.
- No, nie. Ojczym
idiota i na dodatek dziwkarz! - odgryzła się dziewczyna, a mnie aż
serce podskoczyło do gardła.
- Co?! - ryknął tamten. -
Powtórz to!
- Idiota, dziwkarz! - krzyknęła, a Mark aż
zdębiał. Takiego zdziwienia na jego twarzy nie widziałam jeszcze
nigdy. Gdzieś w środku się uśmiechnęłam, ale dziewczyna mogła
za to zapłacić.
- Całkiem, całkiem – uśmiechnął się
Stephen. - Dziewczyno...
- Zamknij się! - ryknął Mark na
swojego „szefa”.
- Chyba nie powinieneś tak do mnie mówić
– popatrzył na niego srogo. Stałam kilka kroków od niego, ale
czułam zimno bijące z jego oczu.
Nim każdy z nas zdążył
jakoś zareagować usłyszeliśmy świst i również Mark leżał na
ziemi. Stephen spojrzał na mnie i uśmiechnął się szyderczo, a ja
przełknęłam ślinę.
- Teraz rozprawię się z tobą.
Mężczyzna przyłożył mi pistolet do skroni, ale nie zdążył
wystrzelić, ponieważ obudziłam się cała zlana potem.
Siedziałam na krześle przy szpitalnym łóżku Jaya i dyszałam
ciężko. To było straszne.
Rozejrzałam się po sali. Jay
dalej miał zamknięte oczy i był pogrążony w śpiączce. Max
półleżał na krześle obok mnie i lekko pochrapywał. Poprawiłam
koc, którym był okryty i podeszłam do okna.
Miasto
oświetlały tylko uliczne lampy, a ja tempo wpatrywałam się w
jedną z nich. Nienawidziłam moich snów. Odkąd pamiętam moje sny
były przeważnie koszmarami, z których budziłam się cała zlana
potem, a czasami nawet z przyspieszonym oddechem.
Przyłożyłam
policzek do chłodnej szyby i zamknęłam oczy. Przed oczami ponownie
stanęła ostatnia scena ze snu. Przecież Stephen siedzi w
więzieniu, nic mi się stać nie może, prawda? Chciałam w to
wierzyć, ale czy było warto? Kto wie, może właśnie ktoś pod
szpitalem na mnie czeka? Czeka aż wyjdę i wtedy broń wypali? Matt
opowiadał, że Stephen ma swoich ludzi wszędzie i ostrzegał, żebym
uważała.
Wszędzie. To takie wielkie słowo. Czy wszędzie
oznacza, że nawet w Londynie? W Paryżu, czy gdziekolwiek indziej,
gdzie uciekłabym, znalazłby mnie?
A co jeśli, przeze mnie,
chłopaki oraz Vicki i Emma są teraz w niebezpieczeństwie? Gdyby im
się coś stało, nie wybaczyłabym sobie tego. Tak jak nie wybaczę
sobie nigdy, że Jay leży teraz w śpiączce i nie wiadomo za ile
się obudzi.
Od tych wszystkich myśli rozbolała mnie głowa.
Rzuciłam jeszcze raz okiem na spokojne miasto i wróciłam na
krzesło. Poprawiłam kołdrę Jaya, choć wcale nie zmieniła się
pozycja sprzed kilku godzin. Przyzwyczajenie?
Wsparłam głowę
na dłoniach i przymknęłam oczy. Chciałam zasnąć, ale, jak na
złość, nie mogłam. Spojrzałam na telefon. 03:29.
- Liz,
czemu nie śpisz? - podskoczyłam na dźwięk głosu Maxa, który
przecierał teraz oczy, a koc osunął mu się na kolana.
-
Jakoś nie mogę. Głowa mnie boli.
- Załatwić ci jakieś
tabletki, czy coś?
- Nie, dzięki. Dam radę – uśmiechnęłam
się blado, a on kiwnął tylko głową.
- Która w ogóle jest
godzina?
- Wpół do czwartej.
