piątek, 15 lutego 2013

Rozdział 30

- Lisa jest w ciąży.
Czułam jak torba ześlizguje się z mojego ramienia i upada na panele.
Nie mogłam określić, co dokładnie wtedy poczułam. Zdziwienie, gniew, żal, niedowierzanie...
Złapałam się za głowę.
- To niemożliwe – szepnęłam do siebie.
Usiadłam na krześle, obok Matta, ciągle nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszałam.
- Niemożliwe – powtórzyłam i kręciłam głową.
Przecież żadnych niespodzianek miało już nie być!
- To w ogóle jego dziecko? - zapytał Matt, a oczy wszystkich zwróciły się ku niemu. - No co? - tylko on z nas wszystkich zachował zdrowy rozsądek.
Faktycznie, przecież to wcale nie musiało być jego dziecko. Skoro Lisa go zdradziła to jest to może dziecko tego Victora.
- W którym ona jest tygodniu? - zapytała Vicki.
- Coś Tom mówił, że siódmym, czy ósmym – odpowiedział Max drapiąc się po czole.
- To wykluczmy, że to może być dziecko Victora – westchnął Seev.
- Przecież mieliśmy wtedy trasę koncertową – oznajmił Jay patrząc na mnie. - A Lisa na niej była...
- I nie zostawiała Toma samego – dokończył Max.
- Ja już sobie pójdę – odezwała się nagle Monika i podniosła się z kanapy.
Płakać się chciało, kiedy widziało się jej minę. Musiała poczuć do Toma coś więcej niż przyjaźń, a to chyba niezbyt dobrze. Jeszcze teraz.
„Dlaczego to wszystko tak się komplikuje?”.
- Moni... - zaczęła Vicki, ale szatynka jej przerwała.
- Muszę naszykować wszystko do pracy – powiedziała wymijająco. - Mam przetłumaczyć jeszcze kilka stron, więc...
Ruszyła w stronę wyjścia nie patrząc na nikogo.
- Na razie – pożegnała się i wyszła zamykając za sobą cicho drzwi.
- Nie dobrze – powiedziała Emma.
- Czemu akurat teraz? - zezłościła się druga blondynka. - Czy ona się z Evą umówiła? Że lubią psuć komuś szczęście?
- Możliwe – odpowiedział jej Nathan.
- Co będzie dalej? - spytałam gapiąc się na latarnie za oknem.
- Aż boję się pomyśleć – najstarsza blondynka zaczęła obgryzać paznokcie.
- Łatwo nie będzie – westchnął Jay.
- Witajcie kolejne „kłopoty” - szepnęłam do siebie.
Ale czy dziecko, niewinne dziecko można nazwać „kłopotem”?

Przez resztę dnia nikt nie był skory do jakichkolwiek rozmów. Każdy był pogrążony we własnych myślach, więc poszłam się położyć.
W głowie miałam istny mętlik. Sprawa z Evą, dyktafonem i Maxem, a do tego jeszcze ta ciąża Lisy. Czułam, jak powoli to wszystko zaczęło mnie przerastać. Miałam ochotę wyrzucić wszystko z głowy i oderwać się od tych... problemów.
Nie miałam ochoty już dzisiaj mówić Jayowi o tym, co powiedział mi Adam, kiedy byłam u niego w areszcie. Nie chciało mi się nawet wyciągnąć starego dyktafonu z torby. Te wszystkie dzisiejsze informacje zabrały mi wszystkie siły, chęci zrobienia czegokolwiek.
- Nie myśl tyle – niebieskooki położył się obok mnie i objął.
- To wcale nie jest takie proste – westchnęłam.
Cieszyłam się, że Jay jest przy mnie.
- Jeśli chcesz, to możemy iść na jakiś spacer?
- Nie, jakoś nie mam na nic ochoty.
- Mam sobie iść? - zapytał cicho.
- Nie! - mało, co nie krzyknęłam. - Cieszę się, że tu jesteś – odwróciłam się na drugi bok, tak że teraz patrzyłam na chłopaka.
