środa, 25 kwietnia 2012

Rozdział 7

  Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Ludzie mijali mnie, nie zwracając na mnie jakiejkolwiek uwagi. Dla nich byłam jedną z dziewczyn, które wpadły w złe towarzystwo i pomału się staczają. Wyrzutkiem. Dla nikogo nie byłam już ważna i trudno było przyznać się przed samą sobą, ale bolało mnie to.
  Nagle ktoś wpadł na mnie.
  - Uważaj jak chodzisz! - ryknął męski głos. 
  - To raczej ty uważaj!
  Chłopak spojrzał na mnie zimnym wzrokiem.
  - Cholerna blondynka!
  - Uważaj na słowa! - odgryzłam się.
  - Pewnie! - prychnął.
  - Ej, zostaw ją! - usłyszałam znajomy głos.
  - Następna blondi do kompletu!
  Odwróciłam się i ujrzałam Vicki. Co ona tu robi?! Jak się tu dostała?! Pytania wirowały w głowie, a na żadne nie znałam odpowiedzi. Mimo tego, że tak chłodno od niej odeszłam, cieszyłam się, że jest tutaj.
  - Zamknij się! - ryknęła na chłopaka. - A teraz spływaj, bo będziesz miał kłopoty!
  Chłopak, ku mojemu zdziwieniu, odszedł rzucając mojej wybawicielce pełne gniewu spojrzenie.
  - Co ty tutaj robisz? - spytałam od razu.
  - Ratuje ci tyłek. A teraz choć – złapała mnie za rękę i zaczęła ciągnąć.
  - Ale gdzie? - zdziwiłam się.
  - Mam tu znajomego – popatrzyła na mnie. - Dzwoniłam już do niego i zgodził się nas przenocować. No chodź – pociągnęła mnie.
  - Dlaczego to robisz? - zapytałam z czystej ciekawości.
  - Dlaczego?! - zatrzymała się i popatrzyła na mnie zdenerwowana. - Bo nie mogę patrzeć jak kolejna osoba, na której mi zależy, się stacza! - kiedy wypowiadała te słowa, jakaś starsza pani spojrzała na mnie krzywym spojrzeniem. Cholerne, starsze panie. Bez żadnych problemów, tylko by pouczały każdego.
  Mimo tego, że byłam zła na kobietę, to naprawdę poczułam, że Vicki naprawdę na mnie zależało. Nie mogłam zaprzeczyć, że byłyśmy powiązane jakąś silną więzią. Przyjechała za mną, choć wcale nikt ją o to nie prosił. Przyjechała z własnej nieprzymuszonej woli. Tylko czemu przeważnie ją odtrącałam? Przecież ona tyle dobrego dla mnie zrobiła.
  - Przepraszam. Dziękuję. Cieszę się, że tu jesteś – powiedziałam tylko i rzuciłam się w jej ramiona.
  Ogarnęło mnie poczucie bezpieczeństwa. Może właśnie tego potrzebowałam? Tego, żeby ktoś powiedział, że jestem dla niego ważna i, że się o mnie martwi. Tak niewiele, a jednak bardzo dużo.
  - Nie ma za co – uścisnęła mnie jeszcze bardziej. - A teraz choć, bo pewnie Matt nie może się już doczekać.
  Objęte ruszyłyśmy przed siebie.

  Matt okazał się naprawdę fajnym człowiekiem. Miał dwadzieścia dziewięć i samotnie wychowywał siedmioletnią córkę, Amy. Jego żona zginęła cztery lata temu w wypadku samochodowym. Mężczyzna bardzo za nią tęsknił i może, to trochę dziwne, ale codziennie rozmawiał z nią. Czuł jej obecność w domu, parku, pracy, wszędzie, gdzie przebywał. Mówił, że Amy strasznie przypomina swoją matkę. Bardzo się o nią troszczył i był gotów, w każdej chwili oddać za nią życie.
  Kiedy patrzyłam tak na nich, żałowałam, że żadne z moich rodziców tak o mnie nie dbało. Nie stworzyli mi normalnego domu, dbali tylko o swoje interesy. Kiedy ojciec postanowił od nas odejść, matka nawet nie próbowała go zatrzymać. Sama już dawno chciała odejść ze swoim kochankiem. Tylko problemem byłam: ja. Żadne z nich nie chciało mnie wychowywać.
  Codziennie zastanawiałam się, czy oni w ogóle kiedyś się kochali? Zdarzały się takie dni, w których w to wierzyłam, ale teraz wiem, że byłam naiwna.
  Chciało mi się palić. Poinformowałam Vicki, że idę zajarać i wyszłam. Na ulicy paliły się tylko uliczne lampy. Nie było widać żywej duszy. Zapaliłam jedną fajkę i rozkoszowałam się dymem.
  - Poratujesz jednym? - nagle usłyszałam męski głos. Odwróciłam się i ujrzałam wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który na smyczy trzymał białego labradora. Poczęstowałam go bez słowa; nie miałam nastroju do rozmów. Mężczyzna stanął obok mnie i odpalił fajkę. - Nie widziałam cię tutaj wcześniej – zauważył, ale dalej milczałam. - Okej. Nie chcesz gadać. Rozumiem – zaciągnął się.
  Milczeliśmy przez następne trzy minuty. Kiedy tylko skończyłam palić, oddaliłam się od mężczyzny. Krzyknął do mnie jeszcze, że dziękuje za fajkę i również poszedł do swojego mieszkania.
  - Liz? - zapytała Vicki, kiedy weszłam do przedpokoju.
  - Ta.. - odpowiedziałam, ściągając kurtkę.
  - Chcesz coś do picia?
  - Nie. Gdzie mogę się położyć? - weszłam do kuchni, w której moja przyjaciółka i Matt siedzieli przy stole.
  - Na kanapie – odezwał się mężczyzna.
  - Dobranoc – poszłam do salonu i kiedy tylko moja boląca głowa dotknęła poduszki, zapadłam w sen.