- To zbyt długo nie
pospaliśmy – uśmiechnął się i ziewnął.
- Jeżeli
chcesz...
- Nie, daj spokój. Potrafię normalnie funkcjonować
po nieprzespanej nocy – puścił mi perskie oczko.
Dwie
sekundy później telefon Maxa zaczął dzwonić. Mężczyzna
wyciągnął go z kieszeni i powiedział:
- Nathan? - zdziwił
się. - Co jest młody? - kliknął przycisk, który włączył
głośnomówiący.
- Max? - usłyszeliśmy kobiecy głos. - To
ja Vicki.
- Czemu dzwonisz z telefonu...?
- Mój się
rozładował, więc chwyciłam pierwszy lepszy – szepnęła. - Jay
już się obudził?
- Nie, jeszcze nie. Dalibyśmy wam znać.
Cała Vicki, przemknęło mi przez myśl.
- Wiem... Ale po
prostu nie mogę spać – westchnęła. - Chodzę z kąta w kąt i
nie wiem, co robić. A właśnie, chyba cię nie obudziłam?
-
Nie, nie. Obudziłem się chwilę przed twoim telefonem.
- No
chociaż tyle dobrze. A jak z Liz? Śpi?
- Nie, nie śpię Vic
– odezwałam się.
- Aaaa... To dajcie znać, gdyby...
- Damy – przerwał jej Max.
- To trzymajcie się. Wpadniemy
jakoś po dziewiątej. Pa.
- Dobranoc – pożegnaliśmy się.
Rozsiadłam się wygodnie na krześle i wbiłam wzrok w
kroplówkę.
- Czy ona kiedyś się nie przejmowała? - spytał
mężczyzna siedzący na drugim krześle.
- Raczej nie – mój
wzrok nadal był utkwiony w kroplówce.
- Zawsze zastanawiałem
się skąd ona to wszystko bierze? Tę energię do życia, chęć
pomagania za wszelką cenę, to, że nigdy się nie poddaje.
-
Miała trudne dzieciństwo, a okres dorastania też najlepszy nie
był, więc to ją umocniło. A jeszcze do tego dochodziła częsta
opieka nad Amy. Kiedy zginęła żona Matta, to była dla nich
prawdziwym oparciem.
- Wiem, Matt mi o tym mówił. Doskonale
go rozumiałem, ja też gdyby nie pomoc bliskich, na pewno nie byłbym
teraz tutaj, gdzie jestem – westchnął.
- Matt jest
wspaniały. Amy ma wielkie szczęście, że ma takiego ojca –
oderwałam wzrok od kroplówki i spojrzałam na Max, który wyglądał
przez okno.
- Taa... - uśmiechnął się. - Idę po kawę,
przynieść ci?
- Jak możesz.
Jakieś pięć minut
później popijałam gorącą kawę i pogryzałam jakąś kanapkę,
którą przyniósł mi dodatkowo mężczyzna.
- Liz?
-
Tak? - popatrzyłam na Maxa.
- Kiedy wrócimy do Londynu, to
spotkasz się ze swoją matką?
Mało co nie wylałam kawy na
pościel pod którą leżał niebieskooki.
- Skąd to pytanie?
- zdziwiłam się.
- Po prostu myślę, że powinnaś z nią
porozmawiać. Skoro jest chora, to możesz nie mieć później
okazji...
- Nie mam ochoty z nią gadać, zrozumiecie to
wreszcie? Jakoś ona skora do rozmów nie była, kiedy powiedziałam
jej o tym, że ojciec mnie uderzył po raz pierwszy. Stwierdziła, że
coś sobie wymyśliłam – puściły mi nerwy. W mgnieniu oka
podniosłam się z krzesła i odstawiłam wszystko na stolik. - A
później patrzyła, jak ojciec bił mnie za byle co. Nic nie
zrobiła, nawet nie próbowała go tłumaczyć. Milczała. Przez całe
życie milczała. Nie, raz się odezwała, jak wylądowałam w
szpitalu, bo ojciec tak mnie stłukł. Powiedziała, że spadłam z
roweru. Kiedy dziadkowie poniżali mnie, też milczała jak zaklęta.
