http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=T_jZbCWrMPI
Za
drzwiami stał Stephen z obrzydliwym uśmiechem na ustach.
-
Nie zaprosisz mnie do środka?
- Liz, kto przyszedł?
Do
przedpokoju wkroczył Jay. Nie miał pojęcia kto to, więc stanął
obok mnie i objął.
- Widzę, że twój kochaś zaszczycił
nas swoją obecnością – zaśmiał się tamten.
-
Przepraszam, ale kim pan jest? - zapytał niebieskooki.
-
Jestem Stephen. Elizabeth ci o mnie nie opowiadała? - uśmiech nie
schodził mu z twarzy.
Jay patrzył na niego z niedowierzaniem
i chęcią pokazania mu, gdzie jest jego miejsce.
No to
witajcie, kolejne kłopoty, przemknęło mi przez myśl.
-
Opowiadała, aż za dużo – powiedział mój ukochany przez
zaciśnięte zęby.
- Czego ty ode mnie chcesz? - spytałam
mrużąc oczy.
Mężczyzna zaśmiał się.
- Ciebie,
skarbie.
Miałam już wybuchnąć śmiechem, ale zauważyłam,
że spod jego marynarki wystaje broń.
- Ty chyba żartujesz! -
oburzył się Jay. Niestety on tej broni nie zauważył.
Nim
się obejrzeliśmy Stephen trzymał broń w dłoni i celował nią w
głowę chłopaka, który stał obok mnie.
- Ej! Spokojnie! -
mało, co nie krzyknęłam.
- Twój chłoptaś jest nie zbyt
dobrze wychowany. Do środka, już!
Weszliśmy tyłem do
pokoju, w którym wcześniej siedzieliśmy i w którym smacznie spał
sobie Matt.
Potwornie się bałam, że za chwilę komuś może
coś się stać.
- Siadaj! - ryknął na niebieskookiego.
Chłopak dotknął lekko mojej ręki i popatrzył na mnie.
Przełknęłam śliną i szybko kiwnęłam głową.
Jay usiadł
na kanapie posłusznie.
- O! Jest i mecenas Matthew!
Podszedł do łóżka i szturchnął śpiącego mężczyznę.
- Liz, jeszcze pięć minut – mruknął nie otwierając oczu.
Stephen zaśmiał się.
- Matt – potrząsnęłam nim. -
Wstawaj.
- Liz, za chwilę – dalej miał zamknięte oczy.
Obawiam się, że za chwilę to nikt z nas nie będzie żył, bo
wspaniały Stephen tak wymachuje tą swoją spluwą.
- Matt, do
cholery! - uderzyłam go lekko w policzek. Od razu podniósł się i
popatrzył na mnie łapiąc się za policzek.
- Pali się, czy
co? - spytał zbulwersowany.
- Zaraz może – odezwał się
łysy mężczyzna. Na jego głos Matt automatycznie się odwrócił.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Co ty tu robisz, do
cholery?
- Przyszedłem odwiedzić moją znajomą – popatrzył
na mnie.
- Nie waż się jej nawet tak nazywać.
Tamten
zaśmiał się tylko.
- Nie rozumiem cię, Steph. Pakujesz się
do hotelu, który obserwuje policja. Podałeś się jak na tacy.
To ten hotel obserwuje jakaś policja?, zdziwiłam się.
- Nie
gadaj głupot – zadrwił tamten. - Gdyby psy obserwowały ten
hotel, już dawno by tu były – rozejrzał się teatralnie – Ty
patrz, nikogo nie ma.
Cała się trzęsłam.
Popatrzyłam
na niebieskookiego. Siedział na kanapie tyłem do mnie i do
rozmawiających mężczyzn. Widziałam, że trzyma telefon w dłoni.
Czy jemu już totalnie odbiło? Przecież jak ten gangster to zobaczy
to będzie po nim!
- Koniec z tymi grzecznościami. Ty –
wskazał na mnie – pójdziesz ze mną, a twoim przyjaciołom dam
spokój.
- Liz nie idź z nim, nie chcę kolejny raz cię
stracić! - odezwał się Jay, który teraz patrzył na mnie
błagalnym wzrokiem.
- Pójdzie. A jeżeli nie, to mecenas
Matthew pożegna się z życiem – przyłożył do jego skroni broń.
