piątek, 4 maja 2012

Rozdział 10

 Dziewczyna nie upadła, ale z jej nosa pociekła krew i wykrzyczała, że mnie zabije.
  W kuchni zebrał się już cały personel. Każdy patrzył to na mnie, to na Lauren. Widać było, że Emma nie może powstrzymać się od śmichu, podobnie jak Patrick.
  Patrzyłam i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Pierwszy dzień, a już pokazałam pazurki. Żegnaj praco, pomyślałam. W tym samym momencie Emma wybuchnęła śmiechem i wszyscy popatrzyliśmy na nią.
  - I z czego rżysz?! - ryknęła na nią czarnowłosa.
  - Z ciebie! - kolejna fałda śmiechu. - Wreszcie ci ktoś pokazał, że tutaj nie rządzisz. Brawo, Liz! - rzuciła mi się na szyję, a ja stałam i nie wiedziałam, co powiedzieć.
  - Popieram! - powiedział Patrick.
  - I ja również! - odezwał się John.
  - Ja też! - wykrzyknął Dawid.
  - My tak samo – odezwały się kucharki.
  Popatrzyłam na każdego. Uśmiechali się do mnie serdecznie i byli zadowoleni. Może wcale nie jest tak źle? Pomyślałam.
  - Rob, tak nie może być – powiedział Patrick.
  - Ona robi z nami, co chce.
  - Wszystkim rozkazuje, a sama nic nie robi – personel skarżył się jak małe dzieci.
  - To przez nią odeszła Diana.
  - Przeze mnie?! - zdziwiła się Lauren. - Ja nie przespałam się z jej najlepszą przyjaciółką – popatrzyła na Emmę, a później na Davida.
  - Co?! - krzyknęli oboje.
  - To co słyszeliście.
  - Ty jesteś chora! - wydarł się brunet.
  - Mów, co chcesz – dziewczyna wzruszyła ramionami.
  - Potrafisz tylko wszystko niszczyć – David podszedł do Lauren. - Rozpieprzasz komuś życie i jesteś z tego zadowolona, jesteś szczęśliwa, że zadałaś ból – mówił patrząc jej głęboko w oczy. - To, że ktoś tobie zniszczył życie, nie znaczy, że masz odpłacać się tym samym. Byłaś bita przez ojczyma, poniżana w szkole, na podwórku. A potem spotkałaś na swojej drodze mężczyznę, o którym myślałaś: „On zmieni moje życie”. Zmienił. W jeszcze większe piekło. Przypomnij sobie ile razy leżałaś w szpitalu, właśnie przez niego. Wyciągnąłem cię z tego bagna, a ty tak mi się odpłacasz?! - ostatnie zdanie wykrzyczał. - Kłamiesz w żywe oczy dziewczynie, którą kocham?
  - A ja?
  - Co ty?!
  - Już się nie liczę?
  - Liczyłaś się, dopóki nie wbiłaś mi noża w plecy.
  Minął cały personel i wyszedł. Każdy wpatrzony był w Lauren, której teraz spływała łza po policzku. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Dla mnie ta sprawa była nowa, więc nie wiedziałam dokładnie, co się wydarzyło.
  Emma podeszła do Lauren.
  - Jest mi ciebie po prostu żal – powiedział to i opuściła pomieszczenie, patrząc na swoje buty .
  - Lauren, jedziemy do szpitala – odezwał się wreszcie Rob. - A wy, wracajcie do pracy. Liz, ty też – dodał widząc moją niepewną minę. - Porozmawiamy później.
  - No to mogę pożegnać się z pracą – westchnęłam, kiedy szef i Lauren wyszli.
  - Jeżeli cie zwolni, to my też się zwolnimy – poklepał mnie po plecach Patrick. - Jesteś tu tak krótko, a zrobiłaś porządek z Lauren.
  - Gdzie się nauczyłaś takiego ciosu? - zaśmiał się John.
  - Samo wyszło...
  Chłopaki zaśmiali się i wróciliśmy do pracy. Po dwóch godzinach zjawił się Rob. Poprosił mnie do swojego gabinetu i usiedliśmy. No to mała wylatujesz, pomyślałam.
  - Mam zbierać swoje manatki? - spytałam, kiedy tylko usiadłam.
  - Nie.
  - Nie? - zdziwiłam się.
  - Słuchaj, to Lauren się wynosi. W samochodzie wyznała mi kilka prawd i powiedziała, że odchodzi. Stwierdziła, że za dużo osób skrzywdziła...
  - Aha...
  - A przy okazji, to złamałaś jej nos...
  - Przepraszam – na mojej twarzy pojawił się grymas.
  - Mnie nie masz za co.
  - Właśnie, że mam – westchnęłam. - Pozbyłeś się pracownika.
  - Znajdę kolejnego. A teraz wracaj do pracy. Jeszcze trochę do zamknięcia zostało – powiedziawszy to, zaczął pisać coś w papierach. Kiedy byłam już przy drzwiach Rob odezwał się – Lauren nie wniesie oskarżenia.
  Kamień spadł mi z serca, kiedy byłam już poza gabinetem szefa. Nie straciłam pracy, a to najważniejsze. I jeszcze nie będę musiała szlajać się po policji. Miałam malutka nadzieje, że to co się dzisiaj przytrafiło czarnowłosej dziewczynie, czegoś ją nauczyło.