- Zdecydowanie za dużo się martwisz – pogłaskał mnie po policzku.
- To wszystko mnie już przerasta – przymknęłam oczy. - Monika, która zakochała się w Tomie, Lisa, która jest z nim w ciąży, a jeszcze to wszystko, co powiedział mi Adam.
- Co ci powiedział?
Za szybko to powiedziałam. „Dlaczego ja zawsze najpierw robię, a później myślę?”
- On zna Evę – powiedziałam cicho.
- Skąd? - zdziwił się chłopak, patrząc na mnie niedowierzająco.
- Sama chciałabym wiedzieć...
- Liz, idziesz z nami...? - do pokoju wparowała Vicki. - Przepraszam – powiedziała widząc nas leżących na łóżku.
- O co chodzi? - popatrzyłam na nią.
- Idziemy z Emmą do Moniki – westchnęła. - Nie może teraz siedzieć sama... - oparła się i framugę. - To wszystko przerasta nas, a co dopiero ją.
- Czemu to wszystko jest takie skomplikowane? - usiadłam na łóżku.
- Sama chciałabym wiedzieć.
- A już myślałem, że wszystko się ułoży – odezwał się niebieskooki.
- Każdy z nas tak myślał. Może to głupie, ale... - przerwała.
Popatrzyliśmy na nią z Jayem wyczekująco.
- Przeszło mi przez myśl, że Lisa może jednak nie jest w ciąży? - mówiła patrząc na nas.
- Myślisz, że mogłaby? - mój chłopak podniósł jedną brew.
- Oj, nie wiem. Tak tylko... - podrapała się po głowie.
„Dlaczego nie?, przeszło mi przez głowę. Po tym, co Lisa zdążyła nawyprawiać, nie byłoby zaskoczeniem, gdyby jednak w tej ciąży nie była. Mogła chcieć po prostu, zatrzymać przy sobie Toma. Może Vicki wcale się nie myliła?”
- A Tom dalej się nie odzywa? - zapytał Jay.
- Chłopaki próbują bez przerwy, ale ma wyłączony telefon – skrzywiła się. - Że też musiał trafić akurat na Lisę.
- Macie coś słodkiego? - usłyszeliśmy głos Seeva.
- W szafce nad zlewem powinny być jakieś batoniki – odpowiedział Jay.
- To jak? Idziesz z nami? - spytała Vicki, przypominając sobie, po co tutaj przyszła.
- Tak, dajcie mi jeszcze jakieś dziesięć minut – poprosiłam opadając ponownie na łóżko.
- Okej.
Dziewczyna zamknęła drzwi i zostaliśmy z niebieskookim sami.
- O czym powiedział ci Adam? - spytał chłopak wracając do tematu naszej, przerwanej przez dziewczynę, rozmowy.
- Możemy pogadać o tym jutro? - popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem. - Zresztą musimy jeszcze się spakować – jęknęłam i nakryłam twarz poduszką.
- Gdzie jedziemy?
- Lecimy do Anglii. Ty, ja i Matt.
Chłopak zdjął poduszkę z mojej twarzy.
- Liz, o co chodzi? - niebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie uciążliwie.
- O to, że Adam ma coś na Evę – szepnęłam zrezygnowana.
- Ale co? - dopytywał się.
- Jeszcze nie wiem. Na dyktafonie jest nagrana jakaś rozmowa, pomiędzy nią a jakimś mężczyzną, który teraz siedzi w więzieniu. To do niego właśnie lecimy.
- Skąd on to ma? Słuchałaś tego?
- Nie wiem. Nie, mam to przesłuchać w towarzystwie twoim i Matta – westchnęłam. - Adam coś mówił, ze Max ma coś z tym wspólnego – przypomniało mi się.
- Max? - zdziwił się. - Nasz Max?
- Tak, nasz Max. Ale Jay! Nikomu ani słowa, Adam nie pozwolił nikomu mówić.
- Okej, rozumiem. A właściwie to nic z tego nie rozumiem – podrapał się po głowie.