- Nie zrobisz tego! - odezwałam się drżącym głosem.
- Chcesz się przekonać? - podniósł prawą brew do góry.
-
Liz, nie idź z nim! - krzyknął Matt.
- Jakie to wzruszające!
Mecenas odda życie za swoją przyjaciółkę... - cmoknął.
-
Nikt za nikogo nie zginie – zadecydowałam twardo i podeszłam do
Stephana ze łzami w oczach. Chłopaki za dużo już i tak dla mnie
poświęcili. Najwidoczniej, nie jest dane mi być szczęśliwą.
- Cieszę się, że przynajmniej nie będę tracić naboju –
uśmiechnął się.
- Liz! - krzyknął Matt.
- Oh,
zamknij się wreszcie – jęknął Stephan. - Mam już cie dość.
Idziemy!
Popatrzyłam na siedzącego na łóżku mężczyznę.
Matt patrzył na mnie tak, jakby widział mnie ostatni raz w życiu.
Wyszeptałam „Dziękuję za wszystko” i przeniosłam tęskny
wzrok na Jaya. Poczułam jak po moim policzku spływa jedna samotna
łza, a serce jakby pękało na pół. Szepnęłam „Kocham cię”.
I odwróciłam głowę, nie mogłam dłużej patrzeć na te smutne
oczy. Było to dla mnie za dużo.
Stawiałam malutkie kroki, by
móc troszeczkę dłużej pobyć tu, gdzie moi przyjaciele. Za mną
podążał łysy mężczyzna, który uśmiechał się tryumfalnie.
Kolejne zawirowanie w życiu, kolejna stracona szansa na szczęśliwe
życie. Dlaczego zawsze ktoś musi się wtrącić? Dlaczego odbiera
kogoś lub coś, co jest ważne dla człowieka? Dlaczego ludzie są
tacy podli? Co ja im takiego zrobiłam? Przecież jeszcze kilka
miesięcy temu byłam nic nieznaczącą i nikomu nie potrzebną
narkomanką.
Zostaje jeszcze jedno pytanie: „Co
dalej ze mną będzie?”.
Moje przemyślenia przerwał
zrozpaczony krzyk Jaya:
- Liz! Nie idź z nim!
Nim
zdążyłam jakoś zareagować usłyszałam również głośny huk.
Kilka sekund później klęczałam już przy Jayu.
- Coś ty
mu zrobił, idioto?! - krzyczałam, nie to nie jest dobre określenie,
darłam się przez łzy.
Dygocącymi palcami dotknęłam klatki
piersiowej Jaya, kilka centymetrów od rany, która strasznie
krwawiła. To moja wina.
- Jay, słyszysz mnie?
Miałam
głupią nadzieję, że tak, lecz nie usłyszałam głosu Jaya.
- Proszę cię, obudź się! - wołałam rozpaczliwie.
Łzy
płynęły jak górski potok, a serce waliło jak oszalałe. Nie
wybaczę sobie, jeżeli... Nie, nie możesz o tym myśleć! Jay
będzie żył, rozumiesz?!, krzyczał jakiś głosik w mojej głowie.
Dotknęłam lekko jego powiek, policzków, ust...
-
Przepraszam... - szepnęłam prawie niesłyszalnie.
- Zaraz
przyjedzie karetka – usłyszałam daleki głos Matta.
-
Przepraszam, Matt. Przepraszam...
Mężczyzna objął mnie
ramieniem i mocno przytulił.
- Ja nie chciałam...
- To
nie twoja wina... - kołysał mnie lekko w swoich wielkich ramionach.
- Wszystko będzie dobrze, będzie dobrze – pocałował mnie w
czoło.
Nie mam pojęcia ile czasu upłynęło zanim
przyjechała karetka. Wiem tylko, że siedziałam obok rannego Jaya,
otulona ramionami Matta i płakałam. W duszy modliłam się, aby nic
mu się nie stało. Rana była tak blisko serca...
W głowie
głębiły się złe myśli, które przeplatały się ze
wspomnieniami. Chciałam mieć więcej wspomnień, więcej wspólnych
wspomnień z Jayem.
Przecież to nie może się tak skończyć!
Krzyczałam w myślach.