  W mieszkaniu byłam jakoś wpół do jedenastej. Paliła się tylko mała lampka w kuchni, gdzie siedział Matt. Amy już spała. Mężczyzna zapytał mnie jak było w pracy. Opowiedziałam mu jak Lauren dostała w twarz, jak David wszystko jej wygarnął i o tym, że odchodzi. No i oczywiście o tym, że pracy nie straciłam. Mój przyjaciel nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale cieszył się, że Rob mnie nie wywalił.
  Było jakoś po jedenastej, kiedy wyszłam z łazienki. Kiedy mijałam przedpokój, zauważyłam, że z mojej starej kurtki wystaje jakiś papierek. Wyciągnęłam go i ujrzałam twarze pięciu chłopaków, którzy uśmiechali się figlarnie.
  Chwilę później przed oczami stanął mi Jay, kiedy wręczał żółtą różę. Oczy zaszły mi mgłą, a prze głowę przeleciała myśl „Co, by było gdyby...?”.
  - No właśnie, co, by było gdyby... - szepnęłam.

  Następne sześć dni upłynęły całkiem normalnie, a siniaki zniknęły całkowicie. Do restauracji albo przychodziłam po południu albo rano. Następnego dnia po moim wybryku, w restauracji zjawiła się Lauren. Na nosie miała założony opatrunek, przez którego Patrick nie mógł powstrzymać śmiechu i wybuchnął prosto w twarz czarnowłosej. Ku mojemu zdziwieniu dziewczyna w ogóle nie zareagowała. Kiedy skończyła zbierać swoje rzeczy, podeszła do mnie i powiedziała „przepraszam, że byłam dla ciebie taka wredna”, a potem zwróciła się do reszty personelu, również z przeprosinami. Na koniec dodała „David, mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz” i zamknęła za sobą drzwi. Z twarzy chłopaka nie dało się nic wyczytać. Zrobiło mi się jej trochę żal i w pewnym momencie chciałam powiedzieć żeby została, bo to przeze mnie wreszcie straciła pracę, ale nie zrobiłam tego.
  Trzynastego kwietnia Emma wpadła do restauracji jak poparzona. Kiedy biegła do szatni mało, co mnie nie przewróciła.
  - A tobie, co? - spytałam ciekawie.
  - Idę dzisiaj na koncert! - krzyknęła podekscytowana.
  - Kogo?
  - The Wanted!
  Serce stanęło mi na moment, a taca, na której było kilka talerzy i filiżanki, wylądowała na podłodze. Musieli przyjechać akurat tutaj? - pomyślałam i w tej samej chwili usłyszałam śmiech blondynki.
  - Widzę, że nie tylko na mnie ten zespół tak działa!
  - Byłam już na ich koncercie, jeżeli chcesz wiedzieć – zaczęłam zbierać potłuczone naczynia. Rob pewnie odtrąci mi kasę z wypłaty, pomyślałam.
  - To czyli nie pójdziesz ze mną? - spytała zawiedziona.
  - Chciałaś iść ze mną? - popatrzyłam na nią uważnie.
  - Miałam iść z Dianą, ale wiesz... A szkoda żeby bilet się zmarnował... To jak, pójdziesz?
  - Nie – wróciłam do zbierania rozsypanych kawałków. Emma kucnęła razem ze mną.