Czasami zastanawiałam się, czy ona w ogóle żyje w moim świecie.
Żadne z was nie wie jak to jest – po policzku spłynęła łza. -
I ty i Jay, mieliście dzieciństwo takie jakie powinno być, a nie
tak patologiczne jak moje – chwilę później Max już miał mnie w
objęciach i przepraszał, że w ogóle zaczął tę rozmowę. Nawet
nie zdołałam się zorientować, kiedy zasnęłam.
- Tylko
bądźcie cicho – usłyszałam głos, jakby był setki kilometrów
ode mnie.
- Dobra, nie obudzimy jej – odpowiedział kobiecy
głos.
Pomału zaczęłam otwierać oczy. Strasznie raziło
mnie białe światło. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, gdzie
jestem. Podniosłam głowę i ujrzałam kilka postaci. Max, Siva,
Matt, Tm, Nathan, mała Amy, Emma, Lisa i Vicki.
Uśmiechnęłam
się blado i wstałam z krzesła. Nogi miałam jak z waty, nie
wiedziałam nawet dlaczego.
- Hej – przywitałam się.
- Cześć – powiedzieli wszyscy razem.
- Mam nadzieję, że
się wyspałaś? - spytała Emma.
Kiwnęłam głową, chociaż,
czy można wyspać się na krześle?
- Jakieś dziesięć minut
temu był tu lekarz...
- Co powiedział? - przerwałam Maxowi i
podeszłam do łóżka.
- W sumie to nic nowego. Powiedział,
że mamy się nie martwić.
- Wszystko będzie dobrze – Vicki
objęła mnie mocno swoim ramieniem.
- Pomyśleliśmy, że
będziecie głodni, więc przynieśliśmy wam śniadanie –
uśmiechnął się Tom i podał mi oraz Maxowi tacki z jedzeniem.
- Dziękuję wam, gdyby nie wy, to nie wiem co bym zrobiła –
popatrzyłam na każdego po kolei. Byli najwspanialszymi ludźmi
jakich udało mi się spotkać w całym moim życiu.
- Daj
spokój. W końcu przyjaciele są od tego żeby pomagać –
uśmiechnął się promiennie Siva.
Sekundę później do sali
wszedł lekarz z dwoma funkcjonariuszami policji.
- Panowie
chcą zadać pani kilka pytań – zwrócił się do mnie.
Kiwnęłam tylko głową, a lekarz powiedział im jeszcze coś i
wyszedł. Dwaj dobrze zbudowani mężczyźni podeszli do nas i
spojrzeli na mnie.
- Dzień dobry. Komisarz Kowalski i komisarz
Nowacki – pokazali legitymacje. - Musimy zadać pani kilka pytań
związanych z Stephanem Morawskim.
Kiwnęłam głową, nic się
nie odzywając. Czułam jak Vicki przytula mnie coraz mocniej.
- Mogłaby pani opisać nam całe to zajście? Jak doszło to tego,
że pan Jay McGuiness...
- Siedzieliśmy w pokoju hotelowym, a
Matt spał – kiwnęłam głową w stronę mojego przyjaciela. -
Rozmawialiśmy, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wstałam z
kanapy i poszłam otworzyć drzwi. Za nimi stał Stephen. Wszedł do
środka i kazał obudzić Matta, więc tak zrobiłam. Później kazał
mi z nim wyjść, i kiedy byliśmy już prawie przy drzwiach pojawił
się Jay, a ten idiota wystrzelił.
- Co było potem? - zapytał
komisarz Nowacki.
- Pamiętam tylko tyle, że klęczałam przy
Jayu i potem, jak czekałam, aż zakończy się operacja.
- Czy
pani chłopak nie zachowywał się jakoś dziwnie? - spytał komisarz
Kowalski.
- Nie – pokręciłam głową. - Zachowywał się
normalnie.
- Jest pani w stu procentach pewna? - dopytywał się
drugi.