- Ja też nie – podniosłam się. - Jutro się dowiemy, o co chodzi – uśmiechnęłam się blado. - Spakujesz nas? Jakieś tylko podręczne rzeczy i cuchy na przebranie. Walizka jest pod łóżkiem.
- Wiem, wiem. O której ten lot?
- Trzeba zapytać się Matta. Ale, co powiemy reszcie?
- Hmm... Że lecimy odwiedzić moich rodziców.
- Świetnie, ale po co leci z nami prawnik? - podniosłam brew.
- Może – podrapał się po głowie. - chcą zaufanego prawnika dla swojego przyjaciela, który ma kłopoty?
- Uwierzą? - spytałam.
- Miejmy nadzieję – uśmiechnął się i lekko mnie pocałował. - Leć do Moniki. Potrzebuje was bardziej niż my – założył zbłąkany, blond kosmyk za moje ucho.
- Kocham cię, wiesz? - dotykałam lekko jego ust.
- Najbardziej na świecie – ponownie mnie pocałował.
Pięć minut później szłyśmy już z dziewczynami w stronę marketu. Postanowiłyśmy kupić trochę słodyczy i lodów. Same miałyśmy lekkiego doła, więc jakoś musiałyśmy go zakopać. Słodkości miały nam w tym pomóc.
Migiem zapełniłyśmy cały koszyk i udałyśmy się do kasy. Zapłaciłam i ruszyłyśmy w stronę mieszkania Moniki. Dziewczyna otworzyła nam, ale nie była w szampańskim humorze. Wyglądała jeszcze gorzej niż przed tym, jak od nas wyszła. Miała zaczerwienione oczy, więc musiała płakać.
Dziewczyny usiadły na łóżku szatynki, a ja na podłodze tak, że widziałam je wszystkie.
- Ty naprawdę coś do niego poczułaś – odezwała się Emma.
- Nawet jeśli, to co z tego? - zapytała zrezygnowana i włożyła sobie cukierek do buzi.
- No dobra, będzie dziecko Lisy, no ale nie z takimi problemami człowiek daje sobie w życiu radę – dotknęła jej ramienia.
- Lubię dzieci, tylko... A to i tak nie ma sensu – kolejny cukierek czekoladowy wylądował w jej ustach.
- Dlaczego? - spytałam unosząc lewą brew.
- Po pierwsze: Tom raczej nie czuje do mnie tego samego...
- Zależy mu na tobie – powiedziała ze stuprocentową pewnością Vicki. - Patrzy na ciebie tak, jakby nieba chciał ci uchylić.
- Przez te kilka dni, przecież nie odstępowaliście się na krok – ciągnęła Emma zajadając się czekoladą z orzechami.
- I nie powiesz nam, że przez te noce, kiedy był u ciebie przespałaś je wszystkie – zaczęłam grzebać w misce w poszukiwaniu czekoladowego cukierka. - Pewnie całe je przegadaliście.
- No strzał w dziesiątkę, ale...
- Co za „ale”?
- Za dwa miesiące stąd wyjeżdżacie, zapomniałyście?
Tutaj miała racje. Miny zrzedły nam jeszcze bardziej.
- Chyba, że – nagle olśniło Emmę. - pojedziesz z nami!
- Tobie chyba się w głowie trochę pomieszało od tej czekolady – szatynka popukała się w czoło. - Ja nawet nie jestem z Tomem, i pewnie nie będę, więc dajcie spokój.
- Ale gdyby...? - próbowała Vicki.
- Dajcie spokój – poprosiła wyciągając dzwoniący telefon z kieszeni. Szybko rozłączyła połączenie.
- Widzisz, dzwoni do ciebie. Od nas nawet nie raczył odebrać – powiedziałam rozwijając orzechowego cukierka.
- Może teraz dzwoni? - spytała rzucając telefon na łóżku.
- Dzwoni, ale znowu do ciebie – najmłodsza blondynka pomachała jej komórką przed oczami.
- To rozłącz – szatynka wzruszyła ramionami i ze spuszczonym wzrokiem zaczęła grzebać w misce cukierków.
