Nim
każdy z nas zdążył się obejrzeć trzeba było opuścić szpital,
ponieważ skończył się czas odwiedzin. Strasznie było trudno
rozstać mi się z Jayem, ale myśl, że jutro ponownie go zobaczę
jakoś mi w tym pomogła.
Kiedy byliśmy już w hotelu od razu weszłam pod prysznic. Gorąca woda podziała na mnie kojąco i zaraz po wyjściu z łazienki już smacznie spała. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego, że jestem aż tak zmęczona. Dobrze było przyłożyć głowę do poduszki i okryć się miękką kołdrą.
Przebudziłam się jakoś po drugiej, kiedy już wszyscy smacznie spali. Było mi duszno, więc wyszłam na balkon i usiadłam. Lekki wietrzyk owiewał moje ciało, a ja patrzyłam na śpiące miasto. Nie było widać żadnej żywej istoty. Paliły się tylko uliczne lampy.
Nim zdążyłam zająć wygodną pozycję, pojawił się Max ze szklankę zimnego soku pomarańczowego.
- Czy ty w ogóle kiedyś śpisz? - spytałam z uśmiechem.
- Zdarza się – odwzajemnił mój uśmiech i usiadł na krześle, które stało obok mnie. - Mam tak od śmierci Lily. Nie przespałem od tamtego czasu żadnej nocy w całości – pociągnął łyk soku. - A ty, dlaczego nie śpisz?
- Martwię się – przyznałam od razu.
- Czym? Przecież Jay wyjdzie ze szpitala zanim się obejrzysz.
- Powrotem do Londynu... To już nie będzie to samo. A i Jayem. Boję się, że ta rana będzie miała jakiś wpływ na jego dalsze życie – westchnęłam i pociągnęłam łyk. - No i też o to, że to wszystko, co jest między nami zniszczy Eva.
- Ta.. Eva to paskudna żmija... Wielka szkoda, że nic nie dociera do tej jej pustej głowy.
- Faktycznie, wielka. Współczuję wszystkim, którzy mają z nią do czynienia – wzdrygnęłam się na myśl, że miałabym pracować z nią w jednej firmie. Myśl, na całe szczęście, zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
- Nie chce mi się jakoś wierzyć w to, że Carlos jest jej ojcem. Kiedy Jay nam o tym powiedział, jakoś dziwnie się poczułem – skrzywił się Max. - Dobra, nie gadajmy o niej. Ta dziewczyna niszczy tylko mój humor.
- Nie tylko twój – pociągnęłam łyk soku.
- Ładnie tu, prawda? - mężczyzna zmienił temat.
- Nie mogę się nie zgodzić – uśmiechnęłam się i popatrzyłam na spokojne miasto.
- Musimy tu kiedyś przyjechać, zagrać koncert – uśmiechnął się, a jego białe, proste zęby się uwidoczniły.
- Na pewno przyjdą tłumy – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Obok takich przystojniaków nie da się przejść obojętnie.
Max zaśmiał się.
- Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że dziewczyna poznana ranem na dworcu, tak zmieni nasze, moje życie. W pozytywnym sensie, oczywiście – popatrzył mi prosto w oczy.
- Cieszę się, że w jakikolwiek sposób mogłam ci pomóc.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – ścisnął moją dłoń. - Muszę chyba coraz częściej chodzić na dworzec – po jego słowach wybuchnęłam śmiechem.
- No nie wiem, czy znajdziesz tam taką osobę, której nie będzie zależało na tym, aby cię okraść – stwierdziłam i przypomniałam sobie kilka sytuacji, których byłam świadkiem. Teraz mogę śmiało stwierdzi, że na pewno nie stałabym bezczynnie.
- Jesteś jedną na milion? - podniósł brew.
- Chyba?
- Jesteś wyjątkowa, a kto myśli inaczej temu biada – uśmiechnęłam się na jego słowa.
- Jestem po prostu sobą.
- I zawsze taka pozostań, a będzie dobrze.
Zrobiło mi się ciepło wewnątrz ciała. Fajnie było porozmawiać z osobą, która cię rozumie i którą ty rozumiesz. Rozmowa z Maxem podniosła mnie trochę na duchu i już nie martwiłam się tak bardzo.