- Oczywiście. Chyba nie myślicie, że Jay mógłby
mieć coś z tym wspólnego? - popatrzyłam na komisarzy złym
wzrokiem.
- Nie, nie.
- Gdyby pani sobie coś
przypomniała, to proszę do nas zadzwonić – po tych słowach
wręczył mi karteczkę z numerem telefonu.
- Bardzo
dziękujemy. Do widzenia.
- Do widzenia – powiedziała
reszta, po czym mężczyźni wyszli.
- Liz, dobrze się
czujesz? - spytał Tom patrząc na mnie uważnie.
- Tak,
dlaczego pytasz?
- Strasznie zbladłaś.
- Nie, nic mi
nie jest – uśmiechnęłam się i wepchnęłam wizytówkę do
kieszeni spodni.
- Zjedz coś lepiej – powiedziała Vicki i
wepchnęła mi kanapkę do ręki.
- Dzisiaj rano dzwoniła do
mnie Eva – powiedział Nathan. - Czego chciała? - zapytał
Max, a ja mało co nie wyplułam tego, co miałam właśnie w
ustach.
Jeszcze tej tylko brakowało. Przecież nawet Lauren się
pojawiła. Zaraz może gdzieś Felix wyleci zza roku?
-
Dlaczego nic nam nie powiedziałeś? - spytał Tom.
- Pytała
się co z Jayem, jak się czuje i tak dalej.
- No chyba nic jej
nie powiedziałeś? - chciał upewnić się Siva.
-
Powiedziałem tylko, że jeszcze się nie wybudził... Pytała
jeszcze o szpital, w którym leży.
- Mam nadzieję, że jej
tego nie powiedziałeś?
- Max, nie jestem na tyle głupi.
Kiedy jej odmówiłem, to stwierdziła, że i tak się wszystkiego
dowie i że tu przyjedzie...
- Co?! - ryknął Tom.
-
Jeszcze ona nam tu potrzebna – powiedziałam i podrapałam się po
głowie.
- Powiedziała jeszcze, że jak przyjedzie, to lepiej
żeby ciebie nie było, bo nie ręczy za siebie – powiedział już
ciszej Nath.
- To było jej kurwa powiedzieć, że vice versa –
zdenerwowałam się i kanapka, którą dała mi Vicki wylądował
ponownie w pojemniku.
- Nie zdążyłem jej nic więcej
powiedzieć, bo się rozłączyła.
- No to świetnie –
powiedziałam zdenerwowana.
- Niepotrzebnie w ogóle odbierałem
ten telefon.
- Właśnie dobrze, przynajmniej wiemy, że można
jej się spodziewać w każdej chwili – odpowiedziałam i
popatrzyłam na Nathana. - Przepraszam, po prostu jestem
zdenerwowana.
- I na dodatek nie wyspana – dopowiedział Tom.
- To też – uśmiechnęłam się blado.
- Więc, może
pojedziecie z Maxem porządnie się wyspać, a my posiedzimy przy
Jayu? - zaproponowała Emma.
- Nie. Dam radę – pokiwałam
głową. - Ale Max jeżeli chce bez problemu...
- Pamiętasz co
ci wczoraj powiedziałem, prawda? - uśmiechnął się do mnie, a ja
przypomniałam sobie słowa „ potrafię normalnie funkcjonować po
nieprzespanej nocy” i mimowolnie mój uśmiech stał się
pewniejszy.
- Pamiętam.
- To ja może poproszę o jakieś
dodatkowe krzesła? - zaproponował Siva. - W końcu trochę nas tu
jest.
- Wątpię, że coś dostaniesz – odezwał się Max. -
Ja mało co nie dostałe wczoraj gazetą po głowie, a wyszedłem
tylko po kawę.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a Vicki
powiedziała:
- Siva ma coś, co nazywa się urokiem osobistym
– wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Najwidoczniej naszemu Maxowi
go brak.
- Cofnij te słowa – pogroził jej palcem.