  - No, proszę! - zrobiła minę błagającego pieska.
  - Nie – podniosłam się i skierowałam do kuchni' dziewczyna poszła za mną.
  - Nie podobał ci się poprzedni koncert?
  „Podobał mi się i to bardzo. Nawet znam chłopaków osobiście. Poznaliśmy się na dworcu. Nawet dostałam od jednego różę. A Siva, to w ogóle mnie uratował. Gdyby nie on, to pewnie, by mnie tu nie było. Tylko weź pod uwagę to, że im zwiałam, miałam siedzieć na tyłku, ale uciekłam zostawiając im jakiś durny list”.
  - Mógł być – wzruszyłam tylko ramionami.
  - Jasne! - Emma nie uwierzyła. - Taki kit to wciskaj komu innemu. Widziałam twoją reakcję! - weszłam do kuchni, gdzie wesoło rozmawiały Beth i Helen. - Może wy coś poradzicie!
  - Na co? - spytała młodsza kucharka, a ja odłożyłam stłuczone talerze.
  - Liz nie chce ze mną iść na koncert – poskarżyła się blondynka.
  - Coś ty zrobiła z tymi talerzami? - zapytała Beth.
  - To była właśnie reakcja na słowa „The Wanted” - obie kucharki popatrzyły na mnie uważnie.
  - No co? - spytałam.
  - Liz! Do jasnej cholerki, zgódź się!
  - Nie.
  - Powinnaś pójść – powiedziała Helen. - rozerwiesz się trochę.
  - Ale ja już byłam na ich koncercie – zaczęłam się bronić.
  - To pójdziesz jeszcze raz – oznajmiła Emma.
  - Nie!
  - Elizabeth, nie daj się prosić – odezwała się Beth.
  - Właśnie! Słuchaj Beth, a nie zginiesz! - przekonywała dalej Emma.
  - Nie. - Emma chciała już coś powiedzieć, ale byłam pierwsza. - To moje ostatnie słowo.
  Wyszłam z kuchni i stanęłam za barem. Podszedł do mnie Patrick.
  - Nie możecie zachowywać się trochę ciszej? - zapytał.
  - Emmie to powiedz, nie mnie.
  - Namawiała cie na zakupy? - uśmiechnął się.
  - Nie, na koncert.
  - Kogo? - spytał ciekawy.
  - The Wanted – powiedziałam, dokładnie wycierając kieliszek.
  Do restauracji wszedł wysoki, brązowowłosy chłopak z kwadratowymi okularami przeciwsłonecznymi. Gdzieś go już kiedyś widziałam, pomyślałam. Kiedy ściągnął okulary okazało się, że to Nathan! Nie może mnie zobaczy! Szybko zanurkowałam pod bar.
  - Liz, co ty robisz? - zapytał rozbawiony Patrick.
  - Nie ma mnie tu – szepnęłam. - Rozumiesz?
  - Ale dlaczego?
  - Bo nie – walnęłam go w kolano.
  - Ała!
  - Coś nie tak? - usłyszałam głos Nathana.
  - Nie, wszystko w porządku – odparł kelner. - Podać coś?
  - Pięć razy hamburger plus frytki i sałatka.
  - Coś do picia?
  - Trzy cole, jeden sok pomarańczowy i jeden porzeczkowy. Na wynos, jeśli można.
  - Się robi – Patrick zniknął w kuchni z zamówieniem, w tej samej chwili za barem pojawiła się Emma.
  - O Boże! - krzyknęła. - Ty jesteś Nathan! Mogę autograf?! A zdjęcie?!
