poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Rozdział 9

  Następne pięć dni zleciały mi bardzo szybko, a twarz już tak bardzo nie bolała. Nawet siniaków nie było już tak mocno widać. Rano wstawałam, odprowadzałam Amy do szkoły, wracałam do mieszkania. Tam przekartkowywałam gazety w poszukiwaniu pracy. W międzyczasie gotując jakiś obiad. Nie miałam zamiaru, siedzieć Mattowi do końca życia na głowie.
  Kilka ofert okazało się interesujących, ale potrzebni byli ludzie z doświadczeniem, którego ja nie miałam. Matt i tak był ze mnie dumny. Mimo tego, że w każdej ofercie mnie odtrącali, nie poddawałam się. Nie powiem, nawet sama z siebie, byłam w małej cząstce dumna.
  W piątek siedziałam nad kolejną gazetą z ogłoszeniami, kiedy nagle do mieszkania wpadł Matt.
  - Znalazłem ci pracę – powiedział uśmiechnięty.
  - Serio? - popatrzyłam na niego. - To mega, mega super! - rzuciłam mu się na szyję. Nie było słów, którymi mogłabym opisać co wtedy czułam. Szczęście, to mało powiedziane.
  - Dobra, dobra – zaśmiał się. - Bo mnie udusisz – odsunęłam się.
  - Przepraszam – powiedziałam. - A teraz mów!
  - Mój kumpel poszukuje kelnerki do swojej restauracji.
  - Jak  najbardziej mi to odpowiada! - wielki uśmiech nie schodził mi z twarzy. - Kiedy mogę zacząć? - spytałam zniecierpliwiona.
  - Właściwie to od zaraz, ale... - serce stanęło mi na moment - Tak pójść nie możesz – Matt zlustrował mnie wzrokiem. Porozdzierane, do tego sprane jeansy, rozciągnięta, czarna koszulka z krótkim rękawem i czarne zniszczone trampki. Miał racje, nie był to najlepszy ubiór, aby szukać pracy. Tylko skąd ja mam wziąć te wszystkie ubrania?
  - Nie mam odpowiednich ubrań – skrzywiłam się. Zaczęłam żałować, że nie wzięłam wyjściowej sukienki z mojej starej szafy.
  - Już o tym pomyślałem – uśmiechnął się. - Pójdziemy teraz na zakupy. Wybierzesz, co będziesz chciała, a ja zapłacę – wzruszył ramionami.
  - Nie, Matt, nie mogę. I tak dużo już dla mnie zrobiłeś.
  - Oddasz mi jak będziesz miała.
  - Będzie to trochę trwało...
  - Nie szkodzi. Teraz ważne jest, abyś odstawiła narkotyki.
  - Jeszcze raz, bardzo ci dziękuję – przytuliłam się do niego. - Obiecuję, że zwrócę ci wszystko co do pensa – obiecałam.
  Chodziliśmy po różnych sklepach. Matt kupował wszystko to, co chciałam. Było mi strasznie głupio, ale jakoś wyglądać musiałam, a w tych ciuchach, które miałam, mogłam pomarzyć o jakiejś poważniejszej pracy.
  Po jakiś dwóch godzinach łażenia, przymierzania, stwierdziliśmy, że oboje mamy dość. Usiedliśmy w jakiejś kawiarni i żywo rozmawialiśmy. A raczej, to Matt mówił, a ja słuchałam. Opowiadał mi różne historie związane z Vicki, Alexem i innymi jego znajomymi. Nie śmiałam się tak od długiego czasu.
  Jeden jego znajomy, Oliver, wsadził na drzewo swoją dziewczynę i powiedział, że jeżeli za niego nie wyjdzie, nie zdejmie jej z drzewa. Oczywiście zgodziła się i nikt sobie niczego nie połamał. Inna koleżanka, Anna, kiedy zdawała na prawo jazdy, ze stresu, stanęła na zielonym świetle, a na czerwonym ruszyła z piskiem opon. Dobra wiadomość była taka, że nikogo nie potrąciła.
  O Vicki też dowiedziałam się dużo, między innymi tego, że kiedy miała szesnaście lat walnęła w słup od latarni, a nawet to, że uciekła z domu. O ucieczkę nigdy jej nie podejrzewałam.
  Mężczyzna opowiadał mi też o swojej żonie. Była piękna, miała niebieskie oczy, pomagała ludziom i zwierzętom jak tylko mogła. Nikogo nie odtrącała. Miała już plany, aby założyć własną fundację, ale wtedy zdarzył się ten wypadek. Matt nigdy nie pojął dlaczego właśnie ona. Dlaczego Bóg wezwał do siebie taką dobrą osobę. Miał do niego żal.
  - Mam nadzieję, że jeszcze spotkasz na swojej drodze kogoś, kogo obdarzysz takim uczuciem – powiedziałam tylko.
  - Ja też mam taką nadzieję – uśmiechnął się smutno.