-
Ej, przestańcie. Jesteście w szpitalu, a nie na jakimś placu zabaw
– skarciła ich Emma.
- To ja idę po te krzesła.
- To
ja ci pomogę. Wiesz z moim urokiem osobistym... - zaczął Nathan i
skierował się ku wyjściu, a Max próbował zatuszować swój gniew
jedząc kanapkę.
- Dla mnie masz ten urok osobisty –
stwierdził słodko Tom i przytulił zabawnie swojego przyjaciela.
- A do mnie to już nie łaska coś powiedzieć?
Na dźwięk
tego głosu serce zaczęło mi bić mocniej, a łzy napłynęły do
oczu. Jay leżał już z otwartymi oczami i uśmiechał się lekko.
- Jay! - rzuciłam się na niego nie patrząc na to, że jest
podłączony do kilku różnych kabelków. Nigdy w życiu nie byłam
tak szczęśliwa. Odzyskałam go.
- Witamy wśród żywych,
stary – ucieszył się Max.
- Dokładnie – po tym słowie
pocałowałam go mocno, co spotkało się z odgłosami szczęścia ze
strony naszych przyjaciół.
- Mogę strzelać do mnie
codziennie – odezwał się niebieskooki, kiedy oderwałam się od
jego ust. - Takie przywitanie jest warte wszystkiego.
- Chyba
ci się coś w głowie poprzewracało – skarciłam go i ponownie
pocałowałam.
- Mamy krzes... – usłyszałam głos Nathana.
- Yyy... Dlaczego Liz całuje śpiącego Jaya.
- Ponieważ się
obudził, idioto! - wytłumaczyła mu jego dziewczyna.
Chłopak
postawił szybko krzesła i podbiegł do łóżka.
- Świetnie
wyglądasz – powiedział, patrząc na mężczyznę, którego teraz
trzymałam za rękę.
- Ty też nie najgorzej – uśmiechnął
się.
- Jak się czujesz? - spytała Lisa.
Nie mogłam
wykrztusić z siebie słowa. Siedziałam i patrzyłam się na
niebieskookiego jak sroka w gnat.
- Dobrze. Cieszę się, że
jesteście – popatrzył na mnie, a jego oczy błysnęły jakimś
blaskiem nieznanym dla mnie. - Długo spałem? W ogóle co z raną?
- Ponad dobę – odpowiedział Max.
- Jesteś po operacji –
odezwała się Lisa. - Z tego co wiem, jakoś specjalnie w
przyszłości dokuczała ci nie będzie – uśmiechnęła się.
- Może ktoś powinien pójść po lekarza? - spytała Vicki.
- Chodź skarbie – Siva chwycił ją za rękę i wyszli.
-
Przepraszam cię, naprawdę – powiedziałam ciszej i dotknęłam
jego twarzy, która była porośnięta lekkim zarostem.
- Nie
masz za co. Złapali go chociaż?
- Tak. Siedzi w więzieniu i
mam nadzieję, że na długo już tam zostanie.
- Ja też. I to
raczej ja powinienem cię przeprosić. Pewnie zbyt dobrze się nie
wyspałaś?
- To nic – uśmiechnęłam się. - Ważne, że ty
się obudziłeś. Nic innego, ważniejszego nie ma, rozumiesz?
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham – poczułam jak palce jego
lewej ręki zaczynają bawić się moimi rozczochranymi blond
włosami. - Nie mogłem pozwolić, żeby on cie zabrał. Już raz cię
znalazłem...
- Już nie będziesz musiał, obiecuję –
ścisnęłam jego prawą dłoń.
- Dzień dobry –
usłyszeliśmy głos doktora. - Jak się pan czuje? - spytał
podchodząc do łóżka.
- Dobrze – uśmiech nie schodził
Jayowi z twarzy.
- Nic pana nie boli?
- Trochę głowa...
- Poproszę, aby pielęgniarka przyniosła panu leki
przeciwbólowe – uśmiechnął się. - Poza tym ma pan naprawdę
wspaniałych przyjaciół. A narzeczoną to już w ogóle.