Kiedy wreszcie przyjechała karetka,
nie opuszczałam Jaya chodź na krok. Jakiś funkcjonariusz robił
problemy, abym z nimi pojechała do szpitala, ale Matt szybko zajął
się tą sprawą, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna.
Przez
całą drogę łzy nie przestawały płynąć mi ciurkiem po
policzkach, a myśli czasami stawały się gorsze od poprzednich.
Jeden z lekarzy wręczył mi paczkę chusteczek i powiedział coś,
ale nie zrozumiałam.
Kiedy wreszcie dotarliśmy do szpitala,
Jaya od razu zabrano na blok operacyjny. W mgnieniu oka pojawił się
przy mnie Matt i mówił coś, ale docierały do mnie tylko
pojedyncze słowa. Nie mogłam się skoncentrować na niczym innym,
tylko na myśleniu o niebieskookim, którego teraz operowano.
Wszystko pójdzie dobrze, zobaczysz. Szeptał co jakiś czas pewny
głosik w mojej głowie.
Sekundy zamieniały się w minuty, a
minuty w godziny.
Siedziałam na krzesełku z kolanami
podciągniętymi pod brodę. Z moich czerwonych oczu, kapały
pojedyncze łzy.
Nie miałam pojęcia ile czasu już tak
siedziałam, kiedy w końcu dotarło do mnie zdanie, wypowiedziane
przez Matta.
- Za pół godziny powinni tu być.
- Ale
kto? - zapytałam, patrząc w jeden punkt na białej ścianie.
- Vicki i reszta.
Utkwiłam w nim wzrok.
- Wszyscy?
Kiwnął głową.
W tamtej chwili bałam się dwóch rzeczy.
Tego, że Jay może nie przeżyć i spotkania z moimi przyjaciółmi,
jeżeli mogę ich jeszcze tak nazywać. Jeżeli oni mi nie wybaczą...
wolałam nawet o tym nie myśleć.
- Liz, rozmawiaj ze mną –
dotknął mojego ramienia Matt. - Mów co myślisz, co tylko ci się
podoba, tylko nie zadręczaj się własnymi myślami.
Po kilku
sekundach, kiedy przetworzyłam już informację, stwierdziłam, że
ma rację. Dołowałam się własnymi myślami, dręczyły mnie.
- Wiesz co ze Stephanem?
Popatrzył na mnie z wahaniem, ale
kiwnęłam głową.
- Siedzi w areszcie. Dał się złapać jak
dziecko. Tylko jedno mnie zastanawia... - oparł podbródek na
otwartej dłoni. - Kto zawiadomił policję? Jakieś dwie minuty po
strzale złapali Stephana przy hotelowej recepcji, jak próbował
uciekać...
- To Jay.
- Skąd to wiesz? - zapytał
patrząc na mnie uważnie.
- Jak sprzeczałeś się z nim, to
Jay...
- Aaa... - nie dał mi skończyć. - I bardzo dobrze
zrobił.
- W końcu to Jay... - próbowałam się uśmiechnąć,
ale niezbyt mi to wyszło.
- Nie martw się – mężczyzna
objął mnie ramieniem. - Jest silny, wyjdzie z tego.
- Mam
taką nadzieję.
Matt pogłaskał mnie po głowie, a ja poczułam
się bezpiecznie. Brytyjczyk miał w sobie wielką siłę i może
nawet tego nie wiedział. Amy nawet nie wie jakie ma szczęście.
Taki ojciec to skarb, i to wielki.
- Amy też przyjedzie? -
spytałam.
- Przyjedzie. Strasznie się za tobą stęskniła...
- Ja za nią też – westchnęłam, przypominając sobie
szczery uśmiech małej córki mojego przyjaciela.
- Kazała ci
przekazać, że ma dla ciebie nową kolekcję obrazków – czułam,
jak Matt uśmiecha się.
- Masz świetną córkę, wiesz?
- Wiem o tym doskonale. Mam też świetną przyjaciółkę – na
jego słowa mimowolnie leciutko się uśmiechnęłam.
Nie
zdążyłam niczego powiedzieć, ponieważ przez drzwi, za którymi
znajdowała się sala operacyjna, wyszedł wysoki, dobrze zbudowany
lekarz.
Wstałam od razu i podbiegłam do niego. Za mną stanął
Matt.
- I? - spytałam.