  Chwilę później poszliśmy po Amy. Dziewczynka była bardzo zadowolona. Dostała główną rolę w przedstawieniu, miała zagrać Królewnę Śnieżkę. Kiedy tylko weszliśmy do mieszkania, córka Matta poleciała do swojego pokoju uczyć się roli. Zrobiłam jej coś szybko do jedzenia i zaczęłam ubierać się w rzeczy, które zostały dzisiaj zakupione. Stanęło na żółtej bluzce z krótkimi rękawkami i niebieskich rurkach.
  - Teraz wyglądasz jak człowiek – stwierdził śmiejący się Matt. - Rob na pewno cię polubi – puścił mi perskie oko.
  - Tak myślisz?
  - Jestem o tym przekonany. A teraz chodź – poszedł jeszcze po Amy, która miała iść na ten czas do koleżanki pobawić się.
  Przez całą drogę rozmawialiśmy. Do restauracji nie było daleko. Szliśmy jakieś dziesięć minut. Kiedy już dotarliśmy do mety, wyleciał w naszą stronę dobrze zbudowany, czarnowłosy mężczyzna; uśmiechał się do nas. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
  - Rob, poznaj Elizabeth – mężczyzna ujął moją dłoń i popatrzył mi w oczy.
  - Witam – powiedział, a ja uśmiechnęłam się. - Matt zawsze miał szczęście do pięknych kobiet – stwierdził.
  - W porównaniu do ciebie – zaśmiał się mężczyzna, u którego mieszkałam.
  - Taaa... A teraz zapraszam do środka – przepuścił mnie w drzwiach.
  W środku było bardzo ładnie. Nie była to żadna wyrafinowana restauracja, ale też nie jakiś bar. Po sali kręciło się trzech kelnerów i dwie kelnerki. Przy stolikach siedziało kilkoro ludzi w moim wieku i popijali piwo, rozmawiając wesoło. Uśmiechnęłam się; w takim miejscu mogę pracować.
  - Podoba ci się? - usłyszałam głos Roba.
  - Pewnie – odwróciłam się w jego stronę.
  - Bardzo się cieszę. A teraz chodź, pokarzę ci resztę. - Ruszyłam przodem. - Emma, zajmij się Mattem – nakazał jakiejś blond kelnerce.
  Weszłam do kuchni. Dwie kucharki zajęte były mieszaniem w garnkach, a kelnerzy spojrzeli na mnie. Pierwszy z nich, wysoki do tego przystojny, brunet o ciemnej karnacji lustrował mnie uważnie wzrokiem. Drugi, niski blondynek, może w moim wieku uśmiechał się serdecznie w moją stronę. Trzeci, średniego wzrostu o brązowych włosach i oczach w tym samym kolorze, równie uśmiechał się do mnie serdecznie. Pojawiła się również jedna z kelnerek. Dziewczyna była również w moim wieku; miała długie czarne włosy, które związane były w kucyk, ciemne oczy, a na jej twarzy nie było widać uśmiechu. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, leżałabym już na podłodze.
  - Poznajcie, proszę Elizabeth – oznajmił właściciel. - Liz poznaj Davida – uścisnęłam dłoń bruneta. - Patricka – blondyn uścisnął nieśmiało moją dłoń. - John – chłopak mocno uścisnął moją dłoń i puścił perskie oczko. - I Lauren – dziewczyna niechętnie uścisnęła moją dłoń. Chyba mnie nie polubiła. Nagle do kuchni wleciała mała blondynka. - A no i Emma! - powiedział głośno Rob. Blondynka rzuciła mi się na szyję, czym wywołała u mnie śmiech.
  - Na pewno będzie ci tu dobrze! - odsunęła się.
  - To ja dostałam już tę pracę? - zapytałam Roba.
  - Oczywiście! - zaśmiał się. Rzuciłam się na mężczyznę.
  - Dziękuję! - zawołałam szczęśliwa.
  - Bo mnie udusisz! - zarumieniłam się i stanęłam trzy kroki od mojego nowego szefa. Jak to pięknie brzmiało. „Mojego szefa”. Byłam szczęśliwa.
  - Kiedy mogę zacząć? - spytałam.
  - Jeżeli chcesz, to nawet teraz.
  - Chodź pokaże ci, gdzie się przebieramy – Emma pociągnęła mnie za rękę i nim się obejrzałam byłam już w szatni i przebierałam się. Dziewczyna gadała jak nakręcona, ale nie przeszkadzało mi to. - Pięknie wyglądasz w tym wdzianku – skwitowała widząc mnie w białej bluzce z niedużym dekoltem i  czarnej spódniczce.
  - Ej, księżniczka! - usłyszałyśmy głos Lauren. - Przyszłaś tutaj, aby pracować, a nie siedzieć w szatni. Rusz tyłek.