-
Nie jestem... - chciałam zaprzeczyć, ale Max mi przerwał.
-
Ale go kochasz, więc to tylko kwestia czasu, prawda Jay? - mężczyzna
wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Niebieskooki podrapał
się tylko w tył głowy i uśmiechnął się zmieszany.
- Haha
– zaśmiał się lekarz. - Naprawdę ma pan szczęście.
-
Wiem – Jay mocniej ścisnął moją dłoń. - Kiedy będę mógł
stąd wyjść?
- Za cztery, albo pięć dni.
- Tak długo?
- skrzywił się.
- Panie McGuiness... - westchnął lekarz.
- Dobra już nic nie mówię.
- Wpadnę jeszcze później –
powiedział lekarz i wyszedł.
- O cholera – powiedział
Nathan patrząc przez okno.
- Co? - Emma razem z Vicki
podbiegły do okna. Ich miny nie wyrażały, że są szczęśliwe.
- Faktycznie jest szybka – stwierdziła młodsza blondynka.
Eva. Lepiej niech ta kobieta tu nie wchodzi, bo nie ręczę za
siebie. Po co ona jeszcze wpieprza się w nasze życie?
Popatrzyłam na Maxa. Był cholernie zły.
- O kim wy mówicie?
- spytał nic nie rozumiejący Jay.
- O Evie – odpowiedział
mu Siva.
- Że co? Jak ona nas tu znalazła? - zapytał nic nie
rozumiejąc.
Puściłam rękę Jaya i skierowałam się ku
wyjściu.
- Liz, gdzie ty idziesz? - usłyszałam za sobą głos
niebieskookiego.
- Zawalczyć wreszcie o swoje.
Wyszłam
z sali i skierowałam się do recepcji, a Max i Nathan szli za mną.
Byłam wkurzona, niewyspana i szczęśliwa. Niezła mieszanka.
- Liz, nie rób nic głupiego – mówił Nathan, ale wcale go nie
słuchałam. Szłam szybkim i zdecydowanym krokiem. Nie zwracałam
kompletnie uwagi na ludzi, których mijałam. Jedyne o czym myślałam
to Eva i ta jej paskudna postać. Wiedziałam, że teraz nic nie
będzie mogło mnie powstrzymać.
Kiedy wreszcie ją zobaczyłam
stała przy recepcji i rozmawiała z pielęgniarką. Stanęłam kilka
kroków od niej i powiedziałam:
- Nie trafiłaś do dobrego
szpitala. Psychiatryk jest chyba bardziej na północ.
Kobieta
odwróciła się i odpowiedziała:
- Jak zawsze miła –
uśmiechnęła się. - O, i z obstawą. Cześć chłopaki.
- Po
co ty tu w ogóle przyjechałaś? - zapytał wkurzony Max.
-
Odwiedzam przyjaciela.
- Nie sądzę, aby Jay był twoim
przyjacielem – odpowiedział Nathan.
- Nathan, zamknij się,
kiedy dorośli rozmawiają. Chociaż ten poziom...
- Zamknij
się i wypierdalaj – powiedziałam, cała się trzęsąc. - Wskazać
ci drzwi?
- Elizabeth, jesteśmy w miejscu publicznym...
- Mam to w dupie, rozumiesz? Pomóc ci wyjść, czy trafisz sama?
- A ty kiedy wreszcie wyjdziesz z życia Jaya, co? Przez ciebie
idiotko, on teraz leży w szpitalu.
I to był cios poniżej
pasa. Czułam jak drżą mi powieki. Dasz radę, dziewczyno, szepnął
głos w mojej głowie.
- Nie musisz mi o tym przypominać,
doskonale o tym wiem – podeszłam bliżej kobiety i patrzyłam jej
prosto w oczy. - A ty kiedy wreszcie znikniesz z NASZEGO życia, co?
- Nigdy, nawet o tym nie marz. A teraz mnie przepuść, muszę
z nim porozmawiać.
- Wcale nie musisz. Wyjdź.