- Zrobiliśmy wszystko co się
dało... - powiedział po angielsku, a pode mną ugięły się
kolana.
Nie, to nie może być prawda....
- A dzisiejsza
noc powie nam, czy chłopak będzie żył, czy... - nie dokończył,
widząc moją minę.
Dobrze, że Matt stał za mną, bo inaczej
bym się przewróciła. Całe jego życie zależy od tej nocy. Od
jednej nocy...
- Mogę go zobaczyć? - zapytałam, czując jak
kolejne łzy płyną po moich policzkach.
Lekarz westchnął,
ale po kilku sekundach pokiwał głową i zaprowadził nas do sali, w
której leżał Jay.
Od razu podbiegłam do łóżka, na którym
spał niebieskooki. Jego kręcona grzywka opadała mu na czoło i
częściowo na oczy, więc odgarnęłam je do góry. Miał na sobie
wiele jakiś rurek, a miejsce postrzału było całe opatulone
bandażami.
Matt rozmawiał z lekarzem, a ja nie mogłam
oderwać wzroku od śpiącego sobie mężczyzny. Był taki spokojny.
Leżał nieruchomo i tylko ledwo podnosiła się jego klatka
piersiowa. Kiedy tak na niego patrzyłam, byłam pewna, że gdyby
teraz do sali wszedł Stephen, to nie ręczyłabym za siebie.
Udusiłabym go gołymi rękami. Przecież Jay nic takiego mu nie
zrobił, a ten od razu strzelił!
Szybko pozbyłam się
Stephana z moich myśli, ponieważ przemówił Matt:
- Możesz
zostać tutaj na noc, jeśli chcesz...
- Mogę? - spojrzałam
na niego.
- Lekarz się zgodził...
- Nie wiem jak ci
dziękować – wstałam i rzuciłam mu się na szyję.
- Ja
was w to wpakowałem, więc nie masz za co dziękować... Idę po
kawę, przynieść ci też?
- Jak możesz...
Wyszedł, a
ja chwyciłam jego dłoń i utkwiłam wzrok w niebieskookim.
Siedziałam, tak długo myśląc o niczym, aż do sali wszedł Matt i
powiedział:
- Już przyjechali.
Odwróciłam głowę i
zobaczyłam ośmiu ludzi. Na ich widok nie wiedziałam co powiedzieć.
Wzrok każdego z nich utkwiony był we mnie i w Jayu.
-
Wreszcie cię jakoś znaleźliśmy! - odezwała się Vicki i podeszła
do mnie, nie dała się zatrzymać nawet przez Sivę. - Po co ci to
było, co?! - krzyczała do mnie, a oczy aż jej pociemniały.
- Vicki... - odezwała się Emma, ale tamta nawet nie zwróciła
uwagi.
- Ten chłopak tak cie kocha, a ty... Ty zostawiłaś
go...! A teraz przez ciebie leży w szpitalu i nawet nie wiadomo czy
z tego wyjdzie!
- Vicki! - powiedział przez zaciśnięte zęby
Siva.
Nie wiedziałam co miałam jej powiedzieć. Miała racje,
to wszystko to była moja wina. Dziewczyna aż za bardzo mi to
uświadomiła.
- Dobrze wiem, że to moja wina – po policzku
spłynęła łza. - Przykro mi, że nie jestem aż tak idealna jak
ty... Nie potrafię.
- Vicki, wydaje mi się, że powinnaś
wyjść – powiedział Max.
Dziewczyna przez chwilę patrzyła
mi w oczy, a potem wyszła nic już więcej nie mówiąc.
Reszta podeszła do mnie i każdy po kolei zaczął mnie przytulać.
Nie spodziewałam się tego, myślałam, że zareagują podobnie jak
Vicki. Na końcu podeszła do mnie Amy i najmocniej jak tylko
potrafiła, przytuliła mnie.
Chodź nie łączyły nas żadne
więzły krwi, czułam się tak jakby byli moja rodziną. Kochającą
mnie mimo wszystko. Mimo tych wszystkich złych rzeczy, które im
wyrządziłam.
- Wiemy dlaczego odeszłaś... - odezwał się
Max stając obok mnie.
- Wiecie? Ale skąd? - zdziwiłam się.
- Jay do nas zadzwonił i powiedział o wszystkim –
powiedział Nathan obejmując Emmę swoim ramieniem.