  - Pewnie, mała – odpowiedział ochoczo piosenkarz.
  - Liz – zwróciła się do mnie. - zrób nam zdjęcie. Co ty robisz tam na dole? - zdziwiła się.
  Zabiję ją, przysięgam!
  - Upadło mi coś... ? - zabrzmiało, to raczej jak pytanie, a nie odpowiedź.
  - Liz! - wydarł się Nath, zaglądając za bar. - Hahaha! Chłopaki się ucieszą! - podniosłam się i wyprostowałam. Nie ma już czego ukrywać.
  - To wy się znacie? - zdziwiła się blondynka.
  - Pewnie! - krzyknął chłopak. - Reszta się ucieszy, kiedy powiem kogo znalazłem.
  - Ani mi się waż! - teraz to ja podniosłam głos.
  - Liz, daj spokój! Stęskniliśmy się!
  - Za dziewczyną, którą widzieliście raz?
  - Dwa! - chłopakowi z twarzy nie schodził uśmiech. - Jay będzie wniebowzięty!
  Wyszłam zza baru i pociągnęłam go za ramię, aż na zewnątrz, zostawiając nic nie rozumiejącą Emmę.
  - Nath, nie możesz powiedzieć reszcie, że mnie spotkałeś!
  - Podaj chodź jeden powód.
  - Tak będzie lepiej.
  - Co ty gadasz? Nic nie rozumiem.
  - Nie musisz. Po prostu obiecaj, że nic nie powiesz, okej?
  - Ale...
  - Proszę...
  - No dobra... - zgodził się wreszcie.
  - Dzięki – rzuciłam mu się na szyję.
  - Ale... - wróciłam na swoje miejsce. - Pamiętaj, że jeszcze kiedyś tutaj wpadnę – uśmiechnął się; wróciliśmy do środka. Nathan zajął miejsce przy barze i czekał na swoje zamówienie. - A może jednak chcesz się dzisiaj z nami spotkać? Gramy koncert...
  - Wiem. Emma mnie uświadomiła...
  - Ta blondynka?
  - Tak. Jeszcze mnie namawiała żebym z nią poszła...
  - Więc ona się wybiera? - chłopak rozejrzał się po sali.
  - Tak.
  - Pożyczysz kartkę i długopis? - zapytał nagle.
  - Pewnie. Proszę – podałam mu, to co chciał.
  - Mogłaby pani podjeść? - usłyszałam głos mężczyzny, który siedział niedaleko baru. - Przepraszam.
  - Spoko – powiedział Nath, nie odrywając długopisu od kartki. Bardzo ciekawiło mnie co tam gryzmoli.
  Po przyjęciu zamówienia od mężczyzny poszłam do kuchni. Minęłam się z którymś z kelnerów, ale nie wiedziałam którym. Powiedziałam Beth, co ma przygotować i opuściłam pomieszczenie. Nathana nie było już przy barze. Nawet nie zdążyłam powiedzieć mu „cześć”.
  - Liz, ten chłopak, co tu siedział zostawił to... - Patrick podał mi dwie kartki z mojego notesiku i jedną grubszą.
  - Dzięki.
  - Drobiazg.
  Stanęłam za barem i przeczytałam pierwszą karteczkę, która zaadresowana była do mnie.
     Liz, zostajemy tu do jutra, więc jeżeli chciałabyś coś to mieszkamy w hotelu obok. Tu masz numer do mnie: 732479225. Dzwoń o każdej porze dnia i nocy ;)
                                                                                                                                Nathan