Emma nie posłuchała jej. Szybkim ruchem nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Halo?
Monika z prędkością światła odwróciła się w jej stronę i spojrzała na nią z wyrzutem.
- Tak, już ci ją daje – wyciągnęła rękę z telefonem w stronę dwudziestotrzyletniej dziewczyny.
- Zabiję cię – Monika poruszyła ustami.
- Chyba podziękujesz – odszepnęła.
Szatynka wzięła komórkę i przyłożyła ją sobie do ucha.
- Słucham?
Dałam znać dziewczynom, abyśmy wyszły. Reakcja była natychmiastowa. Cicho zamknęłyśmy za sobą drzwi od jej sypialni i skierowałyśmy się do kuchni. Dziewczyny usiadły przy stole, a ja oparłam się kuchenny blat.
- Mam nadzieję, że dojdą do jakiegoś porozumienia – westchnęła zapatrzona w okno Emma.
The sun goes down, The stars come out...
Rozległ się dźwięk mojego telefonu. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętego Jaya.
- Co tam? - odebrałam.
- Żółta, czy niebieska? - spytał niebieskooki.
- Ale co?
- Koszula. Więc, jak? - dopytywał się.
- Yyy... Żółta – oznajmiłam.
- Tak myślałem – czułam jak się uśmiecha. - Szczoteczkę i takie duperele już ci spakowałem. A jeszcze bielizna!
- Co ty nie powiesz? - uniosłam brew.
- Przy okazji zrobię lekki porządek – czułam jak wyszczerza zęby w uśmiechu. - Mówią, że to faceci nie potrafią trzymać porządku – już miałam coś powiedzieć, ale mnie ubiegł. - A jak tam Monika? Wiesz, o której będziecie z powrotem?
- Niezbyt dobrze. Rozmawia z Tomem właśnie – westchnęłam. - Nie mam pojęcia.
- Odezwał się wreszcie? - mało co nie krzyknął mi do ucha. - Chłopaki! Tom się odezwał! - ryknął, a ja odstawiłam telefon od ucha.
- Jay, ja nie chcę ogłuchnąć.
- Przepraszam – odezwał się już ciszej, a w tle było słychać jakieś szmery. - Aprops rodziców, to dam ci znać esemesem.
Byłam pewna, że prędzej krzyknął do chłopaków, niż pomyślał nad tym, żeby przekazać mi szczegóły dotyczące jutrzejszego wyjazdu.
- Gdyby coś z Tomem, to daj znać. Już wam nie przeszkadzam. Do zobaczenia.
- Tak – zakończyłam połączenie i wsadziłam komórkę do kieszeni.
- Nie roznieśli jeszcze mieszkania? - zapytała Vicki.
- Chyba nie – wzruszyłam ramionami. - A tak w ogóle, to chcecie coś z Londynu? Jutro lecimy tam z Jayem i Mattem.
- Po co? - blondynki wbiły we mnie wzrok.
- Rodzice Jaya chcą jakiegoś zaufanego prawnika, więc Matt jest idealnym kandydatem – skłamałam w pierwszej części mojej wypowiedzi, ale reszta była prawdą w stu procentach.
- Nie boisz się? - spytała najstarsza blondynka.
- Czego?
- No poznania rodziców Jaya? - popatrzyła na mnie tak, jakbym nie pamiętała, co przed chwilą powiedziałam.
- Aaa! Może trochę – odpowiedziałam szybko, nawet nie zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Pamiętam, kiedy ja miałam poznać mamę Seeva – oparła głowę na łokciu. - Zrobiłam gigantyczne ciasto, tylko po to, aby się przypodobać – uśmiechnęła się. - Na szczęście nic nie sknociłam.