- Liz,
naprawdę nam przykro... Gdybyśmy tylko wiedzieli, że to Eva... -
zaczął Tom.
- Przepraszam, że wam nie powiedziałam, ale
wydawało mi się, że tak będzie lepiej...
- Na twoim miejscu
nawet Vicki by tak postąpiła, ale sama przed sobą się do tego nie
przyzna – stwierdził Matt.
- Ma rację – poparł go Siva.
- Nie mogłaś odpisać na chociaż jeden list? - spytała Lisa
ze smutnym wzrokiem spoglądając na Jaya.
- Myślałam, że
tak będzie lepiej – usiadłam na krześle, które stało obok
szpitalnego łóżka.
- Strasznie za tobą tęsknił.
-
Ja za nim też, Nathan. I to strasznie...
- O co w tym
wszystkim właściwie chodzi? - zapytała Emma patrząc na mnie.
- Opowiem wam wszystko później – powiedział Matt.
- A co
mówią lekarze? - zapytała dziewczyna Toma.
- Powiedzieli, że
od tej nocy zależy jego życie.
Zamknęłam oczy, czym
pozwoliłam polecieć kilku łzom.
- Liz, nie martw się –
Max mnie przytulił. - Wyjdzie z tego.
- Jego organizm jest
silny – dopowiedziała Lisa patrząc na plik kartek, które
przypięte były do łóżka Jaya.
- Słyszysz? - spytał Max -
wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Jeszcze zatańczę na
waszym weselu.
Nathan uśmiechnął się i mocniej objął
Emmę.
- Jeszcze wszyscy zatańczymy na waszym weselu.
Moje wargi lekko podniosły się do góry. Te słowa bardzo mi
pomogły. Jay, pewnie jak i ja, jeszcze tak daleko w przyszłość
nie wybiegał. Jako mała dziewczynka marzyłam o przystojnym,
kochającym mężu, o ślubie z bajki, jaka dziewczynka o tym nie
marzyła? Ba, ja nadal o tym marzę.
Do sali nagle weszła
Vicki. Nie patrząc na nic, po prostu mnie przytuliła.
-
Przepraszam... To wcale nie jest twoja wina – powiedziała łamiącym
głosem. - Nie wiem jak mogłam w ogóle coś takiego powiedzieć.
Przepraszam, zamiast cię wspierać, ja jeszcze ci dokopałam.
- To nic... - powiedziałam cicho. - Ważne, że jesteś tutaj teraz.
Pięć minut później w sali zostałam tylko ja, Jay i Max.
Mogły zostać tylko dwie osoby, więc reszta pojechała do hotelu.
Musieli przecież się wszyscy wyspać, a już szczególnie Matt. Był
wykończony.
Z Vicki wszystko wróciło do stanu poprzedniego,
z czego byłam naprawdę uradowana. Teraz, jak nigdy potrzebowałam
jej pomocy.
Siva nakazał mi zadzwonić, jeżeli Jay by się
obudził, nawet jeżeli miałaby być to pierwsza w nocy, czy nawet
czwarta rano.
Mieliśmy z Jayem naprawdę świetnych
przyjaciół.
Nagle do Maxa przyszedł sms.
- Kto to? -
spytałam.
- Lauren.
Coś drgnęło we mnie, kiedy
chłopak wypowiedział to imię. Chwilę później doszło do mnie,
że przecież w całej Wielkiej Brytanii jest mnóstwo dziewczyn,
które mają na imię, jak dziewczyna, którą uderzyłam.
-
Jakaś nowa dziewczyna? - lekko się uśmiechnęłam. Miło by było
widzieć, że Max kogoś naprawdę kocha i ma na kim polegać.
- Jay ci nie opowiadał? - popatrzył na mnie znad telefonu.
-
O czym? - podniosłam do góry brwi.
- O Lily? - głos mu
zadrżał.
Pokręciłam przecząco głową.
Mężczyzna
schował telefon do kieszeni i podszedł bliżej mnie siadając na
sąsiednim łóżku. Z drugiej kieszeni wyciągnął mały, złoty,
zamykany zegareczek i podał mi go.
- Otwórz.