  Drugi liścik był zgięty i widniało na nim imię „Emma”. Uśmiechnęłam się i poszłam do szatni. Dziewczyna siedziała i właśnie jadła bułkę. Usiadłam obok niej.
  - Jesteś na mnie zła? - spytałam.
  - Tak. Czemu mi nie powiedziałaś, że znasz chłopaków? - spytała z wyrzutem, a ja wzruszyłam ramionami.
  - Nathan, to zostawił – podałam jej dwie kartki. - Nie martw się, nie czytałam.
  - Dzięki.
  Dziewczyna zaczęła czytać, a ja wróciłam na salę.

  Było po dwudziestej drugiej, kiedy razem z Johnem i Patrickiem zamykaliśmy lokal. Po ulicy kręciło się jeszcze sporo ludzi, przeważnie w moi  wieku. Dla nich noc była jeszcze młoda, a ja miałam ochotę zaszyć się pod kołdrą i zasnąć.
  Pożegnałam się z chłopakami i wróciłam do mieszkania Matta. Amy nocowała u koleżanki, a jej ojciec zostawił mi wiadomość, że poszedł na piwo z kolegami. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać.
  O piątej nad ranem obudziło mnie walenie do drzwi. Pewnie Matt nie wziął kluczy, pomyślałam. Wygramoliłam się z łóżka i poszłam otworzyć drzwi. Stanęłam jak wryta widząc Emmę i Nathana, śmiejących się jak wariaci i kompletnie pijanych. Dziewczyna nie miała na nogach butów, a chłopak był bez koszulki. Ciekawe, gdzie tak zabalowali?
  - Liz! - wydarła się blondynka.
  - Zamknij się, bo sąsiadów obudzisz – pouczyłam ją.
  - Przepraszam... Już się zamykam... - kolejna fałda śmiechu.
  - Możemy wejść? - spytał śmiejący się Nathan.
  Wpuściłam ich bez słowa i zamknęłam drzwi. Chłopak położył się na kanapie, a Emma na nim. Kiedy chciałam zapytać, gdzie tak zabalowali, usłyszałam lekkie pochrapywanie Natha.
  - Świetnie.
  Usłyszałam przekręcający się klucz w zamku. Matt! Pobiegłam do przedpokoju, ale widok jaki tam zastałam niezbyt mnie zadowolił. Mężczyzna również był pijany.
  - Liz... To ty nie śpisz? - zdziwił się wpadając na mnie; pomachałam sobie przed twarzą, aby chodź trochę odpędzić śmierdzący zapach piwa.
  - Nie. Ale ty powinieneś się położyć.
  - Tak, wiem, wiem...
  Mężczyzna o własnych siłach podreptał do swojej sypialni, a ja zaparzyłam sobie herbatę. Z racji, ze kelnerka i piosenkarz zabrali moje łóżko, o spaniu mogłam pomarzyć.
  Miałam nadzieję, ze Nathan po pijaku nie wygadał się, ze mnie spotkał, ale jeżeli reszta wyglądała jak ta dwójka, to było duże prawdopodobieństwo, że każdy już o tym zapomniał.
  Nagle usłyszałam dzwoniący telefon w torebce Emmy. Odebrałam szybko, gdyż nie chciałam nikogo budzić.
  - Halo?
  - Emma? - usłyszałam głos Johna.
  - Nie, Liz.
  - Zastąpisz mnie dzisiaj w pracy, Liz? - ledwo usłyszałam.
  Czy tylko ja wczoraj nie zabalowałam?
  - Bierzesz za mnie zmianę w niedzielę – postawiłam warunek.
  - Oczywiście! - krzyknął do słuchawki. - Ratujesz mi życie... - po tych słowach chłopak się rozłączył.
  Byłam w szoku, że pomyślał o zastępstwie. Odłożyłam telefon na swoje miejsce i poszłam do łazienki.

  W restauracji był już Patrick. Gdyby na chwilę zamknął oczy, to pewnie by zasnął.
  - Liz? - zdziwił się. - Myślałem, że od rana jestem z Johnem.
  - Bo miałeś być. Widzę, że ty też wczoraj nieźle popłynąłeś – zaśmiałam się.
  - Aż tak widać?
  - I to bardzo.
  Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
  - Czynne od ósmej – powiedziała, nawet nie patrząc na człowieka, który wszedł do lokalu.
  - Cześć, Liz... - kiedy usłyszałam znajomy głos, moje serce zatrzymało się na chwilę.


  _________________________
Ten rozdział z dedykacją dla eeveliny , która zdaje maturę ;D   trzymam kciuki.! ;p
Pozdrowienia dla wszystkich tegorocznych Maturzystów ;)

2 komentarze:

  1. O ja! Ale super ci wyszedł!
    Jestem pod wrażeniem! ;D
    Hahaha. Uwielbiam Twoje opowiadanie! ;)
    Pisz szybko następny! ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Super !!!! kocham jak piszesz czekam na nastepny pisz szybko :))

    OdpowiedzUsuń