Kiedy Vicki mówiła o poznawaniu rodziców doszło do mnie, że nie poznałam ich jeszcze osobiście. Niebieskooki dużo opowiadał na ich temat, ale także opowiadał o swojej wielkiej rodzinie. Obiecał, że jak najszybciej będzie to możliwe, to przedstawi mnie rodzicom. Kiedy tak o tym mówił, poczułam się trochę źle. Ja swoich rodziców mu przedstawić nie będę mogła, nawet nie chciałam. Czułabym się w ich towarzystwie obco, tak jak zawsze.
- Też się bałam, kiedy Nathan powiedział, że zabiera mnie do swojej rodziny. Moja mama myślała, że zaraz się rozchoruję – zaśmiała się. - Biegałam po całym domu przebierając się i pytałam taty, czy akurat mogę tak iść. Miał ze mnie niezły ubaw, ale kiedy wspomniałam o jego pierwszym obiedzie u babci, przestał – uśmiechnęła się. - Ja zdecydowałam się na wino, ale gdy szłam na spotkanie, to bałam się, że wyjdę na alkoholiczkę – zaśmiałyśmy się wszystkie trzy.
Usłyszałyśmy trzask zamykanych drzwi. W kuchni stanęła zrezygnowana Monika.
- On wcale nie poleciał do Londynu – westchnęła.
- Jak to? - spojrzałyśmy na nią uważnie.
- Miał lecieć, ale się rozmyślił...
- Jak to rozmyślił? - Emma dalej nie mogła wyjść z szoku.
- No po prostu. Pół dnia spędził w parku myśląc o swoim życiu – dziewczyna wzięła szklankę i nalała soku z kartonu.
- Ale, gdzie on teraz jest? - zapytałam.
- Wraca do waszego mieszkania – pociągnęła łyk pomarańczowego płynu.
- Nie przejął się wcale tym, że się o niego martwimy? - Vicki patrzyła cały czas na szatynkę.
- Mówił, że musi was przeprosić. Aż telefon mu się zaciął przy włączaniu, bo miał tyle wiadomości i nieodebranych połączeń – uśmiechnęła się.
- Chłopaki będą krzyczeć – wyszeptała najmłodsza w towarzystwie.
- Może wreszcie się ogarnie – dziewczyna Sivy wstała i nalała sobie do szklanki wody.
- Dziękuję wam – uśmiechnęła się Monika, patrząc na każdą z nas.
- Daj spokój. Jesteś naszą... - zacięła się Vicki. - Tak, jesteś naszą przyjaciółką – wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Cieszę się, że mogę mieć takie przyjaciółki – również uśmiech zawitał na jej twarzy.
Rozległ się dźwięk przychodzącego sms'a. Wyciągnęłam telefon z kieszeni. Na wyświetlaczu ponownie pojawiło się zdjęcie Jaya. Otworzyłam wiadomość:
„Samolot mamy na 12:00. Zapakowałem czerwoną koronkę ;D”
Wybuchnęłam śmiechem.
- A tobie co? - wzrok dziewczyn skupił się na mojej osobie.
- Nic, nic – machnęłam ręką, próbując przestać się śmiać.
- Liz jutro poznaje rodziców Jaya – wyszczerzyła się Emma.
- Serio? - spytała zadowolona szatynka. - Czemu nic wcześniej nie powiedziałaś?
- A o czym tu mówić? - czułam się źle z tym, że je okłamywałam.
Kilka dni i poznają całą prawdę!, przeszło mi przez głowę. Ale najpierw muszę poznać ją ja i chłopaki.
- No wiesz, przedstawia cię rodzicom.
- No w końcu kocha ją, jak wariat, więc kiedyś musiał nastąpić ten moment – uśmiechy nie schodziły im z twarzy.
- Pamiętaj: kup wino! - zaśmiała się Emma.
- A ty masz jeszcze jaką butelkę? - zapytała Vicki, patrząc na Monikę.
- Mam, gdzieś – dziewczyna poprawiła okulary i zaczęła zastanawiać się, gdzie.
- A wy znowu chcecie pić? - spytałam unosząc brew.
- Czemu nie?
- Liz, spokojnie! Teściowie nawet nie poznają, że coś piłaś – dziewczyny wybuchnęły śmiechem.