Pomału,
żeby niczego nie uszkodzić w tym cennym przedmiocie, zrobiłam jak
mi kazał. Z jednej strony był zegarek, a z drugiej zdjęcie jakiejś
dziewczyny. Nie musiałam zbytnio się przyglądać, żeby
stwierdzić, że na fotografii widnieje podobizna Lauren.
Przełknęłam ślinę.
- Ta dziewczyna ma na imię Lauren,
prawda? - spytałam patrząc na niego.
- O czym ty mówisz? -
zapytał nic nie rozumiejąc. - To jest Lily, a jej siostra to
Lauren. Znasz ją?
- Lauren, to dziewczyna, która kiedyś ze
mną pracowała. I której nieźle uszkodziłam nos – skrzywiłam
się na samo wspomnienie.
- To byłaś ty? - patrzył na mnie,
jakby pierwszy raz w życiu mnie zobaczył.
- No tak, to byłam
ja. Ale kim jest Lily? - spytałam i wskazałam na małą fotografię
uśmiechniętej dziewczyny.
- To moja była dziewczyna...
- Musisz ją bardzo kochać skoro dalej nosisz jej zdjęcie...
- Ona nie żyje od czterech lat... - przerwał mi.
Zamurowało
mnie. Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Czułam jak mocno pieką
mnie oczy, kiedy popatrzyłam na wykrzywioną w smutku twarz
mężczyzny. Zamknęłam zegarek i objęłam go mocno swoimi
ramionami.
- Przykro mi – powiedziałam cicho.
- Mnie
też. Gdyby nie pokłóciła się wtedy z Evą, to dalej by żyła.
- Dlatego jej tak nienawidzisz – powiedziałam, przypominając
sobie wszystkie złe słowa, które Max wypowiedział w stronę
czarnowłosej dziewczyny.
Puściłam go i usiadłam obok,
trzymając go za rękę.
- Myślałem, że Jay ci o tym
powiedział... - pokręciłam głową. - Kiedy zadzwonili do mnie i
powiedzieli, że Lily miała wypadek i nie żyje, miałem ochotę
rozszarpać Evę na najmniejsze kawałeczki i spalić w ogniu, żeby
nikomu więcej nie wyrządziła krzywdy – po jego policzku spłynęła
samotna łza.
- Eva potrafi spieprzyć życie... - westchnęłam.
- Jestem pewien, że to przez nią wtedy wylądowałaś w
szpitalu.
- To była pierwsza osoba, która przyszła mi do
głowy, kiedy się przebudziłam i wszystko sobie przypomniałam –
powiedziałam.
- Ona jest strasznie o wszystko zazdrosna, a już
szczególnie jeżeli chodzi o mnie i Jaya – podrapał się po
głowie. - Kilka dni przed śmiercią Lily ubzdurała sobie, że mnie
kocha i za wszelką cenę chciała, abym z nią był. Tak samo było
z Jayem i tobą.
- Moim zdaniem, to ona powinna trafić do
szpitala psychiatrycznego – powiedziałam ze złością.
-
Nathan zawsze się zastanawia, dlaczego ona jeszcze tam się nie
znalazła – uśmiechnął się. - Miała taki piękny uśmiech...
- Szkoda, że jej nie poznałam – szepnęłam.
- Na pewno
byście się polubiły – popatrzył na mnie, uśmiechając się. -
Lily była całkowitym przeciwieństwem Lauren.
- Były
bliźniaczkami?
- Nie. Lily była starsza o dwa lata. Wiesz
czego się boję? - pokręciłam głową. - Tego, że już nie znajdę
kobiety, którą zdołam pokochać tak bardzo jak ją...
-
Znajdziesz, Lily raczej nie byłaby szczęśliwa, wiedząc, że nie
masz przy sobie kogoś kogo kochasz. Mama zawsze mi mówiła, że
bliscy, którzy odeszli, nie chcą abyśmy byli smutni, tylko
radośni. Cieszyli się każdą chwilą.
Łzy zakręciły mi
się w oczach. Najmniejsze wspomnienie o niej sprawiało mi wielki
ból, niewyobrażalny ból.
- Każdemu z nas kiedyś na pewno
się ułoży i będziemy szczęśliwi – powiedział Max i objął
mnie opiekuńczo ramieniem.
No dobra, rozdział jest dłuugi ;) Tak mi się przynajmniej wydaje :) A czy fajny, ocenicie sami :D