- Pora spać – powiedział chłopak. - Jay nie lubi cię oglądać z podpuchniętymi oczami – podniósł się z krzesła.
- Masz rację. Muszę jakoś normalnie wyglądać.
Wyciągnął dłoń, a ja ją ujęłam i podniosłam się. Wyjął szklankę z mojej dłoni.
Poczułam zapach męskich perfum.
- Tak przy okazji, super zapach perfum.
- Dziękuję – zabłysnął zębami.
Ruszyłam ku łóżku, na którym spałam. Obróciłam się na pięcie i spojrzałam na chłopaka:
- Max? Kiedy wrócimy do Londynu... zabierzesz mnie na grób Lily? - przełknęłam ślinę.
Byłam pewna, że Max zdenerwuje się, powie, że nie powinnam zadawać tego pytania. Ale, ku mojemu zdziwieniu nie zabrzmiało to jakoś dziwnie, ponieważ chłopak uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
- Dziękuję.
Obróciłam się i położyłam się do łóżka. Nie zdążyłam o niczym pomyśleć, ponieważ oczy same mi się zamknęły i pochłonął mnie sen.
Następne pięć dni zleciało w zaskakująco szybkim tempie. Na zmianę: szpital, hotel. Matt i Max starali się być przy mnie, kiedy nie było mnie przy Jayu, za co byłam im naprawdę wdzięczna.
Siva i reszta dzwonili nawet po trzy razy dziennie. Zadzwoniła również mama niebieskookiego. Strasznie się zamartwiała, ale kiedy Max podał telefon jej synowi uspokoiła się trochę. Rozmawiała ze swoim synem z jakąś godzinę, a Matt zastanawiał się ile przyjdzie jej zapłaty za rozmowy. Mama Jaya jednak nie przejmowała się rachunkami.
Mała Amy rysowała każdego dnia po obrazku dla Jaya i przynosiła mu kwiatki, które zrywała przy hotelowym parku. Niebieskooki strasznie się cieszył widząc coraz to nowe kwiaty, które przybywały w jego szpitalny flakoniku. Czuł się świetnie, przynajmniej tak nam mówił. Czasem widziałam w jego oczach lekki strach i smutek. Kiedy pytałam, o co chodzi mówił, że nic mu nie jest i żebym się nie martwiła. Co z jego słów, skoro i tak nie dawało mi to spokoju.
Tak samo zastanawiałam się nad tym co robiła Eva. Nie pojawiła się więcej w szpitalu, nikt z naszej paczki nie miał z nią kontaktu. Ciekawiło mnie co wymyśli? Jakoś nie wierzyłam w to, że nic nie knuła. To do niej nie podobne.
Policja była w szpitalu jeszcze trzy razy. Za pierwszym razem spisali zeznania Jaya, za drugim upewnili się, czy jesteśmy pewni swoich zeznań, a za trzecim przesłuchiwali dodatkowo Maxa, nikt nie wie po co.
Nasz ulubiony doktor odwiedzał Jaya ze trzy razy dziennie, o ile miał akurat dyżur. Był naprawdę super facetem. Amy bardzo go polubiła i jemu również przynosiła obrazki.
Na dzień przed wyjściem Jaya ze szpitala rozmawiałam z Vicki przez internet. Rozmawiałyśmy o zwykłych błahostkach, o tym co słychać tam, a co tutaj, kiedy nagle blondynka powiedziała:
- Liz, wczoraj, jak byłam na mieście... Widziałam Lisę...
- No i co w tym takiego dziwnego? - spytałam i wsadziłam do budzi łyżeczkę z czekoladowymi lodami.
- No bo ona nie była sama...
- Vic, przecież ona też ma swoich znajomych. Ma prawo spotykać się z nimi, nie sądzisz?
- Ale Liz, ona całowała się z jakimś facetem.
Łyżeczka wypadła mi z ręki i poleciała na hotelową podłogę. Przecież to nie jest możliwe. Ona kocha przecież Toma i nie jestem typem takiej dziewczyny.
- Musiało ci się coś pomylić...
- Liz, jestem prawie pewna, że widziałam ją.
- Przecież to niemożliwe. Ona, taka cicha i ma drugiego faceta na boku? - spojrzałam na nią uważnie.