  Obudził mnie Matt, który zawzięcie czegoś szukał w komodzie, która stała blisko kanapy. Podniosłam bolącą głowę i zapytałam:
  - Matt, masz jakieś tabletki przeciw bólowe? - mężczyzna podskoczył na dźwięk mojego głosu. - Przepraszam.
  - Nic się nie stało. To ja powinienem cię przeprosić. Obudziłem cię.
  - Nie przejmuj się – uśmiechnęłam się.
  - Poczekaj, przyniosę ci jakieś tabletki – nie zamykając za sobą szuflad komody, w których był niesamowity bajzel, wyszedł do kuchni.
  Dotknęłam siniaka pod okiem i jęknęłam z bólu.
  - Boli? - spytał Matt, podchodząc do kanapy.
  - Jak cholera. - podał mi tabletkę razem ze szklanką wody. Zażyłam leki bez zastanowienia. - Dzięki.
  - Nie ma sprawy – uśmiechnął się.
  - Skąd znacie się z Vicki? - zapytałam z ciekawością.
  - Jeszcze z piaskownicy. Można nawet powiedzieć, że była moją pierwszą miłością – zaśmiał się.
  - Dlaczego mnie obgadujecie? - usłyszeliśmy głos Vicki, która stanęła w przejściu między kuchnią, a salonem.
  - Liz była ciekawa skąd się znamy – odpowiedział Matt.
  - Tato! - mała Amy wbiegła do pokoju. - Muszę iść dzisiaj do szkoły? - zapytała siadając mu na kolanach.
  - Musisz – mężczyzna złapał ją za nos.
  - Ale po co?
  - Jeżeli chcesz, to razem z Liz, możemy cię odprowadzić – zaproponowała Vicki.
  - Pewnie! - powiedziałam. - Zbieraj się – uśmiechnęłam się do dziewczynki, a ona rzuciła mi się na szyję.
  - Nie sprawi wam to żadnego kłopotu? - spytał ojciec Amy.
  - Pewnie, że nie. Nawet możemy ją odebrać.
  - Z nieba mi spadacie. - podbiegł do Vicki i przytulił ją. - Muszę załatwić sprawy na mieście, a dzięki wam się nie spóźnię! - drapną jakieś dokumenty z komody. -  Pa, mała. Cześć, Liz!
  - Pa, Tatusiu!
  Mężczyzna szepnął coś jeszcze do Vicki i wyszedł, a my zaczęłyśmy szykować się do wyjścia. Kiedy Amy była w łazience, Vicki powiedziała:
  - Wracam dzisiaj do Londynu. Ale ty, jeżeli chcesz, możesz tu zostać. Rozmawiałam już z Mattem.
  - Dlaczego? - zapytałam głupio.
  - Liz, tam jest moje życie... - chwyciła moją dłoń.
  - Ale dlaczego, nie możesz zacząć go tutaj? - spytałam, jakbym była naiwnym dzieckiem.
  - Za dużo złych wspomnień, do których nie chcę wracać... - westchnęła.
  - Zostać ze mną... - błagałam. - Ja bez ciebie zginę.
  - Nie, Liz. Zrozum – powiedziała twardo.
  - Możemy wychodzić! - krzyknęła Amy, ubierając buty.
  W drodze do szkoły, nie zamieniłam z Vicki ani jednego słowa. Chciało mi się płakać. Jedyna osoba, której tak naprawdę ufałam, opuszcza mnie. I to jeszcze w takim momencie. Tylko działka mogła mnie uspokoić. Tylko skąd wziąć forsę?

4 komentarze:

  1. Superr !!!! czekan na nastepny !!! :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebisty <3
    Pisz szybko następny :*
    Zapraszam do mnie :

    http://czas-tak-szybko-przemija.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Super ;D
    Czekam na nexta ;***

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne <3
    Ciekawe co będzie dalej...
    Czekam na nexta :***

    OdpowiedzUsuń