  - Chyba mnie nie polubiła – stwierdziłam, kiedy usłyszałam trzask zamykanych drzwi.
  - Ona za nikim nie przepada. A szczególnie za dziewczynami, na które John zwraca uwagę – wzruszyła ramionami.
  - Zwrócił na mnie uwagę? - zdziwiłam się. - Niech się nie martwi, nie odbiorę jej go.
  - On nie jest jej – uśmiechnęła się dziewczyna. - Odkąd zaczęła tu pracować, skrycie się w nim kocha.
  - A on?
  - Proszę cię. Zwróciłabyś na taką uwagę? Może jakiś wygląd ma, ale charakter... Radzę nie zadzierać
  - Nie mam zamiaru – stwierdziłam. - Nie szukam nikogo – przed oczami stanął mi obraz uśmiechniętego Jaya, kiedy wręczał mi żółtą różę.
  - Masz kogoś? - pokiwałam przecząco głową.
  - Nowa, rusz się! - ponownie usłyszałyśmy głos Lauren.
  - Dobra, chodźmy – uśmiechnęła się Emma i wzięła mnie pod ramię.
  Na sali przybyło trochę osób. Blondynka wręczyła mi tacę, mały notesik, długopis i wysłała mnie do pierwszego klienta. Okazał się nim facet, gdzieś po trzydziestce.
  - Co podać? - zapytałam uśmiechnięta.
  - Sok pomarańczowy i spaghetti – odwzajemnił uśmiech.
  - Się robi.
  Zniknęłam w kuchni i podałam kucharce karteczkę z zamówieniem.
  - Rob zapomniał przedstawić nas – powiedziała jedna, około pięćdziesiątki. - Jestem Beth, a to Helen – wskazała kobietę po czterdziestce, która wesoło się do mnie uśmiechnęła.
  - Miło mi panie poznać.
  - Jakie tam znowu panie! - krzyknęła młodsza kobieta. - Mów do nas po imieniu. Jak się zwracasz per pani, to czujemy się staro.
  - No dobrze. Także Beth i Helen poproszę spaghetti i sok pomarańczowy.
  Helen nalała soku do szklanki i podała mi ją. Zaniosłam ją klientowi, a potem podeszłam do kobiety w podeszłym wieku i również przyjęłam zamówienie. Kiedy zaniosłam karteczkę do kuchni, Beth zapytała:
  - Dziecko, ile ty tak w ogóle masz lat?
  - Osiemnaście.
  - Osiemnastka – usłyszałam głos Lauren. - Już ci powiedziałam, że masz tutaj pracować, a nie gadać.
  - Uważaj żeby przypadkiem żyłka na czole ci nie pękła – odwróciłam się w jej stronę. Byłam tu niecałą godzinę, a ta laska zaczęła mi już działać na nerwy.
  - Uważaj na słowa – zagroziła palcem.
  - Beth, gotowe jest już to spaghetti? - spytałam miło kucharki.
  - Beth? - zdziwiła się. - Mama cię nie nauczyła, że do starszych.... - przerwała jej Helen.
  - Lauren, nie zaczynaj. Lepiej sama weź się do roboty.
  - Proszę – starsza kucharka podała mi talerz.
  Uśmiechnęłam się do niej i kiedy byłam już obok czarnowłosej dziewczyny, ta perfidnie podstawiła mi nogę i runęłam jak długa. Usłyszałam śmiech Lauren i  jak mówi: „Ale niezdara”. Miałam ochotę walnąć ją w łeb. Nagle poczułam jak ktoś mnie podnosi. To był Rob.
  - Nic ci się nie stało? - zapytał, wyciągając z moich włosów makaron.
  - Nie – weszłam do kuchni, gdzie dumna z siebie stała Lauren.
  - Może mi ktoś powiedzieć, co tu się stało? - spytał właściciel.
  - Lauren podstawiła nogę Elizabeth – powiedziała Helen.
  - Może mi to wyjaśnisz? - spojrzał na czarnowłosą.
  - Nowa chyba nie zauważyła, że tam stoję.
  - Lauren, jakoś Diana też cię nie widziała w pierwszy dzień – przypomniał jej Rob.
  - Moja wina, ze zatrudniasz ślepe dziewczyny? A do tego jakieś pobite narkomanki?
  Nie wytrzymałam i podeszłam do niej. Mówiłam, że nie mam zamiaru zachodzić jej za skórę? Nie, nie ja zaszłam jej za skórę, to ona to zrobiła. A ja nie odpuszczam.
  Sekundę później moja pięść spotkała się z nosem Lauren...



______________________________
Wszystkim  życzę miłego leniuchowania w weekend majowy, no i smacznych dań z grilla ;D

3 komentarze:

  1. WoW świetny :)) Oby tak dalej :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział! ;D
    Tylko oby Rob nie wywalił za to Elizabeth. O.O
    Mam nadzieję, że tak się nie stanie.
    Pisz szybko następny! ;***

    OdpowiedzUsuń