- Też jakoś nie chce mi się w to wierzyć, no ale...
- Musiało ci się naprawdę coś pomylić, Vic – popatrzyłam na nią błagalnie.
- Nie chcesz to nie wierz... - usłyszałam jakiś trzask. - Siva wrócił. Nic nie wiesz, jakby co. Papa – pomachała mi na pożegnanie.
- No dobra. Pozdrów tam wszystkich ode mnie.
- Ty też. Hej.
- Pa.
Rozłączyłam się i zamknęłam laptopa. Popatrzyłam na ścianę i przywołałam słowa Vicki. Przecież Lisa nie mogłaby zdradzić Toma. To nie mogła być prawda. Blondynce musiało się coś pomylić i tyle. To niemożliwe. Koniec, kropka.
Następnego dnia Jay mógł wyjść już ze szpitala. W Polsce musieliśmy zostać, ponieważ byliśmy ważnymi świadkami, ale mogliśmy odwiedzić naszych przyjaciół w Londynie. Jay jak najszybciej chciał zobaczyć się zresztą, podobnie jak ja, więc następnego dnia wsiedliśmy w samolot. Nie mogliśmy być tam jednak długo. Najwyżej jedna noc i to wszystko.
Nie byłam na sto procent pewna, czy niebieskooki może lecieć, ale ten upierał się tak mocno, że dałam się przekonać. Matt i Amy zostali, ponieważ mężczyzna chciał odwiedzić swoich rodziców.
Cały lot przespałam, podobnie jak Jay. Max czytał książkę i słuchał muzyki. Na lotnisku czekała na nas cała szóstka. Myślałam, że Emma mnie zgniecie. Była drobniutka, ale siłę miała.
Wszyscy byliśmy w świetnych humorach i nic nie zapowiadało się na to, że coś może to popsuć.
Zapakowaliśmy się do samochodów i ruszyliśmy do domu chłopaków. Nic się nie zmieniło, odkąd byłam tu ostatnio. No może przybyło trochę zdjęć na półkach i komodach, nic więcej.
Rozsiedliśmy się wygodnie na kanapach i zaczęliśmy rozmawiać. Było wesoło, sympatycznie, a ja poczułam się tak jak kilka miesięcy temu. Jakbyśmy byli jedną, wielką, kochającą się rodziną.
W pewnym momencie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę – zaoferowałam się i podniosłam z kolan Jaya.
- To ja pójdę po coś do picia – odezwał się Tom i ramię w ramię ruszyliśmy w stronę pomieszczeń.
Kiedy otworzyłam frontowe drzwi moim oczom ukazał się chłopak, który miał jakieś siedemnaście lat i trzymał jakąś paczkę.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Przesyłka dla pana Thomasa Parkera.
- Tom, to do ciebie – krzyknęłam w stronę kuchni.
Po pięciu sekundach chłopak stał już obok mnie.
- To ja pójdę po te soki, a ty... Do widzenia – pożegnałam się z kurierem i poszłam do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki dwa soki w kartonach i skierowałam się do salonu. Kiedy przechodziłam przez przedpokój Tom stał i oglądał jakieś zdjęcia. - Tom, co masz za zdjęcia? - spytałam bez uśmiechu, bo chłopak nie miał wesołej miny.
Podał mi jedno, a napoje mało co nie wyleciały mi spod ramienia, a oczy mało co nie wyszły z orbit... A jednak, przemknęło mi przez myśl.
Rozdział krótki, ale jakoś nie mam siły :)
Święta, święta i po świętach ;) Mam nadzieję, że spędziłyście je w rodzinnej atmosferze, że podobały się prezenty i nie narzekacie na przybyłe kilogramy :D
Życzę udanego Sylwestra i dobrego skoku w Nowy Rok. Mam nadzieję, że nie będzie pechowy, nie może być :D
Co sądzicie o wstawkach (zdjęciach, gifach) w rozdziały? ;p
Jejku! Blog ma już prawie 10 000 wyświetleń! Dziękuję ;*
Kiedy byliśmy już w hotelu od razu weszłam pod prysznic. Gorąca woda podziała na mnie kojąco i zaraz po wyjściu z łazienki już smacznie spała. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego, że jestem aż tak zmęczona. Dobrze było przyłożyć głowę do poduszki i okryć się miękką kołdrą.