Kilka minut później siedziałyśmy już w sypialni Moniki, każda z lampką czerwonego wina. Nasz humor był całkowitym przeciwieństwem tego, który był na samym początku. Śmiałyśmy się bez przerwy, pożerając słodkości i popijając wino.
Cieszyłam się, że dziewczyny znalazły wspólny język. Miałam ogromną nadzieję, że, kiedy wyjedziemy do Anglii, to nie stracimy ze sobą kontaktu. Nie mogło tak być.
Około jedenastej Jay napisał mi sms'a o tym, że Tom się znalazł i że wcale nie był w Londynie. Nie mam pojęcia, czy nie narobiłam mnóstwa błędów odpisując na wiadomość, gdyż literki trochę już mi się mieszały. Vicki powiedziała, żebym się nie martwiła. Jay nie dzwoni, czyli nie narobiłam tyle literówek.
Było piętnaście po pierwszej w nocy, kiedy najstarsza blondynka chwyciła swój telefon. Wykręciła numer swojego chłopaka i włączyła głośnomówiący.
- Macie się nie śmiać, zrozumiano?
Wybuchnęłyśmy śmiechem. Kiedy człowiek nie może się śmiać, właśnie wtedy śmieje się jak oszalały.
- Vicki? - usłyszałyśmy zaspany głos Sivy. - Jest po pierwszej... - jęknął.
- Kochanie, gdzie są kluczyki od mojego czołgu? - zapytała całkiem poważnie, a my zakryłyśmy sobie usta dłonią, aby nie zdradzić, że się śmiejemy.
- Jakiego czołgu? - zdziwił się jej chłopak.
- No tego, co stoi pod blokiem Liz – mówiła całkowicie opanowanym głosem.
W słuchawce usłyszałyśmy jakiś szmer.
- Skarbie, ty się na pewno dobrze czujesz?
- Nie, bo nie ma kluczyków! - ryknęła do słuchawki.
- Vicki, my nie mamy żadnego czołgu – próbował wytłumaczyć chłopak.
- Jak to nie? Przecież ma na imię Bemingo!
Popukałam się w czoło i próbowałam nie wybuchnąć śmiechem. Bemingo to przecież pies mój i Jaya!
- Bemingo to pies Maxa – oznajmił spokojnie Seev, a ja popatrzyłam na telefon.
- Jak to Maxa? - oburzyłam się. - Przecież to pies mój i Loczka!
- Liz? - zdziwił się chłopak.
- To jest Elizabeth! - krzyknęła do telefonu Emma.
- I ma na nazwisko McGuiness! - dołączyła Monika. - Więc zwracaj się do niej z szacunkiem.
- Właśnie mam na nazwisko... - zająknęłam się. - Jak mam na nazwisko?
- McGuiness! - przypomniała mi Emma.
- No! Mam na nazwisko McGuiness i proszę o litr szacunku!
- Litr? Jezu! Co wyście znowu piły? - jęknął do słuchawki.
- Robert, musimy kończyć – powiedziała Vicki.
- Co?! Jaki Ro...?!
Dziewczyna nie dała mu skończyć i zakończyła połączenie. Po chwili wszystkie tarzałyśmy się ze śmiechu, przecierając łzy.
- Czołg? - wykrztusiła Emma. - Jak na to wpadłaś?
- Ostatnio oglądałam film o czołgach i tak jakoś mi się skojarzyło z moim biednym Seevem – ponownie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Ale co ma czołg to Sivy? - popatrzyłam na nią, ciągle się śmiejąc.
- A cholera wie? – wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Kilka minut później spałyśmy już, jak zabite.
O dziewiątej zaczęła dzwonić moja komórka. Jęknęłam i zaczęłam szukać dzwoniącego ustrojstwa. Strasznie bolała mnie głowa. Nie otwierając oczu odebrałam.
- Halo? - odezwałam się niemrawo.
- Cześć Skarbie – rozpoznałam głos niebieskookiego. - Nie powinnaś być już w domu? Za trzy godziny mamy samolot.