- Co tu
się dzieje? - usłyszałam głos znajomego lekarza, który teraz
podszedł do nas.
- Chcę odwiedzić mojego przyjaciela –
powiedziała dumnie Eva i odrzuciła swoje czarne włosy.
- On
nie jest twoim przyjacielem – powiedziałam twardo.
-
Domyślam się, że chodzi o pana McGuinessa?
- Dokładnie –
czarnowłosa pokiwała głową.
- Bardzo mi przykro, ale
dzisiaj jest to niemożliwe – powiedział pan doktor, a ja po tych
słowach miałam ochotę go uściskać.
- Dlaczego? - zdziwiła
się Eva.
- Pacjent jest jeszcze bardzo słaby i nie wskazane
są wizyty.
- A oni? - kiwnęła na nas.
- To sprawa
wyjątkowa. Proszę opuścić szpital.
- Dopóki nie zobaczę
się z Jayem, nie wyjdę stąd – powiedziała stanowczo.
- To
proszę sobie usiąść i nie przeszkadzać personelowi i pacjentom –
wskazał jej wolne krzesełko.
- Nie może pan...
-
Właśnie, że mogę. Proszę się uspokoić i opuścić szpital.
- Ugh!
Dziewczyna odwróciła się u odeszła stukając
obcasami, a ja poczułam ogarniającą mnie satysfakcję.
Uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam w stronę lekarza.
- Bardzo panu dziękuję.
- Nie musi pani. Taka była prośba
policji, a ja tylko ją wypełniam.
- Ja to policji? -
spytałam.
- Komisarz Kowalski prosił, aby nie wpuszczać do
pana McGuinessa żadnych innych osób oprócz państwa i lekarzy.
- Ale dlaczego?
- Na to pytanie nie znam już odpowiedzi.
Bardzo przepraszam, ale obowiązki...
- Tak, tak, jasne.
Przepraszam za to zamieszanie i dziękuję.
Ruszyłam za
lekarzem, ale już wolniej, a obok mnie podążali Nathan i Max.
- Zaczynam lubić tego doktorka – uśmiechnął się Nathan.
- Ja też.
- Liz! - usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam
się i ujrzałam Monikę. - O mój boże! - patrzyła na chłopaków
nie wiedząc o co chodzi. - Ty, ty ich znasz?
- Tak, znam –
uśmiechnęłam się.
- Jestem Max – chłopak wyciągnął
rękę, a dziewczyna zaniemówiła, ale uścisnęła dłoń.
-
A ja Nathan – podobnie było i w jego przypadku. Dziewczyna stała,
patrzyła się nie nie mogła wypowiedzieć słowa.
- Monia,
dobrze się czujesz? - spytałam śmiejąc się leciutko.
-
Taa... Tak... W jak najlepszym...
- To... Miło było cię
poznać – odezwał się najmłodszy chłopak.
- Liz dołączysz
do nas później?
- Tak, pewnie.
- To cześć, Monia –
powiedzieli razem i odeszli w stronę sali, w której leżał Jay.
Dziewczyna dalej nie mogła wykrztusić z siebie słowa.
-
Wszystko okej? - pokiwała tylko głową. - Ej, obudź się. Będziesz
mogła jeszcze z nimi pogadać – uśmiechnęłam się.
-
Serio?
- No pewnie. A teraz powiedz co cię sprowadza?
-
Ale super. A tak masz pozdrowienia od dziewczyn i chciałam zobaczyć,
czy nic ci się nie stało – dziewczyna mówiła chaotycznie wciąż
patrząc w stronę, w którą poszli chłopaki.
- Nic mi nie
jest. To Jaya postrzelili, nie mnie.
- Znasz resztę? - spytała
patrząc na mnie maślanymi oczami.
- Tak. Jay to nawet mój
chłopak.
Myślałam, że dziewczyna zaraz zemdleje. Jej twarz
pobladła, a oczy wydały się jeszcze większe.
- Monika!
Dobrze się czujesz?