Przebudziłam się jakoś po drugiej, kiedy już wszyscy smacznie spali. Było mi duszno, więc wyszłam na balkon i usiadłam. Lekki wietrzyk owiewał moje ciało, a ja patrzyłam na śpiące miasto. Nie było widać żadnej żywej istoty. Paliły się tylko uliczne lampy.
Nim zdążyłam zająć wygodną pozycję, pojawił się Max ze szklankę zimnego soku pomarańczowego.
- Czy ty w ogóle kiedyś śpisz? - spytałam z uśmiechem.
- Zdarza się – odwzajemnił mój uśmiech i usiadł na krześle, które stało obok mnie. - Mam tak od śmierci Lily. Nie przespałem od tamtego czasu żadnej nocy w całości – pociągnął łyk soku. - A ty, dlaczego nie śpisz?
- Martwię się – przyznałam od razu.
- Czym? Przecież Jay wyjdzie ze szpitala zanim się obejrzysz.
- Powrotem do Londynu... To już nie będzie to samo. A i Jayem. Boję się, że ta rana będzie miała jakiś wpływ na jego dalsze życie – westchnęłam i pociągnęłam łyk. - No i też o to, że to wszystko, co jest między nami zniszczy Eva.
- Ta.. Eva to paskudna żmija... Wielka szkoda, że nic nie dociera do tej jej pustej głowy.
- Faktycznie, wielka. Współczuję wszystkim, którzy mają z nią do czynienia – wzdrygnęłam się na myśl, że miałabym pracować z nią w jednej firmie. Myśl, na całe szczęście, zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
- Nie chce mi się jakoś wierzyć w to, że Carlos jest jej ojcem. Kiedy Jay nam o tym powiedział, jakoś dziwnie się poczułem – skrzywił się Max. - Dobra, nie gadajmy o niej. Ta dziewczyna niszczy tylko mój humor.
- Nie tylko twój – pociągnęłam łyk soku.
- Ładnie tu, prawda? - mężczyzna zmienił temat.
- Nie mogę się nie zgodzić – uśmiechnęłam się i popatrzyłam na spokojne miasto.
- Musimy tu kiedyś przyjechać, zagrać koncert – uśmiechnął się, a jego białe, proste zęby się uwidoczniły.
- Na pewno przyjdą tłumy – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Obok takich przystojniaków nie da się przejść obojętnie.
Max zaśmiał się.
- Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że dziewczyna poznana ranem na dworcu, tak zmieni nasze, moje życie. W pozytywnym sensie, oczywiście – popatrzył mi prosto w oczy.
- Cieszę się, że w jakikolwiek sposób mogłam ci pomóc.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – ścisnął moją dłoń. - Muszę chyba coraz częściej chodzić na dworzec – po jego słowach wybuchnęłam śmiechem.
- No nie wiem, czy znajdziesz tam taką osobę, której nie będzie zależało na tym, aby cię okraść – stwierdziłam i przypomniałam sobie kilka sytuacji, których byłam świadkiem. Teraz mogę śmiało stwierdzi, że na pewno nie stałabym bezczynnie.
- Jesteś jedną na milion? - podniósł brew.
- Chyba?
- Jesteś wyjątkowa, a kto myśli inaczej temu biada – uśmiechnęłam się na jego słowa.
- Jestem po prostu sobą.
- I zawsze taka pozostań, a będzie dobrze.
Zrobiło mi się ciepło wewnątrz ciała. Fajnie było porozmawiać z osobą, która cię rozumie i którą ty rozumiesz. Rozmowa z Maxem podniosła mnie trochę na duchu i już nie martwiłam się tak bardzo.
- Pora spać – powiedział chłopak. - Jay nie lubi cię oglądać z podpuchniętymi oczami – podniósł się z krzesła.
- Masz rację. Muszę jakoś normalnie wyglądać.
Wyciągnął dłoń, a ja ją ujęłam i podniosłam się. Wyjął szklankę z mojej dłoni.
Poczułam zapach męskich perfum.
- Tak przy okazji, super zapach perfum.
- Dziękuję – zabłysnął zębami.
Ruszyłam ku łóżku, na którym spałam. Obróciłam się na pięcie i spojrzałam na chłopaka:
- Max? Kiedy wrócimy do Londynu... zabierzesz mnie na grób Lily? - przełknęłam ślinę.
Byłam pewna, że Max zdenerwuje się, powie, że nie powinnam zadawać tego pytania. Ale, ku mojemu zdziwieniu nie zabrzmiało to jakoś dziwnie, ponieważ chłopak uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
- Dziękuję.
Obróciłam się i położyłam się do łóżka. Nie zdążyłam o niczym pomyśleć, ponieważ oczy same mi się zamknęły i pochłonął mnie sen.
Następne pięć dni zleciało w zaskakująco szybkim tempie. Na zmianę: szpital, hotel. Matt i Max starali się być przy mnie, kiedy nie było mnie przy Jayu, za co byłam im naprawdę wdzięczna.
Siva i reszta dzwonili nawet po trzy razy dziennie. Zadzwoniła również mama niebieskookiego. Strasznie się zamartwiała, ale kiedy Max podał telefon jej synowi uspokoiła się trochę. Rozmawiała ze swoim synem z jakąś godzinę, a Matt zastanawiał się ile przyjdzie jej zapłaty za rozmowy. Mama Jaya jednak nie przejmowała się rachunkami.
Mała Amy rysowała każdego dnia po obrazku dla Jaya i przynosiła mu kwiatki, które zrywała przy hotelowym parku. Niebieskooki strasznie się cieszył widząc coraz to nowe kwiaty, które przybywały w jego szpitalny flakoniku. Czuł się świetnie, przynajmniej tak nam mówił. Czasem widziałam w jego oczach lekki strach i smutek. Kiedy pytałam, o co chodzi mówił, że nic mu nie jest i żebym się nie martwiła. Co z jego słów, skoro i tak nie dawało mi to spokoju.
Tak samo zastanawiałam się nad tym co robiła Eva. Nie pojawiła się więcej w szpitalu, nikt z naszej paczki nie miał z nią kontaktu. Ciekawiło mnie co wymyśli? Jakoś nie wierzyłam w to, że nic nie knuła. To do niej nie podobne.
Policja była w szpitalu jeszcze trzy razy. Za pierwszym razem spisali zeznania Jaya, za drugim upewnili się, czy jesteśmy pewni swoich zeznań, a za trzecim przesłuchiwali dodatkowo Maxa, nikt nie wie po co.
Nasz ulubiony doktor odwiedzał Jaya ze trzy razy dziennie, o ile miał akurat dyżur. Był naprawdę super facetem. Amy bardzo go polubiła i jemu również przynosiła obrazki.
Na dzień przed wyjściem Jaya ze szpitala rozmawiałam z Vicki przez internet. Rozmawiałyśmy o zwykłych błahostkach, o tym co słychać tam, a co tutaj, kiedy nagle blondynka powiedziała:
- Liz, wczoraj, jak byłam na mieście... Widziałam Lisę...
- No i co w tym takiego dziwnego? - spytałam i wsadziłam do budzi łyżeczkę z czekoladowymi lodami.
- No bo ona nie była sama...
- Vic, przecież ona też ma swoich znajomych. Ma prawo spotykać się z nimi, nie sądzisz?
- Ale Liz, ona całowała się z jakimś facetem.
Łyżeczka wypadła mi z ręki i poleciała na hotelową podłogę. Przecież to nie jest możliwe. Ona kocha przecież Toma i nie jestem typem takiej dziewczyny.
- Musiało ci się coś pomylić...
- Liz, jestem prawie pewna, że widziałam ją.
- Przecież to niemożliwe. Ona, taka cicha i ma drugiego faceta na boku? - spojrzałam na nią uważnie.
- Też jakoś nie chce mi się w to wierzyć, no ale...
- Musiało ci się naprawdę coś pomylić, Vic – popatrzyłam na nią błagalnie.
- Nie chcesz to nie wierz... - usłyszałam jakiś trzask. - Siva wrócił. Nic nie wiesz, jakby co. Papa – pomachała mi na pożegnanie.
- No dobra. Pozdrów tam wszystkich ode mnie.
- Ty też. Hej.
- Pa.