- O kurde! - krzyknęłam i szybko się podniosłam. Od razu tego pożałowałam. Zakręciło mi się w głowie i chwilę zajęło mi dojście do siebie.
- Wiesz tak się zastanawiam, bierzemy naszego psa?
- Przecież my nie mamy psa – podrapał się po głowie i rozejrzałam dookoła. Dziewczyny nadal spały, jak niedźwiedzie.
- Wczoraj mówiłaś, co innego – zaśmiał się.
- Co? - próbowałam sobie przypomnieć, co wydarzyło się w nocy.
- Nie pamiętasz? - zadrwił mój chłopak. - Kilka minut po pierwszej, dzwonicie z komórki Vicki do Sivy, a raczej do Roberta.
Wszystko, jakoś pomału zaczęło wracać. Ale tylko jakieś przebłyski.
- Wino trzymaj z dala ode mnie – poprosiłam i stanęłam na nogach.
- Postaram się – czułam jak się uśmiecha. - Chociaż jedna rzecz mi się spodobała.
- Tak? - podniosłam brew i wyszłam z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi, żeby nie pobudzić dziewczyn.
- Nazwisko na McGuiness, mogłabyś zmienić.
Zaskoczyło mnie to trochę, ale nie powiem, że nie było to miłe.
- Oświadczasz mi się przez telefon? - spytałam nalewając sobie soku do szklanki i uśmiechając się szeroko.
- To nie jest w moim stylu.
- To jak jest w twoim stylu? - zapytałam biorąc łyk soku.
- Jeszcze zobaczysz – zaśmiał się. - Wyrobisz się w pół godziny?
- Tak, postaram się – podrapałam się po głowie.
Nabazgrałam kilka słów dla dziewczyn i poszłam do łazienki. Rozczesałam włosy i umyłam twarz. W kuchni znalazłam jakieś tabletki na ból głowy i szybko je zażyłam. Chwyciłam swoją torbę i jeden z wielu kluczy od domu. Zauważyłam, że mieszkanie nie było zamknięte przez całą noc.
„Błagam, żeby nic nie zginęło”.
Postanowiłam, że później do nich zadzwonię.
Do mieszkania dotarłam w zaskakująco szybkim tempie. Słońce świeciło niemiłosiernie, a po mieście kręciło się bardzo dużo ludzi.
Kiedy weszłam o mieszkania, niebieskooki właśnie sprzątał w kuchni.
- Cześć – pocałowałam go.
- Witam – odpowiedział z ogromnym uśmiechem na ustach. - Gdzie zgubiłaś dziewczyny?
- Spały, a ja nie miałam serca ich budzić. A chłopaki? - spytałam rozglądając się.
- Siva razem z Mattem i Amy poszli na zakupy, a Max i Tom jeszcze śpią – odpowiedział wkładając naczynia do zmywarki.
- A jak Tom?
- Zebrał opierdziel, od każdego z nas, przeprosił i poszedł spać – wzruszył ramionami.
Westchnęłam smutno.
- To ja idę wziąć prysznic i możemy jechać na lotnisko.
- Boisz się? - zapytał Jay opierając się o blat.
- Boję. I to cholernie.
Seev, kiedy wrócił ze sklepu naśmiewał się z telefonu, który wykonałyśmy do niego po pierwszej w nocy. Zamknął się, kiedy tylko przypomniałam mu o „kluczykach od czołgu” i jego zdziwionym głosie.
Tom wstał i przywitał się ze wszystkimi.
- Wiesz już, co dalej? - spytałam cicho, tak aby tylko on usłyszał, kiedy oboje siedzieliśmy na kanapie w salonie.
- Nie – pokręcił głową. - Lisa znowu się dobijała. Wiem, że nie mogę jej tak zostawić, w końcu nosi moje dziecko. Ale wiem też, że nie chcę na nią patrzeć, a co dopiero zostać z nią.
- Monika? - podniosłam do góry lewą brew. Popatrzył na mnie. Już znałam odpowiedź. - No to może, teraz łaskawie byś ją odwiedził? Pogadacie, wszystko sobie wyjaśnicie.