- Tak, tak... To ja wpadnę później –
powiedziała cała zszokowana. - Na razie. - ruszyła w stronę
wyjścia.
- Cześć, cześć – pokręciłam głową z
uśmiechem.
Poczekałam aż dziewczyna opuści szpital i
ruszyłam w stronę sali Jaya.
Kiedy weszłam do środka
wszyscy ze sobą rozmawiali.
- Coś mnie ominęło? - spytałam
i usiadłam na swoim miejscu, obok łóżka niebieskookiego.
-
Właśnie opowiadałem, jak to nasz ukochany doktor wypędził Evę
ze szpitala – odpowiedział Nathan.
- Wszystko okej? - spytał
mnie Jay.
- Pewnie.
- A tak w ogóle, to kim jest ta
Monika? - zapytał Max.
- Koleżanka z pracy. Strasznie za wami
szaleje, ale jak widać całkiem ją zatkało – uśmiechnęłam
się.
- Tak, zauważyliśmy – zaśmiał się Nathan.
-
No to musimy ją poznać – uśmiechnął się również Tom.
- Nie wiem po ilu spotkaniach wypowie do was choć jedno słowo,
ale...
- Da radę – uśmiechnął się chłopak Lisy.
Nagle rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu.
- To mój –
powiedziała Vicki i przyłożyła aparat do ucha. - Słucham? Tak...
Oczywiście... Będę... Do widzenia...
- Co jest? - spytał
Siva.
- Szef. Muszę wracać. I to jak najszybciej.
- I
tak jestem wam wdzięczna, że zdołaliście przyjechać. Praca, ja
to rozumiem – powiedziałam.
- Ja też muszę wracać –
powiedziała nieśmiało Emma.
- My do Londynu wrócimy dopiero
po rozprawie – odezwał się Matt. - Liz i Jay są najważniejszymi
świadkami, więc...
- Słuchajcie, są telefony, internet,
jakoś się skontaktujemy – odezwałam się.
- Na pewno –
uśmiechnął się Tom.
W końcu stanęło na tym, że odlatują
Vicki, Siva, Nathan, Emma, Tom i Lisa, a Matt, Amy, Max oraz ja i Jay
zostajemy.
Trudno mi było ich wszystkich pożegnać. Każdemu
z osobna dziękowałam za przyjazd i bycie tutaj, bo bardzo mi to
pomogło. Nie byli tutaj zbyt długo, a podnieśli mnie na duchu.
Jeszcze rok wstecz, nie zdawałam sobie sprawy, że tacy ludzie
istnieją.
Tom uprzedził mnie, że będzie dzwonił
codziennie, więc mam być pod telefonem. Uśmiechnęłam się tylko
i kiwnęłam głową.
Minęło trochę czasu zanim wszyscy się
pożegnaliśmy. Matt razem z Amy pojechał do hotelu wraz z
wyjeżdżającymi. W sali zostałam tylko ja, Jay i Max, ale również
odwiedził nas mój ulubiony doktor. Pożartowaliśmy i nawet nie
wiadomo kiedy w sali pojawił się prawnik wraz z jego córką.
Amy przywiozła rysunek dla Jaya, na którym był on, ja, a gdzieś w
tyle reszta naszej paczki włącznie z małą. Dziewczynka
powiedziała, że taką suknię, jaką namalowała na obrazku, może
bez problemu zaprojektować mi na ślub. Na dodatek oznajmiła nam,
że ma już projekt sukienki na swój ślub z Maxem, na co
wybuchnęliśmy z Jayem śmiechem. Max uśmiechnął się tylko pod
nosem, a Matt miał troszkę skwaszoną minę i powiedział: „Max
nie, żebym miał coś do ciebie, ale wolę już, aby zakochała się
w chłopaku w swoim wieku”. Łysy chłopak zaśmiał się tylko i
puścił małej Amy perskie oczko.
dłuugi rozdział :D w Wordzie zajął mi jakieś 9 stron :)
Zapraszam do czytania :)
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=V6uab7JEVKg, haha! Max i Nathan <3