Rozłączyłam się i zamknęłam laptopa. Popatrzyłam na ścianę i przywołałam słowa Vicki. Przecież Lisa nie mogłaby zdradzić Toma. To nie mogła być prawda. Blondynce musiało się coś pomylić i tyle. To niemożliwe. Koniec, kropka.
Następnego dnia Jay mógł wyjść już ze szpitala. W Polsce musieliśmy zostać, ponieważ byliśmy ważnymi świadkami, ale mogliśmy odwiedzić naszych przyjaciół w Londynie. Jay jak najszybciej chciał zobaczyć się zresztą, podobnie jak ja, więc następnego dnia wsiedliśmy w samolot. Nie mogliśmy być tam jednak długo. Najwyżej jedna noc i to wszystko.
Nie byłam na sto procent pewna, czy niebieskooki może lecieć, ale ten upierał się tak mocno, że dałam się przekonać. Matt i Amy zostali, ponieważ mężczyzna chciał odwiedzić swoich rodziców.
Cały lot przespałam, podobnie jak Jay. Max czytał książkę i słuchał muzyki. Na lotnisku czekała na nas cała szóstka. Myślałam, że Emma mnie zgniecie. Była drobniutka, ale siłę miała.
Wszyscy byliśmy w świetnych humorach i nic nie zapowiadało się na to, że coś może to popsuć.
Zapakowaliśmy się do samochodów i ruszyliśmy do domu chłopaków. Nic się nie zmieniło, odkąd byłam tu ostatnio. No może przybyło trochę zdjęć na półkach i komodach, nic więcej.
Rozsiedliśmy się wygodnie na kanapach i zaczęliśmy rozmawiać. Było wesoło, sympatycznie, a ja poczułam się tak jak kilka miesięcy temu. Jakbyśmy byli jedną, wielką, kochającą się rodziną.
W pewnym momencie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę – zaoferowałam się i podniosłam z kolan Jaya.
- To ja pójdę po coś do picia – odezwał się Tom i ramię w ramię ruszyliśmy w stronę pomieszczeń.
Kiedy otworzyłam frontowe drzwi moim oczom ukazał się chłopak, który miał jakieś siedemnaście lat i trzymał jakąś paczkę.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Przesyłka dla pana Thomasa Parkera.
- Tom, to do ciebie – krzyknęłam w stronę kuchni.
Po pięciu sekundach chłopak stał już obok mnie.
- To ja pójdę po te soki, a ty... Do widzenia – pożegnałam się z kurierem i poszłam do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki dwa soki w kartonach i skierowałam się do salonu. Kiedy przechodziłam przez przedpokój Tom stał i oglądał jakieś zdjęcia. - Tom, co masz za zdjęcia? - spytałam bez uśmiechu, bo chłopak nie miał wesołej miny.
Podał mi jedno, a napoje mało co nie wyleciały mi spod ramienia, a oczy mało co nie wyszły z orbit... A jednak, przemknęło mi przez myśl.
Rozdział krótki, ale jakoś nie mam siły :)
Święta, święta i po świętach ;) Mam nadzieję, że spędziłyście je w rodzinnej atmosferze, że podobały się prezenty i nie narzekacie na przybyłe kilogramy :D
Życzę udanego Sylwestra i dobrego skoku w Nowy Rok. Mam nadzieję, że nie będzie pechowy, nie może być :D
Co sądzicie o wstawkach (zdjęciach, gifach) w rozdziały? ;p
Jejku! Blog ma już prawie 10 000 wyświetleń! Dziękuję ;*
świetny rozdział po prostu kocham twoje opowiadania :) zapraszam do mnie
OdpowiedzUsuńhttp://as-long-you-love-me.blogspot.com/ dawaj szybko next :)
Gify świetne, rozdział też!:D
OdpowiedzUsuńJak Lisa mogła coś takiego zrobic.. ;/
Nie pomyślałabym. Pewnie sprawa Evy...
Czeekam na next :*
Przecież Lisa nie mogłaby zrobić czegoś takiego Tomowi. :)
OdpowiedzUsuńTeż myślę, że to jest sprawka Evy. Pewnie jakiś szantaż, lub coś w tym stylu. Ale to tylko moje przemyślenia, poczekamy, zobaczymy. :D
Reia. ;D