- Liz? - popatrzył mi w oczy. - Myślisz, że to dziecko jest moje?
- Nie wiem, Tom. Nie wiem – pokręciłam głową. - Okaże się za kilka miesięcy – poklepałam go po ramieniu.
- Kilka miesięcy – westchnął.
- Skarbie, musimy już jechać – powiedział Jay, stojąc przy wyjściu z jedną walizką.
- Powodzenia u rodziców – uśmiechnął się lekko piwnooki.
Podziękowałam szybko i poszłam do mojego chłopaka.
- To do zobaczenia jutro – pożegnaliśmy się z chłopakami i małą Amy.
- Nie roznieście nam mieszkania – wtrącił jeszcze Matt i opuściliśmy mieszkanie.
Półtorej godziny później siedzieliśmy już wygodnie w samolocie. Zaproponowałam, że nagranie odsłuchamy w domu w Londynie. Nikt nie miał nic przeciwko, więc spokojnie zamknęłam oczy. Głowa dalej mnie bolała, więc postanowiłam, że pójdę spać.
Jay obudził mnie, kiedy zbliżaliśmy się do lądowania. Na szczęście głowa przestała mnie już boleć.
Jakąś godzinę później otwieraliśmy już drzwi domu chłopaków. W środku panował idealny porządek, więc dziewczyny musiały nieźle ganiać z odkurzaczem i ścierką. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie wszystkich wydarzeń, które miały miejsce w tym domu. No może to ostatnie nie było aż tak szczęśliwe, więc szybko wyrzuciłam je ze swoich myśli.
Wyciągnęłam z lodówki butelkę wody i rozlałam ją do trzech szklanek. Zaniosłam wszystko do salonu i usiadłam pomiędzy Mattem a Jayem. Na stoliku przed nami leżał już dyktafon.
- To, jak? Słuchamy?
Oboje kiwnęli głowami, a ja nacisnęłam przycisk „play”...


--------------------------------
Bardzo proszę, macie nowy rozdział :)
Wy bierzcie się za czytanie, a ja biorę się za leczenie swojego gardełka ;D
W ogóle dzisiaj mija rok odkąd zaczęła się moja miłość do The Wanted! <3
Pozdrawiam Was ciepło: poziomkowa ;*

7 komentarzy:

  1. O boże, rozdział świetny *_____* hahahaha a ta rozmowa o czołgu świetna spadłam z kanapy jak to czytałam xD Musiałaś przetrwać, akurat w takim momencie??!!! Jesteś złem nieczystym kobieto... :) wstydź się. Czekam na następny świetny rozdział i lecz gardło ^^
    P.N założyłam nowego bloga o TW zajrzysz? http://just-stay-with-me-all-the-time.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;) Hahaha! xD Ja to zuo ;p Leczę, leczę, ale nie wiem czy wyleczę :)
      Tak, pewnie ;)

      Usuń
  2. Podoba mi się! Kurde, ta rozmowa z Seevem najlepsza ;D Kolejny raz: dlaczego przerwane w takim momencie?!
    Zdrowiej nam i pisz kolejny rozdział! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. hahahahaaha xD
    rozmowa z Seevem... o przepraszam to znaczy z Robertem xD hahahahahaha ;P
    świetnie<3
    kończenie w takim momencie powinno być karalne ;D
    Pisz szybko nastepny ;3

    P.S. zapraszam do mnie http://history-antonella.blogspot.com/

    Pozdzrawiam Blaugrana xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta rozmowa z Sivą mnie powaliła. Oplułam normalnie całą klawiaturę :D Czekam na nexta ;3
    ~Hermione

    OdpowiedzUsuń
  5. bardzo fajnie piszesz, koniecznie dodaj kolejne rozdziały :) masz talent!
    a jak masz chwilę to zapraszam do mnie dopiero zaczynam i przydała by mi się opinia ! luckymemory.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. u mnie kolejny rozdział ♥ zapraszam ♥ luckymemory.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń